Ot, ma progenitura (27 lat) oraz znajomi obu płci zażądali pisemnego raportu z mych przygód górskich. Od już 20 lat nie bardzo się z tym spieszę, ale aby choć trochę zaspokoić ich ciekawość, zacznę od wspomnienia o koledze, który ok. 50 lat temu bardzo wpłynął na mą karierę życiową. Otóż Andrzej Mróz, gdy mu w lecie roku 1969 w Chamonix mówiłem, że mam propozycję pracy, jako geofizyk, na Uniwersytecie Kopenhaskim, a jednocześnie przyszło do mnie zawiadomienie, że i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley mogę otrzymać niewielkie stypendium doktorskie w zakresie tej geofizyki, to stwierdził bez namysłu – “co będziesz robił w Danii, w której gór nie ma, jedź do Berkeley, to czołowy na świecie ośrodek uniwersytecki“.
No i pojechałem, i wyszło to co wyszło, można to sobie znaleźć w Wikipedii pod zrobionym przez kogoś hasłem z mym nazwiskiem. By jednak spełnić życzenia tych, co chcą coś ode mnie o górach, to przypominam me krótkie wspomnienie, o bio-przyczynie mych profesjonalnych “zawirowań”, opublikowane w paryskiej “Kulturze” po śmierci Andrzeja Mroza w zejściu z Aiguile Noire de Peuterey (w nocy, bo się bardzo spieszył, by nie spóźnić się na odlot wyprawy francuskiej na Nevado Huarascaran w Kordyliera Blanca.
To wspomnienie jest godne uwagi dla wszystkich tych “obłąkanych górami” i niezbyt pasujących do życia “współczesnych płazów, interesujących się tylko komfortem i bezpieczeństwem własnego siedzenia” jak to w młodości zauważyłem, w szczególności w USA.
O Andrzeju Mrozie znalazłem bardzo ciekawe wspomnienie nie żyjącego już Jano Kurczaba (nb. z którym w 1973 przeszedłem Filar Walkera na Grand Jorasse). No i oczywiście jest do zdobycia przez internet świetna książka “Cudowna, cudowna historia“, napisana przez syna Andrzeja, Kristofa przy współpracy Ludwiki Włodek i wydana jednocześnie we francuskim i polskim języku.
A oto skany mego “Słowa o przyjacielu” opublikowanego w paryskiej “Kulturze” w listopadzie 1972 roku: