NIEZWYKŁA HISTORIA „CECH NABYTYCH” (1979, 1991 & 2008)
czyli jak duch Lamarcka straszy Korporację Bezmyślicieli Nauki (KBN)
dr Marek Głogoczowski
„Cechy nabyte się dziedziczą, a narządy nieużywane znikają” twierdził na przełomie XVIII i XIX wieku Lamarck. (…) Na teorię Lamarcka próbowano szukać bardziej przekonywujących argumentów (niż długa szyja żyrafy odżywiającej się liśćmi drzew). Ucinano na przykład myszom ogony. Następne pokolenia wciąż rodziły się jednak z ogonami. Nie znaleziono więc dowodu na to, że rozumowanie Lamarcka jest słuszne.
– Z tekstu uzupełniającego do artykułu Jolanty Chyłkiewicz „Genetyczne archiwum X”, Newsweek Polska, nr. 40/2008.
Słowo wstępne
Poniższy tekst został napisany, w języku francuskim, pod koniec roku 1979, czyli blisko trzydzieści lat temu. Było to w okresie, gdy autor przebywał w Paryżu na stypendium w zakresie nauk o bio-ewolucji, u sławnego francuskiego zoologa, paleontologa oraz zaangażowanego społecznie pisarza Pierre-Paula Grassé, w prowadzonym przezeń Laboratoire d’évolution des êtres organisés przy Uniwersytecie Paris VII. Choć ten tekst wzbudził zainteresowanie środowisk naukowych we Francji (m. innymi Francisa Jacoba, laureata Nagrody Nobla wraz z Jacquesem Monodem w 1965), to jednak nie został on podówczas nigdzie opublikowany. Ponieważ wskutek „zmowy milczenia” środowisk ambitnych genetyków, podstawy fizjologiczne reakcji przystosowawczej organizmów, na nieustanne agresje ze strony ich środowiska, pozostają wciąż zapoznane (patrz powyższa opinia z „Newsweek Polska” z października 2008), więc autor, korzystając z „wolnych chwil” związanych z jego nowym statusem emerytowanego akademickiego wykładowcy filozofii, postanowił powrócić do „ciemnych spraw nauk o życiu”, którymi się zajmował w Szwajcarii oraz we Francji, a następnie i w Polsce, przed 15 – 35 laty.
Czego Korporacja Bezmyślicieli Nauki (KBN) nie chce wiedzieć
Gdy porównamy rezultaty licznych doświadczeń wykonanych przez oftalmologów, które wskazują że młode zwierzęta potrzebują stymulacji światłem aby móc rozwinąć swe organa wzroku, ze znanym zjawiskiem dziedzicznej atrofii wzroku u zwierząt jaskiniowych, to wydaje się nam być naturalnym wytłumaczenie tego drugiego faktu poprzez dziedziczne utrwalenie się zjawiska pierwszego.
Jakież było moje zdumienie gdy odkryłem, że takie powiązanie przyczynowe jest kategorycznie negowane przez współczesne nauki o życiu: żadna tendencja do hipertrofii względnie atrofii cech fenoptypowych (widocznych w czasie życia organizmu) nie może być przekazana następnym pokoleniom. Będąc już od dwóch pokoleń wychowywanym w środowisku naukowym, nie potrafiłem się powstrzymać od sformułowania idei „à priori”: mianowicie że uczeni, aby udokumentować tę teorię, na pewno obcinali kotom ogony! Dopiero później, dzięki badaniom historycznym mogłem stwierdzić, że w istocie, nie tylko ogony obcięte blisko tysiącu myszy posłużyły jako decydujący dowód tej najbardziej podstawowej teorii nauk o życiu, ale także, że te ogony są wciąż j e d y n y m dowodem tej teorii ważności.
Kilka faktów historycznych
Jak wiadomo z historii, wszystkie kłopoty ze zrozumieniem biologii zaczynają się wraz z testamentem tej nauki ojca, Kawalera (Chevalier) Jean Baptiste de Lamarck. (Lamarck, równocześnie z Trevirianusem w Niemczech, na początku XIX wieku utworzył słowo „biologia” i podyktował część swoich dzieł jako testament). Uczulony przez „aferę obciętych ogonków” na próżno szukałem historii dziedziczenia amputacji w jego dwu tomowej „Filozofii zoologicznej” [1], opublikowanej po raz pierwszy w 1809 roku. Tylko w jednym jej miejscu Lamarck cytuje przypadek jakiejś osoby, która od dłuższego czasu miała amputowaną nogę, a która mimo to odczuwała bóle reumatyczne w tej, nie istniejącej już, kończynie.
Lamarck jest bez wątpienia ojcem wyrażenia „dziedziczność cech nabytych” (str. 259 w [[1]]):
„Każda zmiana, nabyta przez organ wskutek zwyczaju jego używania wystarczającego do jej spowodowania, zachowuje się następnie w kolejnym pokoleniu, o ile jest ona wspólna dla osobników, które przy zapłodnieniu biorą współudział w reprodukcji ich gatunku. W końcu ta zmiana się rozprzestrzenia i przechodzi do wszystkich osobników poddanych tym samym warunkom zewnętrznym i wobec tego nie potrzebujących nabywać jej drogą, poprzez którą została ona w rzeczywistości stworzona.”
Ten cytat wskazuje nam, że Lamarck wyobrażał sobie reprodukcję płciową raczej jako rodzaj „towarzyskiej konkurencji” („concurrent ensemble”), niż jako wewnątrzgatunkową, bezwzględną walkę o proliferację własnych genów – jak to sobie dziś wyobrażają neodarwiniści. Lamarkcowski schemat dziedzicznego utrwalania się cech nabytych jest nieco złożony, ale nie za bardzo. Jego przeciwnicy, zarówno Weismmann ([[2]] str. 413) jak i Jacob ([[3]] str. 166) streszczają go bezbłędnie:
Zmiana warunków otoczenia → zmiana zwyczajów → używanie bądź nie używanie pewnych organów → ich hipertrofia bądź atrofia → (po wielu pokoleniach) → utrwalenie się dziedziczne tych cech nabytych w formie hipertrofii bądź atrofii. (→ oznacza „powoduje”)
„Niezwykła historia” przyłączenia okaleczeń i amputacji do wyrażenia „cechy nabyte” nie zaczyna się z Lamarckiem, ale z… Darwinem. W rozdziale zatytułowanym „Dziedziczność” swej książki „Zmienność zwierząt i roślin pod wpływem ich udomowienia” [[4]] Karol Darwin wyraża taki oto pogląd (str. 23-24, t. II):
„Jeśli chodzi o fakty związane z dziedziczeniem okaleczeń, bądź zmian spowodowanych przez chorobę, to jest trudno wyciągnąć wnioski, które byłyby pewnymi. W niektórych przypadkach okaleczenia były praktykowane przez wielką liczbę pokoleń bez żadnego rezultatu dziedzicznego. (…) Jednakże dr. P. Lucas, opierając się na autorytatywnych źródłach, zebrał tak długą listę dziedzicznych uszkodzeń, że trudno jest nie dopuścić możliwości ich istnienia. Tak więc pewna krowa utraciwszy jeden z rogów … (…)
W sumie, nie możemy całkowicie wykluczyć, że efekty okaleczeń bądź amputacji mogą być czasami dziedziczne, a przyszłym rozdziale zobaczymy, że te, które wynikły z długiego używania bądź braku użycia pewnych części ciała są niewątpliwie dziedziczne,”
Trzeba podkreślić, że rozważania Darwina na temat dziedziczności okaleczeń i amputacji są zupełnie marginesowe: zaledwie dwie strony i trzy referencje, z których tylko jedna jest oceniona jako „wiarygodna” i później potwierdzona w literaturze (doświadczenie Browna-Sequarda, Weismann [2], str. 356-360).
Wahania Darwina jeśli chodzi o możliwość dziedziczenia okaleczeń zostały w pełni wykorzystane, pod koniec wieku XIX, przez Augusta Weismanna jako uzasadnienie jego idei całkowitego włączenia okaleczeń do kategorii „cech nabytych” (str. 414):
„Karol Darwin nie przejął zasady Lamarcka bez jej dogłębnego przeegzaminowania: chciał widzieć poprzez fakty, które miał przed oczyma, czy zmiany, które ćwiczenie wprowadza do życia jednostek, mogą się rzeczywiście przenosić na potomstwo. W szczególności rozmaite dane na temat postulowanego dziedziczenia okaleczeń wydały mu się, jeśli już nie potwierdzać wprost to zjawisko, to co najmniej czynić je bardziej prawdopodobnym – i doszedł do wniosku, że nie mamy przyczyn by kontestować dziedziczność cech nabytych. Z tej to przyczyny, obok naturalnej selekcji, używanie i nie używanie organów gra u niego ważną rolę jako czynnik transformujący.”
Na stronie 417 Weismann tłumaczy dlaczego to dołączenie okaleczeń do „cech nabytych” jest możliwe:
„Nie można wątpić, że okaleczenia są cechami nabytymi. nie są one zawarte w komórkach rozrodczych; są to proste reakcje ciała na wpływy (agresje) zewnętrzne; są to cechy czysto somatogenne* (*somatogenne, to znaczy pochodzące od ciała).”
Z tego rozumowania możemy wywnioskować, że okaleczenia, jako cechy somatogenne, pochodzą od ciała… czyli w doświadczeniach Weismanna myszy, z konieczności, same sobie obcinały ogony!
Francuski popularyzator osiągnięć biologii w połowie wieku XX, Jean Rostand [[5]] składa hołd tej jasności wyrażania się Weismanna (str. 50):
„Jeśli chodzi o rozważania teoretyczne, które on rozwija przy tej okazji, to posiadają one taką głębię i jakość analityczną, że można je cytować i dzisiaj, nic w nich nie zmieniając. Weismann nie jest człowiekiem zwykłym się zadawalać słownymi tłumaczeniami i rozważaniami w stylu Spencera; rozumuje on jak człowiek nauki, który wie o czym mówi i zwraca uwagę by stawiać kropki nad i.”
Wiele fragmentów książki Weismanna wskazuje wyraźnie, że nie robi on różnicy między hipertrofią bądź atrofią i amputacją bądź innym okaleczeniem (na przykład, na stronach 382 czy 414-422). Na stronie 417 pisze on:
„Wystarczy się powołać na wypadek okaleczeń jako na fakty zdolne udowodnić bezpośrednio rzeczywistość przekazywania właściwości nabytych: nie posiadamy bowiem obserwacji dotyczących dziedziczenia funkcjonalnej hipertrofii czy atrofii i nie należy oczekiwać w przyszłości by się je znalazło, jako że ta domena jest zaledwie dostępna dla doświadczenia. Hipoteza, że te cechy nabyte mogą być przekazywane, nie ma więc żadnego bezpośredniego poparcia za wyjątkiem dziedziczenia okaleczeń.
Jeżeli te okaleczenia byłyby rzeczywiście przekazywane, bądź gdyby one mogły być przekazywane w niektórych tylko wypadkach, to byłby poważny argument świadczący na korzyść teorii Lamarcka i w tym przypadku dziedziczenie funkcjonalnej hipertrofii względnie atrofii stałoby się bardziej prawdopodobne. Taka argumentacja zezwoli więc, aby w końcu sprawdzić czy okaleczenia mogą być przekazywane czy też nie.”
Rozumowanie Weismanna i włączenie przez niego okaleczeń do utworzonego przez Lamarcka pojęcia „cechy nabyte”, zostało szybko zasymilowane przez innych uczonych i są to idee, które są jak najpoważniej traktowane przez współczesny świat nauki. Wystarczy tylko zacytować autorów używających języka francuskiego:
Jean Rostand w książce „U źródeł biologii” [5] na stronie 25 pisze:
„Większość transformistów tej epoki, będąc mniej lub więcej przesiąknięta lamarkizmem, kontynuuje przypisywać wartość klasycznym argumentom na korzyść dziedziczenia cech nabytych: delikatne ręce u potomstwa intelektualistów, organiczne modyfikacje ras pod wpływem środowiska, instynkt psa myśliwskiego i tak dalej. Przytaczane jest mnóstwo anegdot: pewna kobyła dotknięta bielmem wydała źrebaka z uszkodzonym okiem, jakaś kotka z rozgniecionym ogonem zrodziła potomstwo bez ogonów; (…) Przez praktykę dojenia, wymiona u krowy rozwijają się z pokolenia na pokolenie. Zwyczaj ucinania ogona u psów zaprzęgowych był przyczyną, że na Kamczatce szczenięta rodzą się z bardzo małym ogonkiem.”
Franciszek Jacob w „Logice istot żywych” [3] na str. 236:
„Już w starożytności, czy to było u Egipcjan, Hebrajczyków czy Greków, wszystkie teksty były nasycone historiami, w których dzieci kontynuują rezultat wypadków, jakie przydarzyły się ich rodzicom. To ten rodzaj relacji usystematyzował Lamarck by zrobić z niego mechanizm transformacji lokalnych, ten zbieg okoliczności, przez który organizm staje się zdolnym do swego ścisłego przystosowania się do środowiska. Dziedziczność cech nabytych ma wspólne cechy z całą serią przesądów.”
Na podstawie tych danych możemy odtworzyć taki oto obraz zmian historycznych (fig. 1)
Fig. 1. Stopień wcielenia okaleczeń w określenie „cechy nabyte”Kończąc to wprowadzenie historyczne należy jeszcze raz podkreślić, że kiedy neodarwiniści nas zapewniają (Jacob [3] na str. 236-237), iż „bardziej niż wszystko inne, przekazywanie cech nabytych oparło się doświadczeniu”, to nie powołują się oni na setki doświadczeń z hodowlą zwierząt i roślin w zmodyfikowanych warunkach egzystencji (jak jakaś osoba naiwna mogłaby sobie to wyobrażać), ale… powołują się oni na doświadczenia wykazujące nie dziedziczność okaleczeń. (P.S. 2008. Ortodoksyjni Żydzi, a także muzułmanie oraz Amerykanie, tę wiedzę o nie dziedziczności okaleczeń mają „zakarbowaną” na całe swe życie w postaci systematycznie amputowanego napletka, w przypadku tych pierwszych tzw. ‘obrzezka’ praktykowana jest od ponad trzech tysięcy lat, czyli od 150 pokoleń, bez jakiegokolwiek dziedzicznego skutku!)
Różnica między adaptacją a okaleczeniem
Ta różnica jest ewidentna dla kogoś spostrzegawczego, ale teksty neodarwinistów wskazują, że oni jej nie zauważają. Aby zademonstrować tę różnicę użyjmy schematu „czarnej skrzynki”, który reprezentować będzie reakcje jakiegoś organizmu (względnie jakiegokolwiek innego systemu cybernetycznego):
Fig. 2 Schemat reakcji organizmu na bodźce zewnętrzne
I. „Konfuzja semantyczna” między okaleczeniem (agresją z zewnątrz), a okaleczeniem (bezpośrednim skutkiem tego działania), jest wybaczalna wskutek ubóstwa naszego języka.
II. „Konfuzja poznawcza” jest błędem bardzo poważnym. Okaleczenia są dla Weismanna „prostymi reakcjami ciała na agresje zewnętrzne”. W jego przypadku okaleczenie (bezpośredni skutek agresji zewnętrznej) = okaleczeniu (reakcji ciała). W terminach cybernetycznych, gdy sygnał na ‘Wejściu’ = sygnałowi na ‘Wyjściu’, oznacza to, że system nie wykazuje żadnej reakcji. W wypadku okaleczeń u zwierząt wyższych, widoczny przez pewien okres czasu brak reakcji adaptacyjnej jest wzięty za tą reakcję.
Zjawisko reakcji przystosowawczej na okaleczenia (w tym amputacje) jest dobrze znane: jest to REGENERACJA i wystarczy tylko obniżyć się o jeden stopień na drabinie ewolucyjnej by zobaczyć (na przykład u jaszczurek), że odcięte ogony regenerują się w tym samym pokoleniu! Wydaje się być dziwnym, że najsławniejszy specjalista od obcinania zwierzętom rozmaitych ich części, nie uwzględnił w swym systemie w o g ó l e możliwości takiej reakcji (str. 417):
„Jeśli się utnie palec człowiekowi, to pozbawienie go piątego palca jest cechą somatogenną, czyli nabytą; jeśli dziecko urodzi się z sześcioma palcami, to obecność tego szóstego winna wynikać ze szczególnej budowy komórki rozrodczej, jest więc cechą ‘blastogenną’.” A jeżeli obcięty palec się zregeneruje, czy będzie on „nabytkiem” somatogennym czy blastogennym? Co ciekawsze, nie jest to przykład hipotetyczny ale praktyczny, nie tylko w przypadku jaszczurek ale nawet i u dzieci, w przypadku amputacji ich palców nadliczbowych (Darwin [4] str. 14-15).
Jeśli zdołamy się uwolnić od mitów, które się nagromadziły wokół dziedziczności w ciągu ostatnich stukilkudziesięciu lat, to REPRODUKCJA SEKSUALNA OZNACZA PO PROSTU REGENERACJĘ CAŁEGO OSOBNIKA Z JEGO KOMÓREK ROZRODCZYCH, regenerację wzbogaconą przez wszystkie korzyści wynikające z krzyżowania płciowego. (Najprostszym przykładem takiej regeneracji jest partenogeneza – czyli dzieworództwo – pewnych gatunków zwierząt.) W wypadku, gdy komórki zarodcze, a zwłaszcza ich zawierające kwasy nukleinowe jądra, nie są dotknięte jakimś uszkodzeniem z zewnątrz, to reprodukują one osobniki bez jakiejkolwiek możliwości przekazania im okaleczeń, które wynikły wskutek jakichś urazów w ciągu życia ich rodziców. Jeśli znamy choć trochę biologię, to brak dziedziczenia okaleczeń jest udowodniony z samej definicji istot ożywionych (patrz P.S. 2008). Natomiast problem dziedziczenia adaptacji fenotypowych, które to adaptacje manifestują się zazwyczaj jako przerosty organów często kaleczonych, jak na przykład hipertrofia, w postaci zgrubienia, często ścieranej skóry rąk oraz stóp, pozostaje otwarty.
Poniższy schemat (fig. 3), wzorowany na modelach stosowanych w „teorii katastrof” opracowanej w latach 1970-tych przez francuskiego matematyka René Thom’a, pozwala na eleganckie zilustrowanie „katastrofy umysłowej”, dzięki której udało się „udowodnić”, że wysiłki (lub ich brak) rodziców (a zwłaszcza prarodziców), nie mają wpływu na predyspozycje ruchowo-psychiczne ich potomstwa.
Otwarty problem
Dzięki postępom biologii molekularnej możemy rzucić nieco światła na „czarną skrzynkę” zawierającą wewnętrzny mechanizm adaptacji. Hipertrofia bądź atrofia jakiejś cechy fenotypowej (tj. ujawnionej w trakcie rozwoju organizmu w danym środowisku) jest wywołana odpowiednią modyfikacją kodującej tę cechę informacji genetycznej. Problem „utrwalenia genetycznego” (tj. dziedzicznego) adaptacji fenotypowych, powtórzonych przez wiele pokoleń, sprowadza się do otwartego pytania: czy z kolei geny, które przez długi okres są często wyrażane (tj. używane) nie wzmacniają się (czyli ulegają hipertrofii)? By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba koniecznie się zastanowić czy taki proces jest fizycznie możliwy. W roku 1970 F. Jacob w ten sposób przedstawił nam stan nauki biologii jego epoki (str. 318):
„W procesie syntezy białek przekazywanie informacji odbywa się zawsze w jednym kierunku, od kwasu nukleinowego do białka, nigdy w kierunku odwrotnym. W naturze nie ma żadnego rodzaju molekuł, które potrafiłyby modyfikować sekwencję nukleinową w sposób zorganizowany. (…) Jeśliby istniała możliwość modyfikacji tekstu, nie posiadałaby ona żadnego środka do akcji bezpośredniej.”
W czasie ‘Corocznego Spotkania Szwajcarskiej Biologii Molekularnej’ w Genewie wiosną 1979 roku, laureat Nagrody Nobla w roku poprzednim, Werner Arber wskazał już wiele sposobów, przy pomocy których można modyfikować, w sposób kontrolowany, informację zawartą na DNA. W jądrze komórki istnieją białka zdolne przeciąć i naprawić („splicing”) łańcuch DNA w ściśle określonym punkcie; istnieją plazmidy zdolne do duplikacji oraz wzmocnienia poszczególnych sekwencji genetycznych; znany jest przynajmniej jeden (pisane w r. 1979!) przypadek, tzw. doświadczenie Tonegawy [[6]], w którym była zademonstrowana rekombinacja DNA w trakcie rozwoju organizmu – czyli z konieczności ta rekombinacja była uzależniona od sygnałów zewnętrznych w stosunku do komórek, w której ona zachodziła. (Dopisek autora w roku 2008: obecnie znane są mechanizmy tysięcy takich środowiskowo stymulowanych rekombinacji DNA, by wspomnieć tutaj o „łysenkowskich” pracach Barbary McClintock z lat 1940-tych, za które otrzymała Nagrodę Nobla w roku 1983 [[7]], czy o współczesnych pracach polskiego biochemika Piotra Słonimskiego [[8]] pracującego w Paryżu.)
W kontekście tych odkryć należałoby raczej czytać na odwrót ostatnie, przytoczone powyżej zdanie F. Jacoba: „środki materialne do kontrolowanych zmian tekstu genetycznego istnieją w obfitości. To jest (WOLNA?) WOLA UCZONYCH , która stanowi główną przeszkodę w akceptacji tej możliwości.” Należałoby jeszcze wykazać, że takie zmiany genetyczne są obserwowane w naturze. F. Jacob, jak wszyscy neodarwiniści, nas zapewnia (str. 242):
„Mutacje występują zawsze przez przypadek. Nigdy nie znaleziono jakichkolwiek relacji między ich powstaniem i warunkami zewnętrznymi, żadnego kierunku „wdrukowanego” (odciśniętego, imprimée) przez środowisko.” (P.S. 1983. Jacob najwyraźniej używa słowa ‘odcisk’ w sensie ‘wytłoczenia’, a nie w sensie lokalnego zgrubienia, np. przerostu skóry na stopie, informującego nas o reakcji tej stopy na środowisko zbyt ciasnego buta.)
Na to „naukowe zapewnienie” odpowiada Jacobowi Karol Darwin o 102 lata wcześniej, w rozdziale „Przyczyny zmienności” ([4] str. 242):
„Przypomnijmy teraz argumenty ogólne, które wydają się potwierdzać opinię, że zmienność wszystkich rodzajów i wszystkich stopni jest spowodowana przez warunki zewnętrzne, na które każdy byt zorganizowany, a w szczególności jego przodkowie, zostali wystawieni.”
Następnie, opierając się na ponad tysiącu referencji, Darwin daje s e t k i przykładów rozmaitych „wariacji” (zmian dziedzicznych takich jak adaptacje, aklimatyzacje, efekty użycia bądź nieużywania, nawet mutacje „spontaniczne”) by wykazać (str. 277-279), że:
„Mamy solidne argumenty by sądzić, że działanie zmiany warunków zewnętrznych akumuluje się w ten sposób, że żaden efekt nie jest widoczny u gatunku, zanim przez wiele pokoleń nie został poddany ciągłej kulturze bądź udomowieniu (…) Jest zasadą, że im bardziej jakiś typ zaczyna się zmieniać, tym większą wykazuje on tendencję do robienia tego i im bardziej odbiega on od typu pierwotnego, tym silniejsze wykazuje on predyspozycje, aby się odeń oddalić jeszcze więcej. Dyskutowaliśmy już ten ostatni punkt przy okazji omawiania mocy, jaką posiada człowiek do powiększania w tym samym kierunku każdej modyfikacji poprzez ciągłą selekcję. Ta moc uzależniona jest od tendencji zmienności do kontynuowania w kierunku, w którym została ona zapoczątkowana.”
W tym wypadku referencje Darwina nie zaczynają się poprzez „Pewna krowa utraciwszy jeden z rogów” – jak to było w przypadku sprawy dziedziczenia okaleczeń – ale poprzez (str. 278) stwierdzenia tego typu: „Wielka liczba kompetentnych ogrodników zgadza się w tym punkcie.”
Te setki doświadczeń zrelacjonowanych przez Karola Darwina są całkowicie potwierdzone przez Augusta Weismanna w czterdzieści lat później (strony 532-538), który dorzuca inne przykłady tego samego typu. Weismann tłumaczy te fakty w następujący sposób (str. 537):
„To nie ciało rośliny, czyli soma, została w doświadczeniach Hoffmana bezpośrednio zmodyfikowana poprzez wpływ warunków zewnętrznych, ale plazma germinatywna komórek nasiennych i to właśnie spowodowało w następnych pokoleniach modyfikacje somatyczne. Dowód tego znajduje się szczególnie w fakcie, że w żadnym z wielu doświadczeń modyfikacje nie pojawiają się w pierwszym pokoleniu…”
Naturalnie, zgodnie z logiką Weismanna, wszystkie te przykłady są omawiane w rozdziale zatytułowanym „Rzekome dowody botaniczne”.
Do tych „rzekomych dowodów” warto dorzucić adaptacje stosunkowo „gwałtowne” (‘skokowe’) i opóźnione o kilka pokoleń, które zostały zaobserwowane przez wielu badaczy epoki późniejszej niż Weismann (w szczególności był to Hugo de Vries, który na podstawie wyników doświadczeń z przesadzaniem rośliny zwanej „Wiesiołkiem Lamarcka” stworzył nowoczesny koncept ‘mutacji’ [[9]], oraz wiedeński zoolog Paul Kammerer, którego nieszczęsny los opisał Artur Koestler w jednej ze swych, popularyzujących osiągnięcia – i niedociągnięcia – nauki książek [[10]]). Usunięcie w cień danych doświadczalnych tak bogatych i w dodatku opublikowanych przez światowej sławy uczonych, jest z pewnością najbardziej niezwykłą przygodą w historii nauki.
Marek Głogoczowski,
bibliothéque du Jardin Royal des Plantes, Paris, listopad 1979
Post Scriptum 1991. Do objętej na Zachodzie najściślejszą, „niewidzialną” cenzurą „niezwykłej historii cech nabytych”, życie społeczności naukowej dopisało ostatnio kolejny rozdział. Otóż dwaj młodzi entuzjaści biologii molekularnej, J. Steele i R. Gorczynski z Uniwersytetu w Toronto, pod wpływem lektury wzmiankowanej powyżej książki Koestlera [10], pomimo ostrzeżeń swych kolegów postanowili sprawdzić zasadność dogmatu o nie dziedziczności ‘cech nabytych’. Zrobili to w szczególnym przypadku dziedziczenia przez myszy nabywanej przez nie tolerancji na specyficzne antygeny. I metodą statystyczną potwierdzili, że ta tolerancja jest w znacznym stopniu dziedziczna, głównie w linii ‘męskiej’, przy czym występuje ona w sposób statystycznie dostrzegalny dopiero w drugim i trzecim pokoleniu tych szybko mnożących się gryzoni. (Czyli pojawia się ona w sposób dość podobny jak dziedziczna otyłość, opisana przez Chyłkiewicz w „Newsweek Polska”.)
Opublikowanie w 1980 roku wyników ich doświadczeń [[11]] spowodowało sporo zamieszania na „rynku nauki”. Wykonane w Anglii doświadczenia kontrolne – ograniczone, niestety, do jednego pokolenia myszy – nie dały statystycznie pozytywnych rezultatów i w artykule wprowadzającym do tych doświadczeń kontrolnych redakcja „Nature” (295, 1982) po raz kolejny powtórzyła podstawową przyczynę, dla której wyniki uzyskane przez Steele i Gorczynskiego wydały się jej być nieprawdopodobne: „Jeśli żyrafa osiągnęła swą długą szyję jako rezultat poczynań jej przodków, to dlaczego kobieta, która utraciła rękę, nie byłaby zdolna do urodzenia dziecka jednorękiego?”. Najwyraźniej redaktorzy prestiżowego „Nature” nie dojrzeli jeszcze do dokonania iście „kopernikańskiego” odkrycia, na czym polega differentia specifica między endogenną, wytworzoną wewnątrz organizmu adaptacją, a egzogenną, czyli narzuconą z zewnątrz, amputacją. Po wyrzuceniu z Univ. of Toronto, a następnie z Instytutu Biologii Molekularnej w Londynie, Steele (i prawdopodobnie także Gorczynski) znaleźli „azyl naukowy” gdzieś na Antypodach, w laboratoriach Australii czy też Nowej Zelandii.
Post Scriptum 2008. Na temat „niedowidzeń” luminiarzy (?) nauki, przesiąkniętych żarliwą wiarą w brak jakiejkolwiek istotnej reakcji organizmów na „selekcjonujące” te organizmy środowisko, napisałem w 1983 roku, na zamówienie „Naszej Księgarni”, książkę o dominujących teoriach w zakresie bio-ewolucji. Przygotowaną już blisko 25 lat temu książkę udało mi się wydać dopiero w 1993 roku, po części dzięki wsparciu finansowemu Etienne Archinarda, matematyka i alpinisty z Genewy. Natomiast w roku 1997, gdy po prostu by móc przeżyć, musiałem się salwować ucieczką, nie na Antypody (jak Steele z Gorczynskim), ale w kierunku bardziej przyjaznej racjonalnemu myśleniu (?) dziedziny filozofii, to w ramach przygotowywania koniecznego (dla mej kariery) doktoratu szybko napisałem pracę, w formie platońskiego dialogu, pod tytułem „Syndrom Ślepego Zegarmistrza”.
W Akcie V tego Dialogu, wyśmiewającego „guru” neodarwinistów Richarda Dawkinsa, przytoczyłem zapoznaną obecnie kompletnie differentia specifica między wszystkimi przedmiotami nieożywionymi (w tym komputerami oraz samochodami, które tylko na pozór samodzielnie liczą oraz się poruszają), a bytami ożywionymi, których warunkiem sine qua non istnienia, jest ich endogenna zdolność do automatycznej regeneracji wszystkich „zużytych” (lub uszkodzonych), w trakcie cyklicznie powtarzanych poruszeń, organów i mikroorganów, włączając w to geny. Zaś z tego, bio-chemicznie najzupełniej spontanicznego (czyli fizycznie koniecznego) zjawiska R – Regeneracji, musi wynikać, w sposób chemicznie spontaniczny (czyli w sposób narzucony przez Prawa Fizyki), zarówno znane zjawisko N – Nadregeneracji (hipertrofii) struktur często zużywanych, jak i A – Asocjacji, czyli powstawania ułatwiających życie w danym środowisku, automatycznych zespoleń często powtarzanych w tym środowisku ruchów, które to zespolenia (skojarzenia) noszą potoczną nazwę ‘odruchów warunkowych’. Cała ta „kuchnia” bio-chemiczna została przeze mnie opisana dość przystępnie, na poziomie znajomości chemii obowiązującej (w latach 1960!) w wyższych klasach licealnych, w rzeczonych „Atrapach i paradoksach nowoczesnej biologii”, skompletowanych finalnie w roku 1996 (patrz załącznik).
Nie potrzebuję dodawać, iż recenzujący tę pracę, najwyraźniej wierzący, że naciąganie szyi przez żyrafę szukającą liści wysoko na drzewach, to jest takie samo fizjologicznie zjawisko, jak ucięcie komuś ręki (patrz opinia „Nature”), specjalista w zakresie fizjologii zwierząt z Uniwersytetu Warszawskiego, dr Jakub Szacki, ocenił w 1984 roku me „Atrapy i paradoksy biologii” w bardzo nieprzychylny mi sposób: „Praca ta roi się od fałszywych teorii, przeinaczeń, trywializacji i poważnych błędów. (…) Autor, posługując się słowami Lamarcka określa darwinistów jako „niezdolnych do powiązania razem trzech idei” (…) Darwinizm jest według autora odpowiedzialny za wyścig zbrojeń, konkurencję ekonomiczną, karierowiczostwo i wszystko co najgorsze. (…) Podsumowując: uważam, że przedstawiony mi do recenzji rękopis zupełnie nie nadaje się do druku.”
A zatem, jeśli jeszcze ktoś z czytelników niniejszego tekstu nie zna tej, wciąż aktualnej książki, to ją polecam, mam jeszcze kilka paczek z jej egzemplarzami (à 20 zł/szt.), których ogień nie zdołał strawić w czasie pożaru, rok temu w Krakowie, w mieszkaniu przeze mnie zachowanym po mojej matce.
dr Marek Głogoczowski, filozof, professor emeritus,
[1] Lamarck J.-B. „Philosophie zoologique” Paris, F. Savy, 1873 (istnieje polskie wydanie tej książki).
[2] Weismann A. „Essais sur l’hérédité” (Eseje n.t. dziedziczności), Paris Reinwald, 1892.
[3] Jacob F. “La logique du vivant” (Logika istot ożywionych), Paris Gallimard 1970.
[4] Darwin Ch. „De la variation des animaux et des plantes sous l’action de la domestication” Paris, Reinwald 1868 (istnieje polskie wydanie tej książki).
[5] Rostand J. „Aux sources de la biologie” (U źródeł biologii), Gallimard 1958.
[6] Tonegawa S. et al. Cell, 13, 1-14, 1978.
[7] B. McClintock „Znaczenie odpowiedzi genomu na rzucone mu wyzwanie”. Science, 226, 792, 1984.
[8] P. Slonimski, Cell, 22, 333, 1980.
[9] H. de Vries [w] L. Blaringhem „Transformtion brusques des êtres vivants”, Flammarion, Paris 1911.
[10] A. Koestler „L’etreinte du crapaud” (The Case of Midwife Toad), Calman-Levy, Paris 1972.
[11] E. Steele i R. Gorczynski, Proc. Natl. Acad. Science USA, 77, 2871, 1980.