Coś z życia (studenckiego) w Polsce Ludowej: powstanie Akademickiego Klubu Alpinistycznego w Krakowie


Zarys historii powstania Akademickiego Klubu Alpinistycznego w Krakowie

Marek Głogoczowski – Prezes AKT / AKA Kraków w latach 1965-1968

(Jest to dobry komentarz do publikowanego niedawno na „neonie” artykułu Andre Vltchka „Jak sprzedaliśmy ZSRR i Czechoslowację za torby plastykowe na zakupy”; poniższe sprawozdanie zostało spisane na prośbę aktualnego kierownictwa KW Kraków)

Marek Głogoczowski – Prezes AKT / AKA Kraków w latach 1965-1968

(Jest to dobry komentarz do publikowanego niedawno na „neonie” artykułu Andre Vltchka „Jak sprzedaliśmy ZSRR i Czechosłowację za torby plastykowe na zakupy”; sprawozdanie zostało spisane na prośbę aktualnego kierownictwa KW Kraków)

Idea zorganizowania Sekcji Taternickiej, przy Radzie Okręgowej Związku Studentów Polskich w Krakowie, pojawiła się u mnie dokładnie w Nowy Rok 1965 w schronisku w Morskim Oku, gdzie wraz z mymi rówieśnikami Andrzejem Mrozem (zginął w Alpach w 1972 roku) i (dzisiaj wciąż aktywnym) Maćkiem Kozłowskim, oraz jego, nieco starszą od nas jego siostrą Barbarą (zginęła w Himalajach w 1985 roku), dodatkowo zmęczeni Nocą Sylwestrową świętowaliśmy ten Nowy Rok w sposb okazały. Poprzedniego dnia w kopnym śniegu, poruszając się głównie na nartach bez fok, wyszliśmy koło godziny 12 z „nudnego” schroniska na Gąsienicowej, by przez Zawrat i 5 Stawów przedostać się do M. Oka, gdzie miało być „ciekawiej”. (Zsuwając się już w nocy, w kopnym śniegu, ze schroniska w „5” przez tzw. „śmietnik” do Roztoki, wyzwoliliśmy małą lawinę, ale jakoś z niej się wygrzebaliśmy, nie tracąc naszych nart i latarek).

Otóż ja już od roku 1963, będąc podówczas zapalonym żeglarzem, pracowałem w ciągu lata jako „sternik” na organizowanych przez ZSP, żeglarskich 2-tygodniowych obozach wędrownych na Wielkich Jeziorach Mazurskich. A ponieważ w tymże roku 1963 skończyłem także kurs „skałkowy” organizowany przez KW Kraków i wkrótce zacząlem się samodzielnie (z Andrzejem Tarnawskim) wspinać w Tatrach, to znając – głównie „ze skałek” – krakowskich wspinaczy w moim mniej więcej wieku, podobnie jak i ja kończących studia, zgłosiłem znanym mi z „żagli” działaczom RO ZSP w Krakowie, propozycję zorganizowania Sekcji Taternickiej przy tejże Radzie Okręgowej. Moja propozycja się spodobała (jak pamiętam, przewodniczącym RO był wtedy kol. Maciek Rek). I w maju 1965, w lokalu tejże Rady Okręgowej, położonym nad Klubem Studenckim „Jaszczury” przy Rynku Głównym, spotkało się nas wymagane 15-tu kończących swe studia studentów (i studentek), by założyć formalnie AKA (chyba początkowo to był tylko AKT, czyli AK Taternicki, potem nasze ambicje wzrosły.)

Prezesem nowo założonej organizacji studenckiej zostałem ja, wtedy kończący pracę magisterską z fizyki na UJ, na moich zastępców powołano Maćka Kozłowskiego (kończącego archeologię na UJ) i Janusza Baryłę, wtedy już asystenta na Biologii UJ. Pierwszego lata naszej działalności w 1965 nie byłem jeszcze Członkiem Zwyczajnym KW i nie miałem uprawnień instruktorskich. Latem zatem nasza działaność się ograniczyła do dofinansowania, przez ZSP, studentów biorących udział w dwutygodniowym szkoleniu tatrzańskim organizowanym przez Krakowski Oddział Klubu Wysokogórskiego. Ale już w październiku tegoż roku zorganizowaliśmy, w oparciu o schronisko na Gąsienicowej, sponsorowane przez ZSP zakończenie sezonu letniego w Tatrach. Co więcej, późną jesienią tegoż roku, przy poparciu Jurka Potockiego (zginął na Noszaku w Afganistanie latem 1966), szefa Krakowskiego Oddziału (ogólnopolskiego wtedy) Klubu Wysokogórskiego, udało mi się, na posiedzeniu Zarządu Głównego KW w Warszawie, przeforsować – jak pamiętam prezesem KW był wtedy Czesław Bajer, vice-prezes NBP – akceptację istenienia AKADEMICKICH, formalnie niezależnych od KW, sekcji oraz klubów taternickich (ambicji alpejskich wtedy oczywiście jeszcze nie mieliśmy).

Po „sportowo ambitnym” sezonie zimowym 1965/66 zostałem wreszcie Członkiem Zwyczajnym KW i jako taki mogłem się osobiście zająć organizowaniem letnich, 2-tygodniowych studenckich obozów szkoleniowych w Tatrach, zarówno polskich jak i słowackich. W wypadku wiosennego szkolenia „skałkowego” to organizował je nadal, posiadający wielu instruktorów wolnych w niedziele, KW Kraków, a myśmy tylko dofinansowywali studentów biorących w tego rodzaju szkoleniu udział. Natomiast organizacją szkolenia w Tatrach zajęła się wyłącznie AKT (bo chyba początkowo tak skromnie się nazwaliśmy), a ewentualni nie-studenci musieli płacić za to szkolenie pełną stawkę. (studentów, taki 2-tygodniowy obóz kosztował (bez jedzenia) coś tylko 50 zł!). W lecie 1966 to tatrzańskie szkolenie przez pierwszy tydzień oparte było o nowopowstałe wtedy taborisko na Rąbaniskach na Gąsienicowej, drugi zaś tydzień na Szałasiskach pod Morskim Okiem. W 1967 zaczęliśmy od tygodnia na Szałasiskach, po czym przenieśliśmy się na nie istniejące obecnie słowackie taborisko poniżej Popradzkiego Plesa. (Z historii tego transgranicznego szkolenia zapamietałem, ze w „gwarantowaną” pogodę, całym 20-osobowym obozem poszliśmy, ze sprzętem i śpiworami, do dol. Złomisk, by tam „ćwiczyć” biwakowanie w licznych tam kolebach. Dla wszystkich kursantów znaleźliśmy wygodne koleby, a instruktorzy sami ulokowali się w kolebie z kamiennym „dachem” wygiętym jak U. No i w nocy była oczywiście burza, kursanci przetrwali ją „na sucho”, tylko instruktorzy „łowili rybki” w swych śpiworach, bo z „U-dachu” akurat do nich lały sie strugi wody.) Jak pamiętam, latem 1968 roku, po tygodniu na Szałasiskach, przez drugi tydzień kursu „tatrzańskiego” mokliśmy (zarówno od góry jak i od spodu) na taborisku koło Jamskiego Plesa, gdyż tylko ono było dla tak dużej grupy na Słowacji dostępne.

AKA (czy wtedy skromniej AKT) finansowo wspierało nie tylko ZSP, ale i krakowskie Uczelnie: AGH zakupiła dla nas coś z 10 lin podciągowych (80 m) z bielskiego „Bezalinu”, tak że na obozach i szkoleniach mieliśmy liny „klubowe”; Uniwersytet Jagieloński zapałacił za podobną liczbę dla nas czekanów polskiej produkcji (były wtedy takie, jakiejś państwowej firmy). Ciekawą sprawą był sam system dofinansowania naszej działalności przez ZSP. Otóż pod koniec roku składałem, w RO ZSP „preliminarz” na rok następny, gdzie projektowałem wydatki rzędu 15 tysięcy złotych. ówczesny prezez krakowskiej RO ZSP, Maciek Rek narzekał, że to bardzo dużo na tak elitarną mini-organizację. Ale jak pod koniec 1967 roku podsumowałem roczny wkład finansowy ZSP w naszą działalność, to wyszło mi ponad 50 tysięcy złotych! Jak to było możliwe? Otóż ZSP miało sporą ilość pieniędzy zarezerwowaną na rozmaite szkolenia, a w lutym 1967 udało się nam zorganizować, dla 15 mających spore doświadczenie tatrzańskie członków naszego mini-klubu, SZKOLENIE GOPR-owskie, prowadzone przez najwyższych rangą tatrzańskich GOPR-owców (Strzeboński, etc.) na Hali Gąsienicowej. No i RO ZSP była oczywiscie dumna, tłumacząc na forum ZG ZSP na ul, Ordynackiej w Warszawie, że uczestniczy w tak prestiżowych w Polsce szkoleniach! (Ja wtedy, jako asystent na geofizyce na AGH, otrzymywałem 1500 zł + 350 zł „dodatku górniczego” na miesiąc).

Z początkiem 1968 roku, podobne do naszej studenckie sekcje i kluby taternickie powstały przy Politechnice Warszawskiej (prezesem był jeden z członków licznej rodziny Mierzejewskich), oraz przy Uniwersytecie Gdańskim (prezes, jak pamiętam, nazywał się Czerniawski). Wtedy wspólnie, wykorzystując wsparcie wpływowego w Warszawie, nowego prezesa RO ZSP w Krakowie Zbyszka Reguckiego założyliśmy, przy Radzie Naczelnej ZSP, usytuowanej przy ulicy Ordynackiej w Warszawie, istniejącą aż do lat 1990 FAKA – Federację Akademickich Klubów Alpinistcznych. Pierwszym aktem praktycznej działalności tej Federacji był „zimowy”, w kwietniu 1968, obóz w Morskim Oku. Choć jednej z uczestniczek tego pierwszego ogólnopolskiego obozu udało się zlamać nogę w „zjeździe na d… z czekanem” żlebem spod Żabiej Przełęczy, to mnie wraz z Markiem Łukaszewskim z AKT (lub już A) Katowice, udało się przebiec całą Grań Morskiego Oka – z biwakiem na szczycie Zadniego Mnicha – w niespełna 1,5 dnia; ja „dobiegłem” wtedy, główną granią Tatr aż do kończącej Tatry Wysokie Przełęczy Liliowe, Marek, któremu kompletnie przemokły buty, zakończył ją „regulaminowo” na Miedzianych!

2 sierpnia 1968 wyjechaliśmy z Polski, wraz z Maćkiem Kozłowskim, pociagiem, a potem promem, poprzez Berlin, Kopenhagę i Oslo, by wspinać się w górach Troltindene w Norwegii, na mini wyprawie KW pod kierownictwem Andrzeja Paulo z Krakowa. (Uczestniczyly w niej także koleżanki z Warszawy, Wanda Błaszkiwicz /później Rutkiewicz/ i Halinka Kruger-Syrokomska). Po tej mini-wyprawie ja z Maćkiem, mając „prywatne” zezwalające na dłuższy pobyt za granicą paszporty, zostaliśmy „na Zachodzie”. Maciek wrócił do PRL już w maju 1969 eskortowany, od hotelu „Grand” w Starym Smokowcu, przez polską SB. Ja wskutek udziału – głównie zresztą „duchowego” – w przerzutach „Kultur” paryskich do Polski wiosną 1969 roku, czekałem aż 14 lat na umożliwienie mi powrotu do kraju w ramach „stanu wojennego”, w kwietniu 1982 roku. No i w lipcu 1989 roku udało mi się jeszcze wziąć udział w jednym z ostatnich przejawów praktycznej działalności FAKA. Był to 4 tygodniowy wyjazd/wyprawa w radziecki podówczas jeszcze Pamir. Ja wszedłem w jego trakcie tylko na Korżeniewską (7105 m npm.) ale rozpoczynajacy wtedy swą karierę himalaisty Piotrek Pustelnik zdążył wejść także na Pik Lenina (7134 m npm.). W kilka miesięcy później Polska przestała być już „Ludowa” i zbiorowe przejawy alpinizmu o charakterze „akademickim” spontanicznie, wobec braku zewnętrznego zasilania finansowego, wygasły.

(Zdjęcie wprowadzające: autor w asyście koleżanek i kolegów, z którymi latem 1968 roku, na obozie w górach Norwegii, rozpoczęliśmy trwający przez kilka następnych dekad, okres historii sukcesów polskiego alpinizmu w Najwyższych Górach Świata.)

Zakopane, 9 lipiec 2020

 

This entry was posted in Alpinizm, POLSKIE TEKSTY. Bookmark the permalink.

Comments are closed.