AUTYZM TO CHOROBA CYWILIZACYJNA (+ c.d. 2)

AUTYZM TO CHOROBA CYWILIZACYJNA

Chorego Umysłowo Boga Izraela

 „Ja mądrość mądrych wytracę, a rozum rozumnych obrócę w niwecz

 „13 apostoł” św. Paweł w 1 Liście do Kor. 1,19

(Jest to Rekapitulacja szerszego artykułu nt. „Nowotworów chorego umysłowo ‘Boga’” opublikowanego na markglogg.eu oraz wiernipolsce.pl z komentarzami)

AUTYZM: Autyzm jest objawem schizofrenii, autyzm polega na zamykaniu się chorego w świecie własnych przeżyć. Autyzm to odcięcie się od świata rzeczywistego. Autyzm wczesnodziecięcy jest zaburzeniem czynności mózgu, w którym dziecko wykazuje zainteresowanie przedmiotami, nie ludźmi. … Do podstawowych objawów autyzmu zalicza się tendencję do ucieczki od rzeczywistości, odwrócenie się od świata, ograniczenie zainteresowań, niezdolność zaakceptowania i realizowania norm społecznych oraz inne przejawy dezadaptacji, co w konsekwencji prowadzi do życia we własnym, chorobowo zmienionym, zamkniętym świecie. (http://www.autyzm.medserwis.pl/nm.asp?p=5,68,8)

… Dodatkowym problemem u ludzi z ASD (autyzmem) jest trudność w widzeniu spraw z perspektywy innej osoby (brak teorii umysłu). Większość pięciolatków rozumie, że ktoś może mieć inne wiadomości, uczucia i cele niż one. Osoba z ASD nie posiada takiego zrozumienia, co uniemożliwia jej przewidzenie i zrozumienie działań innych ludzi. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Autyzm_dzieci%C4%99cy).

W USA proporcja dzieci dotkniętych autyzmem wzrosła, miedzy rokiem 2000 a 2008 z 1/150 do 1/88 (http://www.informacjeusa.com/2012/04/01/epidemia-autyzmu-w-usa/).

Dokładna przyczyna występowania autyzmu nie jest znana … Ostatnio podkreśla się podłoże genetyczne w powstawaniu autyzmu….. Mówi się raczej o genetycznej predyspozycji, a nie o dziedziczeniu autyzmu. (http://www.autyzmasd.pl/przyczyny.php)

Skąd się zatem biorą genetyczne predyspozycje jakiegoś osobnika?

Odpowiedź na to pytanie od kilkunastu już dekad różni chrześcijan od (neo)darwinistów. Ci pierwsi winni odpowiadać że zgodnie z ich Pismem, ludzkie predyspozycje – w tym te językowe oraz prorockie – pojawiają się Duchem Świętym (patrz „Dz. Ap. 2, 1-21; lub 1 Kor. 2, 14), zaś ci drudzy, w zgodzie z Księgami ich Proroków (np. „Samolubny gen” Richarda Dawkinsa) powtarzają, że dzieje się to na drodze przypadku. Czyli w rezultacie czegoś w rodzaju „Bożej Opatrzności”, jak to zwykł na temat darwinowskich „uczonych z przypadku” ironizować mój mentor w zakresie teorii ewolucji profesor P.-P. Grassé.

Tymczasem zarówno dokładne statystyki, jak i proste obserwacje ludności w krajach o rozmaitym stopniu zaawansowania cywilizacyjnego wskazują, że genetyczne predyspozycje do najrozmaitszych chorób AUTOMATYCZNIE POWSTAJĄ, wewnątrz naszych organizmów, w sytuacjach gdy przez dłuższy czas nasze organy nie są wykorzystywane. Podobnie zresztą jak w znacznym stopniu jest dziedziczona, zgodnie z „pracowicie zapomnianym” Prawem Biologii Lamarcka[i], odporność na najrozmaitsze choroby, która AUTOMATYCZNIE WZRASTA jako rezultat „ćwiczenia” układu odpornościowego – w tym także rodzicieli oraz dziadków danego osobnika – w walce z tymi chorobami. (Przypominam. Za doświadczalne potwierdzenie istnienia tego banalnego zjawiska Ted J. Steele z Univ. of Toronto został w latach 1980-tych, przeklęty w Londynie i zmuszony do emigracji aż do Australii. Jak to wyczytałem w internecie, na Uni. Wollongong koło Sydney dosięgły go jednak „długie ręce boga Izraela”, który poprzysiągł iż „rozum rozumnych obrócę w niwecz” –  jak to objawił św. Paweł Apostoł w Liście do pobożnych Koryntian. Steele jakoś się jednak z tego „bożego przekleństwa” wywinął i obecnie funkcjonuje jako visiting fellow na Uniwersytecie w Perth.)

Autyzm jako „cecha pozbyta” funkcjonowania mózgu

Dane statystyczne wskazują na prawie dwukrotny wzrost przypadków autyzmu u dzieci w USA w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Coś bardzo podobnego miało miejsce w Stanach Zjednoczonych blisko pół wieku temu. Otóż w latach 1970-tych uczestniczyłem w wykładach z zakresu „genetyki populacji” prowadzonych przez profesora Alberta Jacquarda w Genewie. I przy tej okazji się dowiedziałem, że najwyższy podówczas na świecie, procent osób chorych na cukrzycę (4%) był w USA, gdzie był on dwukrotnie wyższy niż w tym samym okresie w Polsce Ludowej (ok. 2%). Nawet i obecnie w Polsce procent dzieci cierpiących na otyłość (to jeden z objawów diabetyzmu) jest dwukrotnie niższy niż w Stanach Zjednoczonych[ii]. Także w Polsce – nie mówiąc już o krajach hiper-zacofanych, jak na przykład Nepal – jest wciąż znacznie mniejszy niż w USA odsetek ludzi dotkniętych krótkowzrocznością, która to „cecha nabyta” się dziedziczy, tak jak w mej własnej rodzinie, dokładnie w zgodzie ze statystyką Mendla.

Otóż zarówno krótkowzroczność jak i cukrzyca (diabetyzm), jak i autyzm to są, jak to celnie zauważają lekarze, DEZADAPTACJE, czyli są to cechy nie tyle „nabyte” ile „pozbyte”, utracone, jak to się dzisiaj mówi ‘zdekonstruowane’ przez organizmy, które nie są prowokowane do najrozmaitszych wysiłków. W wypadku cukrzycy jest to zanik wydzielania enzymu insuliny niezbędnego do wykorzystania zasobów energetycznych cukrów zgromadzonych w wątrobie: stąd cukrzyca to choroba miast, w których jedzenia jest zawsze pod dostatkiem, a nie choroba nie tak dawnych jeszcze polskich wsi, gdzie na przednówku ludzie po prostu głodowali (w kajzerowskich Niemczech, w okresie reglamentacji żywności w czasie I Wojny Światowej aż 80% przypadków diabetyzmu po prostu… znikło). Podobnie krótkowzroczność, statystycznie będąca plagą społeczności żydowskich, w których dzieci przyuczano do czytania już w wieku lat 3, wywoływana jest długotrwałym unieruchamianiem wzroku przy czytaniu, a ostatnio także w trakcie biernego oglądania obrazów przekazywanych na płaskich, elektronicznych ekranach.

Czy zatem najnowsza plaga autyzmu nie jest po prostu „asymilacją genetyczną” (określenie Jeana Piageta) zachowań do jakich się z konieczności przymuszają się zwłaszcza mężczyźni pracujący w najbardziej rozwiniętym na świecie kraju pod nazwą USA?

W Przypisie nr 3[iii] przytoczyłem kilka przykładów, jak środowisko do jakiego musieli – względnie chcieli – się przystosować rodziciele, zwłaszcza ci płci męskiej, winno wpływać na pojawienie się, zazwyczaj po ok. 20-40 lach utajonego „dojrzewania”, genetycznej inklinacji do autyzmu ich potomstwa, ujawniającego się u dzieci płci męskiej czterokrotnie częściej niż u żeńskiej. Tak jak, po podobnym okresie utajonego „dojrzewania”, ujawnia się w populacji genetyczna predyspozycja do chorobliwej otyłości, do słabego wzroku i do całej „palety” rozlicznych chorób cywilizacyjnych. (Patrz „Niezwykła historia cech nabytych”; o tym że dziedziczone „wariacje” gatunków zachodzą dopiero po kilku pokoleniach zwierząt oraz roślin hodowanych w warunkach udomowienia[iv], napisał całą książkę Karol Darwin w roku 1868, ale o zebranych przez niego, szczegółowych danych „pracowicie zapomniano”.)

W jaki sposób wyuczone (oraz ‘oduczone’) odruchy są „zapamiętywane” na kolejne pokolenia?

Karol Darwin postulował, że poszczególne organy wysyłają do organów rozrodczych maleńkie cząsteczki, zwane przez niego gemmulami, które taki międzypokoleniowy transfer informacji umożliwiają. Podobnie uważał Trofim Łysenko, który rzeczone gemmule nazwał ‘krupinkami’. Ponad zaś lat 60 temu w USA Barbara McClintock opublikowała zrobione pod mikroskopem zdjęcia tych przypominających proto-wirusy ‘krupinek’, nazwanych przez nią ‘transpozonami’, a w roku 1983 nawet otrzymała Nagrodę Nobla za to „łysenkowskie” odkrycie. Co bynajmniej nie zmniejszyło wrogości dominujących dziś nie tylko w nauce czcicieli Pana Świata (hebr. Adon Olam) do jakichkolwiek przejawów „przeciw-bożej” inteligencji.

Genetyczny mechanizm „uczenia się żywych komórek” referowałem na seminarium w Katedrze Biologii Molekularnej Uniwersytetu Paryż VII w 1980 roku i szerzej przedstawiłem go w „Open Letter to Biologists” opublikowanym w „Fundamenta Scientiae” w rok później. W załączniku znajdują się zeskanowane strony tego „Listu do oduczonych (myśleć) uczonych”. Jak mi później powiedzieli organizatorzy tego mego wystąpienia na Uni Paris VII, ich przełożeni byli bardzo niezadowoleni, że dopuszczono „heretyka” do uniwersyteckiego wystąpienia. (Skądinąd jeśli „oduczani myśleć uczeni” kiedykolwiek odkryją jak powstają „przeklęte przez boga Izraela” odruchy warunkowe, to będzie to rodzaj powtórzenia moich wywodów sprzed lat ponad 30: tautologii 2 + 2 = 4 po prostu nie da się podważyć, a jeśli ktoś ją kwestionuje, to zachowuje się jak „zmatematyzowany kretyn” – patrz np. prace prof. dr Adama Łomnickiego z UJ, właśnie tak elegancko nazwanego przez mą dobrą znajomą, doktora parazytologii z Warszawy, primo voto Mierzejewską.)

Na prostej ekstrapolacji, na całość procesów zachodzących w noosferze, zjawiska „uczenia się poprzez dekonstrukcję połączeń miedzyneuronalnych” inny, znany mi osobiście skomputeryzowany „matematyk” molekularnej neurologii, J.-P. Changeux zrobił imponującą ponadnarodową karierę. Przy czym ta kariera opiera się właśnie na charakterystycznej dla rozumowania autystów DEKNSTRUKCJI SKOJARZENIA, że to tylko w rezultacie szerokiego, POZALABORATORYJNEGO DOŚWIADCZENIA ŻYCIOWEGO, głównie dzięki „twarzą w twarz” wymianie myśli z innymi osobami, osiągamy bardziej dojrzałe zrozumienie świata. Takie „przeciw-boże” zrozumienie jest bardzo odległe zarówno od zarówno darwinowskiej jak i chrześcijańskiej, klasycznie autystycznej „ucieczki od rzeczywistości, odwrócenia się od świata i ograniczenia zainteresowań”.

W przypadku bowiem nauk ścisłych dzisiaj mamy „politycznie poprawną” stymulację zainteresowań społecznych sztucznie wyizolowanym „boskim bozonem Higgsa”, względnie równie sztucznie wyizolowanymi, nieożywionymi „molekułami życia” w formie łańcuchów DNA lub RNA. Są te cząsteczki  studiowane obecnie z powagą podobną do zachowania się tego autystycznego chłopca na zdjęciu poniżej:

W przypadku zaś oduczonych myślenia uczonych „kościelnych” mamy do czynienia z trwającą od wielu już wielu stuleci fascynacją prostym drewnianym przyrządem do „grzechów odkupienia” (co za komercyjne, „wolnorynkowe” określenie!) w postaci konkurującego obecnie z „boskim bozonem” krzyża Pańskiego:

By przytoczyć tutaj pełne entuzjastycznej ignorancji słowa apostoła Umysłowo Chorego Boga „Nic więcej nie chcę znać wśród was tylko Jezusa Chrystusa i to nieżywego bo ukrzyżowanego” – św. Paweł w 1 Liście do pobożnych Koryntian 2, 2)

Problem nowo-faryzejskich elit, które „przechwyciły klucze poznania, same nie weszły, ale innym wejść nie dają” (Łk. 11, 52)

To właśnie ci, dotknięci lekkim autyzmem jak ten chłopiec na zdjęciu powyżej, badacze molekuł życia zbudowali, za nasze pieniądze, Gmach Biologii Molekularnej, ponadnarodową instytucję, w której najistotniejsza cecha życia, jaką jest Regeneracja i Nadregeneracja zużywanych bio-struktur, w tym DNA i RNA, jest w ogóle nie dostrzegana! A przecież to właśnie ta, niezbędna dla długotrwałego przeżywania nas samych Nadregeneracja (ang. overrecovery, piagetowskie reéquilibration majorante)  jest źródłem Nowych Skojarzeń, czyli połączeń struktur molekularnych, zawierających w sobie NOWĄ INFORMACJĘ zezwalającą na lepszą kontrolę otoczenia przez dany organizm.

Już ponad 30 lat temu socjolog oraz „pozalaboratoryjny” himalaista Michael Thompson określił mianem ‘conspiracy of blindeness ubrane w mit „naukowości” niedostrzeganie elementarnego zjawiska TWORZENIA INFORMACJI przez istoty ożywione. Choć szeroka publiczność jest trzymana w ignorancji tego „spisku naukowej ślepoty”, to obecny „wolnorynkowy” kult „T-P-D” (Technika-Pieniądz-Dobrobyt[v]) musi doprowadzić do gigantycznej katastrofy, być może jeszcze za mojego, już dość przydługiego życia. Katastrofy w formie społecznej choroby wycofywania się „zamerykanizowanych” społeczeństw Zachodu z HELLEŃSKIEGO, „sokratycznego” wzorca zachowań homo sapiens, w kierunku HEBRAJSKIEGO, „jakubowo-dawidowego” wzorca ‘homo rapax’, czyli „człowieka rabusia”. (Skądinąd samo słowo „hebraizm” ponoć pochodzi od staro-semickiego ‘habiru’ czyli rabuś, gangster.)

Wywołany bowiem cywilizacyjnym autyzmem brak postrzegania innych jako podobnych do nas samych istot żywych, automatycznie uwalnia ludzi od skrupułów moralnych przy okradaniu, zabijaniu i znęcaniu się nad innymi „zwierzętami z ludzkimi twarzami”, traktowanymi jako „rzeczy” (patrz „mądrościowe” zalecenia żydowskiego Talmudu oraz na 10  Przykazanie Dekalogu). Na zakończenie tych mych „przeciw-bożych”, możliwie krótkich wywodów pozwolę sobie wskazać jakie to postawy społeczne stały się wzorcami zachowań do naśladowania w skali całego Globu i czym naśladownictwo tych „wybrańców” musi, już w nieodległej przyszłości, zaowocować.

Chodzi mi tutaj w szczególności o laureata Nagrody Nobla odpowiedzialnego za wyposażenie USA w bombę atomową Alberta Einsteina. Jako dziecko Einstein reprezentował bowiem klasyczny przypadek autyzmu, nie mówił do 4 roku a i później traktował swych najbliższych bez jakiejkolwiek empatii, jak „rzeczy”.  Swą sławną formułę e=mc2, za „odkrycie” której otrzymał on Nagrodę Nobla w 1921 roku, po prostu splagiatował on w 1905 roku ze znanego mu (gdyż czytał po włosku), opublikowanego w 1903 oraz 1904 roku, artykułu włoskiego technika Olinto di Pretto. (Nie znany ogółowi fizyków w Niemczech, Francji oraz Anglii, Olinto Di Pretto został zastrzelony w roku 1921 na kilka miesięcy przed otrzymaniem przez Alberta Einsteina Nagrody Nobla.) Więcej szczegółów na temat bardzo podłych, typowo autystycznych, zachowań się „ojca bomby atomowej” podaje Jan Ciechanowicz w Przypisie nr 6[vi].

Drugą osobistością, która odegrała ogromną rolę „wychowawczą” w połowie XX-go wieku, był wiejski prostak Harry Truman, tylko na pozór „normalny” człowiek. Ten prezydent Stanów Zjednoczonych nie odczuwał żadnych skrupułów dając rozkaz rzucenia bomb atomowych na miasta pragnącej się już poddać Japonii. Obdarzony bardzo słabym wzrokiem Truman posiadał duże zdolności mnemotechniczne (charakterystyczne dla osób dotkniętych autyzmem), a o jego patologicznej nienawiści do „innych ludzi” świadczy list, napisany przezeń zaraz po ostatnim artyleryjskim incydencie na froncie zachodnim 1 WŚ (Nb. To ostatnie bombardowanie pozycji niemieckich, dokonane 11.11.1918 roku o godz. 11 – co za zbieg liczb 11! – było dziełem amerykańskiej jednostki artylerii pod dowództwem właśnie H. Trumana). Truman w tym liście napisał „It is a shame we can’t go in and devastate Germany and cut off a few of the Dutch kids’ hands and feet and scalp a few of their old men”. Ten swój „american dream” o bezpiecznym zabijaniu bezbronnych „innych ludzi w innych krajach” Harry Truman zrealizował dopiero w 27 lat później, już jako prezydent USA wydając rozkaz bombardowania, bezpośrednio po podpisaniu przez Japonię kapitulacji, miast tego kraju za pomocą dodatkowego nalotu blisko tysiąca bombowców…)

I jak tutaj się dziwić, że coraz więcej „czcicieli USA jako boga” (patrz książka Clifforda Longley’a) marzy o tym by móc zachowywać się jak powyżej wskazani „bogowie”, bezkarnie okradający „innych ludzi” z ich osiągnięć, siejący zniszczenie i gwałt maskowany „prawami człowieka”, w skali całej Planety. To przecież właśnie w celu popularyzacji w Polsce „błogosławionej przez boga Izraela” lumpenkultury kradzieży i mordu, 28 lipca br. w dzienniku TVN pokazano Chrisa Kyle, najwydajniejszego amerykańskiego mordercę na odległość. Ten strzelec wyborowy (patrz jego książka „Cel snajpera”) zabił ponoć aż 255 obrońców Iraku oraz Afganistanu, a zatem  będzie dawał dobry przykład „jak zwyciężać mamy” polskim żołnierzom „za chlebem” w Syrii i w Iranie…

PRZYSTOSOWAWCZY AUTYZM, będący czy to tylko środowiskowo, czy to już genetycznie zakodowanym odruchem wrogości  do bardziej szerokich skojarzeń, dwa tysiące lat temu doprowadził Izrael do choroby paranoicznego lęku przed Końcem Świata i w końcu do likwidacji tego państwa skretyniałych nienawistników „zwierząt o ludzkich twarzach”, faryzeuszy (jak ten św. Szaweł vel Paweł) marzących o „panowaniu nad ziemią” (patrz encyklika „Laborem exercens”). Dzisiaj, dzięki ambicjom tak zwanych ‘żydo-chrześcijańskich’ elit, powróciliśmy do stanu prawie już kompletnej, społecznej utraty zdolności rozpoznania co dla nas – i dla naszych dzieci – jest złe a co dobre. Bo coraz szczelniejsze, pracowite termito-podobne (samo)zamknięcie się ludności w sterylnych miastach, biurach, laboratoriach naukowych, szpitalach, samochodach i hipermarketach musi doprowadzić do takiej katastrofy, o której pisarzom biblijnych „objawień” się nawet nie śniło.

Co w tej sytuacji robić? Czy zachowywać się jak ten „unabomber” Ted Kaczynski, który usiłował wybiórczo likwidować utytułowanych entuzjastów USA jako „Nowego Izraela”?

Niewątpliwie zarówno „pacyfista” (pacyfikował Irak i Afganistan) Chris Kyle jak i „uniwersytecki terrorysta” Ted Kaczynski będą mieć (już mają) wielu naśladowców (patrz Breivik, patrz James Holmes), jako że skretynienie oraz hipokryzja elit Zachodu stały się wręcz imponujące. Ja ze swej „starczej” strony chciałbym tylko wepchnąć małą „igiełkę zatrutą Hg” w pośladki osób które mi „podpadły”. Może taka skromna „akupunktura” ich trochę podleczy.

Mianowicie przekazywane przeze mnie – obecnie już tylko internetowo – informacje, przez wielu zarówno młodych jak i starszych wiekiem czytelników mych tekstów są odbierane jako pożyteczne. By wymienić tutaj tylko panią Danę I. Alvi mieszkającą w Santa Monica w Californii, założycielkę “Polish American Public Relations Committee” (PAPUREC); ocenianą jako “faszystka” przez soc.culture.polish:  „Bardzo Panu dziekuje za madre slowa.  Prosze kontynuowac az cos dojdzie do biednego, zmylonego  narodu !

Czy też opinię dr Jana Ciechanowicza z Litwy, mieszkającego obecnie w Polsce autora wielu „zakazanych” książek, np. „Polonobolszewii” ukazującej „że to wcale nie Żydzi, lecz właśnie Polacy stanowili „trust mózgowy ”, opracowujący i realizujący plan tworzenia w Rosji ‘realnego socjalizmu’”. Ciechanowiczowi  mój ostatni, przydługi esej o „Bogu umysłowo chorym” – a zwłaszcza jego Rozdział 3 – się bardzo podobał.

Na temat tego „przeciw-bożego” eseju otrzymałem oczywiście też e-listy z charakterystyczną dla „Faryzeuszy Nowych” reakcją zatykania sobie uszu oraz zamykania oczu by nie słyszeć SŁOWA (Logosu) i nie widzieć ŚWIATŁA które razi. Cytuję te elektroniczne wypowiedzi:

Bardzo proszę nie zaśmiecać mojego komputera – Jacek Rajchel (lat 68, geolog, profesor AGH, redaktor naczelny pisma przyrodniczego „Wszechświat”.)

Proszę o usuniecie mojego adresu z listy odbiorców wiadomości. – Justyna Miklaszewska (prof. dr hab.; do 2008 dyrektor Instytutu Filozofii UJ)

Z dyletantem p. Głogoczewskim wszelka dyskusja jest bezprzedmiotowa – Józef Bizoń (www.jozefbizon.wordpress.com )

Nie czytam bo mnie nie interesują zawarte tam treści i NIE ŻYCZĘ SOBIE WYSYŁANIA MI PODOBNYCH – Andrzej Kowalski (https://sites.google.com/site/spcpomorze/dyskusje-test/informacje/prowadzacy)

Szkoda prądu, dawniej mawiano że jak ktoś bąka puści to trzeba okno otworzyć. – Janusz Karc (www.prawicarp.pomorze.pl/)

Otóż lekarze, zajmujący się mechanizmem powstawanie przeróżnych epidemii dobrze wiedzą, że pojedynczy wirus nie potrafi jeszcze wywołać choroby, ale gdy tych wirusów pojawia się większa ilość, to może powstać wyłom i NOWA INFORMACJA może w końcu dotrzeć do biednego, zmylonego  narodu, jak to celnie napisała starsza wiekiem pani Dana „Kataryna” z Kalifornii. Dlatego proszę moich Szanownych Znajomych oraz Nieznajomych Czytelników, jeśli komuś się spodoba powyższy tekst na temat „społecznego” wytwarzania plagi autyzmu, do przesłania go dalej, zwłaszcza na poniżej podane e-adresy powyżej wskazanej piątki „autystów”:

wszechswiat@agh.edu.pl; j.miklaszewska@iphils.uj.edu.pl; jb.boguchwala@gmail.com; spcpolska@gmail.com; oferty@plusprint.pl

Może jednak trochę światła jakoś przebije się do głów naszych „naukowych oficjeli” oraz „działaczy społecznych”.

Z góry dziękuję za tę „lucyferyczną” (dosł. „czyniącą światło”) przysługę,

Marek Głogoczowski

kontra

Zakopane 30.07.2012

Ciąg dalszy 2:

Problem błędnych diagnoz i z tego faktu pożytki dla jatrogennego establishmentu

(Przyczynek do tematu: autyzm jako przystosowawcza samo-kastracja umysłu)

Marek Głogoczowski, doctor philosophiae

Dlaczego w Polsce, w porównaniu z USA, tak mało przypadków autyzmu?

Komentując mój internetowy tekst „Autyzm to choroba cywilizacyjna”, wychowana w znacznej mierze w USA, pani prof. Maria Majewska zauważa:

Na zakonczenie dodam, ze ja tez uwazam autyzm jako chorobe cywilizacyjna, ale jatrogenna, wynikajaca z patologii wspolczesnej medycyny, która od pierwszych godzin zycia szpikuje niemowleta  toksynami w szczepieniach. 

Jak twierdzi stary Paracelsus dosis facit venenum, wszystko zależy od dawki tych toksyn. Rzeczywiście, około 60 lat temu mieliśmy tylko kilka obowiązkowych szczepień, po których często pozostawały nam na ramionach blizny. A obecnie tych obowiązkowych szczepień dzieci w Polsce mają około 20, w tym i na choroby, które ja w wieku lat 6-ciu dość ciężko przeżyłem, takie jak błonica (dyfteryt), koklusz, świnka, różyczka i odra (ospa wietrzna). Ponoć dzięki obecnym szczepieniom dzieci o wiele łagodniej przechodzą te choroby niż za mojego dzieciństwa. Jeśli to jest prawda, to na podstawie mego własnego doświadczenia życiowego jest to niemały postęp: nie chciałbym aby dzieci powtarzały „drogę przez mękę” jaką ja odbyłem w 1948 roku, zarażając się po kolei, w prewentorium w Rabce, wszystkimi wyżej wymienionymi chorobami.

Czy jednak choroba autyzmu, która na terenie Stanów Zjednoczonych przybrała formy epidemiczne (już ponoć więcej niż co setne dziecko ma objawy) jest pochodną tych obowiązkowych szczepień, których w USA jest chyba nie więcej niż w Polsce, gdzie autyzm u dzieci wciąż występuje kilkunastokrotnie rzadziej? I czy zatem opinia profesor Majewskiej, o jatrogennym (wywołanym przez praktyki medycyny) pochodzeniu autyzmu, nie wynika z braku wzięcia pod uwagę kilku specyficznych cech neurologicznej DEZADAPTACJI określanej jako autyzm? Pozwolę sobie przytoczyć dane z artykułu „Autyzm coraz częstszy” opublikowanego przez Sławomira Zagórskiego w G.W. z 4 maja 2011, str. 22 (http://m.radom.gazeta.pl/radom/1,106518,9558571.html):

… Autyzm występuje dość często i – co istotne – coraz częściej. Szacuje się, że np. w USA zaburzenia autystyczne 20 lat temu dotykały jedno na 2 tys. dzieci, w 1995 było to już co pięćsetne dziecko, a dziś jedno na sto kilkadziesiąt. Wiadomo też, że częstość zachorowań jest różna w różnych krajach i np. w Japonii jest ona aż sześciokrotnie wyższa niż w Niemczech. W Polsce brak jest badań epidemiologicznych. Specjaliści szacują jednak, że na autyzm cierpi u nas ponad 30 tys. osób. Choroba cztery-pięć razy częściej atakuje chłopców…. Autyzm zależy zarówno od genów, jak i środowiska. Wpływ tych pierwszych jest bardzo istotny – świadczy o tym fakt, iż zaburzenie występuje u obydwu bliźniąt jednojajowych w 60-96 proc. Z pewnością nie jest to jednak uszkodzenie jednego, lecz wielu genów położonych na różnych chromosomach i wywołujących różne nieprawidłowości w pracy neuronów.

Powyższe dane wskazują na dwie cechy charakterystyczne dla autyzmu, wyraźnie nie związane z wszczepieniem dzieciom trucizny w postaci związków rtęci pobudzających reakcje obronne:

1. Statystyka występowanie autyzmu u obojga bliźniaków jednojajowych (60-96 %) wskazuje, że (pre)dyspozycja do autyzmu jest już praktycznie zakodowana w genomie zygoty z której rozwijają się jednojajowe bliźnięta. A zatem ta (pre)dyspozycja pojawia się przed możliwością dokonania jakichkolwiek szczepień.

2. Chłopcy mają 4-5 razy większą predyspozycję do autyzmu niż dziewczęta. Natomiast ilość i jakość szczepień jest taka sama w wypadku niemowląt obu płci. Czy to zatem te szczepienia niemowląt – a ściślej ich obecny „nadmiar” – jest odpowiedzialny za pojawianie się autyzmu 4-5 razy częściej u chłopców? By lepiej zorientować się w tym temacie przeczytałem bardzo detaliczny artykuł „Różnice w rozwoju między dziewczynkami i chłopcami” z którego istotne dane wynotowałem w przypisie 1[i] .

Otóż jak twierdzą pediatrzy, istotne cechy zachowania się charakterystycznego już dla bardzo małych chłopców (np. lekkie opóźnienie w nauce mowy w porównaniu z dziewczynkami, większa agresja, siła fizyczna i chęć eksploracji otoczenia) są pochodną pojawienia się u nich hormonu testosteronu. Ale czy rtęć w szczepionkach do tego stopnia zaburza system hormonalny ssaków, do których należy człowiek, by wywoływać autyzm szczególnie u chłopców? Na wszelki wypadek sprawdziłem dane dotyczące chorób wywołanych zatruciem rtęcią u ludzi („Minamata disease”) oraz u zwierząt doświadczalnych. Wynika zeń, że w Miamata w Japonii, w latach 1950-1960 w nie zauważono aby „choroba rtęciowa” dotykała bardziej mężczyzn niż kobiet. Natomiast wyniki doświadczeń że szczurami wyraźnie wskazują na zwiększoną przeżywalność szczurów karmionych średnimi dawkami pokarmu zawierającego rtęć. Patrz przypis 2[ii], z opisem doświadczeń ilustrujących do jakiego stopnia, najwyraźniej nie znane „importowanej z USA” prof. Majewskiej, Prawo Pareacelsusa jest zasadne.

Długotrwałe, epigenetyczne warunkowanie „feminizacji” mężczyzn w „Cywilizacji Liberalno-Technicznej”

Wszystkie te doświadczalne wyniki sugerują, że to nie rtęć w szczepionkach jest przyczyną, ze autyzm w USA zaczął przybierać epidemiczne wymiary, gdzie u dzieci występuje on – na razie! – ponad 10 razy częściej niż w Polsce, a na przykład w Japonii występuje on aż 6 razy częściej niż w Niemczech. W czterech wymienionych powyżej krajach zalecona przez WHO/OMS ilość szczepień dzieci jest zapewne podobna. Co zatem, w ukryciu, jest przyczyna tej choroby „dezadaptacji”?

Prześledźmy dalszy ciąg argumentów zgromadzonych w „Gazecie Wyborczej” przez Sławomira Zagórskiego.

Jako tytuł podrozdziału przytacza on zdanie autystycznej pisarki Judith Bluestone „My nie uczymy się przez naśladowanie (Interesujące, to samo powtarza Noam Chomsky, który w swej teorii uczenia się stwierdza, że „Wydaje się, że mamy istotne, wręcz przytłaczające dowody na to, iż podstawowe aspekty naszego życia umysłowego i społecznego – wśród nich także i język – nie są nabywane przez proces uczenia się, a tym bardziej przez trening”. Czyżby Chomsky też był lekkim autystą, który stworzył kaleką „Gramatykę Uniwersalną”? Patrz http://markglogg.eu/?p=395 )

Zagórski pisze: Judith Bluestone sama cierpi na autyzm, jak widać nie przeszkodziło jej to jednak nie tylko pisać książki, ale zostać także terapeutką rozumiejącą jak mało kto swoich pacjentów. Judith pisze m.in. o kłopotach komunikacyjnych osób z autyzmem, podkreślając, że dla wielu zbawieniem okazał się internet. “Zanim nastała zbawienna era internetu, niektóre osoby polegały w większej mierze na rozmowach telefonicznych. Rozmowa przez telefon nie wymaga kontaktu wzrokowego, a kołysanie się, obracanie czegoś w palcach nie jest widoczne dla rozmówcy po drugiej stronie linii”. …

I dalej Zagórski pisze:

Jak radzą sobie w życiu osoby z autyzmem? Bardzo różne. Bywają tacy jak Judith Bluestone, którzy zostają terapeutami. W Holandii osoby z zespołem Aspergera (lekka forma autyzmu) często zatrudnia się na etatach informatyków (nie muszą zbyt wiele rozmawiać z ludźmi, są świetnymi, efektywnymi pracownikami).

Choroby „przystosowawcze” związane z samo-udomowieniem się ludzi

No i właśnie o to mi chodzi. Otóż już w 1974 roku opublikowałem w „Aneksie” (nr 10) publikowanym w Uppsali przez Eugeniusza Smolara, brata obecnego dyrektora Fundacji Batorego, artykuł pod lekko satyrycznym tytułem “Inwazja kastratów”. Dokumentowałem w nim, że rozwój techniki wręcz wymaga „samo-wykastrowania się” ludzi z odruchów które narzuca nam tak zwana ‘męskość” (po łacinie ‘virtus’ od vir – mężczyzna). Ta sprawa jest dobrze znana psychologom i krąży nawet wśród nich powiedzenie „inicjacja to (samo)kastracja” – przy czym odnosi się ono zarówno do inicjacji „kapłaństwa” politycznego, jak i naukowego oraz religijnego. (W tym ostatnim przypadku „inicjację duchową kapłaństwa”, polegającą na jego obowiązkowym odejściu od lucyferycznego Światła Rozumu, św. Paweł nazwał z patosem „chrystusową obrzezką”.)

Zaduszanie w sobie, chociażby tylko naszej endogennej, wrodzonej ciekawości, oraz całej gamy daleko wykraczających poza ramy „samo-uwięzienia” się w laboratoriach odruchów poznawczych, musi oczywiście prowadzić do zmniejszenia wydzielania hormonów (z greki „podniecaczy”) wywołujących te odruchy. I dokładnie tak, jak ma to miejsce w wypadku hormonu insuliny, którego wydzielanie nagle – i dość dziedzicznie – zostaje zatrzymane w wypadku dlugiego okresu tego hormonu niewykorzystywania, tak i w sposób nagły zostają „przerekombinowane” geny, które są odpowiedzialne za zniknięcie ludzkich podstawowych odruchów poznawczych: osoby dotknięte autyzmem po prostu „nie chcą wiedzieć” (jak to deklaruje pewna część mych korespondentów) i „nie uczą się poprzez naśladowanie oraz trening” – jak to zauważają wspólnie Judith Bluestone oraz Noam Chomsky.

Wszystko wskazuje na to, że autyzm, podobnie jak krótkowzroczność, to rodzaj PRZYSTOSOWAWCZEJ DEZADAPTACJI do życia w świecie, w którym coraz częściej komunikujemy się za pomocą SZTUCZNYCH MEDIÓW. Problemy autystów bowiem wyraźnie znikają, gdy posługują się oni nowoczesnymi środkami komunikacji, likwidującymi możliwość spotkania z dyskutantem „twarzą w twarz” (a to jest najbardziej wydajny sposób rzetelnego przekazywania informacji – po wyrazie twarzy łatwo dostrzec, że ktoś przedstawia argumenty, których nie jest naprawdę pewny, lub że zachowuje się wręcz obłudnie).

Patrząc w sposób ewolucyjny, warto dodać, że samo udomowienie się rozmaitych gatunków zwierząt – i wynikający z tego udomowienia zanik potrzeby wykorzystywania ogromnych zasobów możliwości asocjacyjnych mózgów – „z natury” prowadzi do rozmaitych, dziedzicznych ‘wariacji’ ras silnie udomowionych, w tym i ‘wariacji’ o charakterze neurologicznym: Konrad Lorenz opisuje na przykład pewną rasę hodowlanych gołębi, która nie potrafi już przez dłuższy czas zachować lotu prostoliniowego, co pewien czas musi zrobić ‘uskok’ od trasy lotu itd. (Nb. Karol Darwin na ten temat napisał całą dużą księgę pt. „Wariacje (Zmienność) roślin i zwierząt w warunkach udomowienia”)

Widziane w szerszej, ewolucyjnej perspektywie, samo zjawisko „przechwytywania” przez genotyp zachowań oraz struktur, „wymuszanych fenotypowo” przez życie w danych warunkach środowiska nosi nazwę Efektu Baldwina i jest to typowe lamarckowskie zjawisko powszechnie występujące w przyrodzie. (Na przyklad przystosowawcza ślepota gatunków zwierząt żyjących od wieków w jaskiniach, w tym i opisane przez Karola Darwina przystosowawcze ślepnięcie potomstwa koni od kilku pokoleń pracujących w ciemnościach angielskich kopalń; angielski „zmatematyzowany” teoretyk ewolucji C. H. Waddington usiłował ten efekt tłumaczyć w bardzo naciągany neodarwinowski sposób: zwierzęta obdarzone wzrokiem po prostu wymarły, a te przypadkowo ślepe przeżyły…)

Judith Bluestone w ten sposób opisuje jeszcze jedną cechę charakterystyczną autyzmu:

Nadmiernie koncentrujemy się na wybranym aspekcie, który nie interesuje nikogo innego. Ustanawiamy swoje zwyczaje i rytuały i gubimy się, gdy wzorzec zostaje zaburzony.

Czy przypadkiem taki typ autystycznego rozumowania nie przedstawiają właśnie Szanowni adresaci mego e-listu, z konieczności adresowanego nie „twarzą w twarz”? Ja chętnie bym przedyskutował te sprawy osobiście, jak to 31 lat temu udało mi się zrobić z profesorem J-P Changeux w Paryżu. Przecież organizmy żywe mają gigantyczne zdolności regeneracyjne (i nad-regeneracyjne), dzięki którym po prostu żyjemy. Systematyczna niechęć do wzięcia pod uwagę tego podstawowego dla życia zjawiska, bardzo wyraźnie występująca zarówno w pismach mego kolegi dr Piotra Beina jak i nie znanej mi profesor Marii Majewskiej, wydają mi się właśnie być przykładem „nadmiernej koncentracji się na wybranym aspekcie …. ustanawiania sobie swoich zwyczajów i rytuałów myśli i gubienia się, gdy wzorzec zostaje zaburzony”.

A z błędnych, nie rozpoznających istoty obecnych chorób cywilizacyjnych diagnoz cały pasożytujący na ludzkości, rako-podobny establishment oczywiście może się tylko cieszyć.

(P)ozdrowienia

Marek Głogoczowski

 Zakopane 05.098.2012


[i] http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10945649,Dziecko_moze_odziedziczyc_po_rodzicach_ceche_nie_zapisana.html 2012-01-11
To przełom w nauce. Badacze z Uniwersytetu Medycznego Columbia w Nowym Jorku znaleźli pierwszy jednoznaczny dowód na to, że cecha nabyta może być dziedziczona i to całkiem niezależnie od DNA.

- W naszych badaniach nicienie, które wykształciły odporność na wirusa, były w stanie przekazać ją swojemu potomstwu i wielu kolejnym pokoleniom – twierdzi główny autor opublikowanej w “Cell” pracy, doktor Oded Rechavi. – Odporność ta jest przekazywana w formie małych wyciszających wirusa nośników zwanych viRNA, które działają
niezależnie od genomu organizmu. (…) Takie dziedziczenie cech stoi w sprzeczności z dzisiejszym kanonicznym postrzeganiem ewolucji. Ale do czasów Darwina wyobrażano sobie ją właśnie w podobny sposób (pomijając aspekt molekularny, o którym oczywiście nikt nie miał pojęcia). Jean-Baptiste Lamarck, francuski przyrodnik, przekonywał, że organizmy zmieniają się z pokolenia na pokolenie właśnie dlatego, że w swoim życiu nabywają nowych cech przekazują je kolejnym generacjom….

[ii] http://wyborcza.pl/1,76842,7959104,Otylosc_jest_zarazliwa__a_polskie_dzieci_coraz_grubsze.html „Polska ma wciąż dwa razy niższy niż w USA odsetek dzieci dotkniętych otyłością lub nadwagą. Ale jeśli nic się nie zmieni, dogonimy Amerykanów w ciągu dekady.”

[iii] Kilka przykładów społecznego „wymuszania” zachowań proto-autystycznych.

1. Jak to zauważyli lekarze, dotknięte autyzmem dziecko wykazuje zainteresowanie przedmiotami, nie ludźmi”, którzy są mu obojętni. Moje, datujące się z okresu podyplomowych (graduate) studiów w USA w latach 1969-72 ogólne, przerażające mnie podówczas wrażenie, że „w Ameryce ludzie są traktowani jak rzeczy”, dokładnie pokrywa się z cytowaną powyżej charakterystyka autyzmu. (Pamiętam jak mi wtedy młody, spotkany na autostopie Holender, który zaczął pracować w Kalifornii opowiadał, że u niego w biurze konstrukcyjnym, gdyby ktoś w pracy padł martwy, to inni po prostu tylko zadzwonili by po odpowiednią służbę aby usunąć trupa; tak wszyscy się tam boją o swą pracę, że każdy osobnik siedzący obok to potencjalne zagrożenie; potwierdził mi to profesor Roger Hahn, który w maju 1972 roku szczerze mi powiedział, że jako zdolny naukowiec, pracujący w jego dziedzinie historii nauki, mógłbym po prostu z czasem „wysiudać” go z jego stanowiska na uczelni; tego typu lęki są dobrze znane Polakom pracującym w USA.)

2. Do tego dochodzi sprawa konieczności hiper-specjalizacji zawodowej i to we wszystkich dziedzinach. W roku 1985, w 20 rocznicę zakończenia naszych studiów fizyki na UJ zrobiliśmy statystkę, komu z naszej populacji 40 absolwentów fizyki, podówczas w znakomitej większości pracujących w krakowskich uczelniach oraz instytutach, podoba się praca w wyuczonym przez nas zawodzie. Tylko 2 osoby były zadowolone z konieczności spędzania najlepszych lat swego życia przy pomiarze – a potem publikacji – parametrów jakiejś molekuły albo elementarnej cząsteczki. A przecież tego typu, ultra monotonna i sterylna praca to jest właśnie to, co uwielbiają robić osoby, które z przyczyn genetycznych nie posiadają połączeń nerwowych miedzy centrami mózgu odpowiedzialnymi za bardziej szerokie skojarzenia oraz bardziej wysublimowane potrzeby życiowe.

3. Już samo przebywanie, od wczesnej młodości, wśród „umilających życie” zabawek – w tym w szczególności dotyczy to gier komputerowych, których „epidemia” zaczęła się szerzyć w USA o 20 lat wcześniej niż w Polsce – w sposób niejako „naturalny” odwraca zainteresowania młodych ludzi od wspólnych zabaw i gier, chociażby gry w „chowanego” czy w piłkę. Zanik tych wymagających znacznego fizycznego wysiłku gier zmniejsza ilość kontaktów z innymi dziećmi a zatem i odkrycia, że reagują one podobnie jak my sami. (Co ponoć jest poza zasięgiem wyobraźni autystów, patrz dane medyczne dotyczące teorii umysłu). W rezultacie takiego „amerykańskiego stylu życia” osoby „żyjące  w chorobowo zmienionym, zamkniętym świecie”, biorą wytwarzane, głównie przez technikę, fikcje za rzeczywistość – co skądinąd jest jak najbardziej powszechną plagą poznawczą społeczeństw burżuazyjnych, z definicji (samo)zamkniętych w klatkach zwanych mieszkaniami.

[iv] Sam fakt samo-udomowienia się człowieka stymuluje „oduczenie się” przez nas wielu odruchów które charakteryzowały naszych przodków: patrz w rozdz. 4 „Chorego boga” na zdjęcie dziecka przedwcześnie urodzonego, który to wcześniak wykazuje odruch silnego chwytu dłońmi, zachowany jeszcze z okresu przed tysiącami lat gdy rodziliśmy sie jako ‘małpki’ instynktownie starające się trzymać grzbietu matki.

[v] Schemat „Trójkąta bermudzkiego T-P-D” w którym znika Rozum:

( oddziaływania pierwotne; → oddziaływania wtórne)

(szkic z tekstu „Bóg Jedyny Izraela kontra Uniwersalny Rozum” http://markglogg.eu/?p=145)

[vi] Niezbyt budujący życiorys ‘autystycznego dziecka’ Alberta Einsteina

(artykuł dr Jana Ciechanowicza na stronach str. 270-273 jego książki „Antysemityzm”, Astra Publishing, New York 2010)

Zdarza się jednak, że nawet osoba o wybitnym potencjale intelektualnym pod innymi względami jest nic nie warta. Weźmy przykład uczonego, którego imię jest powszechnie znane cywilizowanej ludzkości, a któremu poświęcono setki panegirycznych książek i pomniejszych publikacji o charakterze biograficznym czy wręcz hagiograficznym. Wśród tej powodzi literatury wyłaniają się ostatnio teksty, których treść zaskakuje i budzi sprzeciw, choć może, właśnie ten „odbrązowiony” wizerunek jest bliższy prawdy. Naukowcy, podobnie jak artyści, często bywają charakterami wewnętrznie sprzecznymi, bardzo trudnymi we współżyciu rodzinnym, towarzyskim i zawodowym. Zarówno styl ich myślenia, jak i sposób bycia, są z reguły paradoksalne, niepraktyczne, zaskakujące i niestereotypowe. Charakterystycznym przykładem tego typu osobowości był m.in. Albert Einstein (1879-1955), laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki (1921), współtwórca teorii względności i teorii pola.

A. Einstein bardzo trafnie ongiś zauważył: „Najbardziej niepojętą w świecie rzeczą jest fakt, że świat daje się pojąć”… Choć przecież tak do końca nie możemy być tego pewni, świat jawi się bowiem nam w postaci tym zrozumialszej, im jesteśmy głupsi. Nie przypadkiem w Kazaniu na Górze Oliwnej miał Jezus z Nazaretu powiedzieć, iż „błogosławieni są ubodzy w duchu”, żadna wątpliwość bowiem czy rozterka, ani żadne poczucie odpowiedzialności nie zakłóca ich błogiej pewności siebie i swej mądrości.

Bogaci w duchu natomiast przebywają w stanie ciągłego niepokoju i mają daleko do „królestwa niebieskiego” z jego niezmąconą szczęśliwością. Einsteina zapytano pewnego razu, w jaki sposób pojawiają się odkrycia, które przeobrażają świat. Słynny fizyk odpowiedział: „Bardzo prosto. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi odkrycie.” Czyż to nie paradoks, że uczeni mężowie przez lata drepczą w kółko wydeptanymi ścieżkami, a przychodzi „nieuk” i robi epokowe odkrycie?… Ale tylko „nieuk” jest bardzo dobrze do tego rodzaju misji przygotowany; często bezradny wobec banalnych trudności dnia powszedniego, ale zdolny do wywrócenia obrazu świata do góry dnem. Byle tylko miał punkt oparcia. Jak wiadomo, „uczony to człowiek, który wie o rzeczach nieznanych innym i nie ma pojęcia o tym, co znają wszyscy” (Albert Einstein).

Przyszli wybitni naukowcy i artyści często dopiero w dojrzałym wieku pokazują „lwi pazur” swego geniuszu. W dzieciństwie A. Einstein robił wrażenie kretyna, pierwsze słówko powiedział dopiero mając 2,5 roku, natomiast mniej więcej normalnie mówić zaczął dopiero w wieku siedmiu lat. Usposobienie miał gwałtowne, gdy rodzice nie wykonywali natychmiast każdego jego życzenia, wpadał w szał, robił się żółty na twarzy i zaczynał miotać w ludzi wszystkim, co trafiało akurat do ręki. W ten sposób rzucił nawet krzesłem w nauczycielkę muzyki. (I pomyśleć, że ten raptus po latach miał wcale rozsądnie zauważyć: „Jedynym rozsądnym sposobem wychowywania jest oddziaływanie własnym dobrym przykładem, a jeśli nie można inaczej – odstraszającym przykładem”…).

W gimnazjum Albert siedział na ostatniej ławce, zachowywał się krańcowo wyniośle i bezczelnie, był nielubiany zarówno przez kolegów, jak i przez nauczycieli. Czynił zawrotne postępy w zakresie fizyki, ale w innych dyscyplinach był typowym słabeuszem. Niebawem zresztą gimnazjum wbrew woli ojca porzucił, wstąpił do technikum technicznego i bez reszty poświęcił się fizyce teoretycznej, która go po prostu fascynowała.

Brak wrodzonych uzdolnień w pewnych dziedzinach powoduje, że jednostki o niezmiernie wysokiej inteligencji, żyjące przy tym w optymalnych warunkach bytowych i socjalnych, nie potrafią opanować niektórych obszarów wiedzy czy umiejętności, do których nie mają wrodzonych uzdolnień. Tak Albert Einstein do końca życia nie potrafił przyzwoicie nauczyć się języka angielskiego, mimo iż wiele lat żył w środowisku anglojęzycznym. Używał tylko języka niemieckiego w pracy naukowej… Widocznie także w sferze nauki, wiedzy, jak i sztuki o rozwoju osobowości decydują w pierwszym rzędzie wrodzone zdolności, specyficzne struktury mózgu, które dopiero mogą się rozwinąć w sprzyjających warunkach mikro- i makrospołecznych.

A. Einstein  był  „płodny”  nie  tylko  pod  względem  publikacji  naukowych;  miał  siedmioro  dzieci,  z  nich  czworo  z  nieprawego  łoża,  w  tym  jedno  ze  swą  kuzynką,  a  jedno  -  z  jej  córką.  Żadne  z  jego  potomstwa  nie  było  pod  jakimkolwiek  względem  wybitne.

Pierwszą żoną  Einsteina była Serbka Milewa Maricz, pochodząca z Wojewodiny, nieco od niego starsza. Jeszcze przed zawarciem małżeństwa młodzi ludzie spłodzili córeczkę Liserl czyli Elizę. Rodzice Alberta, jako świadomi Żydzi, słyszeć nie chcieli o małżeństwie syna z gojką, toteż dopiero po śmierci jego ojca związek sformalizowano w jednej z prawosławnych cerkwi szwajcarskiego Berna. Koszmar rodzinny zaczął się od razu. Albert był w młodości osobnikiem raczej niepraktycznym, tak iż musiała go utrzymywać z zarobków korepetytorskich żona. W początkach naukowej kariery Einsteina pewien dziennikarz zapytał jego żonę, co myśli o swoim mężu, która zaraz ironicznie odparła: „Mój mąż to geniusz, umie robić wszystko, z wyjątkiem pieniędzy”. I rzeczywiście. Umiał robić m.in. dzieci, która to umiejętność, jak wiadomo, jest powszechna, ale nie potrafił zarówno zarobić na ich utrzymanie, jak i je kochać.

Jak dowodzą niektórzy jego biografowie, Einstein był kompletnie pozbawiony uczuć rodzicielskich i od początku nalegał, by małą córeczkę oddać do domu dziecka. W ciągu roku zalana łzami matka sprzeciwiała się tym naciskom, w końcu musiała ulec, a po kilku dalszych miesiącach pierwsza córka Alberta Einsteina zmarła z wycieńczenia w cudzej rodzinie, która wzięła ją na wychowanie. Milewa Maricz nigdy sobie nie wybaczyła tego grzechu, ale nadal nie tylko pozostawała z Albertem, lecz nadal współpracowała z nim w tworzeniu koncepcji naukowej, którą nazwano później teorią względności. Była bowiem wybitnie uzdolnionym matematykiem, tak iż historycy nauki nieraz twierdzą, że to w większym stopniu ona niż jej mąż była autorem tej hipotezy. Po kilku latach Milewa urodziła dwóch kolejnych synów Einsteina, Edwarda i Hansa Alberta. Żaden z nich nie doznał ojcowskiej miłości i opieki. Edward w wieku 20 lat zapadł na schizofrenię i zmarł nie  leczony (ze względu na brak pieniędzy na leki, gdyż bajecznie bogaty ojciec nie dał ani grosza na kurację syna). Hans Albert, inżynier, przez całe życie ze względu na to, jak też na inne „urocze” cechy ojca   z całego serca go nienawidził.

Po opublikowaniu w 1905 roku teorii względności Einstein ani słówkiem nie napomknął, że jej współautorką była Milewa Maricz, tylko sobie przywłaszczył ogromną sławę i takież pieniądze. Wstrząśnięta tym moralnym okrucieństwem kobieta zaczęła się szybko starzeć i podupadać na zdrowiu, tym bardziej, że mąż zawsze skąpił grosza na utrzymanie rodziny, wydając więcej na prostytutki niż na własne dzieci.

W 1912 roku A. Einstein porzucił żonę i synów, przeniósł się do Berlina, gdzie nawiązał dwuznaczne kontakty ze swą rozwiedzioną kuzynką Elizą, rozwódką, mającą na utrzymaniu dwie córki. W 1914 obejmuje katedrę oraz dyrektorstwo Instytutu Fizyki w składzie Uniwersytetu Cesarza Wilhelma w Berlinie, ma znakomite warunki materialne. Żonę jednak, która przyjechała do niego do stolicy Prus, zaczynającą chorować na serce, wystawił za drzwi. Rozwód sformalizowano w 1919 roku i wówczas też Einstein zawarł formalne małżeństwo ze swą kuzynką Elizą, którą zresztą już niebawem zaczął zdradzać z jej młodszą córką Margo, a także bić i poniewierać, jak pierwszą żonę. Pan profesor wybudował pod Berlinem nad jeziorem wystawną willę „Kaput”. Tutaj był odwiedzany jako kochanek przez piękności niemieckie i żydowskie, przy czym druga żona odgrywała rolę zwykłej służącej, a mąż zdradzał ją po prostu ostentacyjnie. Willa Einsteina miała jak najgorszą sławę w Niemczech, ale krezus ignorował wszystko i wszystkich, w tym głodujących w Szwajcarii synów. Był jednak zapalonym działaczem syjonistycznym, łożącym pokaźne sumy na ten ruch i utrzymującym stosunki z wieloma jego przywódcami.

W kwietniu 1921 roku A. Einstein otrzymał depeszę z Nowego Jorku od rabina Herberta Goldsteina: „Czy Pan wierzy w Boga? Stop. Odpowiedź opłacona: 50 słów”. Oszczędny twórca teorii względności odpowiedział dwudziestoma dziewięcioma: „Ich glaube an Spinozas Gott, der sich in der gesetzlichen Harmonie des Seienden offenbart, nicht an einen Gott, der sich mit dem Schicksal und den Handlungen der Menschen abgibt”.

W 1933 roku hitlerowcy wygnali go do USA. W 1936 zmarła w Princeton zaszczuta przez niego Eliza, a z jej córką „geniusz” zjawiał się nawet na oficjalnych przyjęciach, tak iż nieraz brano ich za parę małżeńską. Ale też na jej oczach Einstein nawiązał romans z sekretarką Helen Ducas, kochał się z wieloma innymi  „lekkimi” kobietami; był multimilionerem, mógł sobie na wszystko bezkarnie pozwalać. W tym czasie w szwajcarskim przytułku dla bezdomnych umierała jego pierwsza żona Milewa, a w lecznicy psychiatrycznej dogasał powoli syn Edward.

Nawiasem mówiąc, Albert Einstein po opublikowaniu teorii względności, opracowanej wspólnie z M. Maricz, nie dokonał w dziedzinie fizyki żadnego znaczącego odkrycia i choć nadal bardzo wiele czasu poświęcał pracy naukowej, wysiłki jego w tym względzie były bezowocne, jeśli nie liczyć, że był współtwórcą broni masowej zagłady. Ta okoliczność daje do myślenia o wewnętrznej więzi między sferą intelektu a dziedziną etyki… Paul Valery spytał kiedyś starzejącego się Alberta Einsteina, czy posługuje się notesem, aby utrwalić swoje myśli. „Nie potrzebuję tego – odparł Einstein. – Wie pan, myśli to rzadka rzecz.” Istotnie, w tym przypadku tak właśnie już było. Od wielkości do śmieszności bywa bardzo blisko, mniej niż jeden krok. Widocznie jest prawdą, że w ogóle ludzi – ani osób, ani narodów – jednoznacznych, a tym bardziej świętych, nie bywa. Każdy natomiast człowiek i każdy naród jest zjawiskiem jedynym w swym rodzaju, niepowtarzalnym, a przy tym rozdzieranym przez wewnętrzne sprzeczności i przeciwieństwa moralne, charakterologiczne, intelektualne. W sposób szczególny dotyczy to ludzi uprzywilejowanych (dotkniętych?) przez los darem jakiegoś talentu   czy   geniuszu.

This entry was posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY, religia zombie. Bookmark the permalink.

Comments are closed.