INWAZJA KASTRATÓW („Aneks”, 1974)

INWAZJA KASTRATÓW („Aneks”, 1974)

Interesujący tekst, z okresu gdy w wieku lat 32 pracowałem na Politechnice w Lozannie przy nudnych obliczeniach z zakresu turbulencji wody. O ówczesnych osiągnięciach w nauce biologii i planach Światowego Żydostwa nie nie miałem wtedy pojęcia.

Inwazja kastratów” została opublikowana w kwartalniku „Aneks”, wydawanym w Uppsali w Szwecji, przez młodszego ode mnie o 3 lata Eugeniusza Smolara, brata Aleksandra Smolara, obecnego szefa Fundacji Batorego / Sorosa w Polsce. Z Aleksandrem Smolarem się spotykałem w jesieni 1979 roku, gdy obaj mieliśmy stypendia w Paryżu. Ja w zakresie nauk o bio-Ewolucji , on w zakresie nauk politycznych. Pamiętam jak narzekał „Ty byś wszystkich znowu chciał wpędzić do jaskiń!” Ja, że wystarczyło by uczyć ludzi mieszkać okresowo pod li tylko namiotem. W czym zresztą się specjalizowałem. Pomimo swej „starości” ten, odkryty przypadkowo przemnie, w formie elektronicznej tekst zachowuje swą aktualność, dlatego go przypominam tutaj.

*) Marek Głogoczowski — taternik, fizyk i humorysta — jest autorem „The Not-Too-Divine Comedy” Meta Ph. D. Thesis, Genewa 1974, Samizdat, oraz szeregu artykułów publikowanych w miesięczniku „Kultura”.

Trzeba za wszelką cenę powstrzymać tę lawinę pracy, bo jeżeli się ta psychoza rozszerzy, oni przewrócą świat do góry nogami, zniszczą wszystkie sztucznie bariery i z pod rozkładającej się padliny jej raka ideologicznego obnażą biedną ludzkość karłów, śmiejących się małp, świń, lemurów, gadów i innych niezdegenerowanych gatunków pomiędzy naszymi przodkami…

St. I. Witkiewicz — „Szewcy”**)

 **) Większość obecnych spostrzeżeń, wraz z całą „szewską” analogią zostało spisane przed zaznajomieniem się z lekturą Witkiewicza. Potem z ciekawości zajrzałem do jego „Szewców” i aż zadziwiła mnie zbieżność niektórych naszych poglądów.

3700 słów

Po rewolcie stoczniowców na Wybrzeżu w 1970 roku, Polska Ludowa weszła w kolejne stadium historyczne, które publicyści krajowi nazywają „drugą Polską”. Po okresie gdy nadrzędnym prądem intelektualnym było sprowadzone ze Wschodu „podwójne myślenie” — tzn. głoszenie jednego, a robienie drugiego na odwrót – na przykład wielbienie klasy robotniczej przy jej bezwzględnym wyzysku, to obecnie wieje w Polsce świeży wiatr intelektualny, tzw. „zamroczenie pozytywistyczne” rządy przedstawicieli ludzi pracy — niedouczonych techników, inżynierów, specjalistów etc. które niektórzy intelektualiści nazywają pogardliwie „rządami ślązaków”. Często pomija się milczeniem dość istotne pytanie: skąd ten świeży wiatr wieje? Industrializację śląska dosta liśmy w spadku po Niemcach; model Polaka mało czy średnio-litrażowego jest wzorowany na modelu średniolltrażowego obywatela Zachodu i nie byłby możliwy, gdy by nie usłużna oferta „Fiata”. Zaś te traktowane z taką pogardą przez niektórych pisarzy rządy niedouczonych techników i inżynierów — to przecież nic innego jak przedstawiane z nabożeństwem w wielu publikacjach rządy managerów, techników i uczonych — ale nabożeństwo jest wskazane tylko wtedy, gdy mowa jest o ślązakach rządzących Stanami Zjednoczonymi.

Tak więc w „drugiej Polsce” świeży wiatr wieje od Zachodu i na Zachodzie należy szukać klucza do kolejnego finis Poloniae. Upadek kultur narodowych, dewaluacja tradycyjnych wartości i stylów życia, postępująca uniformizacja, egalizacja i debilizacja dają się zauważyć w każdym kraju, który wkroczył na drogę „prawdziwego” postępu. Te prawdziwe, bądź urojone klęski tłumaczy się dość łatwo „przestarzałością” granic narodowych wobec gigantycznych migracji zmotoryzowanej ludności. Także, dzięki pracom Kopernika, Gutenberga i ich naśladowców, nastąpiło przerzucenie się centrum społecznych zainteresowań z ciasnego, osobisto-plemienno-narodowego zaścianka w kierunku spraw obiektywnych i wszędzie jednakowych — kosmos, nauka, technologia, życie ekono miczne. Stworzona w ten sposób, naukowa, obiektywna etyka pozwala rozstrzygnąć bezbłędnie problem, z którym męczyli się tak długo nasi nieracjonalni przodkowie: co komu przyjdzie z niepodległej Polski, Hiszpanii czy Włoch skoro i tak zarobki i wygody życia będą większe w Szwajcarii, Skandynawii czy Ameryce — więc tam winien mieszkać i pracować.

Te właśnie przemiany nieubłaganie doprowadziły do wyparcia w większości krajów naszej cywilizacji „starej” elity „ducha” — elity wielkich wodzów, rycerzy, artystów i filozofów, przez nowoczesną elitę „materii” — uczonych, managerów, buchalterów i specjalistów. Jako symboliczną datę wymiany tych elit przyjąłbym rok 1945 — był to rok niesławnej śmierci jednego z ostatnich wielkich wodzów charyzmatycznych — Hitlera, a jednocześnie rok wybuchu bomby atomowej i związanego z nim gwałtownego wzrostu prestiżu uczonych oraz popularności ustroju technokratycznego reprezentowanego przez zwycięskie Stany Zjednoczone. Od tej daty mija 30 lat, nowa elita zdążyła ju nieco okrzepnąć, a nawet się postarzeć, więc wypadałoby przyjrzeć się jej bardziej z bliska, bez mistyczno-charyzmatycznej aureoli jaką zwykliśmy ją otaczać przez ostatnich kilka dekad.

Dla ciekawości zestawiłem stereotypy zachowania się dominujących warstw społeczeństwa nowoczesnego z zasadami jakie obowiązywały warstwy dominujące społeczeństw zacofanych. Podkładem przy tych rozważaniach mogą być z jednej strony woluminały prac zachodnich socjologów, z drugiej, książeczka pani Ossowskiej „Ethos rycerski”:

  • Współcześnie obowiązujący mit selfmademana, czyli człowieka pochodzenia nijakiego mo na porównać z warunkiem „dobrego pochodzenia”, do którego kiedyś przywiązywano wielką wagę.
  • Jeśli obecnie praca zarobkowa stała się nie tylko podstawą egzystencji, ale także miernikiem statusu społecznego i sposobem wykazywania swych ambicji, to Arystoteles twierdził, że „prace płatne nazywamy wyrobniczymi, bo obniżają one swobodę oddawania się zajęciom umysłowym, i obniż ają intelekt”. Związane z ciemnotą i zacofaniem, przedkładanie sztuk pięknych nad przedmioty użytkowe, przywiązanie do imponderabili, wyparte zostało przez absolutną dominację zajęć pożytecznych i wprost niesłychane przywiązanie do ponderabili, tak charakterystyczne dla społeczeństwa oświeconego elektrycznie.
  • Mit o nieśmiertelności ducha został wyparty przez praktyczne prace nad zwiększeniem nieśmiertelności ciała.
  • Boska pewność siebie” (Divine assurance) jaką posiadały osobniki arystokratyczne została zastąpiona przez bardziej pewną pewność jaka daje konto w Assurance Co.
  • Gdy w średniowieczu, po Europie snuli się pasożytniczy rycerze w poszukiwaniu godnego przeciwnika albo „słusznej sprawy”, za którą warto by sobie rozbijać łby, tak obecnie po świecie snują się pożyteczni inżynierowie w poszukiwaniu gdzieby, za dobre pieniądze coś zmontować.
  • Podczas gdy etyka rycerska nakazywała wyniosłość wobec silniejszych i tolerancję wobec słabszych, tak zasady „społeczeństwa otwartego” polegają na płaszczeniu się przed silniejszym i bicia słabszego (walka o byt).
  • Uwagę Teofrasta, że prostak chodzi w za dużym obuwiu można by zestawić z obserwacją, że współcześni obywatele sukcesu mają tendencję do używania za dużych samochodów.

Już z tych pobieżnych porównań widać, że nowoczesny stereotyp jest dokładną odwrotnością megalopsychos — „słusznie dumnego”, opisanego przez Arystotelesa. Wniosek z tych rzucających się każdemu w oczy spostrzeżeń ma dość poważne implikacje. Jeśli potraktujemy serio Platona, dla którego ideałem społecznym był totalitaryzm typu arystokratycznego, to nie możemy zapominać o jego opinii, że najgorszym możliwym ustrojem jest tyrania, którą zdefiniował jako ustrój, w którym rządy sprawują osobniki o zachowaniu odwrotnym do arystokratycznego.

Z ostatnich zdań wynika logicznie, że dla wykształconych starożytnych Greków, obecny zachodni ustrój jest przykładem niezwykle perwersyjnego przypadku tyranii. Tyrania ta polegałaby na sprawowaniu władzy przez ludzi pracy, co Platon nazwał rządami niewolników, a komuniści „dyktaturą klasy robotniczej”. Proces wyzwalania się człowieka pracy (homo faber) *) z pod ucisku człowieka mądrego (homo sapiens) jest ogólnym trendem naszej historii w ciągu ostatnich czterystu lat (patrz apendix). Jak zauważył St. Brzozowski, to wszystko co zwykliśmy nazywać postępem, rozwojem, jest niczym innym jak bezustannym, systematycznym wyzwalaniem się pracy. Za najbardziej postępowe uważa się po prostu kraje, gdzie ludzie pracują więcej i lepiej (postępowość społeczeństwa można dzięki temu dokładnie wymierzyć w ilości wykonanej przez nie pracy, czyli dochodzie narodowym na głowę mieszkańca). Ponieważ żyjemy w okresie, gdy zaczynają nam zagrażać ujemne skutki pracowitości, więc i ideologii pracy należałoby poświęcić trochę krytycznej uwagi.

*) Homo faber było używane dotychczas tylko dla określenia człowieka neandertalskiego.

W otaczającym nas świecie, oprócz ludzi, pracowitością odznaczają się jeszcze tylko maszyny, a wśród przyrody ożywionej tylko konie, woły, muły, osły oraz pszczoły i mrówki — wszystko są to osobniki bądź wykastrowane (konie i woły), bądź aseksualne — muły, robotnice pszczół i mrówek, czy też przysłowiowo głupie — osły. Takie zestawienie wskazywałoby, że wzrost pracowitości wiąże się z przytłumieniem bądź zanikiem popędów seksualnych. Byłoby to „empirycznym potwierdzeniem” tez Biblii, Arystotelesa, Freuda, Marcuse’a i wielu innych o przeciwstawności dwóch elementów: „labor” — instynktu śmierci, to znaczy fizyki, nieprzyjemności pracy; oraz „eros” instynktu życia, czyli biologii, przyjemności i zabawy.

Takie obserwacje zrodziły inne podejrzenie, czy przypadkiem to co się dzieje z naszą kulturą, to postępujące „wyzwalanie się pracy” nie jest po prostu, w sensie biologicznym, gwałtownym procesem obumierania sił witalnych społeczeństwa, ukrytą za świecidełkami re wolucji naukowo-technicznej „inwazją kastratów”. Przyjrzyjmy się faktom: patalogiczny pęd do otaczania się mnogością przedmiotów (konsumizm), tendencja do komfortu, do przebywania w zamkniętych i bezpiecznych pomieszczeniach, wzrost zainteresowań pornografią i perwersjami seksualnymi, zanik różnicy między płcią (biseksy), zacieranie się granic między iluzją i rzeczywistością — to przecież, według każdej książki medycznej, są objawy degeneracji bądź usunięcia organów płciowych. (Niedawno byłem świadkiem, jak wykastrowany kot znajomej popadł w stan euforii imitując stosunek z kawałkiem drzewa oliwnego).

Popatrzmy na najbardziej wydajne i prestiżowe prace naszej cywilizacji: bankowość, bussiness, komputery, nauka, polityka — wymagają one wprost niesłychanej odporności na nudę i klaustrofobię, prawdziwie spiżowych siedzeń — jakże wspaniałe pole do popisu dla tych którym natura poskąpiła wiadomych narządów. Najnowsze osiągnięcia medycyny: z jednej strony środki antykoncepcyjne (czyli samo-ubezwładnienie osobników normalnych), z drugiej walka o sztuczne przedłużanie życia. Na fizycznej nieśmiertelności zależy najbardziej kulturom bezpłodnym, dla których śmierć osobnicza jest równoważna śmierci gatunkowej. Dodajmy dio tego wprowadzenie do powszechnego użycia specjalnych środków farmakologicznych dla tłumienia powstających u pewnych ludzi stanów emocjonalnych, agresji czy ciekawości. (Będą to prawdopodobnie te same środki jakie podaje się obecnie bydłu, aby nie oszalało zamknięte przez całe życie w fabrykach mięsa — dawniej chłopi osiągali ten sam rezultat (podniesienia wydajności) poprzez kastrację.)

Przyglądnijmy się filozofii obowiązkowej w krajach największego postępu — pozytywizmowi logicznemu (nazwanemu przez A. Koestlera „kastracją umysłową”). Jak stwierdził jej czołowy przedstawiciel C.J. Ayer, jej zadaniem jest nie dopuścić do jakiejkolwiek generalizacji, syntezy, a odwrotnie, poprzez metodyczną analizę języka, rozkładanie na czynniki pierwsze, utopić, zadusić, unieważnić w powodzi terminologii i odnośników jakąkolwiek niezgodną z fizyką myśl, twórczość czy działalność. (Dla potwierdzenia tych obserwacji, mogę powtórzyć przytaczaną już raz przeze mnie ciekawostkę, że kiedyś w Cesarskich Chinach, partia popierająca rozwój nauki, handlu i przemysłu — to co my byśmy nazwali partią uczonych, techników, bussinessmanów i managerów — ta partia nazywała się po prostu partią eunuchów).

Jeśli taka diagnoza jest słuszna, to z wiadomych względów agresywność w nowoczesnym społeczeństwie nie może przejawiać się jako tradycyjna agresywność typu fizycznego, na przykład w postaci bicia symbolicznej mordy bliźniego (ethos rycerski) — co jest przez nie rzeczą jąk nąjbardziej dyskredytowaną. Społeczną aprobatą natomiast otacza się agresywne zachowanie w domenie, w której kastraci mają przewagę — w pracy. Stąd ich ethoś jest ethosem pracy („Arbeit macht frei”), a ukute przez nich pojęcie „walka o byt”, oznacza agresywność jaką wykazują roboty w walce o robotę. Dzięki tej pracy konstruują oni protezy, które rekompensują im utracone potencje, a jednocześnie zmniejszają niebezpieczeństwo fizycznego kontaktu z adwersarzem i ujawnienia swego kalectwa. Są to zarówno „Jaguary”, „Mustangi”, BMW jak i filmy kowbojskie, gazety, telewizja i tysiące innych urządzeń. Ponieważ wyprodukowane „wzmacniacze potencji” dodają jej tylko psychicznie, w sferze urojonej, nie zmieniając, a nawet pomniejszając faktyczną potencję osobnika, więc jego praca staje się działaniem o wartość urojonej i przypomina działalność biblijnego Onana, który w podobny sposób wykonywał czynność płodzenia. Zaś wydzielinę, będącą produktem jego działalności nazwano polucją. Tak więc industrialne społeczeństwa wysokopolutujące można by nazwać zaawansowanymi społeczeństwami onanistycznymi, a mówiąc o „rozbudzeniu się nastrojów konsumpcyjnych”, mielibyśmy na myśli zwiększenie się stopnia onanizacji społecznej.

Nowa Klasa Robotów uzyskała swe znaczenie dzięki nauce i technice i przez to stała się od tych instrumentów całkowicie uzależniona. To tłumaczy tę niesłychaną wagę, jaką obecnie przywiązuje się do życia materialnego. Dla utrzymanych sztucznie przy życiu, gigantycznych społeczeństw kalek, jedynym celem życiowym musi być dreptanie wokół, doskonalenie i pielęgnowanie swych protez.

(Kiedyś w Berkeley, przyglądając się na ulicy młodemu inwalidzie o zupełnie zdegenerowanych kończynach, który poruszał się przy pomocy mózgu na elektrycznym wózku, mój szwajcarski kolega całkiem szczerze się przeraził: co będzie jak mu wysiądą baterie? Przypomniało mi się to w związku z ostatnim kryzysem naftowym — zagrozili, że odłączą baterie. Nagle okazało się, że w krajach o tak patentowanej wolności i niepodległości jak np. w Anglii, obywatele pokorniutko wykonują zalecenia jak mają spędzać niedzielę i resztę tygodnia, wydawane im przez kilku szejków arabskich. Wskutek totalnej industrializacji, w Stanach Zjednoczonych odłączenie od źródeł energii musiałoby spowodować natychmiastową śmierć tego kraju).

Oczywiście, współczesna medycyna może utrzymywać przy życiu nawet trupy, ale czy celem społecznym ma być bezustanne remontowanie rozkładających się organizmów, przy jednoczesnym niedopuszczaniu do życia nowych organizmów, potencjonalnie zdrowych (antykoncepcja). Czy nie byłoby zdrowiej przyhamować, lub przerwać niektóre typy badań naukowych, ograniczyć wzrost ekonomiczny, symbolicznie, zamiast zamieniać świat w szpital*) leczących się nawzajem pacjentów, tak wychowywać pokolenia, aby były odporne na choroby? Zachodzi tu od razu praktyczne pytanie: Kto mógłby doprowadzić do takich zmian? Niewątpliwie byłaby to walka uciśnionych osobników zdrowych z dominacją kalek (nie zapominajmy, że słowo „specjalista” oznacza rodzaj upośledzenia umysłowego polegającego na ograniczeniu), walka ogierów z kastratami, kontynuacja przegranej w Renesansie walki arystokracji z burżuazją, gatunku homo sapiens z obudzonym przez uczonych robotem — Frankensteinem w postaci klasy robotniczej; tych co czują swą wspólnotę ze światem ożywionym, z tymi co czują swą przynależność do świata maszyn, równań algebraicznych, cybernetyki i kryształów: czy te w końcu, pozostając przy porównaniach śląskich: bunt górali przeciw tyranii górników.

*) W Stanach Zjednoczonych w lecznictwie ma w bliskiej przyszłości pracować co dziesiąty obywatel.

Patrząc geograficznie, najpotężniejszą twierdzą mechanicznego obrządku jest Ameryka i z przyczyn „walki o byt” reszta świata jest zmuszona imitować ten kraj. Tu najwspanialej rozkwitła ideologia selekcji naturalnej i dzięki niej wyselekcjonował się model nowoczesnego uczonego — specjalisty — wydajnego robota o umysłowości dziecięcia epoki Neandertalu. Bardziej ludzkie osobniki zostały tu bądź wyniszczone fizycznie (jak Indianie), bądź zepchnięte na margines społeczny (jak artyści i humaniści). Wskutek zaś fanatycznego rozpowszechnienia się wierzeń mechanistycznych (Konstytucja amerykańska: „Twierdzimy, że jest prawdą oczywistą, że ludzie zostali stworzeni równi”), o wszystkim decydują tutaj najszersze, a więc najbardziej ograniczone warstwy społeczeństwa. W Ameryce istnieją jednocześnie całkiem duże kręgi jawnie antynaukowe i anty-technologiczne, ale wskutek znanego bogactwa amerykańskich doświadczeń historycznych, wykazują one tendencje do szukania praktycznych rozwiązań w okultyzmie i nieruchawych ideologiach Dalekiego Wschodu.

Tak więc jakakolwiek poważniejsza zmiana musi być stymulowana z zewnątrz. Możliwość powstania na szerszą skalę jakichś świeżych prądów umysłowych w Europie Zachodniej jest wyraźnie zmniejszona przez prawie całkowite ubezwładnienie i kontrolę społeczeństwa przy pomocy środków usypiających, podawanych mu przez międzynarodowe koncerny. Jednak tu, w Europie, porzucenie modelu arystokratycznego nastąpiło dopiero niedawno i o wiele silniej słychać warczenie co świetlejszych ludzi pod adresem kierunku naszego rozwoju. Przedstawicielami tego typu uczonych i filozofów mogą być Roger Garaudy domagający się kontestacji całej historii europejskiej od czasów Renesansu, czy Konrad Lorentz piszący o „niewiarygodnej zbiorowej głupocie rodzaju ludzkiego” — co jasno oskarżałoby demokrację, jako ustrój pozwalający na realizację planów zbiorowej głupoty. O wiele większą wagę należałoby przypisać doświadczeniom krajów Europy środkowej i Bliskiego Wschodu, bo tradycyjnie, od kilku tysięcy lat, stąd pochodzą wszystkie co ciekawsze prądy umysłowe i społeczne („ex Oriente Lux”). Zarówno rozkwit nauki i kultury w Grecji, Chrześcijaństwo i włoskie Odrodzenie było wynikiem oddziaływania wschodniej Inteligencji na niezbyt koncepcyjną, ale za to obdarzoną dużymi walorami mechanicznymi osobowość zachodnią.

Jednym z tych krajów leżących na skrzyżowaniu kultur jest Polska posiadająca przy tym bagaż doświadczeń historycznych radykalnie odmienny od amerykańskiego. Rzutuje to wyraźnie na osobowość i zainteresowania uczonych. Ilustracją tego krańcowo odmiennego nastawienia może być porównanie niezwykle poważnych w Ameryce prac Skinnera o „technologii zachowania” z popularnym w Polsce „Ethosem rycerskim” pani Ossowskiej. W pierwszym przypadku, dzięki znanej wolności amerykańskiej, rola tradycji została sprowadzona do zera i „jedynie słuszne” behawiorystyczne spojrzenie na biologię polega na obserwowaniu jej martwymi oczyma fizyki.

Uwaga koncentruje się tu na poruszeniach ludzkiej masy, zaś problem jednostek wybiegających poza przeciętność sprowadzony został do patologicznych i nieistotnych fluktuacji statystycznych. Tymczasem w Polsce, zapewne jako rezultat trzydziestu lat intensywnej walki z resztkami feudalizmu, socjologia ciągle niedwuznacznie gloryfikuje wielkie indywidualności, zostawiając masie rolę nieciekawego tła.

Operując tak zwaą „iluzją organiczną”, szczególnie popularną wśród starożytnych Greków, można by powiedzieć, że polski model kulturowy ma tendencję do interesowania się tym co robi „głowa” społeczeństwa, zaś model amerykański polega na pasjonowaniu się działalnością jego „odbytu” („Najważniejsza jest ekonomia”). Są to oczywiście tendencje potwierdzone materiałem faktycznym, ale o charakterze statystycznym: w Polsce jest wielu wyznawców Ekonomii, a w Ameryce wielu idealistów. Te różnice mają swe źródło w nieźle przechowanych w Polsce tradycjach demokracji bawiących się, nieprodukcyjnych i obdarzonych zbiorowym instynktem samobójczym Panów, a w Ameryce w tradycji demokracji ciężko pracujących i trzęsących się o swą emeryturę Chamów.

Można by się sprzeczać, który z tych modeli jest lepszy, ale w związku z szybkim procesem integracji narodów, obowiązuje nas myślenie obiektywne i globalne. Jedynym globalnym i obiektywnym problemem na świecie jest polucja i przeludnienie, a w tych kategoriach polski model kulturalno-bohaterski ma absolutną przewagę nad ekonomiczno-szpitalnym modelem amerykańskim. Zatem, jeśli chcemy ratować naszą Kulturę, to czeka nas próba założenia Głowy na Wielką Odbytnicę, która rozpanoszyła się na świecie po spadnięciu głowy Ludwika XVI. Byłaby to krucjata, albo raczej starcie podobne do tego w roku 1410, kiedy to nasi przodkowie przedyskutowali dzielące ich różnice poglądów z najwybitniejszymi przedstawicielami kultury Zachodniej . Czy mamy na to dość sił? Jak się niedawno dowiedziałem, w Ameryce jest ponoć 1500 profesorów pochodzenia polskiego, co chyba jest dość dużo, zważywszy że w Polsce jest ich niewiele więcej ni 3000.

W dodatku, prawdopodobnie na tej samej zasadzie jak totalitarne Niemcy Wschodnie potrafiły wychować u siebie światową elitę w sporcie, tak w Polsce wykształcona została młoda elita uczonych-humanistów, potrafiących poruszać się z równą łatwością po problemach fizyki i filozofii, być sprawnym zarówno w sporcie jak i językach. Sygnalizował to już film Zanussiego „Iluminacja”. Niedawno przypuszczenie to znalazło swe potwierdzenie na piśmie. W warszawskiej „Kulturze” tak został scharakteryzowany aktualny nadwiślański model do naśladowania:

Teraz, żeby zostać zaakceptowanym w roli Idola środowiskowego, należy posiadać dane wyjściowe „cudownego chłopca”… ten cudowny chłopiec — w wydaniu wzorcowym — czyta Conrada, Teligę, docenia kapitana Baranowskiego, nie ceni natomiast warszawskiego „hajlajfu”, gardzi dyskotekami, ..Stodołą” i „ściekiem” dla artystów, przyjaźni się z młodą kadrą naukową i obiecującymi twórcami; zmuszony do studiowania nauk ścisłych — on, humanista z powołania! — jest z tego tytułu wewnętrznie pokręcony, spękany psychicznie, zagubiony i odnajduje się w pisaniu do szuflady; mieszka zawsze kątem (nawet u rodziców), w kącie szyje żagle, dłubie w cząstkach jachtowego kadłuba, kontestuje — jest małomówny, progra mowo zamknięty w sobie, odbiera się go jako człowieka stworzonego do rzeczy wielkich, któremu nędzna proza życia nie pozwala rozwinąć ikarowskich skrzydeł do lotu; a priori nie akceptuje żadnej dziewczyny, zawstydzają go i żenują miłosne uniesienia i jeżeli już zadaje się z jakąś „partnerką”, to tylko żeby się sprawdzić i potwierdzić, a że potwierdzenia szuka dość często, więc równie często musi przeżywać poniżające dlań katusze i tłumaczyć dziewczynom, że właściwie to na dobrą sprawę nie bardzo wie, dlaczego się z nimi przesypia...”

Czytając tę wzmiankę wraz z innym „cudownym chłopcem”, nie bez pewnej megalomanii stwierdziliśmy, że jeżeli jest to aktualny stereotyp w Polsce i to na skalę taką, że piszą o tym gazety, to jest to zjawisko wcale sympatyczne i dość wysoko należałoby oceniać nasz kraj na tle eunuchowato-bęcwałowatych idoli lansowanych przez tak zwaną „Kulturę Zachodnią”. Skąd się wzięli ci „cudowni chłopcy”? Według średniowiecznej legendy, w którą starano się pchnąć nowe życie kilkadziesiąt lat temu, „wunderkindern” miały być dziećmi nadczłowieka, rycerza Zygfryda, który ze względów praktycznych ucharakteryzowany był wtedy na SSmana. Nie od rzeczy przy tym jest, że „cudowni chłopcy” zrodzili się w miejscu, gdzie rycerz ten miał stosunek z równie mitycznym, strasznym czerwonym smokiem, reprezentowanym przez sowieckiego aparatczyka. Cóż z tych czasów porodu wśród błyskawic zostało? Nadczłowiek, SS-man odszedł ju dawno do krainy śmierci — Walhalli; Czerwony Smok te już się trochę postarzał, kły mu spróchniały i wykazuje on objawy pewnego procesu umysłowego, który powoduje że kibitki z dysydentami jadą na zachód nie na wschód.

W ten sposób dla „cudownych chłopców” nie ma ju nic do roboty poza prozą zostawania statecznymi i statystycznymi, wcześniejszego lub późniejszego znajdywania sobie miejsca w ciągle zacieśniających się komórkach specjalizacji wyznaczanej przez rozwój techniki i biurokracji; budowa autostrad po których ruszą hordy zmechanizowanych bęcwałów, robienie odkryć naukowych, które wykorzystane zostaną do tępienia przejawów jakiejkolwiek indywidualności. Historia ostatnich kilkudziesięciu lat w jednym punkcie jednak wyraźnie odbiega od programu zakreślonego przez średniowieczną legendę. Mityczny rycerz przed starciem z potworem odrzucił miecz, by okazać swą siłę i odwagę zaatakował go gołymi rękami. Zaś nowoczesny Zygfryd poczuł się pewny dopiero za pancerzem „Panter” i „Tygrysów”, wsparty przez V2, dla ułatwienia sobie sprawy spiął Europę taśmami autostrad, swój program oparł o wydajną technologię produkcji mydła z tłuszczu ludzkiego. Co się stało z tymi, co dla nowoczesnego Zygfryda ukuli ten miecz, przyczynili się do zniesławienia jego imienia? Ci nie przenieśli się do krainy Walhalli. Konstruktor „Panter” projektuje „Porsche”, autor V2 jest szefem naj większego programu kosmiczńego, miliony hitlerowskich Volkswagenów suną po ciągle wydłużających się autostradach, ci którzy rozpędzali „alle Rader fiir den Sieg”*) są rektorami Politechnik, specjaliści opracowują udoskonalone modele bomb atomowych, a „technolodzy zachowania” dowodzą, że za groźbę atomowej zagłady odpowiedzialni są artyści i tylko technolodzy mogą tę groźbę zażegnać. Dzięki ich wysiłkom, nawet wojna utraciła jakiekolwiek elementy chwały czy odwagi i zredukowana została do nudnawej „wojny techników”, hałdujących gdzie się da nadwyżki produkcyjne mocarstw industrialnych, co oznacza jeszcze jedną klęskę ekologiczną.

*) „Alle Rader fur den Sieg” — (wszystkie koła toczą się do zwycięstwa). Jest to hasło światowej technokracji.

Tak więc znalazło się pozytywne zajęcie dla „cudownych chłopców”. W imię walki z polucją, spróbować po pędzić kota technologom i ich klasie robotniczej. Zamiast pokornego dopasowywania się do wyznaczanych im ko mórek mechanizmu społecznego, szukania potwierdzenia w coraz łatwiejszej, banalniejszej i prawie bezpłodnej działalności seksualnej, winni oni się nieco zorganizować i spróbować potwierdzić się w dziedzinie o wiele bardziej interesującej i trudniejszej, wchodząc w nowoczesne, światowe społeczeństwo trochę tak jak armia do braterskiego kraju, lub fallus z misją dziejową w wiadome miejsce. Wtedy ludzie pracy popiszczą trochę, ale jest nadzieja, e strupieszały mechanizm społeczny zachowa się jak organizm i wypuści nowe pędy. Ktoś może zauważyć, że to co piszę jest utopią, pozbawioną jakiegokolwiek oparcia w rzeczywistości, beznadziejną próbą przeciwstawienia się żelaznej woli miliardów robotów marzących o wydajnej robocie. Tym mogę przypomnieć, że gdyby Kortez myślał tak jak my i racjonalnie porównał potęgę ekonomiczną, grubość murów i ilość wojowników w Imperium Moctezumy z osiągnięciami ekonomicznymi, pracowitością i liczebnością swej drużyny, to musiałby dojść do wniosku, że mógłby najwyżej zostać służącym na jego dworze. Faktem jest, że stało się na odwrót. A jak uczą pozytywiści logiczni, liczą się tylko fakty.

PRAKTYCZNE METODY WALKI Z KASTRATAMI

  • Wychowanie społeczeństwa w umiłowaniu wolnej przestrzeni i niezniszczonej przyrody. Kształcenie wrażliwości, wyczulania zmysłów, przywrócenie wagi doświadczeniom osobistym
  • Wyrwanie się z pod zaszczepianego przez mass-media myślenia matematycznymi abstrakcjami. (To, że Kopernik obliczył, że Ziemia kręci się dookoła Słońca nie ma żadnego znaczenia. My chodzimy po Ziemi nie po Słońcu i dla nas Słońce kręci się dookoła Ziemi).
  • Systematyczne ośmieszanie warstw zbieracko-biurokratyczno-technokratycznych oraz klasy robotniczej — zwłaszcza w krajach gdzie warstwy te mają wszystkie przywileje.
  • Domaganie się wprowadzenia ograniczeń przerostów konsumpcyjnych np. ograniczenia wielkości prywatnych samochodów do 1000 — 1300 cm3, rozszerzania stref zdemotoryzowanych, *) ochrony rolnictwa**) i rzemiosła przed industrializacją, zakazu rozpowszechniania przyczepek karawanowych, ochrony krajobrazu przed industrialnym za śmiecaniem…
  • Domaganie się częściowego ograniczenia pornografii i reklamy.
  • Organizowanie wielkich imprez o charakterze rozrywkowym (jak np. w 1968 roku), do partycypacji w któ rych wciągałoby się szerokie kręgi społeczeństwa — w ten sposób można by uzyskać trwałe obniżenie wydajności pracy. Gdyby zaś ten umiarkowany program reform zdrowotno-estetycznych okazał się niewykonalny, wtedy warto by podjąć szerszą propagandę obiektywnych osiągnięć chińskich. Jak wiadomo, każdy Chińczyk jest pracowity, każdy Chińczyk businessman, Chińczyków jest dużo, a wypadkowa polucja jest znikoma i mimo to Chiny stać na pomaganie krajom niedorozwiniętym, oraz na straszenie mocarstw ościennych.

*) Jednym z krajów przodujących w tej dziedzinie wydaje się być Polska. Po ostatnich podwyżkach stało się jasne, że rząd traktuje benzynę po prostu jako rodzaj nowoczesnej wódy dla zmotoryzowanych chamów.

**) Taką akcję prowadzi się w Szwajcarii, gdzie setki tysięcy niewielkich gospodarzy górskich utrzymuje się przy życiu dzięki dotacjom rządowym.

 APENDIX : SZEWCY


Korzystając z tego, że Polska jest krajem relatywnie zacofanym i zachowało się u nas jeszcze sporo uprzedzeń społecznych wieku przednaukowego, naturalnym wydaje się spróbować osadzić „Nową Klasę” w realiach feudalnej drabinki społecznej. Dla ułatwienia ograniczę się do najbardziej ekskluzywnej grupy „uczonych”, od ich bowiem twórczości zależą prace managerów i businesmenów. Pamiętam jak przed laty straszyło się dzieci: „Ucz się, bo cię oddam do szewca”. Przypomniawszy to sobie niedawno, uśmiechnąłem się do siebie. Po kilkunastu latach całkiem niezłych osiągnięć w nauce można by mnie straszyć: „bo zostaniesz uczonym”. Ta analogia zrodziła we mnie podejrzenie — czy przypadkiem, w dobie obecnej, w najbardziej rozwiniętych krajach, uczeni nie imitują społecznej roli jaką przypisywano kiedyś szewcom?

Podobną ideę miał ju St. Lem w „Summa Technologiae” — dla ułatwienia zrozumienia pracy matematyków, przyrównał ich do szalonych krawców, szyjących garnitury najdziwaczniejszych kształtów: w formie rury, z ośmioma rękawami, z dziurami i ciągłe; robili to nie zwracając najmniejszej uwagi czy jest na nie jakiś klient czy nie. Trzeba przyznać, że od tego czasu matematycy zrobili się o wiele praktyczniejsi, produktywniejsi, dobrze zakotwiczeni w rzeczywistości. Zajmują się oni teraz masowym szyciem garniturów na miarę, ubranek dla programów obliczeniowych, za co otrzymują sowite przysmaki ze studni miodu (Honeywell). Zaś na odwrót, prawdziwi krawcy stali się obecnie postaciami prawie mitycznymi, skazanymi na zagładę romantykami walczącymi w imię indywidualizmu z produkcją masową.

Te porównania można by ciągnąć dalej. Dawniej, zaspokajające potrzeby materialne i duchowe rzemiosła dzieliły się na cechy rymarzy, kapeluszników, szewców zwykłych i cholewkarzy, zamawiaczy i egzorcytów. Obecnie zaś mamy Stowarzyszenie Fizyków Ciała Stałego, Biochemików zwykłych i molekularnych, socjologów i psychologów. Jak dawniej mistrz żył z eksploatacji pracy terminatorów i czeladników, tak obecnie studenci i doktoranci za psi pieniądz, czasem nawet płacąc za to, przysparzają publikacji i wyników dla swych profesorów. Podobne są także warunki pracy. Kiedyś szewc siedział w źle wietrzonym pomieszczeniu, wśród skór, przygięty nad swoim butem; teraz uczony siedzi w źle wietrzonym pomieszczeniu, wśród papierów i rurek, wypacając swą pracę naukową.

W związku z tym, że wraz ze zniknięciem zawodu szewca, należy się liczyć z zanikiem całego szeregu ciętych powiedzonek wzbogacających Składnicę Kultury Narodowej, proponowałbym wlać nowe treści w starzejące się formy. Na przykład „szewska pasja” oznaczałaby pasję badawczą, „szewski poniedziałek” — cotygodniowe zebranie robocze uczonych o 9-ej rano. Przez powiedzenie „taaakie buty” wyrażało by się uznanie dla nowego odkrycia naukowego, a mówiąc „głupi jak but”, rozumielibyśmy „wyposażony w całą dostępną wiedzę naukową”, albowiem but, o wiele lepiej ni najlepszy specjalista, zna się i stosuje do praw Einsteina i Maxwella, postępuje zgodnie z prawami wiązań atomowych i międzymolekularnych. Powiedzenie „szewc bez butów chodził”, stosowało by się dla określenia uczonego, któremu praca nie przyniosła materialnego sukcesu, zaś okrzyk „Mój but to Ja!” byłby ilustracją dla marksistowskiej tezy o alienacji produktu i jego dominacji nad osobowością, wytwórcy, posiadacza, bądź użytkownika. W literaturze naiwne problemy moralne przedstawione w „Fizykach” Diirrenmata, zostałyby zastąpione przez problemy istotne, roztrząsane w „Szewcach” Witkiewicza.

W szkole studiowaliśmy Historię Buntów Szewskich (ruch protestancki, rewolucję burżuazyjną i naukową), w których szewcy systematycznie uwalniali się od serwitutów i irracjonalnych zakazów, aż osiągnęli nareszcie wolność uszycia Największego i Najlepszego Buta (the Biggest and Best Boot). Ludziom dorosłym, zamiast naiwnych bajek o uczonych wyzwalających ludzkość od straszliwych klęsk, opowiadałoby się o pewnym zmyślnym szewczyku, który uwolnił lud od smoka pożerającego najpiękniejsze dziewice. Zaś wśród czeladzi, pokrywane przez mistrzów zmową milczenia, przekazywane by było z ust do ust opowiada nie o pewnym terminatorze, który odkrył że od chodzenia w butach deformują się, degenerują i brzydko pachną stopy, że przyjemniej jest chodzić boso, choć daleko się nie zajdzie. Odkrycie to napawało zwierzchników śmiertelnym przerażeniem, gdyż gdyby się ludzie o tym zwiedzieli i zasmakowali w chodzeniu boso, bractwa cechowe utraciłyby rację bytu i wizja świata w postaci Największego i Najlepszego Buta ległaby w gruzach. Dlatego okrzyknięto tego szewczyka leniem, czyli zbrodniarzem i dla przykładu zawieszono na krzyżu.

This entry was posted in polityka globalizmu, POLSKIE TEKSTY, teksty inne. Bookmark the permalink.

Comments are closed.