Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991) : przypadek Władymira Bieguna

Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991) : przypadek Władymira Bieguna 

 Otrzymałem niedawno książkę pt. „Antysemityzm” pióra dr Jana Ciechanowicza oryginalnie pochodzącego z Litwy i wykształconego, jeszcze za czasów ZSRR, w zakresie językoznawstwa oraz filozofii, na Uniwersytecie w Mińsku Białoruskim. (W ostatnich dwóch latach istnienia ZSRR Jan Ciechanowicz/Тихонович był nawet delegatem z Litwy do Rady Najwyższej ZSRR; po nagłym upadku tego „Imperium Zła” zamieszkał on w Wolnej Polsce, gdzie osiadł w Rzeszowie jako starszy wykładowca WSP, a następnie Uniwersytetu Rzeszowskiego).

Liczący aż 610 stron „Antysemityzm”, opublikowany w roku 2010 w Nowym Jorku i w znacznym stopniu sponsorowany przez mego wieloletniego korespondenta, dr Bronisława Chapińskiego (patrz tekst „Syjon, Olimp i Golgota”) z Florydy, jest wciąż do nabycia „w II-gim obiegu” u jego autora:

 email: Ciechanowicz.jan@gmail.com; tel. 608 531 266; adres: 35-051 Rzeszów, ul. Lenartowicza 29 m.26

  Od Jana Ciechanowicza można też otrzymać wykaz innych książek tego intensywnie przemilczanego w Polsce autora, starającego się przybliżyć Polakom w kraju historie osobiste wybitnych Polaków działających na terenie carskiej Rosji a potem i ZSRR. Poniżej przytaczam fragment „Antysemityzmu w Rosji”, zawierający dość obszerne tłumaczenie na język polski opinii na temat „plagi syjonizmu” profesora Władymira Bieguna, filozofa polskiego pochodzenia, pracującego na Uniwersytecie w Mińsku. Aż dziw, że w ZSRR publikowano – i to w skali masowej – tak otwarcie „antysemickie” teksty. Warto w tym miejscu przypomnieć, ze prof. Biegun (którego ponoć w wieku lat 60 po prostu otruto w 1989 roku w szpitalu w Moskwie) już w połowie lat 1970 ostrzegał środowisko akademickie, iż nadchodzi „burżuazyjno-syjonistyczna kontrrewolucja”. Co też stało się faktem wkrótce po jego przedwczesnej śmierci.

 A oto treść ostatniego e-listu do mnie od Jana Ciechanowicza:

 06.06,12

Panie Marku, to jest tragedia niektórych gojskich krajów, że zabijają milczeniem (albo dosłownie)  najbardziej twórczych  swoich ludzi. Obserwuję, jak w Izraelu dziś ukazują się, niechby nawet w bardzo małych nakładach (no i bo ludzi myślących jest  “jak na lekarstwo”), książki strasznie  “kontrowersyjne”,  jako żywo zasługujące na łatkę  “antysemickich” (… Natomiast) tu, w Polsce  preferuje się debili i niedołęgów,  byle tylko  “katolickich”,  to znaczy chodzące do kościoła prostytutki, złodziei i inny  chłam  genetyczny. Takich zaś wartościowych ludzi (…)  po prostu się marginalizuje.  

Ściskam  dłoń  -  Jan  Ciech.

PS. Ostatnio zostałem mocno zaatakowany przez narodowców z kanady za rzekomy filosemityzm i sprzyjanie masońskim planom podboju świata(!). Okazuje się, że i tak można tę książkę odczytać! Quod caputa, tot sensus.

 ————————————-

 A oto fagment Rozdziału VI„Antysemityzmu”. zatytułowanego “Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991)” cytującego, m. innymi, poglady profesora Władymira Bieguna 

Na zdjęciu: Przemawia profesor Władymir Biegun (1929-1989)

*  *  *

Najbardziej bodaj znamienną i charakterystyczną figurą w „antysyjonizmie”  sowieckim  był Władimir Biegun, profesor filozofii na wyższych uczelniach Mińska w latach około 1960-1980, autor szeregu książek i artykułów w zakresie żydoznawstwa. Aby unaocznić charakter i styl tej „radosnej twórczości”, przytaczamy poniżej fragment artykułu W. Bieguna Sożżenije Wieniery, opublikowany w zbiorowym tomie pt. Dary Danajcew (Mińsk 1987). W tym tekście białoruski filozof wysuwa twierdzenie, że żydostwo zawsze i wszędzie stanowi siłę rozkładową i niszczycielską, uważającą za swój obowiązek religijny profanację, zohydzanie, wyśmiewanie i podważanie wszelkich wartości, doktryn, dzieł i nauk, powstałych w obrębie kultur nieżydowskich. Z czego W. Biegun wyciągał wniosek, iż Żydzi są wrogami nie tylko każdej wyższej kultury, ale też ludzkości jako takiej. Oddajmy jednak głos autorowi Spalenia Wenus.

W. Biegun pisze, iż Talmud, stanowiący komentarz do Tory, wszystkie wyznania poza mojżeszowym uważa za heretyckie, pogańskie, bałwochwalcze i zabobonne. Przewiduje więc dla nich odpowiednie potraktowanie, a przepisy odnośne zostały zawarte w specjalnej księdze Talmudu, zwanej Awoda-zara, co dosłownie znaczy „obce służenie”, to jest służenie cudzym, nieżydowskim bogom, obcym bałwanom. W Biegun pisze: „To pojęcie ogarnia faktycznie cały pozajudaistyczny kult, przedmioty tego kultu – rzeźby, wizerunki, naczynia, świątynie, ołtarze, a nawet zakazane zachowania, które mogłyby być wyrazem zamierzonego lub niezamierzonego szacunku do cudzego bóstwa lub sacrum, czyli, mówiąc językiem Biblii, do „obcoplemiennych obrzydliwości”. Awoda-zarą jest też każda nieżydowska sztuka, szczególnie jeśli się opiera na podstawach religijnych. Traktat „Awoda-zara” określa stosunek Żydów do świata niejudaistycznego, „pogańskiego” w ogóle, sugeruje „głęboką nieufność do zasad etycznych pogaństwa”.

Talmud wymaga od swych zwolenników nie po prostu negatywnego, lecz ostro krytycznego, wrogiego stosunku do „obcego służenia”. Jeśli jakaś obca wartość została nazwana mianem pełnym szacunku, np. „oblicze Boga”, to wierzący Żyd ma obowiązek nazwania jej mianem pogardliwym – „oblicze psa”. Nawet jeśli pojemnik został wypełniony powietrzem (to znaczy po prostu znajdował się) w domu „awoda-zary”, jest on nieczysty, trefny. „Jeśli komuś wysypały się pieniądze naprzeciwko domu awoda-zary, to żyd nie może się pochylić, aby je zebrać, dlatego że miałoby to postać ukłonu oddanego awoda-zarze, lecz on się odwraca tyłem i dopiero zbiera rozsypane monety”.

Jako „obce służenie” są interpretowane wszelkie „pogańskie” wizerunki, w stosunku do których kategorycznie się zabrania wyrażać szacunek lub ich używać. Zabrania się wizerunków na „rzeczach szanowanych”, a więc naszyjnikach, pierścionkach, co zaś dotyczy „rzeczy nieszanowanych”, takich np. jak naczynia kuchenne, nocniki, prześcieradła, koszule itp., to awoda-zara może być na nich przedstawiana, a nawet to się zaleca, by zademonstrować brak szacunku do tychże wizerunków. Tak więc znęcanie się nad cudzymi wartościami jest nawet nakazem religijnym. Wszelkie „helleńskie”, to jest „pogańskie” księgi też należą do „obcego służenia”. A w jakim razie awoda-zara przestaje być zakazaną? „Zniesienie zakazu – podaje „Jewriejskaja Encikłopiedija” – jest warunkowane zniszczeniem świętości danego przedmiotu… Najpewniejszą zaś oznaką kresu czci jest porzucenie przedmiotu na łaskę losu, jego zepsucie i celowe uszkodzenie jego części”. W ten sposób np. wykradane z kościołów obrazy i rzeźby można po ich uszkodzeniu chować w żydowskich domach jako dzieła sztuki, sprzedawać je i nabywać, darować etc. (…) Jasne i klarowne wskazówki co do walki przeciwko „obcemu służeniu” zostały zebrane w księdze „Szulchan-Aruch”. Oto niektóre z nich: „Każdy, kto zobaczy bałwany, postąpi dobrze, jeśli je spali i zniszczy”… „Powinno się dążyć do wykorzenienia bałwanów i do nazywania ich hańbiącymi imionami”… „Zabrania się też wszelkich przyjemności, które bałwany mogą dawać; nawet gdy są spalone, zakazuje się robić użytek z węgli i popiołu po nich, jednak cieszyć się ich płomieniem można”…

Przedstawiona powyżej judaistyczna koncepcja dotycząca stosunku do obcej sztuki, dokładnie potwierdza słowa Karola Marksa o tym, że religia żydowska zawiera „głęboką pogardę do teorii, sztuki, historii, pogardę do człowieka”…

Dlaczego jednak Talmud wymaga od wierzących znęcania się nad obcą sztuką? W jakim celu Tora to nakazuje? (…)

W literaturze syjonistycznej nierzadko jest gloryfikowana trzeźwość Żydów i ta, niewątpliwie dodatnia ich cecha, jest interpretowana jako jeszcze jeden dowód wyższości Żydów w porównaniu z innymi, skłonnymi do alkoholizmu, ludźmi. Otwarty szowinista L. Zukrajnij pisał np., iż Żydzi „stanowią arystokrację ducha wśród wszystkich narodów świata”, i że „apostołowie powściągliwości, walki przeciwko pijaństwu rekrutują się przeważnie spośród żydostwa”. W rzeczywistości trzeźwość Żydów trzeba wyjaśniać nie jakimiś ich etnicznymi czy biologicznymi cechami, lecz dawną i głęboką tradycją, u której podstaw tkwi bezpośredni sens polityczny.

Rzecz w tym, że tenże traktat talmudyczny „Awoda-zara” surowo zakazuje wyznawcom judaizmu picia wina „pogan”. Brak tego zakazu prowadziłby, według autorów Talmudu, do niepożądanego obcowania cielesnego ze środowiskiem nieżydowskim, co by prowadziło do zacierania się odrębności etnicznej, wyjawiania kastowych tajemnic i bastardyzacji. Wykonanie nakazu stało się tradycją, a jego rzeczywisty sens dla wielu ludzi pozostał tajemnicą… Tak za tym co „boskie” nietrudno jest dojrzeć to, co jest socjalne, ludzkie.

Społeczne ukierunkowanie i klasową istotę żydostwa głęboko ujął K. Marks. W swej znanej pracy „W kwestii żydowskiej” pisał: „Jaka jest świecka podstawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, merkantylizm.

Jaki jest świecki kult Żyda? Geszefciarstwo.

Kto jego świeckim bogiem? Pieniądz…

Pieniądz to zazdrosny bóg Izraela, przed którego obliczem nie może być żadnego innego boga”.

Filozof niemiecki Ludwik Feuerbach, którego poglądy w kwestii żydowskiej wysoko cenił K. Marks, także odnotowywał, że „najwyższą zasadę żydostwa stanowi utylitaryzm, korzyść”… Nie negują tego także ci syjonistyczni ideologowie, którzy dyskutują we własnym środowisku. Tak, M. Weintrob przyznaje, że w judaizmie „najwyższą wartość stanowi bogactwo”, a „główne zadanie człowieka polega na pozyskiwaniu dóbr”.

Jeśli jest to prawdą, to nie byłoby błędem nazywanie całej współczesnej cywilizacji kapitalistycznej cywilizacją „żydowską”, opartą na zapamiętałym produkowaniu, nabywaniu i używaniu dóbr materialnych czyli na kulcie „złotego osła”.

W. Biegun kontynuuje: „Możliwości pomnażania majątku i egoistycznego dysponowania dobrami zwiększają się, gdy się posiada władzę polityczną. Oto dlaczego wiara judaizmu ustami Jahwe i proroków ogłasza dążenie do panowania nad światem: „Opanujecie narody, które są liczniejsze i silniejsze od was. Każde miejsce, gdziekolwiek stąpi wasza noga, będzie wasze; od pustyni i Libanu, od rzeki Eufratu nawet do morza zachodniego będą wasze”. Ta myśl o opanowaniu świata jest wielokrotnie powtarzana w Pięcioksiągu.

Bogactwo i władza to dwa wzajemnie warunkujące się cele ogłaszane przez judaizm. To są jego najważniejsze dogmaty, leżące u podstaw ideologii i polityki syjonizmu, a mające prowadzić do zapanowania nad całym światem. Gdy całe bogactwo globu znajdzie się w ręku Żydów, w ich ręku znajdzie się też władza nad całym światem. Do realizacji tej idei ma prowadzić „poprzez polityczną demokrację, poprzez modyfikację kapitalizmu w kierunku wolnego rynku i wreszcie do panowania nad światem” droga ostatecznego zwycięstwa według ideologa współczesnego syjonizmu M. Steinberga.

Żydowska burżuazja, której „konstytucją” zawsze był i obecnie pozostaje Talmud, nigdy nie potrafiła osiągnąć tych celów metodą bezpośredniej przemocy zbrojnej, ponieważ zawsze stanowiła statystyczną mniejszość wśród narodów. Dlatego stale urzeczywistniała pokojową, pełzającą ekspansję, niedostrzegalną dla profanów, gdyż nie każdemu dane jest widzieć i wiedzieć, jak są dokonywane spekulatywne geszefty i finansowe machinacje, przekupstwo, korumpowanie, polityczne intrygi. Wyzysk dostarczał pieniądze, te zaś umacniając pozycje polityczne żydowskiej burżuazji, szczególnie w warunkach kapitalizmu, gdy w większości krajów europejskich dokonała się emancypacja polityczna żydostwa. Władza finansowa Rotschildów, Montefiorów, Polakowów, Ginzburgów i wielu innych żydowskich magnatów, a również pomniejszych biznesmenów i bankierów, potęgowała się tak gwałtownie, że zostawali lordami, baronami, szlachcicami, ministrami i zostali dopuszczeni do sterów władzy w różnych krajach. Teodor Herzl, autor wielu fałszywych frazesów o „żydowskim cierpieniu”, nie mógł ukryć faktu, że „osiągnęliśmy przewagę w sprawach pieniężnych” i że „stale wzrasta nasza potworna potęga finansowa”. W wyprawie po majątek i władzę ci cisi okupanci zawsze usiłują zachować jedność i solidarność swych szeregów, a osłabić tych, przeciwko którym jest kierowana ich gospodarcza i polityczna agresja. Według Talmudu wszyscy Żydzi są rękojmią jeden drugiego, wszyscy Żydzi stanowią jakby jednego człowieka, a interes ich jest wspólny. Syjonistyczne czasopismo „Rasswiet” stwierdziło, że w łonie żydostwa odwiecznie istnieje zasada trzymania razem i zachowania solidarności narodowej. G. Wuk określa Żydów jako „nieśmiertelne indywiduum korporatywne”.

Taka samoizolacja i wrogość w stosunku do obcych spowodowały zastój i kulturotwórczą bezpłodność żydostwa, zawistnie zezującego na cywilizacyjny rozkwit innych narodów, o czym nie bez goryczy pisał Martin Buber. Jakby zaś uzupełniając go syjonista A. Idelson pisał o tym, że „myśl żydowska w ciągu dwóch tysięcy lat nie wytworzyła niczego w żadnej dziedzinie ludzkiej kultury: ani w poezji, ani w beletrystyce, ani w sztuce, ani w muzyce, ani w naukach przyrodniczych czy socjalnych, ani w sferze higieny, pedagogiki, architektury, ani w żadnej innej”. Ten punkt widzenia prezentuje też izraelski analityk A. Galin.

Taki więc jest żałosny wynik liczących dwa tysiące lat wysiłków zmierzających do wyegzekwowania prawa o awod-zarze. Twórczość kulturalna została złożona w ofierze konsolidacji narodowej, zachowaniu wzajemnej rękojmi wyzyskiwaczy. Poszukiwanie Prawdy i Piękna zostało zinterpretowane jako przeszkoda w oddawaniu czci złotemu cielcowi – jedynemu bogu, który zabezpieczał władzę żydowskich bogaczy zarówno nad współwyznawcami, jak i nad „poganami”.

W masie żydowskiej jednak zachowywał się potężny impuls twórczy, a talentów rodziło się nie mniej niż wśród sąsiednich narodów. Ludzkość otrzymała niezniszczalne dzieła Marksa, Heinego, Lewitana i wielu innych wybitnych działaczy kultury światowej nie dzięki, lecz wbrew judaizmowi i osławionej solidarności plemiennej.

Ci, którzy ważyli się odstąpić od wiary, byli okrzykiwani za niszczycieli „solidarności podstawowego zespołu”, za renegatów i byli okrutnie prześladowani. Są znane liczne przykłady bezwzględnego stosunku zwierzchników kahału do owych odważnych humanistów, którzy ważyli się zerwać klejką pajęczynę talmudycznego ciemnogrodu i prowadzić swych rodaków do światła nauki i kultury. Myśliciela racjonalistę Uriela d’Acostę, który wystąpił przeciwko judaizmowi i katolicyzmowi, Żydzi kopali nogami przed wejściem do synagogi. Wielki filozof Baruch Spinoza za wolnomyślicielstwo został poddany heremowi (anatemie), szowiniści podejmowali nawet próby zgładzenia go. „Niech będzie przeklęty za dnia i za nocy, gdy się kładzie i gdy wstaje, przy wyjściu z domu i przy powrocie! Niech mu Bóg nigdy nie wybaczy, niech Jego gniew i zemsta wybuchnie nad tym człowiekiem, i niech ciążą nad nim wszelkie przekleństwa zapisane w Prawie!” – tak brzmiał tekst anatemy rzuconej na Spinozę przez rabinów Saula Morteirę i Izaaka Awoawa… Zaszczuwany i obrażany był obok wielu innych słynny rosyjski rzeźbiarz Marek Antokolski, który tworzył swe wspaniałe dzieła wbrew prawom Talmudu.

Tak więc judaizm, stanowiący narzędzie dla realizacji egoistycznych dążeń burżuazji żydowskiej, konserwował patriarchalne skostnienie, izolował wierzących Żydów od kultury powszechnej, nakładał zakaz na twórczość artystyczną i w ten sposób odegrał w ich życiu skrajnie ujemną rolę. Obecnie judaizm połączył się z syjonizmem, gdyż głównym, podstawowym celem syjonizmu jest osiągnięcie panowania nad światem przez zbudowanie globalnego izraelickiego supermocarstwa, którego zalążkiem są USA. W książce „Wierzę” (Credo), zaaprobowanej przez rabinów „ziemi obiecanej”, powiada się, że: „Należy studiować i znać prawa Tory oraz nauki mędrców żydowskich. Ale się zabrania w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek celu zwracać się do cudzych nauk. Nie wolno oglądać przedmioty ich kultu, słuchać ich muzyki, czytać ich książki, zbliżać się bliżej niż na cztery łokcie (2 m) do ich świątyń i budowli (…) U kresu czasów przyjdzie Żyd z Domu Dawidowego, który zostanie odkupicielem świata”… Takie są apetyty syjonistów.

*

 

Skonsolidowana pod sztandarem syjonizmu żydowska burżuazja występuje w roli przestępczego klanu międzynarodowego, pasożytującego w wielu krajach świata. Ta mafia tym skuteczniej zdobywa bogactwo i władzę, im bardziej jest skonsolidowana i im bardziej poróżnione i osłabione są te siły, przeciwko którym kieruje się jej agresja. Dlatego też syjonizm dąży, z jednej strony, do poddania sobie pod względem politycznym różnych krajów i narodów, a z drugiej strony, do ułatwienia sobie takiego podboju metodą dzielenia i demoralizowania społeczeństwa, destrukcji kultury narodowej i dyskredytacji jej najlepszych przedstawicieli, do osłabienia w ludziach uczuć patriotycznych, wyrastających na gruncie tradycji historycznych i kulturowych. Sukces takiego podboju jest widoczny na przykładzie Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie moralna i duchowa degradacja społeczeństwa jest wprost proporcjonalna do politycznej i finansowej potęgi klanu syjonistyczno-masońskiego, który faktycznie sprawuje władzę w tym kraju…

Syjoniści, jak wyznawał ich lider W. Żabotyński, „powinni sączyć jad i rozkład niedostrzegalnie, po cichu i perfidnie”. (A. Idelson, Etiudy po sionizmu, SPetersburg 1903). Każde rujnowanie najlepiej zaczynać od podstaw. Najważniejszą zaś podstawą jest klasyczne dziedzictwo kulturowe. Wydrwić, oczernić, narzucić lekceważący do niego stosunek, zastąpić autentyczne wartości kulturalne tandetną kulturą masową – to znaczy osłabić podstawy życia narodowego, wyjałowić patriotyzm, obniżyć w duszach ludzi immunitet przeciwko wpływom obcym i wrogim. Taki anemiczny pod względem kultury narów staje się łatwą zdobyczą doskonale zorganizowanych drapieżników syjonistycznych.

Jak jest dokonywana tego rodzaju działalność? –  W  poświęconym  W. Biegunowi  artykule  w  tygodniku  „Russkij  Wiestnik”  (2000)   można  było  przeczytać,  że  wydrwiwać i poniżać obcą duchowość można pośrednio, np. nadając miano „Madonny”, czyli w terminologii chrześcijańskiej „Matki Bożej”, wulgarnej i rozwydrzonej piosenkarce żydowskiego pochodzenia, skaczącej nago po scenie i słynącej z lekkich obyczajów,  czy  oferując  literacką  nagrodę  Nobla  za  wulgarne  antyislamskie  teksty  żydowskiemu  paszkwilantowi  Salmanowi  (Salomonowi)  Rushdiemu.   Według W. Bieguna „niedostrzegalnymi” elementami judaizacji współczesnej kultury są m.in. bezprzedmiotowe malarstwo abstrakcyjne (Talmud zabrania wyobrażania graficznego „stworów”), poezja pisana bez znaków przestankowych (jak Talmud) czy atonalna (chaotyzująca umysł słuchaczy) muzyka. W dalszym ciągu swych dywagacji uczony białoruski pisał:

Konkretne wykonanie takiego celu strategicznego może być realizowane na różne sposoby, w zależności od miejsca, warunków, konstelacji sił politycznych. Jeśli się zaś uważnie przyjrzeć licznym przykładom z najnowszej historii, to da się prześledzić pewne interesujące prawidłowości.

Za przedmiot napaści wybiera się jakiegoś geniusza narodowego. W oczach narodu jest on najwspanialszym z ludzi, kimś, kto wniósł do skarbnicy nacji i ludzkości swe nieśmiertelne dzieła. Wszystko, co on stworzył, powiązane jest z duszą narodu, charakterem narodowym, wartościami ideowymi, ale przecież nie z jakimiś osobistymi ułomnościami. Jest nieistotne, że Sokrates miał brzydkie oblicze, że Byron był chromy, a Kant przez całe życie pozostawał przekonanym kawalerem. Mądrość Sokratesa, czar poezji Byrona, głębia myśli Kanta nic przecież nie ucierpiały z powodu owych „wad”. Wielkość poematów Homera czy „Słowa o pułku Igora” jest niewzruszona, choć prawie nic nie wiemy o ich twórcach. Tak rozumuje każdy rozsądny człowiek. Jednak ten, kto knuje perfidne plany, dla kogo ten geniusz jest obojętny i obcy, a nawet wrogi, myśli inaczej, ma inny skład umysłu. Taki „odbrązowiacz” zaczyna mierzyć geniusza taką samą miarą, jakby to była jakaś pospolita miernota. Stawia na to, że z punktu widzenia filistra chromota stanowi jednak wadę, a niechęć do żeniaczki – niewybaczalny grzech. Filistra nie interesują nauki Sokratesa, ale za to on dobrze pamięta, że filozof biednie się ubierał i że miał kłótliwą żonę Ksantypę. Biorąc to wszystko pod uwagę, a nuż się da znaleźć w geniuszu lub mu przypisać coś niegodnego albo nieprzyzwoitego? Jeśli uda się to uczynić, negatywny stosunek do wielkiego człowieka rzuci cień także na jego dzieła, nauki, idee, mądrość. Wielokrotne powtarzanie w massmediach i literaturze informacji o rzeczywistych, rzekomych lub wyolbrzymionych wadach i niedostatkach, szczególnie jeśli czynią to osoby niejako z urzędu cieszący się kredytem zaufania (np. naukowcy i dziennikarze), potrafi poniżyć w oczach ludzi nawet najbardziej godnych szacunku twórców. W ten sposób są przez syjonistów niszczone wszelkie pozytywne autorytety.

Przytoczmy przykład takiej działalności.

W końcu XIX wieku włoski psychiatra Cesare Lombroso wydał książkę pt. „Geniusz i obłąkanie”. Wysunął w niej koncepcję, według której każdy geniusz jest psychicznie nienormalnym człowiekiem. We wstępie do książki autor otwarcie wyznał, że będzie skalpelem analizy ciał i odrzucał owe słabe zasłony, którymi się przyozdabia i za które chowa się człowiek w swej dumnej nikczemności. Cynizm Lombroso nazwał ostatecznym wynikiem służenia prawdzie.

Skalpel swej analizy Lombroso zmontował z wątpliwych wniosków, które wysnuł podczas obserwacji osób psychicznie chorych, z salonowych plotek, pogłosek, własnych fantazji oraz pseudonaukowych twierdzeń w rodzaju tego, że poeta pisze wiersze dlatego, że mu krew do głowy przypływa. Taki też galimatias posłużył za podstawę do „odbrązowiania” słynnych ludzi.

Wspomnijmy jeszcze raz o Sokratesie. Ten genialny filozof przeżył długie życie i do głębokiej starości zachowywał jasny umysł. W dialogu „Uczta” Platon pisze o nim: „Do wypitki nie był skory, ale gdy go do tego przymuszano, daleko wszystkich wyprzedzał, i, co najdziwniejsze, nikt nigdy nie widział pijanego Sokratesa”. Lombroso zaś twierdzi coś sprzecznego z tym, co pisał Platon, uczeń Sokratesa: „Nie wyróżniali się trzeźwością Sokrates, Seneka, Alcybiades i Katon”… Dalej do szeregu pijaków zapisuje Aleksandra Macedońskiego, Awicennę, Tassa, Haendla, Glucka.

A może ktoś uważa za znakomitość filozofa niemieckiego Schopenhauera? Czyżbyście więc nie słyszeli – szepce Lombroso – że on nienawidził kobiet, Żydów i filozofów, a na domiar złego był obżartusem? Na liście „wariatów” umieszcza też Newtona, Woltera, Rousseau, Pascala, Galileusza, Keplera, Michała Anioła i innych. Dowody? Lombroso nie zawraca nimi głowy ani sobie ani czytelnikom jego książki. Ale cień na genialnych ludzi już został rzucony.

O nienormalność można byłoby podejrzewać samego autora tej szarlatańskiej koncepcji. Jednak Lombroso miał trzeźwy umysł. Jak podaje „Encyclopedia Judaica”, „Lombroso pochodził z rodziny, która dała szereg wybitnych rabinów i talmudystów, a sam on początkowo studiował piśmiennictwo żydowskie”. Prócz tego Lombroso w liście do swego ucznia Maksa Nordau’a, znanego działacza syjonistycznego i oczerniacza klasycznej literatury europejskiej, z uznaniem pisał o syjonizmie i życzył mu powodzenia. W świetle tych faktów staje się zrozumiałym stosunek talmudycznie wykształconego intelektualnego kryminalisty do twórców awodo-zary.

W. Biegun wskazuje na okoliczność, że w XX wieku powstała rozległa żydowska literatura pseudonaukowa, szczególnie w zakresie biografistyki, która się wyspecjalizowała w robieniu ludziom wody z mózgu przez potworne oczernianie i niszczenie wszystkich wybitnych nie-Żydów, wszystkich świętości i wartości świata chrześcijańskiego i islamskiego. Powstała też ogromna pod względem objętościowym i nikła pod względem artystycznym i intelektualnym masowa beletrystyka, tworzona przez osoby żydowskiego pochodzenia w różnych językach, a siejąca demoralizację, kult alkoholizmu, seksu i narkomanii, idee kosmopolityzmu i konsumizmu, a wszystko w celu zatrucia serc i umysłów oraz duchowego zniszczenia narodów aryjskich. Ciekawe jednak, że zło wraca do tych, którzy je czynią. Minęło trochę czasu, a autorzy aryjscy zaczęli stosować tę samą metodę, pisząc o… słynnych Żydach. Dało się ten nurt zaobserwować w Niemczech i Anglii, w USA i Rosji, we Włoszech i Francji. Tak np. ostre pióra gojów wyciągnęły na światło dzienne „prawdziwą sylwetkę” Alberta Einsteina, którą przedstawiliśmy powyżej, „największego geniusza fizyki”, jak go nazywają źródła żydowskie.

Wracając do tekstu Włodzimierza Bieguna, oddajmy mu znów słowo. „Nie mniej zabawne – pisze on – są wywody osławionego teoretyka psychoanalizy Sigmunda Freuda. We wstępie do wydanego w Londynie wyboru utworów Freuda znajdujemy twierdzenie, jakoby on „zmienił kierunek dziejów zachodniej kultury intelektualnej, wywarł zauważalny i długotrwały wpływ na całą naszą kulturę”, i że jego imię obecnie stanowi „synonim odrębnej części wszechświata”. „Ostatnie dziesięciolecia – czytamy w tym przesadnym panegiryku – są świadkami przyswojenia teorii i techniki psychoanalitycznej przez wszystkie dyscypliny naukowe. Olśnienia Freuda stały się nie tylko nieodłączną częścią współczesnej psychologii i medycyny, – w najgłębszy sposób wyjaśniły i zmieniły tak różne dziedziny, jak socjologia, moralność, antropologia, filozofia, nauki o polityce… Jako nowatora i odkrywcę Freuda porównuje się z Arystotelesem, Kopernikiem, Kolumbem, Magellanem, Newtonem, Goethe’m, Darwinem, Marksem i Einsteinem. Zbiór wypowiedzi o zasługach Freuda złożyłby się na opasły tom”… Być może nawet nie na jeden, a na kilka tomów, gdyż nie ma piedestału bardziej wysokiego niż tworzony przez potężną i hałaśliwą reklamę.

Freud jednak nie zasługuje na ubóstwienie, ponieważ jego teoria psychoanalizy, choć od lat propagowana na Zachodzie, jest bezpodstawna z naukowego punktu widzenia, czego już dostatecznie przekonywująco nieraz dowiedziono. Nie będziemy wchodzić w szczegóły, lecz zatrzymajmy się na chwilę przy „iluminacjach” Freuda, dotyczących osobowych charakterystyk wielkich działaczy kultury.

Oto np. co on pisze o Leonardzie da Vinci. „Określona bierność i indyferentyzm są w nim ewidentnie dostrzegalne. W okresie, gdy każdy człowiek usiłuje znaleźć dla siebie najszersze pole aktywności, co nie może się odbywać bez energicznej manifestacji agresywności w stosunku do innych ludzi, on manifestował uderzająco pokojowe usposobienie, unikał wrogości i sprzeczek. W stosunku do wszystkich był łagodny i życzliwy, zrezygnował, jak powiadano, z potraw mięsnych, ponieważ uważał za niesprawiedliwe pozbawianie życia zwierząt, i znajdował przyjemność w tym, by kupować na rynku drób i wypuszczać go następnie na wolność. Potępiał też wojny i wszelki przelew krwi”…

Zauważmy, że już samo twierdzenie, jakoby brak agresywności, łagodne, pokojowe, miękkie i życzliwe usposobienie, jak też odraza do przemocy były oznakami bierności i indyferentyzmu, a więc cechami ujemnymi, jak to twierdzi Freud. Czyżby pozytywny, aktywny, nieindyferentny człowiek musiałby koniecznie być agresywnym, okrutnym, złym, krwiożerczym, nieużytym? Oczywiście, takie cechy spotyka się u ludzi, lecz nie stanowią one normy.

„Wątpliwe, czy Leonardo trzymał kiedykolwiek kobietę w ramionach” – zjadliwie zauważa Freud. A dlaczego, na jakiej podstawie? Niewiadomo! I jeśli nawet „nie trzymał w ramionach”, cóż nam dziś do tego? I po co te wszystkie przypuszczenia?

Im dalej, tym trudniej czyta się te utwory, a ich referowanie stanowiłoby po prostu nieprzyzwoitość. Jednak spójrzmy, o co mu chodzi. Freud przytacza wspomnienie Leonarda da Vinci o tym, jak w dzieciństwie przyśnił mu się sen – jakby na niego, leżącego w kołysce spadł z nieba jastrząb i przelatując uderzył go ogonem po ustach. Sny, oczywiście, bywają bzdurne, o czym wie każdy bez podpowiedzi psychoanalizy. Ale czy naukowiec ma prawo gruntować swe rozważania na bzdurach? Freud zaś tak właśnie postępuje! Nie, powiada, to nie był ogon jastrzębia, lecz… penis! Następnie Freud przypomina sobie, że „podobno” Leonarda „podejrzewano” o stosunek homoseksualny do jakiegoś chłopca, skąd wnioskuje, iż ów sen był wizją erotyczną, a myśl swą kończy zdaniem wręcz niewyobrażalnym w przypadku naukowca: „Przy tym dla nas jest obojętnym, czy ów zarzut, dotyczący jego stosunku do chłopca, był oparty na faktach czy nie”…

W nauce obowiązuje fundamentalna zasada: istnieje obowiązek opierania wszelkich wywodów teoretycznych na doświadczeniu praktycznym, na konkretnych, sprawdzonych faktach. Ten, kto świadomie tę zasadę ignoruje, dla kogo fakty są obojętne, jest nie naukowcem, lecz szarlatanem. W tym przypadku, ponieważ brak dowodów kroczy ręka w rękę z poniewieraniem pamięci wielkiego artysty i uczonego, szarlataneria występuje obok oszczerstwa, przy tym oszczerstwa zamierzonego i świadomego.

Wykorzystując ulubioną metodę przypuszczeń – „wydaje się”, „być może”, „widocznie”, „jak można przypuszczać”, „trudno tego dowieść, ale…”, „nie można tego stwierdzić z pewnością” – Freud szuka czegoś w życiu (chciałoby się powiedzieć: „w brudnej bieliźnie” – uw. J.C.) jeszcze jednego geniusza.

„Jest on podobny do barbarzyńcy z okresu wędrówki ludów… Kultura przyszłości niewiele mu będzie zawdzięczała… Powstaje pokusa zapisania go do szeregu kryminalistów”… itd. Następnie, „choć nie da się tego dokładnie dowieść”, następują nikczemne i podłe pomówienia. Ten paszkwil ma nazwę „Dostojewski i ojcobójstwo”. Jak to się rzecze, komentarze są tu zbędne.

Będąc lekarzem psychiatrą, Sigmund Freud leczył chorych i dlatego mógł dokonywać jakichś odkryć oraz dochodzić do nieoczekiwanych wniosków w zakresie psychiatrii, ponieważ miał doświadczenie obserwatora i lekarza. Tutaj nie podajemy w wątpliwość tej strony jego działalności. Chodzi o to, że Freud, nie posiadając ani doświadczalnego, ani jakiegokolwiek innego pewnego materiału, imputował wielkim ludziom, oddalonym od niego przestrzennie i czasowo, dyskredytujące ich postępki, a więc znów „nadawał nieszacowne nazwy szacownym imionom”.

Czym zaś można by wyjaśnić stronniczy do nich stosunek „ojca” teorii psychoanalizy? Nie czym innym, jak jego członkostwem w syjonistyczno-masońskiej organizacji „B’nai Brith”, do której wstąpił – według jego własnego wyznania – „ze względu na tęsknotę do kręgu ludzi wybranych, mających wzniosły styl myślenia”. Że tam myślą i działają według schematów Talmudu, to sam Freud niezbicie udowodnił.

Po części wypada W. Biegunowi przyznać rację, gdyż koncepcje psychoanalityczne S. Freuda naprawdę są nienaukowe, a jego „dzieła” to często  oszczercze, złośliwe pamflety, oparte na fałszywych przesłankach i złych intencjach. Choć przecież nie sposób nie dostrzec okoliczności, że sam współtwórca psychoanalizy miał osobowość wykoślawioną i właśnie przez jej pryzmat widział świat w krzywym zwierciadle. O sobie pisze, kto pisze o innych. Jak donoszą najnowsi badacze życia i twórczości S. Freuda, miał on bzika na tle seksu, uprawiał ten proceder już w dzieciństwie, gdy był molestowany seksualnie na przemian przez swego ojca i matkę; gdy nieco dorósł kopulował z własną siostrą, a w wieku dojrzałym wykorzystywał seksualnie swego syna i córkę. Uchodził też za bywalca wiedeńskich domów publicznych, gdzie ponoć przepadał za seksem oralnym, liżąc i całując intymne miejsca prostytutek. Zważywszy zaś, że w waginie publicznych kobiet żyje pewna odmiana wirusa, która wywołuje raka jamy ustnej i gardła u mężczyzn (o ile tam trafia), trudno się dziwić, że w wieku 83 lat Sigmund Freud zapadł na syfilityczny herpes i po wielu miesiącach cierpień zmarł na raka gardła.

Powróćmy jednak jeszcze do tekstu Włodzimierza Bieguna.

Freud i Lombroso – pisze on – nie raczyli zaszczycić swą uwagą Woltera. Tę „lukę” wypełnił niejaki Ch. Emmrich, który wydał książkę o encyklopedyście francuskim, która z kolei spowodowała tryumfujące wrzaski zachwytu i cmokanie w mediach syjonistycznych. Oto co napisał w recenzji Ch. Pfeffer, syjonistyczny dziennikarz: „Gdy przed kilkoma laty obchodzono 150 rocznicę śmierci Woltera, ze wszystkich stron słyszano głośne pochwały i uroczyste hymny. Jego gloryfikowano, rozdmuchiwano kadzidła przed ołtarzem jego chwały, ozdabiano legendę o „bojowniku tolerancji”, którą przez lata sztucznie wokół niego wytwarzano”. Taki stosunek do Woltera syjonistom nie pasował, Emmrich i Pfeffer nazwali więc Woltera falsyfikatorem, literackim kameleonem, osobnikiem pozbawionym wstydu, nieprzebierającym w środkach, barbarzyńcą i łgarzem. Czym się tak naraził encyklopedysta francuski syjonistom? Ano tym, że nawoływał Żydów do wyrzeczenia się judaizmu, niestosownie wypowiadał się o królu Salomonie, utożsamiał Molocha z Jahwe, uważał Stary Testament za siewcę fanatyzmu i okrucieństwa etc. Recenzent uznawał książkę Emmricha o Wolterze za ogromne osiągnięcie biografistyki światowej, ponieważ ukazano w niej prawdziwy (nieżyczliwy) stosunek francuskiego filozofa do żydostwa.

Dążąc do podbicia, do „amerykanizacji” Rosji syjoniści także skierowywali ostrze swej rujnującej działalności przeciwko klasykom literatury rosyjskiej. Podobnie jak Lombroso i Freud absolutnie się nie liczyli ani z godnością narodową Rosjan, ani z rzeczywistymi faktami.

W jednym ze swych publicznych wystąpień lider syjonistów W. Żabotyński pobłażliwie uznawał talent rosyjskiej literatury klasycznej, w tym też, jak nie bez pogardy się wyraził „niejakiego Gogola”, ale po drodze nazywał „antysemitami” i Gogola, i Turgieniewa, i Dostojewskiego. Uniwersalna broń „antysemityzmu” została przez Żabotyńskiego użyta z tego względu, że owi twórcy w swych dziełach… „nie ukazali pozytywnego Żyda”. Dywagując o kulturze rosyjskiej inny herszt syjonistów J. Bruckus, nie obciążając się zbytnią delikatnością, wprost deklarował, iż jego zwolennicy „nie mogą z jakąś specjalną czcią ustosunkowywać się do uczuć i tradycji ludów, które dopiero względnie niedawno wyszły ze stanu barbarzyństwa”, i dlatego nie mogą adekwatnie odbierać ani Gogola, ani Turgieniewa, ani Tołstoja, ani Czechowa”… Syjonista Mark Słonim wiele lat życia poświęcił wydrwiwaniu klasycznej literatury rosyjskiej i radzieckiej. Ze szczególną zaś nienawiścią ustosunkował się do Dostojewskiego, Majakowskiego, Jesienina. Napisana w stylu Freuda książka Słonima „Trzy miłości Dostojewskiego” stanowi odrażający paszkwil, poświęcony życiu osobistemu i rodzinnemu wielkiego pisarza. Poezja Majakowskiego w ocenie tego nienawistnika to nie więcej niż „prymitywne”, „płytkie” wierszydła rewolucyjne. Jesienin zaś został nazwany „poetyckim odszczepieńcem”, a jego życie „niedługą i niepomyślną egzystencją”.

Obserwacja życia wykazuje, że funkcjonuje jakieś niepisane prawo: im wyższy jest talent, im pełniej wyraża w swych dziełach usposobienie i duszę narodu, tym ostrzej i wścieklej się go atakuje i zaszczuwa. Ta prawidłowość jak najbardziej się potwierdza w przypadku S. Jesienina. Znane są podejmowane w przeszłości próby nałożenia zakazu na jego utwory, przedstawienia go jako „nieudacznika” i marnego poety… To robili i to robią dziś osobnicy dalecy od kultury rosyjskiej. Syjonistyczne pismaki piszą o rzekomej „infantylności” zarówno osobowości, jak i poezji Jesienina, polewają też błotem twórczość Balmonta, Siewierianina i innych znakomitych poetów rosyjskich.

W okresie, gdy w naszym kraju utwierdzał się ustrój socjalistyczny, do literatury radzieckiej, w tym na kierownicze stanowiska w organizacjach literackich, przeniknęło niemało osobników, którzy w swych poglądach mało czym się różnili od zawziętych syjonistów Bruckusa, Słonima itp. Oni dobrze rozumieli, że milionowe masy narodu, z którego tylko co zdjęto łańcuchy, i które dopiero zaczynają się zapoznawać ze skarbami kultury, nie mogą się zorientować w subtelnościach polemiki literackiej, w mnogości rozmaitych nurtów i szkół, a określały swój stosunek do tego czy innego reprezentanta kultury dość schematycznie: Kto on? Reakcjonista? Wróg klasowy czy bojownik o dyktaturę proletariatu? Prasa zaś dla tych niewytrawnych i niewyrobionych politycznie ludzi miała autorytet niepodważalny. Ona zaś, wypełniona złośliwymi oszczerstwami Awerbacha i Lelewicza, pouczała: klasycy rosyjscy – to „reakcjoniści”, „burżuje”, „wyzyskiwacze”, antysemici, „wrogowie ludu pracującego i proletariatu”. Na łamach opanowanej przez Żydów prasy dźwięczały nawoływania do „wyrzucenia Puszkina z okrętu nowych czasów”, do „spalenia Rafaela”, do zniszczenia całego kulturalnego dziedzictwa klasycznego. Dlatego w szkołach Rosji literaturę klasyczną mieszano z błotem, Dostojewskiego ogłaszano za „kontrrewolucjonistę”, M. Gogola i L. Tołstoja krytykowano i poniżano za religijność.

Trafną wykładnię tego szaleństwa, w którym tkwił oczywiście pewien system, podał historyk S. Siemionow, pisząc: „To nie były przypadkowe przejęzyczenia, wcale nie. To była absolutnie świadoma i w swoisty sposób dalekowzroczna polityka, polegająca na pozbawianiu różnych narodów perspektywy historycznej, na niszczeniu przez wieki ukształtowanej i uświęconej tradycji, na zdeptaniu naszej tysiącletniej kultury. A wszystko po to, by przekształcić całą ludzkość w amorficzną masę pozbawioną własnej twarzy, w powolne narzędzie żydowskich hochsztaplerów politycznych, marzących o panowaniu nad światem”.

Rzecz jasna, destrukcja kultury narodowej nie odbywa się tak prostolinijnie i zauważalnie, jak może się wydać na pierwszy rzut oka. W jednym przypadku, jak wyznaje M. Weintrob, syjoniści zaszczepiają to, co niemieckie, na gruncie rosyjskim, a to, co rosyjskie, na gruncie niemieckim, i wówczas powstają kosmopolityczne martwo narodzone chimery. W drugim przypadku sieje się defetyzm i autoagresję narodową. W trzecim – na powierzchnię wypływa ni stąd ni   zowąd jakaś modernistyczna inicjatywa w zakresie literatury i sztuki albo jakaś agresywna „interpretacja” dziedzictwa kulturowego.

Dzięki wysiłkom takich „autorytetów moralnych” cywilizowany naród przekształca się powoli  w  nieświadome  bydło,  -  podsumowuje  Władimir  Biegun  swe  filipiki. 

Jakimi bagnistymi ścieżkami może chadzać sztuka, a raczej „sztuka” w cudzysłowie, świadczą eksperymenty w tym względzie degeneratów uchodzących za nowatorów. I tak niejaki „twórca” o nazwisku Klein wykoncypował „bodyart”, czyli „sztukę” polegającą na tym, że „artysta” wysmarowywał pośladki i inne części ciała wynajętych do tego celu panienek o lekkiej konduicie, a następnie kazał im siadać, kłaść się lub tarzać po wyścielonych płótnach. Tak powstawały „modernistyczne” dzieła „sztuki”, które były okrzykiwane za najnowsze osiągnięcia kultury europejskiej. W czerwcu-lipcu zaś 2006 roku w Londynie odbyło się kilka wystaw i pokazów na żywo w zakresie tzw. „fallografii”, czyli „sztuki”, wykonywanej w ten sposób, że kobieta, „artystka malarka” tworzy swe dzieła malując obrazy penisem mężczyzny. 19 lipca 2006 roku rozgłośnia British Broadcasting Corporation (BBC) nadała w kilku językach zachłyśnięte z zachwytu reportaże o plenerach i wystawach na terenie Anglii tego nowego rodzaju „sztuki”, wynalezionego przez wolnomyślnych rodaków i kontynuatorów pana Kleina. Zaiste, Herr Klein, Ihre Kunst ist sehr klein!

W. Biegun kończy swe wywody następującymi zdaniami: „Niekiedy społeczeństwo jest szokowane jakąś szczególną modą, niemającą nic wspólnego z tradycjami i obyczajami narodu, która jest narzucana przez ponadnarodowe media, a wspierana i upowszechniana przez osoby lekkomyślne lub po prostu niewykształcone i niewyrobione pod względem kulturalnym. Ukryci zaś inspiratorzy kolejnej awantury z niewinną miną zacierają po cichu ręce, ciesząc się, że „głupi goje” sami sobie dołki kopią.”

Wypada zaznaczyć, że tego rodzaju charakterystyczne teksty były pisane w ZSRR przez setki autorów i publikowane ze szczególnym natężeniem na Ukrainie, Białorusi, w Mołdawii i Rosji. Inne republiki radzieckie pozostawały pod tym względem daleko w tyle.

Z książek W. Bieguna wyłania się imponujący obraz globalnego etnosu żydowskiego, licznego „jak piasek pustyni”, ogarniającego niewidoczną siecią całą kulę ziemską, świetnie zorganizowanego, mającego do swej dyspozycji nieograniczone środki finansowe, medialne, kadrowe. Jest to wizja jakiejś globalnej organizacji ni to rewolucyjnej, ni to wywrotowej, ni to konserwatywnej, w której każdy Żyd, pół-Żyd, kwadrogen czy oktogen pełni jemu nadaną i tylko jemu przeznaczoną funkcję, stosownie nie tylko do posiadanych kwalifikacji merytorycznych w tej czy innej dziedzinie, lecz przede wszystkim odpowiednią do poziomu czystości krwi, czystości rasowej. Najwyższe stopnie w hierarchii światowego, a niewidocznego, „państwa żydowskiego”, którego autonomicznym ośrodkiem jest Izrael, zajmują wyłącznie Żydzi czystej krwi, geny bowiem decydują o wszystkim, i tylko Żyd czysty rasowo może adekwatnie oceniać stan aktualny i perspektywy działania „narodu wybranego”.

Żydzi sowieccy z oburzeniem reagowali na kolejno ukazujące się w Mińsku książki W. Bieguna, nieraz wykupywali je „na pniu” i następnie palili, by „antysemickie brednie” nie docierały do szerszej publiczności czytającej.

Dotychczas w akademickich kołach Mińska krążą informacje, że W. Biegun pochodził z rodziny żydowskiej (choć w dowodzie osobistym miał wpis: „narodowość Polak”), i że za swe antysemickie książki został   jakoby  otruty w szpitalu, do którego trafił w wieku 60 lat ze względu na jakąś banalną dolegliwość.

*        *        *

 

This entry was posted in polityka globalizmu, POLSKIE TEKSTY, religia zombie, teksty inne. Bookmark the permalink.

Comments are closed.