Refleksje po XXIV Memoriale Jana Strzeleckiego

Nie konwencjonalne refleksje po XXIV Memoriale Jana Strzeleckiego:

 nagród i „szarlotki” mniej, za to reklam oraz opłat więcej

!7 marca w rejonie Ornaku oraz doliny Starej Roboty w Tatrach Zachodnich udało się przeprowadzić 24 już edycję Memoriału Jana Strzeleckiego w narciarstwie wysokogórskim. W tym roku udało się nareszcie – po dwóch wcześniejszych, nieudanych z powodu zlej pogody (rok 2009) i braku śniegu (2011) próbach – poprowadzić Memoriał ambitną, nową trasą. Biegła ona od schroniska na Ornaku (1108 m), poprzez przełęcz Iwaniacką stromo na Ornak (1854 m) gdzie była meta podbiegu na czas. Następnie zawodnicy, już bez pośpiechu, przechodzili granią na Zadni Ornak (1867 m), skąd był długi zjazd po bramkach zachodnim zboczem doliny Starorobociańskiej do mety na granicy lasu, na wysokości ok. 1400 m. Ze względu na bardzo twardy śnieg zrezygnowano z planowanego niebezpiecznego podejścia, przez Raczkowa Przełęcz, na Starorobociański Wierch i z niego zjazdu. Dzięki tej modyfikacji trasy aż 39 z 41 dwuosobowych zespołów, które wystartowały, po zjeździe na czas podeszło jeszcze fakultatywnie na Kotłową Czubę (1840 m) nad Siwą Przełęczą, skąd w doskonałym śniegu, jeszcze raz zjechało do dol. Starej Roboty, tym razem prawie do jej połączenia się z doliną Chochołowską. Po czym zawodnicy wracali przez przeł. Iwaniacką, stromą ścieżką przez gęsty las do schroniska na Ornaku, gdzie było uroczyste zakończenie zawodów. W sumie trasa miała około 1700 metrów przewyższenia i 14 km długości, pod koniec stromego podejścia na czas na Ornak trzeba było zakładać raki.

Wśród aż 31 dwu osobowych zespołów męskich najlepszymi w ogólnej punktacji okazali Tomasz Brzeski z Jakubem Przystasiem (KS Kandahar i GOPR Krynica) z najlepszym czasem zjazdu 1’ 32’’. Za nimi uplasowali się Szymon Zachwieja z Tomaszem Żebrackim (obaj z GOPR Podhale), którzy mieli najlepszy czas podbiegu 45’16’’. Dopiero za nimi uplasowali się zakopiańczycy Mariusz Wargocki i Przemysław Sobczyk, zaledwie o 29 sekund za zwycięzcami na długim podbiegu i „aż” o 13 sek. za zwycięzcami w zjeździe. W zjeździe drugi i trzeci ex quo, oraz czwarty  czas, zaledwie 6 i 7 sekund za zwycięzcami, mieli Michał Stoch z Przemkiem Pawlikowskim z Zakopanego oraz 2 pary mieszane, mistrzyni Europy (w kategorii do lat 22) Anna Figura startująca z Bartkiem Korzeniowskim (Kandahar i Tatra Team) oraz Julia Wajda z Janem Myślińskim (Kandahar i Bieszczady). Jednak ich czasy podbiegu były wyraźnie słabsze od najlepszych zespołów męskich, bo wynosiły ponad godzinę. Wśród zespołów czysto kobiecych górowały zakopianki Maria Myślińska i Anna Tybor przed Agnieszką Solik z Kandaharu i Marią Czeczott z UKA. (PS. Dopiero trzeciego dnia po zawodach dowiedziałem się, że choć pomiar czasu na mecie zjazdu był ultra dokładny, to aż trzech sędziów tam stojących przeoczyło, że jeden z pierwszych zespołów jakie się na mecie zjazdu zameldowały, ominął ostatnie przed metą bramki i jakoś udało mu się „wymigać” od punktów karnych – o czym dalej).

W tym roku byłem, jak już zaplanowałem to rok temu, tylko współorganizatorem tych bardzo już „historycznych” zawodów, które po raz pierwszy zorganizowaliśmy w roku 1989, jeszcze za „komuny”, przy współpracy KW Kraków – a w szczególności Karola Życzkowskiego i Grzesia Kabały – oraz KW Warszawa, który ja wtedy reprezentowałem, wraz z nieżyjącym już Heńkiem Wenerskim, Beniem Ziółkowskim, Iwoną Barecką oraz Andrzejem Ostrowskim. Cała ta grupa, za wyjątkiem A. Ostrowskiego i śp. H. Wenerskiego dotrwała do ostatnich zawodów, aktywnie uczestnicząc w ich organizacji. Ja sam przez ostatnie kilkanaście lat byłem ich kierownikiem, starając się urozmaicać trasę zawodów w zależności od warunków śnieżno-atmosferycznych oraz relacji z dyrekcją TPN: w okresie lat 1997-1998, gdy stosunki z TPN były napięte, zorganizowaliśmy Memoriał w „krajach zastępczych”, IX Memoriał w Czarnohorze na Ukrainie, X memoriał w dolinie Łatanej, tuż za polską granicą na Rakoniu.

W ciągu tych 23 lat dużo się zmieniło, nie tylko ustrój Państwa Polskiego, ale i sama przyroda Tatr: tradycyjne trasy zjazdu  na czas – z Rakonia do Polany Wyżniej Chochołowskiej, oraz z Gładkiego Upłaziańskiego aż za tak zwany „Piec”, na Wyżnią Rówień Upłaziańską (na tej trasie jeszcze w 1947 roku rozgrywano zjazd FIS-u aż do dol. Miętusiej) tak zarosły kosówką oraz młodymi smrekami, że tylko w ich górnej części nadają się jeszcze na bieg zjazdowy. Stąd też i „wypróbowanie”, chyba jeszcze nigdy nie wykorzystanych dla takich zawodów zachodnich zboczy Ornaku, to jest nasze duże „odkrycie” narciarskie.

Po kilku latach „chudych” około roku 2000, kiedy komisja Narciarska PZA wywierała na nas naciski, by zrezygnować z „tradycyjnej” formuły biegu parami, z osobnymi odcinkami podbiegu na czas, zjazdu na czas oraz „turystyki” w okolicach trudnych szlaków wysokogórskich, zawody w roku obecnym wyraźnie „wyszły na prostą” dzięki udziałowi aż 41 zespołów (tylko raz było ich więcej, 20 lat temu, gdy organizowaliśmy naszą imprezę w dolinie Chochołowskiej wraz z włoskim „Trofeo Carlo Marsaglia”; startowały wtedy 42 pary z kilku krajów, razem 84 uczestników.) Ponieważ zawody tego typu stały się w ostatniej dekadzie w Polsce dość popularne, pojawiły się na nich, niestety, tak zwane „naciski cywilizacyjne”. I o tym na zakończenie mej kariery organizatora Memoriału Strzeleckiego chciałbym powiedzieć słów kilka, oczywiście dla pożytku (?) młodszego pokolenia.

Po pierwsze, pamiętam rozmowę, dokładnie przed 40 laty, ze znakomitym alpinistą amerykańskim, publikującym swe reportaże fotograficzne w National Geographic, Galenem Rowellem (zginął w 2002 roku w wypadku awionetki). Obaj zgodziliśmy się, że w górach znaleźliśmy się po prostu UCIEKAJĄC PRZED CYWILIZACJĄ* z jej, bardzo agresywną zwłaszcza w Ameryce, produkcją zindustrializowanego śmiecia. A tymczasem, po okresie „ubogości” w socjalizmie, także w Polsce tym „zindustrializowanym śmieciem” coraz szczelniej jesteśmy przygnieceni, ja sam ledwo wytrzymuję widok debilnych bilbordów na wjazdach czy to do Krakowa czy Zakopanego.  I chcąc nie chcąc, przy organizacji Memoriału Strzeleckiego sami ten „śmieć” coraz obficiej w serce Tatr przywozimy, 17 marca piękne schronisko na Ornaku, zbudowane jeszcze za Stalina, zostało dość szczelnie oplakatowane gigantycznymi, nie pasującymi w ogóle do otoczenia bilbordami. Nadmuchiwana reklamowa „brama”, wykorzystana przez zaledwie 15 minut do  „dętego” wypuszczenia tabuna rączych zawodników, została w tym celu sprowadzona aż z Hiszpanii w samo serce Tatr na skraj ścisłego rezerwatu przyrody! A przy tym, gigantycznym w tym roku, rozmachu reklamowym, nagrody były raczej nikłe w porównaniu z ubiegłymi edycjami zawodów.

Na zdjęciu: wejście do schroniska na Ornaku przyozdobione reklamami znajomych firm, które sam wieszałem trzy lata temu (wtedy to z reklamą było ubożuchno, ale z nagrodami nieźle):

Po drugie, równolegle z coraz szczelniejszym „obklejaniem” naszego otoczenia, a nawet i naszych ubrań, napędzającym konsumpcję reklamowym śmieciem, z rzeczami naprawdę smacznymi  „do jedzenia” jest u nas coraz bardziej ubogo. Przez wszystkie edycje Memoriałów, począwszy od tego celebrowanego w 1991 roku w schronisku w Pięciu Stawach tradycyjną tam „szarlotką” – oraz tańcem na stole w wykonaniu obecnego doradcy Prezydenta RP –ta szarlotka była obowiązkowa w trakcie uroczystego zakończenia naszej imprezy. W tym roku szarlotki (ani tańców) już nie było, pomimo dość wysokiej opłaty startowej. Przyczyna – organizatorzy po raz pierwszy w historii Memoriału musieli zapłacić aż 700 zł obowiązkowego ubezpieczenia OC, na wypadek gdyby ktoś z uczestników ich o coś zaskarżył. Tak, że pomimo iż PZA przeznaczył nie mniejszą niż w latach ubiegłych pulę pieniędzy na zawody, to pasożytujące na nas Instytucje te pieniądze „na rozwój sportowy” po prostu  zjadły. I to nie jest jakiś wyjątek, tylko reguła w naszym „wolnym do konsumpcji” kraju: wystarczy popatrzeć jak znikają, na głównych ulicach Polski, sklepy z żywnością i innymi niezbędnymi do życia artykułami, systematycznie wypierane przez monstrualne pasożyty bankowo-ubezpieczeniowe.

No i po trzecie. W Europie realizowana jest wyraźnie „globalistyczna” dyrektywa „cyfryzacji” możliwie wszystkiego, w Polsce nawet powołano niedawno w tym celu Ministerstwo Cyfryzacji i bodajże Opieki Społecznej. I to zapewne w ramach tego ogólnoświatowego „tryndu”, Komisja Narciarska PZA wydzieliła odpowiednie fundusze na aparaturę i przeszkoliła sędziów do elektronicznego pomiaru czasu, co  dawniej się robiło przez prymitywne naciśniecie guzika w stoperze. I tak przygotowanych sędziów KN PZA nakazała zatrudniać przy obsłudze zawodów. Rezultat tej „regulacji” mieliśmy w trakcie ostatniego Strzeleckiego: z jakiejś przyczyny KN PZA (zapewne wskutek niedostatku przyrządów do pomiarów cyfrowych) nie przeszkoliła sędziów w zliczaniu bramek, które zawodnicy ominęli. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości Polski Związek Alpinizmu zakupi automaty do zliczania opuszczonych przez zawodników tyczek slalomowych i przeszkoli niezbędnych do ich obsługi fachowców.

To tyle nieco ironicznych uwag, na temat kierunku rozwoju kultury fizyczno-umysłowej w Polsce i na Świecie. Dla mnie niewątpliwie bardzo sympatyczną sprawą było pozostanie dużej liczby zawodników na niedzielę, kiedy to zrobiliśmy „gromadny wystup” na Przełęcz Tomanową zakazaną do odwiedzania przez TPN. Inna sprawa, że w sobotę wieczorem w schronisku, przy dobrym zaopatrzeniu imprezy w czerwone wino, zbiorowe śpiewy młodzieży jakoś nie wychodziły, sytuację ratowała grupa rozśpiewanych narciarzy-emerytów ze Szwajcarii, z górskiego kantonu Valais. Ale Valais to nie UE.

Ponieważ zaś jest wielce prawdopodobnym, że już w kolejnym Strzeleckim nie będę uczestniczył – i to nie tyle na mój podeszły już wiek, ale ze względu na rodzaj „kaca psychicznego” po uczestnictwie w organizacji ostatnich zawodów – więc tą drogą wszystkim uczestnikom naszej imprezy składam me najlepsze życzenia wszelkich sukcesów na nartach, w górach i wszędzie, gdzie jest to jeszcze możliwe, daleko od „naszej” Wspaniałej Cywilizacji*.

Ze strzelecko-podhalańskim pozdrowieniem,

Dr philosophiae Marek Głogoczowski, Zakopane 21 marca 2012

www.markglogg.eu (teksty 2010+}

www.zaprasza.net/mglogo (starsze teksty)

* Odnośnie „Wspanialej Cywilizacji”. Otóż już 30 lat temu, gdy mieszkałem jeszcze w Genewie, profesor Leszek Kołakowski napisał mi z Oksfordu, że ZŁEM JEST CYWILIZACJA. Zrobił to przy okazji oceny mego artykułu „Ewangelia pracy i podstęp Szatana” omawiającego pro-solidarnościową encyklikę „Laborem exercens” podpisaną przez Jana Pawła II we wrześniu 1981. Przyznaję, że gdy przeczytałem te pro-biblijne wynurzenia Ojca Świętego, to poczułem się jakby ktoś od tyłu wbił mi nóż w plecy – wtedy to napisałem rzeczony artykuł, który Jerzy Giedroyć bał się opublikować w paryskiej „Kulturze” i prosił L. Kołakowskiego z Oxfordu oraz J.M. Bocheńskiego z Fryburga o ocenę. Jako zawodowy – m. innymi – biolog ewolucjonista dodaję, że w podobnie negatywny sposób oceniał CYWILIZACJĘ (od civitas – miasto) laureat Nagrody Nobla, austriacki lekarz i znawca zachowania się zwierząt Konrad Lorenz. Dla niego największym ZŁEM jest samo-udomowienie się, „umiastowienie się” człowieka. W kontekście opinii tych dwóch, zmarłych już luminarzy filozofii oraz biologii, cała chrześcijańska Biblia, będąca apoteozą Miasta na Wzgórzu Syjon – czyli Jeruzalem – jest po prostu KSIĘGĄ ZŁA. Kolegom i koleżankom alpinistom przypominam, że to właśnie w Biblii zaprojektowano przyszłość świata w formie pozbawionego rzeźby terenu placka: „cała ziemia zamieni się w równinę i tylko Jerozolima będzie wzniesiona i żyć będzie bezpiecznie” (Zach.  14, 10-11). Do którego to, interesującego Projektu Płaskiej Ziemi Zmartwychwstały Jezus Chrystus-Zombie dodaje jeszcze bardziej proroczo: „i będzie tylko jedno stado i tylko jeden Pasterz” (Globalny Pasterz oczywiście CYFROWY – 666 – z domu Dawida, czyli Izraela). Amen

This entry was posted in Alpinizm, POLSKIE TEKSTY. Bookmark the permalink.

Comments are closed.