PAN w Z-nem 13 (cz. III z III): Wiara w „prenatalne człowieczeństwo” w Świetle Embriologii oraz Znamion Trądu Intelektualnego Ojców Kościoła a także Darwinistów dzisiaj
https://wiernipolsce.wordpress.com/author/markglogg/
3. „Trynitarny” dogmat o identyczności Ojca z Synem i jego niezbyt eleganckie konsekwencje dla (dobro)bytu Ludzkości
Ta licząca już prawie dwa tysiące lat tradycja robienia przez Kościół biznesu na absurdach argumentacji „13 apostoła” faryzeusza Szawła aslias Pawła, (Paulus, paurolo, czyli „małego i bojaźliwego” micropsychos), została wzmocniona w wieku IV, poprzez dogmat o JEDNOŚCI BOGA W TRÓJCY. Ten wykombinowany w zhellenizowanej Aleksandrii, nawiązujący do neoplatonizmu dogmat, w istocie wzmocnił prestiżowo Kościół, decydująco wyróżniając go od innych wierzeń monoteistycznych. Jednak od samego momentu jego STWORZENIA, wywołuje on OGNISTE SPORY wśród sekt odwołujących się do wartości chrześcijańskich. Patriarcha Konstantynopola Nestoriusz ponoć kazał spalić zgromadzonych w kościele zwolenników Ariusza, w 1100 lat później reformator Jean Kalwin kazał spalić na stosie zdolnego medyka Michela Servet, za jego logiczne oraz biologiczne argumenty, że JEDEN nie jest równe TRZY, a Syn, zwłaszcza w bardzo młodym wieku, nie ma doświadczenia życiowego by być „duchowo równym” swemu Ojcu.
Czy jednak, może zaistnieć w praktyce sytuacja, w której potomek reprezentuje dokładnie taką samą IN – to znaczy wewnętrzną – FORMACJĘ, co jego progenitor? Otóż Ojcowie Kościoła (za wyjątkiem Nestoriusza) byli, w ślad za Świętym Cyrylem przekonani, że Dzieciątko Jezus już w momencie narodzin było bogiem. A i dzisiaj Kościół, zwłaszcza w osobie św. Jana Pawła II (patrz okładka książki „De revolutionibus orbium populorum”, akurat przetłumaczonej przez mego brata na angielski) podkreśla, że zarodek ludzki jest człowiekiem już in statu nascendi, w momencie ukonstytuowania się go w formie maleńkiej samodzielnej komórki, zwanej zygotą. (Przypominam, dawniej Kościół za Arystotelesem utrzymywał, że hominizacja zarodka pojawia się między 40 a 80 dniem ciąży, w zależności od jego płci; ale obecnie Watykan się z tej „herezji” wycofał.)
Jeśli zatem posiadamy trochę wiedzy z zakresu embriologii, to możemy sobie wbrazić, że nawet w starożytności było technicznie możliwe, że „Bóg”, przy pomocy oczywiście Ducha Świętego, wszedł w oczekujące nań środowisko macicy Maryi i umieścił tam delikatnie, nie naruszając błony dziewiczej, otrzymanego w drodze MITOZY swego KLONA, o identycznych cechach jak jego jednokomórkowy RODZICIEL (patrz obrazek Trójcy Świętej powyżej i pod nim bio-mechanizm tworzenia „potomka” będącego dokładną kopią swego „rodziciela” – u chrześcijan nie ma to znaczenia jakiej płci, jako że „nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Chrystusie Jezusie” – Gal. 3: 28).
To co napisałem powyżej, to mógłby być niewybredny żart na temat „in vitro” zapłodnienia Bogurodzicy Dziewicy, a także na temat samo-klonowania się Boga. A to w celu uzyskania jego wiernej kopii przeznaczonej do Ukrzyżowania i przyszłych profitów z tego „szczęśliwego” wydarzenia (patrz hymn św. Augustyna w cz. II). Jednak potraktowany na serio argument, współczesnego Kościoła, że Chrystus, będąc człowiekiem już w formie jednokomórkowej zygoty, musiał być także Bogiem, prowadzi do tylko na pozór „wariackiego” wniosku logicznego, że i jego „Ojciec Niebieski” też miał – i ma w sposób Odwieczny – formę Jednokomórkową. Co warto zapamiętać dla dalszych rozważań.
To me odkrycie z początku roku 2016 w sposób automatyczny doprowadziło, do jego się połączenia się (łac. inter-ligare, stąd był to akt INTELIGENCJI), ze wcześniejszym o ponad 20 lat mym spostrzeżeniem, że cała, niewiarygodnie rozdęta obecnie działalność ekonomiczna człowieka, zmierza do odtworzenia, w skali Planety, komfortowych warunków bytowania jakie mają dorastające embriony ssaków – i tylko ssaków – w okresie kilkutygodniowego lub kilkumiesięcznego ich pobytu w łonie ich nosicielek.
Otóż w roku 1993, w trakcie pracy przy badaniach sejsmicznych w górach Szwajcarii, miałem na tyle wolnego czasu, by napisać – w języku PANA ŚWIATA – jednostronicową satyrkę pod tytułem „Deklaracja Praw Człowieka Embrionalnego oraz Światowego Ruchu Precz z Rozumem” (Genewa-Kraków, 1993).
W tym mini-paszkwilu na Nowoczesność (jest taka partia w Polsce) wykorzystałem fakt, że zgodnie z doktryną Nowego Katolickiego Kościoła – a także z doktryną „anglosaskiej” embriologii (patrz „The triumph of the Embryo” L. Wolperta, ) – we wczesnym embrionie człowieka zawarta jest CAŁA INFORMACJA o przyszłych etapach tego embriona rozwoju, aż po osiągnięcie złożonej z miliardów komórek i dziesiątek tkanek, bardzo zróżnicowanej formy dojrzałego osobnika.
Jest oczywiście bardzo znaczna różnica między RELIGIJNĄ oraz NOWOCZESNĄ NAUKOWĄ koncepcją ontogenezy (rozwoju osobniczego z zarodka) dojrzałego człowieka. W wypadku nauki „na topie” dzisiaj, neurolodzy dostrzegli, że dziecko w momencie narodzin ma nadmiar potencji rozwojowych, jako że w jego mózgu występuje nadmiar niedojrzałych neuronów, które w miarę „uczenia się życia” ulegają selektywnemu wymarciu (prace J.-P. Changeux, dzięki któremu w kwietniu 1982 roku autor musiał opuścić Francję i „zbiec” do PRL, jako osoba biologicznie nie przystosowana do życia „na Zachodzie”.)
Natomiast Kościół od setek lat utrzymuje, iż jest dokładnie na odwrót, jak zauważa cytowany powyżej ZbigP z KUL „własne siły ludzkie nawet przy jakimś wyrobieniu w cnocie (wskutek genetyki człowieka) są słabiutkie, a te (ludzkie czyny) mogą być doskonałe tylko dzięki Bogu.” Czyli bez pomocy ZEWNĘTRZNEGO Boga ulepszanie się, doskonalenie się człowieka jest niemożliwe. Jedna jednak rzecz jest wspólna obu podejściom: zarówno to religijnie „katolickie” jak i to „powszechne” w biologii zakładają, że do pełnego wykształcenia się nie tylko DOBREJ ale i LEPSZEJ OSOBOWOŚCI konieczny jest czynnik zewnętrzny. Dla ludzi Kościelnych to jest BÓG, dla Darwinistów to jest NATURALNA SELEKCJA, eliminująca „niedobre” neurony, a zatem i nieadekwatne do wymogów środowiska odruchy.
Jeśli chodzi o „kościelne” przekonanie „że własne siły ludzkie są słabiutkie”, to aż narzuca się złośliwy komentarz, że „to widzisz, kim jesteś” (inaczej mówiąc „każdy sądzi według siebie”), by przypomnieć maksymę XVIII-wiecznego naukowca i mistyka Emanuela Swedenborga. Z logiki tej sentencji wynika, że wierzący w „słabość ludzkich sił” biskupi kościoła to są samo uwielbiający się mikropsychoi, osobniki niezdolne do samodzielnego wyrobienia sobie szerszego i precyzyjniejszego spojrzenia na świat, charakteryzującego arystotelesowskich megalopsychos, czyli Słusznie Dumnych (dosł. Wielkich Duchem).
Przypomnę zatem krótko poglądy mych megalopsychoi mentorów w zakresie biologii i psychologii, Jeana Piageta z Genewy oraz Pierre-Paula Grassé z Paryża, u którego w Laboratoire d’Evolution des Etres Organisés spędziłem kilka miesięcy pod koniec 1979 roku. Otóż Jean Piaget, był z podstawowego wykształcenia biologiem, który w młodości robił sukcesem zakończone doświadczenia z dziedziczeniem, wykształconych w radykalnie odmiennych warunkach bytowania, kształtów muszli ślimaczka żyjącego w wodzie stagnującej względnie burzliwej (Limnea stagnalis oraz bodamica). Według jego obserwacji „w swej skali mikroorganizm posiada pewną zdolność myślenia (zwaną inteligencją – MG) ponieważ posiada pewien margines autonomii i zdolność (re)akcji, na wyzwania swego środowiska”.
I ta, dostrzeżona już w młodości przez Piageta, „inteligencja żywej komórki” (która według mnie manifestuje się poprzez biochemiczny mechanizm R→N→A, czyli Regeneracja uszkodzonych elementów komórki, w tym i jej genów → ich Nadregeneracja → Asocjacja z(nad)regenerowanych elementów, w tym zwłaszcza genów w nowe formy komórkowe, lepiej neutralizujące agresje z otoczenia ) jest tym ODWIECZNYM BOGIEM STWÓRCĄ całego bogactwa biosfery ([i]). To przecież już na poziomie wczesno embrionalnym, początkowo namnażające się w sposób niezróżnicowany komórki moruli, pod wpływem wywołanego wzrostem ich populacji, ograniczenia możliwości „rozpychania się” komórek wewnątrz tego „nowotworu” (tak ginekolodzy określają pierwsze stadia rozwoju płodu), spontanicznie zaczynają się różnicować na warstwy zewnętrze oraz wewnętrzne kolejnego stadium embriogenezy: gdy sztucznie rozdzielimy komórki na tym etapie ewolucji embriona, to ich różnicowanie się nie następuje, co w dalszym efekcie może doprowadzić do pojawienia się raka płodu zwanego teratocarcinomą – patrz rezultat doświadczenia F. Jacoba na ten temat jeszcze z roku 1978:
Jeśli zaś chodzi o rozwój post-natalny, to ilość rozmaitych bodźców jakie organizm zaczyna otrzymywać wzrasta w sposób przeogromny. I bez tych „ukłuć” – jakimi są chociażby promienie świetlne docierające do nie w pełni wykształconych oczu noworodka – osiągnięcie w pełni funkcjonalnych organów sensorycznych oraz narządów ruchu jest niemożliwe. Gdy zatem zbyt chronimy młodą osobę przed rozlicznymi „nieprzyjemnymi bodźcami” w młodości (ćwiczenia sportowe, zadania z matematyki i fizyki, nauka języków itd.) to zwiększa się prawdopodobieństwo, że w wieku dojrzałym nie będzie ona zainteresowana dalszym się doskonaleniem w pominiętych w młodości dyscyplinach. By wskazać tu na wychowanego w (za)duchu purytańskiej Anglii Karola Darwina, który napisał do przyjaciela „niech mnie Bóg (Jahwe) chroni przed (arystokratycznymi) nonsensami Lamarcka w postaci jego tendencji organizmów do samodoskonalenia się”. No cóż, „to widzisz, kim jesteś”. Jak zauważył to współczesny Darwinowi znamienity astronom i filozof John Herschel, „teoria doboru naturalnego to Prawo „higgledy-piggledy”, czyli rodzaju „zasłony poznawczej”, odsuwającej kolektywną ludzką wiedzę od prawdy o świecie. To znane w psychologii rozwojowej „dziecięce lekceważenie” podstawowych praw logiki, bardzo wyraźnie się manifestujące w „O powstaniu gatunków” K. Darwina, uczony ten oddziedziczył zapewne z czasów, gdy jako student teologii się rozczytywał w Księdze „Genesis” (czyli „O Powstaniu Rodzaju Ludzkiego”), zamiast żmudnie wkuwać reguły matematyki, jak to robił w analogicznym okresie życia John Heschel.
Jednak Darwin, wzywając Boga by go chronił przed „herezją” o spontanicznym pędzie istot ożywionych do swego samodoskonalenia, czynił to nie nadaremno. Jego Higgledy-Piggledy Teoria Ewolucji została bowiem NATURALNIE WYBRANA jako jedyna do zaakceptowania przez Świat Nauki dzisiaj. Jak to z ironią przypomniałem, przed z górą 5 laty, w „Wielkiej Rewolucji Mikrocefali Jahwe”, „ambitny francuski potomek protestantów Jacques Monod w super nagłośnionej książce „Przypadek i konieczność” schlebiał Darwinowi, twierdząc że „wszelka twórczość w biosferze jest dziełem przypadku”. No i mamy także twórczość naukową Noama Chomsky’ego wychowanego na pismach Starego Testamentu negujących jakąkolwiek, z definicji „grzeszną”, bio-twórczość, podkopującą podstawowy dla judaizmu mit predestynacji Narodu Wybranego. Dumny ze swej NIE-WIEDZY, Chomsky jeszcze bardzo niedawno (w 1985 roku) zapewniał swych czytelników, że „mamy istotne, wręcz przytłaczające dowody na to, iż podstawowe aspekty naszego życia umysłowego i społecznego, wśród nich także i język, są zdeterminowane jako część naszego wyposażenia biologicznego i że nie są nabywane przez proces uczenia się, a tym bardziej przez trening.”
Które to zapewnienie najsławniejszego na świecie lingwisty niemiecki antyamerykański publicysta Juergen Elseasser skwitował uwagą, iż „nie przypuszczałem że ten Chomsky jest aż tak głupi”.
4. Znamiona Trądu Intelektualnego (zwanego „Duchem Świętym) w pracach starożytnych Ojców Kościoła oraz Darwinistów dzisiaj
Już na podstawie tego krótkiego cytatu z „Rewolucji mikrocefali (mikropsychoi) Jahwe” można zauważyć, że Karol Darwin ze swym „mindset” (ustawieniem neuronów w mózgu), wykształconym w młodości na bezkrytycznej lekturze Starego Testamentu, dokonał prostej MUTACJI PRZYSTOSOWAWCZEJ wizji Świata zawartej w tej starożytnym „wirusie kulturowym”. Po prostu podstawił PRZYPADEK, zwany później MUTACJĄ GENETYCZNĄ, w miejsce PREDESTYNACJI czyli PRZEZNACZENIA, a WYBRANIE (DOBÓR) PRZEZ NATURĘ w miejsce ŁASKI BOGA. I nic więcej, żadnych odwołań do obserwacji zwierząt oraz roślin w Naturze! (bo i gdzie miał takie obserwacje robić? W totalnie zindustrializowanej Anglii jego czasów?) I otrzymał dokładnie to, co zapowiadał prorok Mojżesz: systematyczną ewolucję biosfery Ziemi w kierunku totalnej na niej dominacji Gatunku (Narodu względnie Rasy) Faworyzowanej przez Boga, pardon Naturę. Oczywiście Narodu Wybranego w Walce o Byt z innymi, „przeklętymi przez boga” narodami, rasami, oraz gatunkami. (Jak pamiętamy z „Listu do Rzymian”: „Jakuba-siedzidupę Ja-Bóg umiłowałem, Ezawa-dzielnego myśliwego Ja-Bóg znienawidziłem”).
Dobrze obeznany z tym tematem Pierre-Paul Grassé wielokrotnie podkreślał, że ewolucja darwinowska zawiera w sobie dokładnie tyle informacji o ewolucji istot żywych, co biblijny opis stworzenia gatunków ex nihilo, czyli NIC (bo „ex nihilo nihil est”). Jak Hebrajska Biblia stanowi przykład heroicznego Zakłamania Świata Bogiem, tak Darwinizm – zwłaszcza w jego, oczyszczonej ze śladów lamarkizmu, „neo” formie z początku XX wieku – daje przykład Zakłamania Świata Nauką (patrz Wstęp do „Syndromu Ślepego Zegarmistrza”).
Tę neo – a dokładniej żydo – darwinowską Teorię Rozwoju Człowieczeństwa należy traktować jako przykład specyficznego „trądu intelektualnego”, polegającego na degeneracji u naukowców neuronów wiodących w szczególności do organu wzroku. Niedowład tych neuronów nie pozwala na połączenie teorii powstawania nowych form życia, z łatwo obserwowalnym zjawiskiem pojawiania się, w sytuacjach nowych wyzwań, nowych odruchów warunkowych i nowych struktur genetycznych te odruchy kodujących. Te nowe odruchy pozwalają na DOSKONALENIE kontroli przez organizm jego otoczenia. Krytykowana już przez Jezusa z Nazaretu CHOROBA OCZU Uczonych w Piśmie jego czasów, cechuje i współczesnych Sławnych Żydów (Chomsky, Jacob, prawdopodobnie też Changeux, z którym „zderzyłem się” 35 lat temu) oraz w szczególności protestantów (Cuvier, Monod), najwyraźniej nie potrafiących dostrzec choćby tego, że sprawności we władaniu jakimś językiem nie da się osiągnąć bez intensywnych, trwających miesiącami jego ćwiczeń (patrz tezy „Próby rewolucji naukowej Noama Chomsky’ego”).
Tak jak zwykły trąd, który poprzez wyniszczenie nerwów wiodących do organów czucia twarzy, powoduje zewnętrzną BRZYDOTĘ osób dotkniętych tą chorobą (patrz zdjęcia w cz.II), tak osoby dotknięte – do pewnego stopnia dziedzicznym – „trądem duszy widzącej” (czyli wyobraźni), swe wyjątkowo OHYDNE zachowania zwykły brać za „dobre” i „błogosławione bogiem”. I to począwszy już od czasów gdy Mojżesz, by „obdarzyć ŁASKĄ” (tj. WYBRAŃSTWEM BOGA”) swą kastę kapłańską Lewitów, nakazał im pod górą Synaj, « zabijajcie: kto swego brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewnego … Oby Pan użyczył wam dzisiaj błogosławieństwa!» (Księga Wyjścia 32; 27-30; a swoją drogą co to była za MENDA, ten czczony przez Żydów oraz chrześcijan Mojżesz!). Taka ŚCIŚLE MEDYCZNA ocena zabijającego w Glowach neurony „wirusa kulturowego” Pisma Świętego, ma wsparcie w dostępnych historycznych źródłach, w szczególności w kronice starożytnego egipskiego kapłana Manetona, przypomnianej przez ks. Wilhelma Michalskiego w książce „Starożytne dzieje biblijne” z 1912 roku. Cytuję:
„Otóż według Józefa Flawiusza w ten sposób miał opisać Maneto historyę wyjścia Żydów z Egiptu. Mianowice Faraon Amenofils, pokonawszy Hiksosów, zamknął 80.000 trędowatych w mieście Awaris w delcie nilowej. Tam zorganizowali się trędowaci t.j. Hiksosi pod naczelnictwem kapłana Ozarzifa względnie Mojżesza. Ufortyfikowano miasto, które jednak Egipcjanie zdobyli i wtenczas to pozwolono trędowatym wywędrować z ziemi egipskiej.” (Józef Flawiusz uważał Hyksosów, lub “króli-pasterzy”, za starożytnych Izraelitów, którzy ewentualnie wyszli z Egiptu. Załączył on nawet krótkie etymologiczne objaśnienie określenia „Hyksos” – Contra Apionem 1.82–92)
To już bardzo starożytne podejrzenie, że Stary Testament spisali nam czciciele TRĘDOWATEGO, PRAWIE ŚLEPEGO BOGA, znalazło potwierdzenie i w najnowszych ocenach starożytnych pism znalezionych w Qumran nad Morzem Martwym. „Judaizm to potworna religia, która winna przestać istnieć” – to stwierdził oficjalnie w Izraelu przed ćwierćwieczem (9-11-1990) John Strugnell wieloletni kierownik badań nad znalezionymi w Qumran rękopisami.
W jaki sposób ten, do pewnego stopnia dziedziczny, TRĄD INTELEKTUALNY (intelekt to od łac. inter-legere, zdolność rozróżniania pomiędzy pojęciami) się rozprzestrzenia na świecie już od lat ponad 2 tysięcy? Na przytoczonym w cz. III pt. 1, obrazku ilustrującym Trójcę, nad postaciami Boga Ojca i Syna, trzymającymi w rękach Święte Pisma, został umieszczony gołąbek, symbol całkowicie materialnego (jak Opus-Dei.Inc.) Ducha Świętego, roznoszącego po świecie te „biblijne wirusy kulturowe”. A wśród nich i te „13 listów” świętego Pawła, które kontestował zarówno Pelagiusz jak i Nestoriusz, obaj „zgaszeni” przez Świętego Cyryla z Aleksandrii. Poparty w swym dziele przez Świętego Augustyna, Cyryl narzucił chrześcijanom wiarę, że Jezus był bogiem w momencie swych narodzin – co sugeruje dzisiaj, że był nim już w stanie płodowym, w formie pojedynczej komórki zygoty, przypominającej swym wyglądem oraz zachowaniem zaródź raka. I jak w każdej religii ludzie chcą się upodobnić do czczonego przez nich boga, tak cała Prześwietna Cywilizacja Żydo-Chrześcijańska, swymi ekonomicznymi wysiłkami zaczęła zmierzać do odtworzenia takich super-bezpiecznych „płodowych” warunków życia zatomizowanych ludzkich komórek, ograniczonych w swym egoistycznym zachowaniu do rako-podobnego „mnożenia się i panowania nad wszystkim co się w otoczeniu porusza” (patrz wspominana „Deklaracja Praw Człowieka Rako-Podobnego”).
Kim był ten wojowniczy, z zapałem zwalczający Żydów Święty Cyryl? Wikipedia podaje, że „Jego autorytet moralny w społeczeństwie Egiptu był tak nienaruszalny, jak jego potęga ekonomiczna, jako właściciela floty zbożowej i rozległych posiadłości w głębi kraju koptyjskiego”. A to sugeruje, że AUTORYTET MORALNY Cyryla z Aleksandrii był oparty na Złocie, o którym Szekspir ironizował, że „ten żółty niewolnik wypleni religię, błogosławić będzie wyklętych, za wzór stawiać trędowatych”. No i w rzeczy samej, ten specyficzny Święty Kościoła zarówno Zachodniego jak i (niestety) Wschodniego, całkowicie „wykręcił do góry nogami” religię Chrześcijan. Dysponując bowiem „łaską – w formie złota – boga Izraela” z łatwością przekupił on liczną rzeszę zwolenników ekskomuniki Nestoriusza na Synodzie w Efezie w 431 (patrz cz. I), a wcześniej w 415 roku opłacił tez chętnych do linczu brużdżącej mu pogańskiej filozofki-matematyczki Hypatii.
To właśnie wtedy Kościół stał się w ukryciu nośnikiem RELIGII MAMONA, a jego Reformatorzy – a w szczególności Jean Kalwin w Genewie, który nakazał spalić na stosie krytykującego Trójcę Michela Serveta, stał się najzagorzalszym entuzjastą rozwoju systemu bankowego. Systemu, który jak Monstrualny Rak obecnie Uczłowiecza Ziemię. Tak określił cel ludzkiej pracy najnowszy Święty Kościoła, Karol Wojtyła, przy alei imieniem którego to Świętego w Warszawie błyskawicznie wyrosły „uczłowieczające ziemię” budynki Banków oraz Korporacji. Powyginanych dziwacznie drapaczy chmur, z jakimiś nowotworowymi naroślami, jak gdyby biorących udział w nieustającym konkursie na NAJBRZYDSZĄ BUDOWLĘ coraz bardziej TRĘDOWATEJ POLSKI. Mojej Ojczyzny z takimi, jak na zdjęciach poniżej, Nowymi Elitami:
Addendum: Zło to znaczy Dobro Krzyża?
Ten podstawowy dla chrześcijaństwa problem poznawczy już w roku 2008 był przedmiotem dyskusji na forum [shamireaders]. Poniżej zdjęcie tytułu mego internetowego „Listu Otwartego” na ten temat, a pod nim istotny fragment nań odpowiedzi Kena Freelanda (patrz początek cz. I obecnego Tryptyku). Przypominam, ta perwersyjna „podmiana” znaczeń dobra i zła w chrześcijaństwie jest dziełem aż Trójcy Trędowatych Świętych: Pawła z Tarsu, Augustyna z Kartaginy oraz Cyryla z Aleksandrii, przy czym tylko pierwszy z nich dumnie się określał jako „Hebrajczyk z Hebrajczyków, wedle zakonu Faryzeusz (ślepy)”.
Pełen tekst powyższego Listu Otwartego czytać tutaj: http://www.israelshamir.net/Contributors/rd4.htm
A oto opinia Kena Freelanda:
A Response to Marek Glogoczowski’s Open Letter to Michael Jones and Israel Adam Shamir
by Ken Freeland
http://www.israelshamir.net/Contributors/response_to_Marek.htm
Cytuję najistotniejszy fragment tej dyskusji:
Let us leave this controversy aside and move on to consider Marek’s third thesis: Can good result from an evil, or is this notion contradictory? Is this the way God works historically? What did Jesus have to say about this? I believe Jesus taught clearly on this question in his favorite pedagogical form: the parable of the fig tree and the thistles. Jesus likens the good and those who do it to a fig and a fig tree, and evildoers and their product as thistles and thorns. He argues quite clearly that you cannot get good from evil, any more than you can get figs from thistles. This moral dichotomy is echoed in many other parts of the Gospel, perhaps most notably when Jesus is infamously accused by his enemies of driving out devils by the power of Beelzebub. Jesus challenges his accusers by reasserting the integrity of evil and the integrity of good: you cannot drive out Satan with Satan…a house divided cannot long stand. Moreover, in this particular passage he underscores the importance of this principle, because he condemns as the one unforgivable sin the (willful?) misidentification of good as evil (and presumably the reverse as well). One may further conjecture that this is because such action disables the very moral compass by which man can correct himself (what Marek earlier alludes to as the natural capacity to discern ethical truth). But whatever the reason, Jesus is underscoring that good and evil are neither confluent nor congruent, and that to (deliberately?) confuse one with the other is the gravest sin of which man is capable. So in his third thesis here, I believe Marek is walking on extremely solid ground, at least as far as the Gospel texts are concerned.
(…)In any case, it is my hope that others on Shamir’s list will contribute to this dialogue, and that Marek will continue his invaluable contribution to it. The issue is not an easy one, but once provoked commands our attention to resolve it. Marek is to be commended for his boldness in raising it, but it is up to the rest of us to respond to his challenge.■
Warto też przeczytać dodatkowe komentarze na [shamireaders] do mojego „Listu Otwartego”, a w szczególności ten:
http://www.israelshamir.net/Contributors/response_to_Marek2.htm
Przypis końcowy –
Zoon – to jest Immanentny Bóg Stwórca Nieba oraz Ziemi, oraz na niej Życia
[1] Postulowane przez Jeana Piageta, posiadanie przez mikroorganizmy ZDOLNOŚCI MYŚLENIA – w ich skali oczywiście – sugeruje, że tak jak i my kojarzą one, czyli ASOCJUJĄ, ze sobą WRAŻENIA (bodźce, „ukłucia”) dochodzące z ich otoczenia. A zatem tak jak i w nas, na drodze biochemicznej syntezy R-N-A (Regeneracja zaburzonych receptorów → ich Nadregeneracja → oraz Asocjacja w bardziej złożone struktury), w tych mikroorganizmach pojawiają się UDOSKONALONE ODRUCHY MYŚLI, zwane WARUNKOWYMI, będącymi automatycznymi reakcjami na bodźce z zewnątrz (zaburzenia ich homeostazy). Przykładem w naszych organizmach tego zjawiska są AUTOMATYCZNE odruchy warunkowe naszych myśli oraz ciał, gdy usłyszymy znajome słowo, na przykład ‘antysemita’ lub ‘komunista’.
Te zatem odruchy warunkowe WSZYSTKICH żywych komórek – a w tym i nas samych – są podstawą ich – i nas – DOSKONALENIA SIĘ w życiowych funkcjach. Czyli podstawowego faktu biologicznego opisanego już ponad 200 lat temu przez Lamarcka, ale od którego to faktu znajomości ODŻEGNYWAŁ się Karol Darwin, wzywając na pomoc Boga (Nie-Wiedzy Izraela oczywiście). Ten odruch warunkowy Karola Darwina był dobrym przykładem działania – w jego mikro-skali oczywiście – jego endogennej, wewnętrznej INTELIGENCJI (BOSKIEJ, nie znanej istotom nieożywionym, zdolności stawiania czoła wyzwaniom środowiska), pozwalającej mu lepiej „wpasować się” w społeczność ówczesnej wojowniczej angielskiej burżuazji.
Według Piageta tę cechę INTELIGENCJI (powtarzam, to słowo według mnie pochodzi etymologicznie od inter-ligare, łączyć pomiędzy sobą, „sklejać” odruchy, a nie od inter-legere, czytać pomiędzy, rozróżniać zjawiska, jak sugerują to słowniki), posiadają wszystkie żywe komórki, co pozwala im „znaleźć się” w sytuacjach najrozmaitszych zagrożeń ich bytu (na przykład komórkom raka uczyć się z czasem – poprzez mechanizm biochemiczny R-N-A – neutralizować ataki zabijających je chemikalii lub napromieniowań). Zaś istnienie INTELIGENCJI na poziomie jednokomórkowym stwarza możliwość WIECZNEGO ISTNIENIA ŻYCIA w formie mikroorganizmów obdarzonych potencją ewolucji (jak to się obserwuje w trakcie embriogenezy) w złożone organizmy wielokomórkowe.
Mianowicie poprzez przechwytywanie krążących w planetarnej stratosferze mikroorganizmów, sporów oraz nasion zwykłych traw przez ogony komet, winno następować rozsiewanie, w trakcie milionów lat, takich mikroorganizmów oraz nasion w całym Kosmosie (jest to XIX wieczna hipoteza panspermii). Nasion transportowanych w nim w postaci zamrożonej w gigantycznych kryształach lodu, z których są zbudowane ogony komet (patrz meteor w Czelabińsku, dwa lata temu). W tej sytuacji, w trwającym WIECZNIE (prawo zachowania maso-energii!) Kosmosie ISTOTY OŻYWIONE mogą trwać WIECZNIE, w sprzyjających ku temu warunkach ewoluując w florę i faunę taką, jaką mamy na Ziemi. A zatem można ożywiać i upiększać Wszechświat bez potrzeby odwoływania się do działalności jakiegoś ZEWNĘTRZNEGO (TRANSCEDENTALNEGO) ANTROPOMORFICZNEGO BOGA-CHIMERY, będącej, jak to zauważył Kazimierz Łyszczyński już pod koniec wieku XVIII (oraz jego rówieśnik Baruch Spinoza w Holandii w tym samym czasie), wytworem inteligentnej – oczywiście w ich mikroskali – wyobraźni „ludzi bezbożnych, pożądających by ich za to (jak bogów?) czczono.”
(PS. Według mnie, tym transcedentalnym, nieantropomorficznym i niematerialnym, przenikającym wszystko „Bogiem Stwórcą” są Wieczne Prawa Logiki, Matematyki, Fizyki, Chemii oraz Biologii Erosa Stwórcy – te ostatnie kompletnie zapoznane zarówno przez klechów jak darwinistów.)
A oto ślad dyskusji na powyższy temat, z nieżyjacym już profesorem Andrzejem Wiercińskim (A.W.) zachowany w II wydaniu (1995) „Wojny bogów”:
*
Post Scriptum 12.02.2016. Ot, ciekawą książkę podesłano mi dzisiaj do Zakopanego „Ewolucja, dewolucja, nauka”, autor Maciej Giertych (proszę zauważyć, Premiera: 29.01.2016 r., a więc otrzymałem ją w 14 dni po premierze!). Jak podejrzewałem, jej autor który ukończył studia biologii w Oksfordzie (1954) oraz Toronto (1962), całkowicie pominął zdolność organizmów żywych do TWORZENIA INFORMACJI GENETYCZNEJ – i to TWORZENIA (mechanizm R-N-A!) właśnie jako reakcji na „wyzwania” przed jakimi stają komórki wzrastających organizmów wielokomórkowych w trakcie zarówno ich onto- jak i epigenezy: przecież już w roku 2000, kiedy to przebadano cały ludzki genom, to się okazało, że osoba dorosła ma aż 100 tysięcy różnych genów, a jej embrion tylko 30 tysięcy! W jaki sposób zachodzi tak ogromne wzbogacenie genetyczne dorosłego człowieka? Giertych, jako „uczony anglosaski”, oczywiście ANI SŁOWEM nie wspomina o pionierskich pracach Lamarcka (na których się przecież wzorował Darwin) i przemilcza fakt, że Istoty Żywe Same Tworzą Swą Ewolucję, co jest wyraźnie poza zasięgiem zdolności percepcyjnych oraz asocjacyjnych kory mózgowej leciwego biologa z Kórnika pod Poznaniem.
Oczywiście zachodzi pytanie. Czy ta bogato ilustrowana książka jest przykładem EWOLUCJI (doskonalenia się) czy DEWOLUCJI (regresu, utraty informacji) w NAUCE?
Napis pogrubiony na okładce daje właściwą odpowiedź.