The Case of „Kultura” Tatra Climbers (PRL -1969)
Esej z życia w „średnim PRL” na podstawie książki Bartosza Kaliskiego „Kurierzy wolnego słowa: Paryż–Praga–Warszawa 1968–1970” (Instytut Historii PAN Warszawa 2014); opracował Marek Głogoczowski, na zasłużonej emeryturze w Zakopanem, luty 2021
http://rcin.org.pl/ihpan/Content/62263/WA303_81928_I10229_Kaliski.pdf
3200 słów + Przypis
Na temat „procesu Taterników” w PRL-u w 1969/70 opublikowałem, na neonie24 blisko 2 lata temu, krótkie zeń sprawozdanie, jakie się ukazało na stronie kontakt24.pl przed 10 już laty.
Ponieważ w końcu zabrałem się do lektury bardzo poważnego, liczącego aż 369 stron, książkowego opracowania na ten temat, opracowania nie uchylającego się od oceny uwarunkowań społecznych zachowania się rzeczonych „taterników”, to zobowiązany jestem przypomnieć, że poprzedzające nasze „kulturowo-tatrzańskie” wyczyny, Wydarzenia Marcowe 1968 oraz Inwazja Czechosłowacji, to były tylko „detonatory” naszych INSTYNKTOWNYCH się zachowań.
Wszyscy byliśmy już „po pierwszych studiach” (na UJ, UW i AGH) i dane nam było przebywać, przez dłuższe okresy czasu, na IMPONUJĄCYM nam (zwłaszcza samochodami) ZACHODZIE. I naturalnie chcieliśmy przybliżyć mieszkańcom PRL-u – za pomocą przerzutów do Polski „Kultury” – tę „SAMOCHODOWĄ” MĄDROŚĆ ZACHODU.
Jakżesz radykalnie zmieniły się me poglądy, na ten właśnie „demokratyczno-samochodowy” temat, po kilku miesiącach pobytu w USA jako „graduate student” na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (z czasem zatrudniony tamże jako research asystent w domenie geologii).
(o mnie można poczytać na stronach 85, 158–160, 167, 168, 185, 186, 196, 200, 202, 203, 226, 253, 281 tejże książki; ‘BK >’ oraz ‘MG >’ , oznaczają odpowiednio, wypowiedzi B. Kaliskiego względnie M. Glogo…)
Skąd się wzięła nasza (M. Kozłowskiego, K. Szymborskiego oraz moja) znajomość z Giedroyciem, czyli „alpinistyczna prehistoria” naszego SPISKU
BK s. 68 > Maciej i Barbara Kozłowscy
W rodzinie żywe były tradycje piłsudczykowskie, a więc zdecydowanie antykomunistyczne, a jej etos miał charakter wyraźnie ziemiański i inteligencki – np. ich matka, Maria Kozłowska przez wiele lat przyjaźniła się z małżeństwem Anną i Jerzym Turowiczami …
(MG > J. Turowicz był przez blisko 55 lat red. naczelnym „Tygodnika Powszechnego” – któremu to „katolickiemu” pismu w latch 1990 nadałem podtytuł „Faryzeusz Polski”, rozpropagowany w „Polityce” przez Zygmunta Kałużyńskiego)
BK s. 78/79 na podstawie danych sądowych:
> Otóż jak wiemy z przesłuchań Marii Kozłowskiej, miała ona za granicą daleką krewną, mieszkającą na południu Francji w Nicei – Marię Babicką, … To z Nicei właśnie, na maszynie do pisania należącej do krewnej, napisał Maciej Kozłowski swój pierwszy … list do Giedroycia, prosząc go o przesłanie do Chamonix, na polski obóz (alpinistyczny), książek Instytutu Literackiego. Paczka z wydawnictwami szybko dotarła do alpejskiego kurortu. Jak poinformował Giedroycia jej odbiorca, „cały obóz od trzech dni siedzi z nosem w książkach. To zabawne, ale o tym, co dzieje się w kraju, człowiek dowiaduje się będąc za granicą!”
MG > W rzeczonym obozie (24 VII – 20 VIII 1967) uczestniczyłem także i ja. Byłem wtedy po raz pierwszy w Alpach, ale udało mi sięwtedy wejść trudną drogą tzw. „Nant Blanc” na Aig. Verte (4122 m). A jesienią, już z powrotem w Polsce, wraz z mym rówieśnikiem Andrzejem Mrozem zaczęliśmy marzyć o Wielkich Górach na odległych Kontynentach. Akurat przeczytałem książkę Francuzki Claude Kogan o „Cordilliera Blanca” w Peru, a ponieważ nasz nieco starszy kolega Krzysztof Baranowski, w tym czasie opłynął jachtem całą Amerykę Południową, więc kombinowaliśmy, jakby tu dotrzeć, w miarę tanio do tego Peru, polskim jachtem „załapawszy się” na jakąś misję „naukowo-sportową”. Te pomysły znajomi żeglarze szybko wybili nam z głowy i w zastępstwie wymyśliłem, by spróbować się przedostać – ciągle jachtem by było taniej – do wyrastających też nad Oceanem przepaścistych gór Trontindene w … Norwegii.
Odnośnie tej naszej mini wyprawy (głównie w końcu pociągiem) do Skandynawii, BK s. 85/86 zauważa:
> W sierpniu 1968 r. Kozłowski towarzyszył oficjalnej ekspedycji Klubu Wysokogórskiego do Norwegii. Trzyosobowa ekipa w składzie: Wanda Błaszkiewicz, Halina Krüger-Syrokomska i Andrzej Paulo eksplorowała dolinę Romsdal w środkowej części kraju. Po paru dniach przyłączył się do nich Marek Głogoczowski (przyjechał także z prywatnym paszportem) … .
MG > Oto nasza mini-ekspedycja w jej pełnym składzie. Od lewej Maciek Kozłowski, Wanda Błaszkiewicz (później Rutkiewicz), MG, Halina Kruger-Syrokomska i Andrzej Paulo:
Ta znamienna mini-wyprawa miała imponujące na owe czasy osiągnięcia: dziewczyny dokonały pierwszego żeńskiego przejścia b. trudnego, mającego 1800 m przewyższenia Filaru Trollygen, my (chłopcy) pierwszego wejścia filarem pobliskiego szczytu Brugdommen. (Pełna relacja z tej naszej mini-wyprawy w książce Anny Kamińskiej z roku 2019:
BK kontynuuje > Już 21 sierpnia 1968 r. Kozłowski był na Spitsbergenie i tam, mieszkając w osadzie górniczej Longyearbyen, podjął pracę w kopalni nr 6. Pod kołem podbiegunowym towarzyszył mu Mróz, który w Norwegii znalazł się dopiero 13 sierpnia (nie mógł wyjechać wcześniej – czekał na paszport).
MG > Ten wyjazd do pracy – aż na trzy miesiące – do kopalni węgla na Spitzbergenie, Maćkowi i Andrzejowi załatwił polarnik Stanisław Siedlecki, który akurat pracował w Trondheim. Ja tymczasem, po zakończeniu naszej mini-wyprawy, zarobiwszy trochę koron (głównie przy sprzedaży, na specjalnych aukcjach w Szwecji, butów z napisem „PB” – czyli „Polski But”), wybrałem się zwiedzać Turcję oraz Grecję. A to dzięki temu, że w Berlinie Wschodnim, za „wschodnie” DM można było nabyć, ze zniżką 50 % na międzynarodową legitymację studencką, bilet kolejowy do Istambułu i z powrotem z Aten do Berlina za jedyne… 16 dolarów!
Wracając zaś z tej kilkutygodniowej eskapady do Turcjo-Grecji „zahaczyłem o Polskę”, przechodząc przez Tatry sobie znanym szlakiem. Otóż po „inwazji Czechosłowacji” 21 sierpnia 1968 podejrzewałem, że być może następnym razem będę miał trudności z otrzymaniem paszportu i chciałem zabrać z domu w Krakowie przetłumaczony na angielski mój dyplom i zaświadczenia z pracy na UJ i AGH. Już bowiem przed wyjazdem do Norwegii się dowiedziałem, że pojawiła się szansa na dostanie „graduate scholarship” z geofizyki na Uniwersytecie Kalifornijskim – ale dopiero ZA ROK, czyli od października 1969.
Rodzina widząc mnie w Krakowie „na lewo” przybyłego do Polski, wpadła w przerażenie i wyekspediowała do Warszawy, gdzie byłem mniej znany, jako ze miałem ze sobą ważną legitymację studencką Studium Afrykanistycznego UW. A w Warszawie oczywiście spotkałem się z bliskim kolegą z KW, tak jak i ja fizykiem zainteresowanym postępem nauk Krzyśkiem Szymborskim (pokazywał mi wtedy prace ówczesnych światowej sławy genetyków z komentarzem „przecież to wszystko są nazwiska żydowskie!”)
Jego osobowości Bartosz K. poświęcił cały rozdział:
s. 105 > Krzysztof Szymborski (ur. 1941 we Lwowie) pochodził z rodziny inteligenckiej o kresowych korzeniach. Jego ojciec, Stanisław, w okresie powojennym do 1948 r. działał w PPS (potem pozostał w PZPR) podjął pracę … naukową na Politechnice Gdańskiej, dochodząc z czasem do stanowiska dziekana i tytułu profesora. Należał do grona założycieli polskiej oceanologii.
> (Krzysztof Sz.) od czasów licealnych wspinał się po górach, szczególnie intensywnie w latach 1958–1965. Jego pierwszym partnerem wspinaczkowym był nie kto inny jak Andrzej Mróz. Właśnie w Tatrach Szymborski poznał rodzeństwo Kozłowskich. Podjął studia fizyki na UW. Dyplom obronił w 1964 r., wcześniej spędziwszy dłuższy czas (blisko rok) w Wielkiej Brytanii u rodziny. Wyjazd ten ugruntował jego przekonania, jak oceniał po latach, prokapitalistyczne… W latach 1964–1965, czekając na obiecany etat (fizyka) na UW zapisał się w tym czasie na studium afrykanistyczne UW, będące dla niego pierwszym krokiem w kierunku humanistyki.
No i u Kaliskiego pojawia się szersza notka, „wywiadu PRL” o mnie samym:
s. 158-160 > Czechosłowacja zajęta przez wojska Układu Warszawskiego przestawała być inspiracją ideową, a stawała się w tym czasie kanałem przerzutowym na drodze z Francji do Polski. Najpierw, jeszcze w październiku 1968 r., zjawił się w domu Szymborskiego Marek Głogoczowski, fizyk, członek Klubu Wysokogórskiego, wykorzystany przez Redaktora jako kurier. Przybył nielegalnie przez granicę, nie chcąc pozbywać się paszportu. Przyniósł opublikowany właśnie esej Sacharowa, kilka egzemplarzy „Kultury”… Wywiózł tą samą drogą kilka wydobytych przez Szymborskiego z archiwum Ćwirko-Godyckiej egzemplarzy pisma ZMS „Nasza Walka” z marca 1968 r. (na kliszy fotograficznej) oraz inne dokumenty wytworzone przez ruch studencki.
> Głogoczowski, choć urodzony w Zakopanem (w 1942 r.), pochodził z rodziny inteligenckiej (MG > ale i góralskiej!). Jego ojciec, Jan Głogoczowski, pracował jako geochemik w Instytucie Naftowym. Marek po ukończeniu studiów został asystentem na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Potem, podobnie jak Szymborski, uczęszczał na studium afrykanistyczne na UW. W sierpniu 1968 r., na drugim roku studium, wyjechał na Zachód (najpierw, jak już wzmiankowałem, do Norwegii – powspinać się w dolinie Romsdal) i podjął pracę na uniwersytecie w Kopenhadze (Katedra Geofizyki), gdzie planował pisać doktorat. … Głogoczowski pozostał na Zachodzie, z czasem wiążąc się bliżej z „Kulturą” (do 1975 r., tj. do swego konfliktu z Giedroyciem, opublikował na jej łamach kilka tekstów publicystycznych).
MG > To nie był żaden konflikt i tę „przemilczaną” – ale istotną – sprawę będę szerzej komentował w „Przypisie”. W jaki sposób zostałem, w listopadzie 1968, na prawie rok, asystentem geofizyki na Uniwersytecie Kopenhaskim? Po prostu, wiedząc, że cały rok muszę czekać na stypendium na UC Berkeley, w Kopenhadze po powrocie z Turcji (i z „nielegalnej” wycieczki do Polski) udałem się do Instytutu Nielsa Bohra z zapytaniem, czy jakoś, na ten blisko roczny okres oczekiwania na stypendium, udało by mi się u fizyków „zaczepić”. A ci pokierowali mnie do Instytutu Geofizyki na Królewskim Uniwersytecie, gdzie jego dyrektor, prof. Jensen był szczęśliwy, że zalazł sobie „lubiącego się uspołeczniać” (tak napisał „sociable” w wydanej przed moim wyjazdem opinii) asystenta.
BK wraca do moich kolegów, którzy przez 3 miesiące, „nudząc się” jak mi mówili, kopali węgiel za kręgiem polarnym. s.168:
> Na początku grudnia na kontynent ze Spitsbergenu ostatnim odchodzącym przed zimą z archipelagu statkiem wrócili Kozłowski i Mróz. W Szwecji zakupili wspólnie samochód osobowy (MG > Volkswagena oczywiście, którego zaledwie 2 miesiące później „skasowali” gdzieś na Słowacji), którym zamierzali wyprawić się do Włoch, do Bolonii przez Francję. Artykuł pierwszego z nich szedł właśnie do druku na łamach „Kultury”, a dzięki listom wymienianym między nim i Giedroyciem w najogólniejszych zarysach był opracowany plan przekazywania publikacji „Kultury” do Polski via Czechosłowacja.
> Obaj taternicy, jadąc ze Skandynawii, zatrzymali się w Kopenhadze u Głogoczowskiego. Jak ustaliła (Anita) Balon*, właśnie wtedy Głogoczowski przekazał Kozłowskiemu negatywy zawierające zdjęcia ulotek marcowych, otrzymane od Szymborskiego. … Giedroyć dołączył je do zeszytu Wydarzeń marcowych 1968, który ujrzał światło dzienne z końcem stycznia 1969 r.
MG > I dalej, następuje opis mych kolegów – podobnej do mojej z końcem października 68 – „nielegalnej wyprawy do PRL-u” w styczniu 1969. Wtedy Kozłowski z Mrozem beztrosko urządzili, w mieszkaniu Maćka w Krakowie na Woli Justowskiej, dość huczną „prywatkę”.
Odnośnie tej „prywatki” BK s.173/174 przypomina:
> „Po wyjściu większości gości … doszło do wiążących ustaleń. Kozłowski poprosił Włodka o skontaktowanie się z Szymborskim w celu wyszukania potencjalnych współpracowników „Kultury”, wnuk Iwaszkiewicza zaś ze swej strony obiecał w tej sprawie porozmawiać z socjologiem Janem Krzysztofem Kelusem, znanym mu na stopie towarzyskiej.”
> Młody socjolog z Warszawy (K. Kelus), mający za sobą doświadczenia uczestnictwa w ruchu marcowym, nie dał się długo prosić przyjacielowi z Krakowa: „Mróz swoim pojawieniem w Warszawie (w styczniu 1969) znowu zrobił mi kolejną katastrofę w głowie. Dobry przykład czyni cuda. Granice, WOP, milicja na każdym rogu, człowiekowi wydaje się, że jest w obozie za drutami, że władza robi wielką łaskę, bo pozwala komuś podróżować. A tu przychodzi kolega Mróz i okazuje się, że w tym [...] drucianym płocie jest dziura, przez którą można swobodnie cały łeb przecisnąć. Wystarczy olewać WOP i milicję, nie taka straszna ona i wszechwiedząca, jak by się wydawało.
BK od s. 185:
> Wracając w pierwszych dniach lutego 1969 r. do Paryża, Kozłowski mógł mieć poczucie sukcesu – napisał kilka tekstów publicystycznych, zorganizował przerzut pewnej – jeszcze niewielkiej, ale dla odbiorców w Polsce na pewno znaczącej – liczby publikacji emigracyjnych, umówił się z przyjaciółmi z kraju na dłużej trwającą współpracę w tym zakresie. Przywiezione ulotki i dokumenty zostały włączone do drugiego tomu Wydarzeń marcowych, tj. zbioru Polskie przedwiośnie w serii dokumentarnej „Biblioteka «Kultury»” (pierwszy tom, … właśnie wydrukowano). Jako że (Kozłowski) dotychczas praktycznie działał sam, luźno związany z redakcją „Kultury” człowiek pióra, postanowił zyskać większą legitymizację dla swych zamiarów i wtajemniczył w nie kilkoro poznanych w Paryżu Polaków (…) Wśród osób zaangażowanych w ów „spisek” byli Barbara Kozłowska (mieszkająca wtedy w Bolonii), Maria Tworkowska, Jacek Winkler, Aleksandra Henner (przebywała w Paryżu od kilku lat, architekt) i Jerzy Szenberg. I oczywiście taternicy: Mróz (osiadł już wówczas na dobre nad Sekwaną) oraz Głogoczowski (pracujący w Kopenhadze). … Nie wszyscy wyżej wymienieni mieli tak samo silne poczucie, że grono to jest quasi-kółkiem politycznym … Najbardziej zaangażowany trzon stanowiło rodzeństwo Kozłowskich z Winklerem, na pewno Tworkowska, Mróz i Głogoczowski.
BK s. 200-202:
> Prawdopodobnie pod koniec marca 1969 r. doszło do spotkania kilku mieszkających w Paryżu osób w celu przedyskutowania wspomnianych listów Ramera i Głogoczowskiego do Kozłowskiego. (…) Ramer w swym liście stwierdzał, że pobytu za granicą nie można wykorzystywać tylko dla zarabiania pieniędzy i powinno się działać na rzecz kraju (tj. dążyć do rozszerzania demokracji, zniesienia cenzury prewencyjnej, zmian ekonomicznych, bliżej niescharakteryzowanych). Ramer miał wręcz użyć wyrażenia „socjalizm z ludzką twarzą”, (…) Kozłowski jako argument za rozwinięciem działalności (poniekąd w celu auto-reklamy) przytoczył fakt, że wrócił właśnie z CSRS i przygotowywał się do kolejnego tam wyjazdu z książkami Instytutu Literackiego. …. Następnego dnia (29.III.69) spotkano się znowu, już z udziałem Głogoczowskiego i Kozłowskiej (Ramer nie dojechał z Amsterdamu wskutek awarii samochodu…).
> (…) Głogoczowski i Kozłowski pochwalili się swoimi powiązaniami i znajomościami w ruchu studenckim odpowiednio w Danii i Czechosłowacji (Mravec), ale za najważniejsze uznano relacje ze studentami z Polski. Kontrowersję ponownie wywołał projekt nawiązania kontaktu z dyrektorem RWE Janem Nowakiem–Jeziorańskim i „inspirowanie” rozgłośni poprzez przesyłanie jej materiałów do nadania na falach radia. Giedroyc w swym liście do Kozłowskiego z 31 marca 1969 r. proponował wysyłanie do RWE listów od fikcyjnych nadawców (w szczególności w sprawie wyborów w PRL – Giedroyc skłaniał się ku całkowitemu ich bojkotowi, a zależało mu w szczególności, by temat ten stał się głośny i odbił się echem na falach eteru, aby społeczeństwo zajęło wobec nich aktywną, a nie konformistyczną postawę) W sposób kategoryczny podtrzymywali jego pogląd Barbara Kozłowska i Marek Głogoczowski.
> Ten ostatni nawet proponował zająć się nawiązaniem kontaktów z rozgłośniami w krajach skandynawskich, w celu uzyskania określonego czasu „na antenie” dla potrzeb naszej grupy. … Tymczasem postanowiono wybrać się gremialnie do „Mezonu” (tj. Maissons-Laffitte siedziby „Kultury”). … Młodzi przyjechali trzema samochodami w następującym składzie – rodzeństwo Kozłowskich, Głogoczowski, Winkler, Tworkowska, Henner, Sternlicht oraz Mróz i jeszcze jedna kobieta o imieniu Iwona (M.G. > utalentowana tancerka w kabarecie „Moulin Rouge” w Paryżu).
M.G. > Na naszym spotkaniu w Paryżu oczywiście pojawiła się sprawa finansowania przerzutów, przez Czechosłowację i Tatry, „Kultur” do PRL-u. Ja będąc jedynym w zespole posiadającym stałe uposażenie asystenta na Uniwersytecie Kopenhaskim (ok. 500 $, z czego 1/3 miały mi zeżreć podatki), samemu nie mając czasu jechać z tym „Kultur-przemytem”, dorzuciłem do „sprawy” 50 $ (na „obecne” to by było chyba więcej niż 200 $). Także historia napisania ulotki głoszącej BOJKOT WYBORÓW do Sejmu w czerwcu 1969 roku – którą wysłaną z terenu Polski do „Wolnej Europy”, ta rozgłośnia z dumą czytała (akurat usłyszałem swe słowa będąc już w Kopenhadze!) – to też była moja „sprawka”. Po mym pobycie w Paryżu pod koniec marca 1969, w dalszych przygodach „Taterników” już nie uczestniczyłem, „przywiązany” do pracy na Uniwersytecie w Danii.
A niewątpliwie były one „nietuzinkowe”. Na przykład opis spotkania na polsko-słowackiej granicy, zaledwie w 10 dni po naszym wielkanocnym spotkaniu z Giedroyciem:
BK. s. 198
> Termin spotkania w górach był ściśle wyznaczony. Do Zakopanego udał się Włodek, wywożąc spory plik materiałów, w tym opowiadanie Hena. Zatrzymał się w schronisku nad Morskim Okiem, skąd wyszedł w góry i zostawił maszynopisy zabezpieczone folią na szczycie Rysów, pod słupkiem granicznym (na szczycie leżał śnieg, więc ich ukrycie nie nastręczało kłopotów). Następnego dnia niespodziewanie zadzwonił do niego zza granicy słowackiej Kozłowski i zmienił miejsce spotkania – z Popradzkiego Stawu na Łysą Polanę (po stronie słowackiej). Idąc na to miejsce przez las, Włodek (który próbował się przekraść przez granicę) natrafił na (MG > czechosłowacki) patrol WOP. Żołnierze sprowadzili go do (MG > polskiej) strażnicy, niezbyt wierząc w to, że istotnie spadł, jak podawał, z lawiną. … Następnego dnia (10 IV 1969) na szczycie najwyższej polskiej góry doszło do spotkania, w którym brali udział Włodek i Kozłowski, a także Mróz i Mirosława Szatoplech, narzeczona Włodka.
No i niechlubne zakończenie naszej przygody z „Kulturą poprzez Tatry”
MG. > Niestety wkrótce po kwietniowym spotkaniu „taterników” na szczycie Rysów, Aleksander Dubcek przestał być 1 Sekretarzem KP Cz-S i tamtejsza „bezpieka” znowu zaczęła Urzędowanie. Już bez mego (zarówno duchowego jak i finansowego) wsparcia Kozłowski wybrał się w maju jeszcze raz „z literaturą” do Czechosłowacji.Według BK s. 241:
> W dniu 21 maja 1969 r. Kozłowski i Tworkowska wjechali do CSRS z RFN przez przejście graniczne w Rozwadowie. Uwagę celników czechosłowackich przyciągnęła paczka polskich publikacji leżąca na samym wierzchu bagaży. Zrobili więc rewizję samochodu, na tyle wnikliwą, by sporą część przemytu zakwestionować. Kozłowski nie krył, że celem jego podróży jest Polska, a zamierza się zatrzymać nazajutrz w Starym Smokowcu, przekazać materiały niejakiemu Maciejowi Kowalskiemu z Warszawy. …(Po spędzeniu kilku dni u znajomych „rewolucjonistów” w Pradze) W dniu 25 maja oboje kurierzy i matka jednego z nich (Macieja K.) wyruszyli na Słowację…. Wynajęli pokój w hotelu w Starym Smokowcu. Następnego dnia rano zostali wezwani na posterunek milicji pod pozorem złożenia wyjaśnień w sprawie swojego samochodu. Tam zatrzymała ich czechosłowacka Służba Bezpieczeństwa i odwiozła nad granicę polsko-czechosłowacką, gdzie o godz. 11.00 nastąpiło ich wydalenie jako… uciążliwych turystów. Wraz z podróżnymi, przypuszczalnie tego samego dnia, przekazano stronie polskiej wydawnictwa zarekwirowane w Rozwadowie. … Równolegle w nocy 26/27 maja na parkingu MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie poddano przeszukaniu citroëna (MG. > którym przyjechali z Francji). Śledczy wydobyli z niego 12 egz. „Zeszytów Historycznych” i 178 książek Instytutu Literackiego, z czego 49 egz. publikacji Polskie przedwiośnie, Dokumentów marcowych t. II. Czechosłowacja (1969) Itd.
BK s. 258: Kto zdradził?
> Historia opisana w Rozpracowaniu emisariuszy zasługiwałaby na ujęcie literackie z racji swej barwności i pewnej dozy dramatyzmu…. Na początku 1969 r. Irena Lasota, jedna z aktywniejszych uczestniczek wiecu 8 marca, została wytypowana przez SB do objęcia kontrolą operacyjną. 13 kwietnia 1969 r. zjawił się u niej w domu, pod pozorem załatwiania spraw zawodowych, tajny współpracownik „Roman”, wyposażony w teczkę z minifonem (małym urządzeniem rejestrującym dźwięk). „Roman” to pseudonim nadany na potrzeby publikacji – w istocie Lasotę i jej męża inwigilował nie byle kto – TW „Rybak”, czyli Józef Kossecki. Był na tyle dyskretny, że wyszedł z pokoju, gdy Lasota chciała porozmawiać z właśnie przybyłym młodym człowiekiem o imieniu Maciej. Ale teczkę z włączonym magnetofonem zostawił. …
(MG. > Nb. W lecie 2007 docent J. Kossecki zaprosił mnie do uczestnictwa w organizowanym przezeń Seminarium w Rychłocicach, gdzie wygłosiłem znamienny referat „Studium sterowania PAN-em, czyli (niby) Polską Akademią Nauk”.)
> Informacje z taśmy niezwykle zainteresowały funkcjonariuszy SB, którzy już 16 kwietnia 1969 r. ustalili, że Lasotę odwiedza Maciej Włodek – taternik, wówczas zawieszony w prawach studenta. (…) SB dowiedziała się także, że 9 kwietnia służba graniczna CSRS przekazała strażnicy WOP Włodka zatrzymanego po stronie słowackiej.
I dalej s.260:
> Nadanie przez monachijskie radio 23 kwietnia tego roku tekstu ulotki – jako rzekomo otrzymanej z kraju – na temat wyborów z hasłem: „Rządzicie sami, wybierajcie się sami” dostarczyło SB ważkich argumentów. Uprawdopodobniło przypuszczenie, że autorów ulotki należy szukać w kręgu Lasoty i Włodka i dowodziło, że mają oni swój kanał łączności z RWE (choć, jak wiadomo, ulotka dopiero za kilka dni miała przyjechać ukryta w papierosie do Polski).
> Na początku maja punktem zaczepienia dla SB był głównie Włodek (jego mieszkanie obserwowano z punktu zakrytego, podsłuchiwano też telefon). Nic więc dziwnego, że zupełnie prywatny i stuprocentowo sportowy wyjazd Włodka w góry w pierwszych dniach maja zabezpieczono w nadzwyczaj pieczołowity sposób: prowadzono ciągłą inwigilację, kontrolowano ruch osób w schroniskach tatrzańskich, uaktywniono agenturę, wzmocniono cywilne posterunki WOP, które wyposażono w radiostacje (wopistom rozdano fotografie Włodka).
MG > No i w końcu, 26 maja 1969, już bez związku z „polowaniem na Włodka”, Kozłowski z Tworkowską wpadli, gdy zameldowali się w hotelu „Grand” w Starym Smokowcu, w ręce CSRS a potem i PRL-owskiej milicji…
MG > I na zakończenie celna uwaga Jerzego Giedroycia na temat zachowania się naszej grupy w Paryżu.
Tak nas on opisał, po naszej wizycie w Maissons-Laffitte w liście do autora Rodzinnej Europy (czyli do Czesława Miłosza, którego poznałem w 2 lata później na UC Berkely):
BK s. 205 > Tak: Chłopcy i dziewczęta, będący zaprzeczeniem jakiegokolwiek establishmentu, żyjący niezmiernie łatwo w jakiejś swoistej komunie. Chłopcy, którzy bez papierów jadą do Czech i przez góry szmuglują „K[ulturę]” (no i inne rzeczy), otwarci na każdą wariacką inicjatywę, jeśli tylko ich „bawi”, nie zastanawiający się nad własną przyszłością, szalenie nieskoordynowani, a jednocześnie to są matematycy, fizycy, socjologowie wybitni, nawet z pewnymi osiągnięciami. Duża mądrość życiowa łącząca się integralnie z bezbrzeżną naiwnością, zdolni do każdego ryzyka, ale niezdolni do jakiejkolwiek pracy organicznej. Pójść przez góry z paką Wydarzeń marcowych, by je rozrzucić w akademikach, malowanie sloganów antywyborczych na murach tak, ale zająć się serio np. robotnikiem, to już nie. To wszystko są małe zespoły, szalenie między sobą zgrane, ale anarchiczne (…) Ogromny nonkonformizm: nienawiść i pogarda do ludzi typu powiedzmy J[ana] Kotta, datująca się od ich czasów szkolnych.
Przypisy.
Jak potoczyły się dalsze losy bohaterów opasłej książki Bartłomieja Kaliskiego?
Maciej Kozłowski – po odsiedzeniu ponad połowy zasądzonej mu kary 4,5 lat więzienia, powrócił do działalności dziennikarskiej (po Norwegii, jak ponoć mówił Mrozowi, alpinizm przestał go interesować). Pracował najpierw w „Wieściach”, potem i w „Tygodniku Powszechnym”. Napisał książkę o swym wuju Leonie Kozłowskim, w latach 1934-35 piłsudczykowskim premierze II RP. Po zmianie ustroju został dyplomatą, początkowo w Waszyngtonie w ambasadzie RP, a następnie ambasadorem w Izraelu aż do emerytutury w 2003 roku.
Barbara Kozlowska – z wykształcenia romanistka, po krótkim epizodzie na Uniwersytecie w Bolonii, osiadła w Genewie jako nauczyciel w Szkole Międzynarodowej. Wciąż intensywnie się wspinała, zginęła w 1985 roku w trakcie wyprawy na Gaszerbrum w Himalajach, zorganizowanej przez Wandę Rutkiewicz i Stefa Scheftera z Genewy. (Jej towarzysze też z czasem w tych Himalajach pozostali: Wanda Rutkiewicz na Kanczendżondze w 1992 roku, a Stef Sch., podobnie jak Barbara utonął przy przekraczaniu lodowcowego potoku kilka lat temu.)
Andrzej Mróz – Jego ojciec był jeszcze przedwojennym komunistą i jak mi opwiadał Andrzej, „ojciec nienawidził Ruskich, bo ci, w latach 1930, wezwali jego kolegów z KPP do Moskwy, skąd oni nigdy nie powrócili.” Po historii z przerzutami „Kultury” Andrzej osiadł w Paryżu, gdzie ożenił się z Irene de Nervo (ponoć jej rodzina miała jakiś zamek w Auvergne) i zaczął pracować jako informatyk (wykształcony na AGH). Był z początkiem lat 1970 jednym z najlepszych we Francji alpinistów. Zginął w lipcu 1972 przez własną nieuwagę i pośpiech by zdążyć na samolot do Peru, schodząc w nocy, z francuskim partnerem (który jakoś to przeżył) z trudnej Aig. Noire de Peuterey w masywie Mt. Blanc. Ja po jego śmierci przejąłem jego rolę we francuskiej wyprawie GHM na Nevado Huascaran Norte (6655 m) w peruwiańskich Andach. (Tak to zrealizowaliśmy – niejako „wspólnie” – nasze marzenie z 1968 roku by wspinać się w mitycznych dla nas podówczas Cordyliera Blanca): na zdjęciu „zdobyta” przez nas wschodnia grań tego szczytu, którą Francuzi obiecywali nazwać „granią Mroza”.
Po śmierci Andrzeja, w „Kulturze” z listopada 1972 opublikowałem o nim wspomnienie:
(więcej na http://markglogg.eu/?p=2041)
A córka naszego kolegi Macieja Włodka, Ludwika Włodek przy współpracy (doskonale mówiącego po polsku) Kristofa Mroza, syna Andrzeja Mroza, napisała całą o mym przyjacielu książkę, wydaną w 2014 w języku polskim i francuskim:
Krzysztof Szymborski – ten podobnie jak Maciek Kozłowski odsiedział w w więzieniu dwa lata z „hakiem”, po czym podjął pracę w Instytucie Fizyki PAN w Warszawie. Czytywałam jego artykuły popularno-naukowe, ukazujące się w rozmaitych czasopismach (np. „Polska”). Wciąż zainteresowany historią nauki, w 1981 wyjechał do USA, by zostać wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, NY. Ponieważ ja wróciłem do kraju w kilka miesięcy później, w kwietniu 1982, nie miałem z nim już kontaktu. Sądząc po napisanym przezeń i opublikowanym w Polsce w 2011 roku, wychwalającym neodarwinowską „socjobiologię”, dłuższym eseju o „Psychologii ewolucyjnej”, smętnie pozwolę sobie zauważyć, że emigracja do USA nie przysłużyła się memu koledze w doskonaleniu jego poglądów na ewolucję Przyrody (Ożywionej) Obdarzonej Psyché. (Wg. Jeana Piageta « nawet mikrorganizmy myślą » – patrz mój ostatni, opublikowany w giedroyciowskiej „Kulturze” nr 7-8, 1980, krytyczny esej ”Ciuciubabka naukowa”.) Nie wiem, czy starszy ode mnie o rok Krzysztof jeszcze żyje.
No i w końcu ja „Markglogg”, względnie „Gasienica” wcześniej. Tu chciałbym wrócić do sprawy poruszonej przez mnie na neonie już dwa lata temu:
„Poznawszy (wiosną 1969 roku) osobiście Jerzego Giedroycia i pod wpływem “przygód naukowych” na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (1969-1972) zacząłem pisywać bardzo ANTYAMERYKAŃSKIE artykuły w “paryskiej” KULTURZE (aż 7 takich w latach 1971-1980). Jak kilka lat temu mnie poinformowała AnitaBalon*, robiąca na UW pracę magisterską z “procesu taterników 1969″, informacja o tych mych publikacjach znikła z oficjalnego spisu prac autorów rzeczonej “Kultury”. Pozostał tylko jeden, wspomnienie o Andrzeju Mrozie, który zginął w Alpach w 1972 roku.
Pierwszy z tych wykasowanych “antyamerykańskich” esejów nosił tytuł “Freedom on Freeway”, I był zachwalany już na okładce “Kultury” (wraz z już dobrze znanymi w Polsce postaciami S. Mrożka i L. Kołakowskiego):
A ostatni mój, napisany w 1981 roku w Genewie, ściśle naukowy esej “Wykład na temat rozwoju potrzeb” okazał się, niestety, “nie do przełknięcia” przez NIEWIDZIALNĄ CENZURĘ, bardzo skutecznie fukcjonującą na Zachodzie – w tym oczywiście i w paryskiej “Kulturze” (o czym mi Giedroyć szczerze napisał.) Udało mi się ten “Wykład” opublikować dopiero w dwa lata później, po powrocie do PRL-u, w bardzo prestiżowym podówczas miesięczniku “Twórczość”:
Stąd i pewien krąg mych, naiwnych w młodości poczynań, krytykujących rzeczywistość, w jakiej zwykliśmy żyć w PRL, się DOMKNĄŁ. Wszystko to, co wyobrażałem sobie wtedy (na podstawie chociażby „Listu otwartego do Partii” J. Kuronia i K. Modzelewskiego” z 1965 roku) na temat „strasznego totalitaryzmu”, w formie ustroju socjalistycznego, okazało się być rodzajem MAŁODUSZNEGO NIEDOMYŚLENIA. Zaś PRAKTYCZNY TERROR DEMOLIBERALNY, odwracający ludzką uwagę od stwarzanych, przez TUMORALNY PRZEROST „T-P-D” EKONOMII, zagrożeń dla samej egzystencji gatunku Homo Sapiens, stał się PRAWDĄ ZAWZIĘCIE UKRYWANĄ przez światowych MASTERS OF DISCOURSE dysponujących, po nagłym zniknięciu większości państw socjalistycznych, gigantycznymi po temu środkami.
*
Dla odetchnięcia od tych OB(R)ŻYDLIWYCH perspektyw, fotografia prawie 1800 metrowej, pionowej ściany masywu Trollygen, z FILAREM BRUGDOMEN dokładnie w jej centrum. Od wspinaczki na tę „turnię” rozpoczęła się, w lipcu 1968, nasza trwająca prawie przez rok przygoda z „paryską Kulturą”: