Wład Zełenski i jego ORLI PROGRAM budowy Wielkiego Izraela między Dniestrem i Dońcem

Wład Zełenski i jego ORLI PROGRAM budowy Wielkiego Izraela między Dniestrem i Dońcem

Zełenski publicznie w Izraelu zachwala, zakazany KONSTYTUCYJNIE w dzisiejszej Polsce, ustrój „narodowo socjalizujący” dla przyszłego ‘Wielkiego Izraela’ Ukrainy.

Jak zauważa to Konrad Rękas na Neon24, „Zełenski zapowiedział, że „nie ma już możliwości, by Ukraina pozostała państwem liberalnym i europejskim”. Zamiast tego dominującą rolę mają odgrywać armia i Gwardia Narodowa, a życie publiczne i codzienność obywateli „podporządkowane zostaną kwestiom bezpieczeństwa”. Cóż, faszyzm – jak faszyzm, na Ukrainie w sumie nic nowego, jednak szczerzy fani libdemokracji naprawdę powinni struchleć przed takim projektem, szczególnie w tamtejszej wersji. Zwłaszcza, że przecież do nas też przyjdzie, bo tak te rozwiązania są sukcesywnie, pod prąd obrotów Ziemi, wdrażane.”

Dosłownie, 5 kwietnia br. w „lewicowym” dzienniku „Haaertz” rzeczony Prezydent UA (który wcześniej zrobił karierę w ukraińskim serialu Sługa Narodu, w domyśle przez Boga Wybranego) ogłosił, po angielsku (drugi obecnie, powszechnie dopuszczalny, język Ukraińców!), co następuje:

Ukraina stanie się „Wielkim Izraelem z własną twarzą”. Oczywiście nie będzie tym, czym chcieliśmy początkowo by się stała, krajem europejskim, absolutnie liberalnym. Nic z tego się nie zachowa. Jej siła będzie pochodzić z siły każdego domu, każdego zabudowania, każdego jej mieszkańca”.

Raportował to, dla Haaertz, jakiś ”Sam Sokol”, sokół to ptak podobny do orła przedniego, po ukraińsku zwanego BERKUT – taki właśnie „SOKÓŁ”, oryginalnie pochodzący z Severodoniecka, przygotował już kilka lat temu, projekt zbudowania, na jego rodzinnej ziemi, kolejnego „Niebiańskiego Izraela” w pełni nadający się do jego szybkiej realizacji. Rozciągać się on będzie na terenach od dwóch już ponad wieków rosyjskojęzycznych, od Odessy do Pietropawłowska – obecnie zwanego Dniprem – gdzie oligarcha Ihor Kołomojski, zabudował GIGANTYCZNY Żydowski Kompleks sakralny, nazwany MENORAH, tego rosnącego obecnie, na dawnych „dzikich polach”,  Żydochrześcijańskiego Nowotworu.

(Przypominam przy okazji, że to właśnie w przewidzianej jako Centrum Kulturalne Nowej Ukrainy Odessie, już14 lat temu, 2 maja 2014 dokonano SAKRALNEGO MORDU ZAŁOŻYCIELSKIEGO ukraińskiego Izraela: było to co najmniej 52 rosyjskich ofiar CAŁOPALNYCH w tamtejszym budynku Związków Zawodowych, w jiddysz zwanych „Bundem”!)

Co więcej ten całkowicie aktualny projekt utworzenia kolejnej wersji Nowego Izraela, ma bardzo religijne uzasadnienie. OBJAWIONE ono zostało, przed ponad 2 tysiącami lat w rozdziale 21, kończącej Nowy Testament „Apokalipsie” św. Jana:

W rozdziale 21 Księgi Objawień Nowego Testamentu, jest powiedziane, że wybrany lud Boży, zbawiony przez Boga, odnajdzie ziemię Nowej Jerozolimy, która po tym będzie kontynuowała swoją drogę do szczęścia i dobrobytu. Naszym zdaniem ziemie Nowej, czyli Niebiańskiej Jerozolimy, znajdują się na południu Ukrainy. Jest to pięć regionów: regiony dniepropietrowski, zaporoski, chersoński, mikołajowski i odeski. To na terenie tych regionów powstanie w przyszłości Nowa Jerozolima, co pozwoli na dalszy rozwój i ziemską drogę całego narodu żydowskiego… Krym oczywiście też z czasem zostanie do niej włączony, aby była Święta Liczba 6 regionów (itd.).”

- to jest cytat z OFICJALNEGO projektu „Nowa Jerozolima” Igora Witalijewicza Berkuta (Gekko), szefa partii Wielka Ukraina, ideologa przekazania części Ukrainy narodowi żydowskiemu. Nazywa siebie Yigal Ber-Kut. Patrz tekst na ten „gorący” obecnie temat znanego mi osobiście Olega A. Płatonowa z Moskwy. (Płatonowa za publiczne głoszenie takiej „herezii” przed rokiem w Moskwie chciano uwięzić!)

Oto mapa obwodów, na terenie obecnej Ukrainy, które według Ber-kuta mają stać się podstawą “Niebiańskiego Izraela” - tylko obwód charkowski oraz ługański i doniecki, na terenach które naiwnie planuje przejąć Rosja, mają pozostać zależne od tej “przeklętej przez Boga Rossii”:

Zobacz obraz źródłowy

No to nareszcie, ŻYDOWSCY NARODOWCY otwartym Pismem nam wskazali, o co toczy się obecna wojna, tak zwanego KOLEKTYWNEGO ZACHODU, na terenach przeznaczonych pod budowę wymarzonego przez nich kolejnego Nowego Izraela.

Ten „Kolektywny Zachód”, z ambicji którego starają się dziś wyłamać orbanowskie Węgry, już ponad 20 lat temu moi francusko-belgijscy znajomi określali skrótem ZOG – ZIONISTS OCCUPIED GOVERNMENTS. (patrz mój niedawny, okolicznościowy tekst
Osiem Świateł Chanuki i „wesoły” los ludów pod nadzorem ZOG | WIERNI POLSCE SUWERENNEJ (wordpress.com)

Jarych Godów, z okazji nadchodzących (internacjonalnie komunistycznych) Świąt 1 maja i (masońsko-polskich) 3 maja!

I oczywiście także z okazji święta 2 maja, które na „Ukrainie w formie „Wielkiego Izraela z własną twarzą” będzie polegać na powszechnym wspominaniu Wspaniałości Holokaustu (Całopalenia) ponad 50 zbrodniarzy rusko-komunistycznych w Odessie

PS. No i coś na czasie
FILM JAK UKRAIŃSKIE REGULARNE WOJSKO PRZECHODZI NA STRONE ROSJI 21 kwiecień 2022

Dobre 3x video, pierwsze z 21 kwietnia 2022, dwa następne z 2014. Te video wskazują po której stronie są mieszkańcy (okolic Słowiańska), Z przyjaźnią

nadesłał Bogdan

Ukrainian Military Give Up Their Weapons: Russian Roulette

https://youtu.be/VNig07RtWxA

No i najnowszy przykład POHAŃBIENIA flagi ukraińskiej w SŁOWACKIM PARLAMENCIE:
 Oblano wodą rozwieszaną w nim flagę Ukrainy

https://twitter.com/i/status/1491160537744678912

Berkeley72

Berkeley72 – fizyk i geofizyk, filozof piagetowsko-lamarckowski, instruktor alpinizmu i ski-alpinizmu

I coś dla pokrzepienia serc:

Oto przed 1-2 majowy obrazek z Krakowa. Napis Wołyń 1943 przyozdabia flagę ukraińską wymalowaną na postumencie po zlikwidowanym, 30 lat temu, pomniku marszałka Koniewa:

Posted in Obce teksty | Leave a comment

PAN w Z-nem (61): Wyszczególnienie, na koniec Roku Pańskiego 2021, plagiatów oraz „przekrętów” Pisma Świętego

Wyszczególnienie, na koniec Roku Pańskiego 2021, plagiatów (oraz „przekrętów”) Pisma Świętego

Według prof. dr hab. K. Banka, mgr J. Kozáka, oraz dr M. Głogoczowskiego

1500 + 700 słów

W „świątecznym” (52/2021) numerze warszawskiego „Przeglądu”, emerytowany dyrektor Instytutu Religioznawstwa UJ w Krakowie, Kazimierz Banek (o rok młodszy ode mnie, czyli lat 78), w ten sposób kończy swe uwagi nt. RELIGII, dzisiaj w Polsce prawie obowiązującej:

Kler nie za bardzo chce, by Polacy dociekali, jak to jest z tą ich religią. (…) Człowiek mało obeznany z tym zagadnieniem może być pod wrażeniem opakowania, dobrze przemyślanego, atrakcyjnego i zadbanego, ale religioznawca, a zwłaszcza historyk religii wie, jakie bebechy, jaka historia i ukryte cele są pod tym opakowaniem, i nie jest taki skłonny do podziwiania.”

Akurat mamy święta Bożego Narodzenia, przy ulicy Kościuszki w centrum Zakopanego zmontowano okazałą szopkę, z ledwie rozpoznawalną drewnianą kukiełką Jezusika leżącego, w “kościelnej” sukience, w otoczonej drewnianymi wiórami kolebce. No cóż, oglądając ten, co rok powtarzany spektakl, do głowy zaczynają mi przychodzić niezbyt pobożne myśli. Które to myśli dodatkowo pobudził do ich wyartykułowania, artykuł Kazimierza Banka w „Przeglądzie”. W szczególności przypomina on, że święto Bożego Narodzenia pojawiło się dopiero w cztery wieki po Chrystusie. Stało się to w momencie, gdy na soborze w Efezie w 341 roku został – podstępem oczywiście – złamany opór bardzo racjonalnie myślącego patriarchy Konstantynopola, Nestoriusza, utrzymującego że (św.) Paweł kłamał, utrzymując że Jezus urodził się Bogiem i jako Bóg na krzyżu skonał. Jeśli zatem wrócimy do zapomnianych obecnie poglądów nestorian (które z czasem „przebiły się” w teologii mahometan), to całe to imponujące nam wielokolorowym wystrojem, Boże Narodzenie zaczynamy traktować z podejrzeniem, zaczynamy doszukiwać się jego mało eleganckich „bebechów” ukrytych za fasadą wyśpiewywanych w kolędach wspaniałych zapewnień „Bóg się rodzi, nas oswobodzi, anieli grają, króle witają, pasterze śpiewają, bydlęta klękają, cuda, cuda ogłaszają”.

Nie trudno bowiem zauważyć, że złoto, kadzidło i mirra, które przynieśli Trzej Królowie K+M+B, dopiero co zaczynającemu otwierać oczy niemowlęciu, były to przedmioty dlań zupełnie NIEPOTRZEBNE, wręcz „zaśmiecające” tę ubogą z nim szopkę. Doświadczony religioznawca pozwoli sobie nawet już bardzo złośliwie dodać, że organizując happening pod nazwą Boże Narodzenie, antyczne klechy starały się wpisać w „plan boży”, ogłoszony przez (św.) Pawła w 1 Liście do Koryntian. „to bowiem, co nie jest (LOGICZNIE SPÓJNE), wyróżnił Bóg, by to co jest (ROZUMNE), unicestwić” (patrz 8 światło Chanuki [AdN] szerzej omawiane przed dwoma tygodniami na mym portalu www.markglogg.eu ) Całe to, odgrywane co roku z wielką POMPĄ, wielbienie niemowlęcia jest robieniem sobie kpiny z ludzi starających się patrzeć na świat w umysłowo dojrzały sposób.

Według mego nieco młodszego kolegi, czeskiego gnostyka Jana Kozáka z Pragi, historia 3 Króli Magów jest ‘przekręconym plagiatem’, wcześniejszej o dobre pół tysiąca lat, hinduskiej historii wizyty Czterech Kapłanów-Magów, którzy przyszli do starzejącego się Buddy z Czterech Stron Świata, z MISECZKAMI ŻEBRACZYMI by im on podarował coś ze swej MĄDROŚCI. Bowiem ten znany nam z literatury Budda, w ciągu swego długiego życia, w trakcie którego zajmował się pokonywaniem prowokowanych przez niego samego wegetacyjnych utrudnień, pod jego koniec głosił bardzo racjonalne, WYZWALAJĄCE ludzi z ich codziennych trosk (i głupich zazwyczaj pożądań) poglądy. Zalecana przezeń wstrzemięźliwość wobec „konsumpcyjnych powabów” bytowania, przypomina w znacznym stopniu propozycje żyjącego około 300 lat później, greckiego „bezbożnika” Epikura „Jeśli chcesz człowieka uszczęśliwić, nie dodawaj nic do tego, co posiada, ale ujmuj mu kilka z jego życzeń.”

A jakąż to moralną naukę – i ukryte w niej zalecenie życiowe – możemy wysnuć z tej wizyty TRZECH (K+M+B) GŁUPCÓW, wielbiących noworodka przypadkowo w stajence poczętego? Czyż nie jest to, symbolizowana przez 6 światło Chanuki, „boża nauka” [CdM]CADET (has to) dominate the MATURE – „starszy winien służyć (i przypochlebiać się) młodszemu”? Bezmyślne zachwyty nad „przyszłą mądrością” leżącego w żłobie oseska, automatycznie podważają zasadność godnej homo sapiens obserwacji, że ROZUM u ludzi dojrzewa dopiero w kilka dekad po ich poczęciu. Ta wizyta „mędrców” K+M+B przybyłych z „pogańskich” Kontynentów, zdaje się służyć także realizacji PLANU BOŻEGO symbolizowanego przez 7 światło Chanuki: [DdW] – DUMB (has to) destroy the WISE – „wyniszczycie mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zadusicie” (Iz. 29 :14, a potem 1 Kor. 1: 19).

Zachwycając się tą „kukiełką” umieszczoną w betlejemskiej szopce, jakoś nam jest niewygodnie przypominać Dobrą Nowinę, którą Jezus zaczął głosić gdy osiągnął dojrzałość i zapoznał się bliżej ze ściśle regulowanym przez Prawo, pobożnym życiem mieszkańców jego rodzinnego Izraela:

Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Itd.

Przez tą, odnotowaną w Ewangelii wg Mateusza wypowiedź Jezusa, wyraźnie przebija się jego żądanie BEZGRANICZNEJ DOŃ MIŁOŚCI ze strony jego uczniów. Uczniów gwałcących przy tej okazji mojżeszowe przykazanie „czcij ojca i matkę swoją”. Ta jednak, brzmiąca dla naszych pogańskich uszu w sposób nieprzyjemny (ewangelia Mateusza była spisana na użytek żydów) Jezusa PYCHA, miała swe racjonalne uzasadnienie w antycznym Izraelu, w którym Nazarejczyk przyjął na siebie rolę MESJASZA, wyklinającego obłudę i chciwość tamtejszego kleru. A te jego tyrady nie zostały mu przecież OBJAWIONE przez Boga, i to już w Jezusa stanie embrionalnym – jak to według słów własnych faryzeusza Pawła miało miejsce w jego własnym przypadku. Cytuję ten, dający dużo do myślenia fragment z jego „Listu do Galatów”: „Bóg wybrał mnie jeszcze przed moim urodzeniem … abym przekazał poganom dobrą nowinę o Jezusie:  Jezus ofiarował siebie za nasze grzechy, aby wyrwać nas z tego złego świata. A dokonał tego zgodnie z planem Boga, naszego Ojca” – Gal. 1: 15-16, oraz 1: 4). Jezusa wystąpienia przeciw faryzeuszom (ponoć naliczono ich aż coś ponad 70!), były LOGICZNYM rezultatem jego osobistych spostrzeżeń, dokonywanych w trakcie kontaktów z „nadętymi bogiem” przedstawicielami teokracji tego specyficznego, od momentu jego poczęcia mającego światowładcze ambicje, kraju.

I czyż głoszenie takich całkowicie LUDZKICH – ale zagrażających pozycji społecznej rządzącej w Izraelu teokracji – nauk, nie stało się przyczyną szybkiego zakończenia Nazarejczyka kariery lokalnego mesjasza? Krzyż na którym On (ponoć) skonał, z czasem stał się najbardziej wielbionym przez chrześcijan znakiem obecności wśród nich Boga. Co jednak ten krzyż, dominujący od ponad stu lat nie tylko na Giewoncie nad mym rodzinnym Zakopanem, w swej istocie oznacza? Zobowiązany jestem, gdy już zaczęliśmy rozgrzebywać „bebechy” chrześcijańskiej wiary, przytoczyć taką oto egzegezę kultu tego rzymskiego narzędzia kaźni, przytoczoną w poniższych książkach gnostyka Jana Kozáka:

 

« Krucyfiks, krzyż, który chroni naiwnych chrześcijan “przeciw Diabłu”, aby go (od nich) odegnał, z myślą “sam nie potrafisz, ale to jest przecież sama świętość”, ma jednak swe odwrotne, ewidentnie podstępne, w Biblii dostrzegalne i wszystko tłumaczące znaczenie: “Ja jestem twoim (przyjacielem?) – popatrz, zabiłem człowieka nazareńskiego, człowieka poznania, na twoją cześć! (…) Chrześcijańska msza, w trakcie której się spożywa ciało ofiary i pije jej krew, jest zatem wezwaniem żydów do grzechu i do udziału w zabójstwie, ze słowami: “Chodźmy się zbawić od grzechu, chodźmy się oczyścić”. Zespoleni w ten sposób “grzesznicy” wpadają pod moc tego boga “grzeszników”, a ten bóg mówi “zasłonię gęstym mrokiem (tj. zgładzę) wszelką twą przestępczość, a jak twe grzechy pokryje mrok, to ty się do mnie nawrócisz(Izaj. 44, 22)»

Kazimierz Banek, w swym artykule na temat plagiatów w Biblii przypomina (potwierdzone w Biblii Tysiąclecia w przypisie do Mk 16, 9-20) dane, że w pierwszych edycjach najstarszej ewangelii spisanej przez św. Marka, nie było jeszcze dopisanej w wiekach późniejszych historii Jezusa „w ciele” zmartwychwstania. A w książkach Jana Kozáka się doczytałem, że nawet ten cud Jezusa po trzech dniach z grobu zmartwychwstania, to jest PLAGIAT sztuczki jaką się popisywał pochodzący z Samarii, traktowany przez jego wyznawców jako Bóg w Ludzkiej Osobie, Szymon Mag, postać ponoć historyczna. Tenże „cudotwórca” miał się tej sztuczki z grobu zmartwychwstawaniem, wyuczyć od hinduskich jogów! A to oznacza, że w Ziemi Świętej istniały podówczas różne opinie na temat kto jest / będzie BOGIEM (?) ZBAWICIELEM Ziemi, tej Ziemi…

*

Zaprzestańmy rozgrzebywania – zwłaszcza w okresie dawnych rzymskich dwutygodniowych Świąt Odradzającego się Słońca – tych niezbyt przyjemnie pachnących „bebechów” naszej żydo-chrześcijańskiej wiary. To co ją najbardziej charakteryzuje, to przebijająca się przez kult „boskości” zrodzonego w Betlejem oseska, dominująca w wielu krajach pod zarządem ZOG wiara, że ludzie, podobnie zresztą jak i inne zwierzęta, już w ich formie embrionalnej mają zakodowane w ich genach wszystkie przyszłe możliwości się ich przystosowawczego zachowania (patrz chociażby książka „Triumph of the embryo” Lewisa Wolperta z 1991 roku). To pod wpływem tej, w 100 procentach wydedukowanej z tekstów biblijnych (neo)darwinowskiej NAUKI o GENEZIE człowieczeństwa, w najnowszych czasach zrodziło się powszechne u mniej spostrzegawczych homo sapiens przekonanie, że wszelakie zewnętrze ingerencje w ich organizmy – w szczególności za pomocą zawierających kwasy nukleinowe szczepień – mogą całą, daną im przez Boga WSPANIAŁOŚĆ swobodnych ich się zachowań zrujnować, tworząc z nich byty przypominające zombie.

Ponieważ Jezus Zbawca, w jego wieku męskim z zapałem zaczął głosić, że przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową, to możemy zasadnie zacząć podejrzewać, iż to ten właśnie Zmartwychwstały Mesjasz, w naszych domach wywołuje najzwyklejsze kłótnie. W szczególności między osobnikami „pobożnie wierzącymi” w DIABELSTWO SZCZEPIEŃ, a „nowo-poganami” głoszącymi „co cię nie zabije to cię wzmocni”. Tak jakby sam Niebieski Ojciec biblijnego  Jezusa, tę całą, obecnie prawie światową aferę z „histerią szczepień” zmontował. (Warto w tym miejscu zauważyć, że w krajach o kulturze buddyjskiej – np. Chiny a zwłaszcza izolowany od świata Bhutan – żadnych silniejszych wstąpień antyszczepiennych nie odnotowano; a na bezbożnej, komunistycznej Kubie były nawet całkiem poważne rozruchy pro-szczepienne, gdy się okazało, że rząd sprzedał wyprodukowane w tej „oazie komunizmu” szczepionki innym, pożądającym ich krajom – w szczególności Brazylii – a o priorytetowe zaszczepienie zwykłej ludności Kuby on nie zadbał.

Dodatek naukowy

Czar(y) Chanuki na jerozolimskim Wzgórzu Syjon

Na zakończenie tego Noworocznego, krótkiego tekstu para-religijnego, pozwolę sobie przytoczyć najnowszą anegdotę, wskazującą do jakiego stopnia żydo-chrześcijanie, czyli my sami, zostaliśmy wytrenowani przez „naszą” wspólną religię, w namolnym powtarzaniu wysiłków by „wyniszczyć mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zadusić”. Otóż w naszej rzednącej z czasem grupie absolwentów (i absolwentek) fizyki UJ w roku 1965, mamy zwyczaj internetowego rozsyłania sobie życzeń Bożonarodzeniowo-Noworocznych. Ja w przeddzień tegorocznej wigilii Bożego Narodzenia, wykorzystałem ten zwyczaj by do tej naszej, zbliżającej się do 80-tki „groupie” przesłać Najlepsze świąteczne pozdrowienia, a przy okazji …(post Chanukowa) “niezwykła historia” przyznania nagrody Nobla dla Alberta Einsteina w 1921 roku.

I w tym okolicznościowym „e-liście podkreśliłem co następuje:

- że zapalane w Dzień 7 Chanuki Światło symbolizujące „boży program” [DdW] (…)zginie mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zaniknie” – to jest właśnie ten SYJONISTÓW PLAN DLA ŚWIATA, aktualnie we wszystkich krajach ZOG zawzięcie realizowany.

- że 23.12.2021, przy okazji przekierowywania mego emaila, na aktualny e-adres prof. Banka (emerytowanego profesora Religioznawstwa UJ), przypomniało mi się coś na czasie, związanego tym razem z autorstwem odkrycia sławnej formuły fizyki e = mc2, za której odkrycie Albert Einstein dostał Nobla w 1921 roku.
Bowiem, jak o tym czytałem już dobre kilkanaście lat temu:
“Od włoskiego naukowca Olinto De Pretto ściągnął on (Einstein) słynne równanie e = mc2 (dwa lata przed 1905 rokiem ukazało się ono w artykule we włoskim czasopiśmie naukowym, który to artykuł, znający język włoski Einstein najpewniej także recenzował (…)”

Otóż ten Olinto de Pretto 16 March 1921 zastrzelony został na ulicy, ponoć OMYŁKOWO, na pół roku przed otrzymaniem przez Einsteina Nagrody Nobla. Czy przypadkiem ta “eliminacja z życia” autora formuły e = mc2, który mógłby się zasadnie awanturować o jej autorstwo, nie była spowodowana potrzebą realizacji Staro-Nowo Testamentowej zasady zginie mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zaniknie”?

Ta ma, rozesłana naszej „groupie”, przed wigilijna supozycja wywołała szybką, jeszcze tego samego dnia, odpowiedź naszego kolegi, profesora fizyki Franciszka (obecnie François) K., mieszkającego we Francji:

(…) Dodam jeszcze jedno. Kiedys bedac w Jerozolimie mialem okazje zobaczyc na uniwersytecie  wystawe poswiecona zonie Einsteina Milewie Minkowskiej. Mowiono ze to ona jest tworca szczegolnej  teorii  wzglednosci. Nie wszystkie dowody zapamietalem, ale mowiono glownie o 3 rzeczach:

  1. Milewa to corka Minkowskiego tworcy 4-ro wymiarowej przestrzeni (Minkowskiego), bedaca baza tej teorii (itd.).

Ja, już w samą wigilię 24 grudnia, starałem się sprostować tę informację naszego kolegi z Francji:

Otóż na portalu kobieta.onet.pl miałem możność przeczytać długi artykuł, przypominający że pierwszą żoną Einsteina była MILEWA MARIC, urodzona w Wojwodinie córka serbskiego oficera armii Monarchii Austro-Węgierskiej. https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/kim-byla-mileva-maric-genialna-zona-einsteina/7nq9vcb

A dopiero po Bożym Narodzeniu w powyższym artykule się doczytałem, iż Einsteinowi (który rozwiódł się z tą Ilewą Maric – która była autorem znacznej części jego prac – 14 lutego 1919 roku) do tego stopnia zależało na rozwodzie, że zdecydował się, by w papierach rozwodowych pojawiło się zapewnienie, że pieniądze z jego ewentualnej Nagrody Nobla trafią do byłej żony.” Czyli, już na ponad rok przed otrzymaniem przezeń Nobla, JAKAŚ TAJEMNA SIŁA mogła być zainteresowana by „wyciszyć” sprawę tego dość znanego, nie tylko we Włoszech, ze swych szerokich naukowych zainteresowań, Olinto De Pretto.

Przyznaję, że portalowi  kobieta.onet.pl, w ktróym opublikowano życiorys Milevy Maric zwykłem od niedawna wierzyć, jako że niedawno tak mnie na nim “obsmarowano”: https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/marek-glogoczowski-historia-alpinisty/fw38njb

A tymczasem, jak nam doniósł nasz kolega ze studiów, w tej Jerozolimie (nad którą biadał już Jezus z Nazaretu, że w niej “mordują proroków”!) przerobiono autentyczną Serbkę Milevę Marić na córkę żydo-polskiego, mieszkającego w Niemczech, genialnego matematyka Minkowskiego!

Komu (Czemu) winniśmy zatem dzisiaj wierzyć?

Nasz Kolega F.K. zdążył jeszcze przed samą wigilią dopowiedzieć, naszej „groupie” z lat 1960tych, co następuje:

> Marek,

Musze sprostowac. Nikt nie zaprzeczal ze Milewa Minkowska byla Serbka. I nikt nie twierdzil ze byla Zydowka. Uniwersytet tez nie ma w nazwie “Zydowski”  i jest chrzescijanski/ Jego dokladna nazwa: Jerusalem University College … A Christian institution of higher education located on Mount Zion,  flagship school for a Protestant world (z sieci)

Pozdrawiam i zycze wesolych Swiat

Fr

I co, czy jakoś tak się to PRZYPADKOWO złożyło (znowu ten przypadek, będący wg neodarwinistów Motorem Ewolucji!), że wzmiankowana CHRZEŚCIJAŃSKA UNIWERSYTECKA INSTYTUCJA, ulokowana na sławnym Mount Zion w Jerozolimie, kontynuuje antyczną tradycję KŁAMCY, reprezentującego interesy kapłaństwa „POTWORNEJ RELIGII KTÓRA NIE POWINNA ISTNIEĆ”? (John Strugnell, 1990)?

Z życzeniami Interesującego Nowego Roku, przez Kościół ustanowionego jako Przypomnienie Obrzezania Pańskiego, dokładnie w 8 dni po Jego się narodzeniu…

Zakopane,  31 grudnia Roku Pańskiego 2021

Posted in POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

Pan w Z-nem (60): Osiem Świateł Chanuki i rządy ZOG

 Osiem Świateł Chanuki i „wesoły” los ludów pod nadzorem ZOG

(ZOG = Zionists Occupied Governments)

2200 słów
8 grudnia 1991 w białoruskiej Białowieży, trzy pijanice zlikwidowały ZSRR. Dlaczego wybrały akurat tę datę?

https://www.km.ru/science-tech/2021/12/07/mikhail-gorbachev/893310-okhota-vypivka-i-obshchepitovskie-stoly-30-let-naza

Niedawno, na przełomie listopada i grudnia mieliśmy, obchodzone obecnie przez wszystkie – chyba bez wyjątku – RZĄDY krajów należących do Cywilizacji Zachodu, obrzędy Chanuki. Skąd to „dziwne święto”, symbolizowane przez świecznik przypominający niezbyt estetyczne GRABIE, się wzięło?

Otóż upamiętnia ono zwycięstwo, dokładnie 2185 lat temu, JUDAISTYCZNEJ TEOKRACJI Izraela nad KULTURĄ HELLEŃSKĄ, dominującą podówczas w Imperium Romanum. W szczególności lokalny władca Syrii, który przed objęciem swego urzędu lubił pomieszkiwać Atenach, Antioch IV Epifaneszwolennik kultury greckiej, postanowił zhellenizować Żydów. W ramach tego przemianował Jerozolimę na Antiochię Judejską, wprowadził świeckie prawo greckie, zezwalał na powstawanie instytucji obcych kulturze żydowskiej, jak np. gimnazjon czy stadion.” (A zatem wprowadził zwyczaj „bezbożnych” ćwiczeń fizycznych, w trakcie których ćwiczono… nago – i to jak zalecał Platon, bez żadnego wstydu zarówno mężczyźni jak i kobiety!)

Diodor Sycylijski, który w swych relacjach opierał się na wcześniejszych autorach pisał, że Antioch przebywając w Jerozolimie „przed posągiem i ołtarzem znajdującym się pod gołym niebem złożył ofiarę z ogromnej świni, polał krwią posąg i ołtarz; kazał przyrządzić mięso, jego posoką wymazał tekst świętych ksiąg Mojżesza, zawierających owe prawa nakazujące nienawiść do obcych, i zgasić lampę zwaną przez Żydów nieśmiertelną, która paliła się bezustannie w Świątyni”.

Jako reakcja na takie bezeceństwa, w słynącym z kołtunizmu Izraelu wybuchło powstanie Machabeuszy. W jego efekcie „W 164 p.n.e. Juda (Machabeusz) triumfalnie wkroczył do zdobytej Jerozolimy, dokonując ponownego poświęcenia odbudowanej Świątyni Jerozolimskiej. Według podań nastąpił wówczas cud, gdyż jednodniowe zapasy oliwy do palenia w menorze, wystarczyły na dni osiem. Stąd powstało święto żydowskie Chanuki.”

I tutaj nasuwa się pytanie, dlaczego ten „cud” jest corocznie czczony nie tylko zapalaniem kolejnych świec, ale i organizacją powszechnych GIER HAZARDOWYCH, przy wykorzystaniu bardzo niewyszukanego, czterograniastego bączka zwanego dreidel?

Szukając w „necie” co to jest ten „dreidel” odkryłem coś takiego:

Gra w Dreidla to wspaniała okazja by przy okazji wspólnej zabawy porozmawiać z dziećmi o kulturze i historii Żydów.”

Wspaniale, o tym właśnie „cudzie”zamierzałem napisać słów kilka(set).

Otóż cała Kultura oraz Historia Żydostwa oparta jest o serię specyficznych, sztucznie wyprodukowanych ŚWIATEŁ, emanujących z tak zwanego PISMA ŚWIĘTEGO. Jest to bowiem rodzaj (lumpen)kultury, będącej CAŁKOWITYM PRZECIWIEŃSTWEM starożytnej Kultury Helleńskiej – co podkreślał w szczególności polski (ale wykształcony na uczelniach zarówno rosyjskich jak i niemieckich) historyk Antyku, Tadeusz Zieliński:

Jak widać z załączonego fragmentu książki Clare Cavenagh z 1994 roku, Tadeusz Zieliński był traktowany jako jeden ze współtwórców „helleńskiego zrozumienia” poczynań czołowych ideologów Rewolucji Bolszewickiej. Nie bez przyczyny, gdy w końcu wyjeżdżał z rewolucyjnego Piotrogrodu do Polski w 1922 roku, na pociąg odprowadzał go sam Anatolij Łunczarski (obok Nadieżdy Krupskiej, uważany za twórcę radzieckiego systemu oświaty i wychowania).

Czym zatem tak bardzo się różni ta starożytna kultura żydowska od tej obecnie intensywnie zapominanej, kultury helleńskiej?

To mi uzmysłowił mój dobry kolega, prof. dr Witold Wit Jaworski, promotor mej pracy doktorskiej nt. „(Antyzoologiczna) filozofia społeczno-polityczna Noama Chomsky’ego” (2002/03). Otóż takie pytanie zadano mu w trakcie obrony jego pracy doktorskiej i prawidłowa nań odpowiedź brzmiała: w kulturze żydowskiej – i jej pochodnej chrześcijańskiej – bóg ma charakter osobowy, antropomorficzny, zaś wśród filozofów helleńskich – i nie tylko nich, patrz konfucjanizm – bóg ma charakter bezosobowego ROZUMU. A ten POGAŃSKI ROZUM wymaga, by i wszelki ROZUMNY OSOBOWY BÓG zachowywał się w sposób LOGICZNY. Wykluczonym zatem jest, by Jahwe mógł coś STWARZAĆ Z NICZEGO. Bo ex nihilo nihil fit. I tyle. A tymczasem cała „stwórczość” Boga Biblii polega na takich, urągających ROZUMOWI, tego Jahwe poczynaniach. Nawet od jednego z utytułowanych pracowników KUL-u otrzymałem książkę na ten pasjonujący, także i chrześcijańskich intelektualistów, temat:

Otóż starożytnym Grekom, z ich RACJONALNĄ umysłowością, po prostu nie mogło pomieścić się w głowach, że z „niczego” cokolwiek mogło powstać – w tym i my i świat wokół nas oczywiście także. (Filozofowie przedsokratyczni spekulowali, że „u początku” – czyli arché – być mogły tylko proste Cztery Elementy: Tales że WODA, Ksenofanes że ZIEMIA, Anaksymenes że POWIETRZE i Hieraklit że OGIEŃ. Znający te poglądy, postsokratyczny filozof Arystoteles utrzymywał, że Wszechświat jest WIECZNY, pozostający w cyklicznym ruchu, podobnie jak istniejące w nim życie – stąd niezdolność starożytnych Greków do wyobrażenia sobie np. KOŃCA ŚWIATA, którego tak bardzo się bali Pierwsi Chrześcijanie – patrz 2 P 3.

Wiedząc o tym, że judaizm ma swe źródło w Piśmie Świętym, zaproponowałem rozłożony na osiem dni, program nauczania „historii oraz kultury żydowskiej”. Miałby on obejmować najpierw dzieci (pierwsze 4 dni), a następnie i starszą młodzież (kolejne 4 dni). Winien on być realizowany w przerwach pomiędzy kolejnymi ekscytacjami hebrajskich literowych (nun, gimel, he, szin) wskazań tego dreidela. (Skróty podstawowych nauk biblijnych zrobiłem po angielsku, który stał się „lingua franca” wszystkich Globalnych Syjonistów i ich, mówiąc kolokwialnie, Przydupasów):

Oto ten kompaktowy, 8-dniowy program nauczania Zasad Poznawczych Judaizmu:

Dzień 1 [CoW]Creation of the WORLD. – (nauka o ex nihilo) Stworzeniu ZIEMI i NIEBA, czyli Materialnego Świata (to na przekór ogólnopogańskiemu przekonaniu, że świat materialny i rządzące nim PRAWA FIZYKI z definicji są ODWIECZNE).

Dzień 2 [CoZ]Creation of ZOON – (nauka o ex nihilo) Stworzeniu ZOON, czyli Istot Ożywionych (choć Poganie doskonale wiedzą, że ŻYCIE POWSTAJE TYLKO Z ŻYCIA, a zatem i PRAWA ZACHOWANIA SIĘ zoon-żywiny (patrz „Philosophie zoologique” Lamarcka), też z konieczności są ODWIECZNE.

Dzień 3 [CoM]Creation of MAN – (n. o ex nihilo) Stworzeniu CZŁOWIEKA „by panował nad wszelaką żywiną (zoon) co się na Ziemi poruszać odważa” – patrz encyklika „Laborem exercens” JPII z 1981 roku. Niestety,w tę biblijną BZDURĘ wierzy obecnie chyba już większość Polaków, na wzór mieszkańców USA. Wg oficjalnych tamtejszych danych, w 2004 roku 45% Amerykanów wierzyło, że Bóg stworzył człowieka w jego obecnej postaci w ciągu ostatnich 10 000 lat!)

Dzień 4 [CoD]Creation of DECALOGUE – czyli o ex nihilo Stworzeniu DEKALOGU, chroniącego majątek Właścicieli Świata. (To w imieniu tej, danej mu przez Boga na górze Synaj Tablicy z Przykazaniami, Mojżesz kazał wymordować aż Trzy Tysiące „braci i synów” mojżeszowego klanu Lewitów, którzy tym Wspaniałym Wyczynem uzyskali „boże błogosławieństwo”:

Po tym czterodniowym wspominaniu mądrości zawartych w Pięcioksiągu zwanym Torą, małe dzieci należy zachęcać do snu, nie wywołującego u nich niepożądanych skojarzeń. Bowiem w kolejnych 4 dniach chanuki, zbliżająca się do dojrzałości młodzież, wciąż grając w ten 4-literowy dridel (którego 4 znaki najlepiej oddaje zestaw liter DUPA), winna się zapoznawać z co bardziej budującymi przykładami z CHWALEBNEJ historii Izraela.

Dzień 5 [DsS*] – DECEIT is the source of SUCCESS (in numerous AFFAIRS*) – o czym szerzej poniżej.

Dzień 6 [CdM]CADET (has to) dominate the MATURE – „starszy będzie służyć młodszemu, jak jest napisane: Jakuba umiłowałem, a Ezawa miałem w nienawiści” (Rz 9:13 wg Ml 1:2)

Dzień 7 [DdW] – DUMB (has to) destroy the WISE – „zginie mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zaniknie” (Iz. 29 :14, potem 1 Kor. 1: 19) – to jest właśnie ten SYJONISTÓW PLAN DLA ŚWIATA, aktualnie we wszystkich krajach ZOG zawzięcie realizowany.

No i najważniejsze, sumujące wszystkie poprzednie SIEDEM NAUK IZRAELA, CENTRALNE OBJAWIENIE nienawidzącego chrześcijan Szawła alias Pawła:

Dzień 8 [AdN] – ARTIFICIAL & FAKE (has to) dominate the NATURAL & TRUE – „to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić– 1 Kor. 1: 28. Szerzej ten specyficzny Plan dla Świata omawiam w „Midrasz „Lucyfera” o stworzeniu Boga Izraela” (październik 2021).

*Jeśli zaś chodzi o zestaw Affairs, czyli BIZNESÓW, w których Podstęp (Deceit, Deception) okazał się być skutecznym, to są one CZTERY

[DoF]Deception of FAMILY & NATION – jest to historia jak „maminsynek” Jakub, przybrany przez jego matkę w skórę koźlęcia, imitującą owłosienie pierworodnego „męskiego” Ezawa, wyłudził od ślepego ze starości ich ojca Izaaka, prawo pierworództwa. Dzięki takiemu „pobożnemu zabiegowi” Jakub nie tylko dziedzicem rodzinnego majątku, ale i Ojcem Założycielem plemienia Izraela.

[DoT]Deception of TECHNICS – Przekonanie, że „wszelakim podstępem będziesz zdobywał Bogactwo oraz Panowanie nad narodami” – czyli historia biblijnego DAWIDA, który TECHNIKĄ strzału z procy z bezpiecznej odległości,, pokonał oczekującego rycerskiej walki GOLIATA. W czasach najnowszych „błogosławieni Bogiem” Amerykanie, wykorzystując do tego skonstruowane im przez euro-żydów Bomby Atomowe, zrzucając je, z bezpiecznej odległości na zaoceaniczną USA Japonię,osiągnęli „bez większego wysiłku” panowanie nie tylko nad Japonią, ale i nad całym „zachodnim” światem.

[DoS] – Deception of SALVATION – Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie (tj. zbawienie od grzechów) ciała,  to o ile bardziej krew Chrystusa, który … złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści (tj. zbawi) wasze sumienia z martwych uczynków” (Hbr 9: 7-8). Mówiąc językiem gojów, chodzi o „(kryminału) ZBAWIENIE poprzez ‘bez grzechu’ bogo-człowieka umęczenie” – toż to przecież jest Najświętszy dogmat TEOLOGII KOŚCIOŁA, mającego oczywiście ambicje GLOBALISTYCZNE, teologii zmontowanej prawie 20 wieków temu, przez św. Pawła (i ukrytych za jego działalnością, tajnych służb rabina Gamaliela).

[DoL] – Deception of LOVE & FRIENDSHIP – najlepiej ten typ PODSTĘPU, maskowanego nagłą MIŁOŚCIĄ – względnie tylko PRZYJAŹNIĄ – do wcześniejszych wrogów, reprezentuje „bohaterska”, prawie mityczna historia Judyty. Ta pobożna i piękna kobieta, by uratować swe rodzinne miasto od zdobycia go przez wojsko asyryjskie, udała się do dowódcy tych wojsk Holofernesa by mu ofiarować swą miłość. Gdy ten, po czterech dniach z nią „ucztowania”, zasnął ciężkim snem, pobożna Judyta jego własnym mieczem odrąbała mu głowę i ukrywszy ją w koszu, bezpiecznie powróciła do swego osiedla. Wieść o śmierci ich wodza spowodowała wśród asyryjczyków popłoch i odstąpienie od oblężenia miasta.

Trochę podobnie wyglądała nie tak dawna historia likwidacji „bezbożnego” ZSRR. Po klęsce w Wietnamie, rozmiłowani w Biblii właściciele USA, nagle zmienili swą taktykę: „Jak nie potrafisz zniszczyć wroga siłą, to się z nim zaprzyjaźń”. Tak też się stało i od połowy lat 1970-tych, tajne służby obu Mocarstw zaczęły ze sobą współpracować, ich przywódcy zaczęli nawzajem się odwiedzać. „Otwarcie się” Obozu Socjalistycznego na Zachód spowodowało spontaniczny powrót do tępionych w ZSRR praktyk religijnych, na konklawe w Watykanie w 1978 roku, dzięki staraniom Sekretarza Stanu USA Zbiga Brzezińskiego, wybrano papieżem Polaka „zza żelaznej kurtyny”. W Rosji zaś „odżyło” ortodoksyjne żydostwo, które za Stalina już w latach 1920 zostało niejako „dobrowolnie uwięzione” w autonomicznej mini-Republice Żydowskiej na dalekiej Syberii. W tej sytuacjiw latach 1930 szósty Rebe Chabadu, rabin Yosef Yitzchak Schneersohn, wyprowadził centrum Chabadu do Polski, a w momencie wybuchu II WŚ przeniósł go do USA.” (W 1951 roku Stalin resztki „chabadników” wypędził za Ocean.)

W ramach przedsięwziętej przez Gorbaczowa w 1985 roku „pirestrojki”, wpływy na Kremlu „chabadników”, mających swą centralę na Brooklynie w Nowym Jorku, zaczęły się już bardzo wyraźnie manifestować. I to do tego stopnia, że bardzo znana działaczka społeczna Elena Bonner (wdowa po twórcy radzieckiej bomby termojądrowej, Andreju Sacharowie) wraz z ostatnim w ZSRR ministrem spraw zagranicznych Andriejem Kozyriewem, zdołali urządzić na Placu Czerwonym w Moskwie pierwszy w historii ZSRR „żydowski happening”. A to w postaci ustawienia na nim WIELKIEJ MENORY, na której codziennie o zmierzchu, od 1 grudnia 1991, zapalano kolejne światełko. Zajęty święceniem Chanuki, Andrei Kozyriew dopiero 7 grudnia wraz z premierem RFSSR Borysem Jelcynem opuścili Moskwę, by późnym wieczorem dotrzeć do białoruskiej Białowieży. Tam już na nich czekali cały dzień premierzy radzieckiej Białorusi (Szuszkiewicz) oraz Ukrainy (Krawczuk). To opóźnienie spowodowało, że zamiast jak planowano to zrobić w sobotę, dopiero w niedzielę 8 grudnia, rozochoceni obfitym obiadem, o godzinie 14.30 złożyli oni jednocześnie podpisy pod aktem likwidacyjnym ZSRR. Zapewne w momencie dotarcia do Moskwy, wiadomości o tym „dziejowym” wydarzeniu, przed Kremlem zapalono (Elena Bonner?) ostatnią, ósmą świecę happeningu „Chanuka”.

(Winienem jestem w tym miejscu przypomnieć, że rzeczony Chabad Lubawicz brał udział nie tylko w symbolicznym „wygaszeniu świateł” super-mocarstwa ZSRR. Otóż w maju 2004 roku uczestniczyłem w Kijowie w zorganizowanej przez МАУПkonferencji „Dialog Cywilizacji”. W trakcie tego spotkania miał wykład ukraiński oligarcha pochodzenia żydowskiego, Edward Hodos (dostałem wtedy od niego książeczkę pod znamiennym tytułem „Kogda jewrei maszirujut”). Opowiadał on nam, jak przy okazji jego częstych wizyt, z początkiem lat 1990, w centrum Chabadu na nowojorskim Brooklynie, uczestniczył w „rozdawnictwie” poszczególnych gałęzi przemysłu likwidowanego ZSRR, co bardziej zasłużonym członkom tej Pobożnej (chasydzi!) Żydowskiej Organizacji. Tak więc nie tylko Watykan „w imię Chrystusa” się zasłużył dla PRYWATYZACJI dóbr byłego RADZIECKIEGO IMPERIUM (patrz zdjęcie z artykułu „Nowi Krestonoscy” na ten właśnie temat, opublikowanego w 2007 roku w białoruskim periodyku „Respublika”):

No i mamy, trwającą bez przerwy od lat ponad już 30, POSTKOMUNISTYCZNĄ WESOŁĄ RZECZYWISTOŚĆ, anonsowaną u nas pod koniec 2021 roku po Chrystusie, przez wielkie, dziewięcioramienne widły „Chanuki” ustawionej naprzeciw Pałacu Kultury i Nauki (d. imienia Józefa Stalina) w Warszawie.

Co ja myślę o tym niedawnym warszawskim „happeningu” z Chanuką na Placu Defilad? Otóż wieloletni kierownik międzynarodowych badań nad starożytnymi rękopisami znalezionymi nad Morzem Martwym, Amerykanin John Strugnell, już dokładnie 30 lat temu, w izraelskim dzienniku „Haaertz” odważył się powiadomić, robiących z nim wywiad dziennikarzy, iż „Judaizm to POTWORNA RELIGIA, która nie powinna istnieć”. Oczywiście po takim „wybryku” utracił on swe intratne zajęcie, ale 30 lat pracy nad tymi „potwornymi” żydowskimi rękopisami zaowocowało niezłą emeryturą, pozwalającą mu spokojnie dożyć starości. Co więcej, gdy w Izraelu rozniosła się wieść, że za to stwierdzenie pozbawiono go pracy, to w lokalnej prasie odezwało się wiele znanych osób, z głosem poparcia dla jego antyjudaistycznej, naukowej postawy.

Ten zatem Strugnella prosty program, nawracania Judejczyków na promieniujące, w naszej kulturze głównie z antycznej Hellady, światło PRZECIWENTROPICZNEGO ROZUMU, warto starać się rozwijać, kontynuując przedsięwzięty w II wieku p.ne., w Jerozolimie przez Antiocha IV, program „całościowej reformy” religii opartej na mojżeszowych Przepisach Zarządzania Personelem (patrz nazwa MAUP =Міжрегіональна Академія Управління Персоналом w Kijowie). No i oczywiście popierać adekwatną REFORMĘ tego niby naszego, „chrystusowego” Kościoła. Instytucji zasadnie oskarżanej o to, że stała się ona DOMEM KORUPCJI ROZUMU przez SZTUCZNEGO – jak te światła chanuki – BOGA IZRAELA.

Zakopane, 13 grudnia roku 104 (po Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej)

***

Post Scriptum 1, 14.12 roku 2021 (po narodzeniu Chrystusa)

Zapalenie 7 świecy Chanuki ma nam przypominać DZIEJOWE ZADANIE Judaistów:  zginie mądrość myślicieli pogańskich, a rozum ich mędrców zaniknie (Iz. 29 :14 w ST, 1 Kor. 1: 19 w NT)

Otóż już dokładnie 45 lat temu – w trakcie studiów tzw. “genetyki populacji” w Genewie – byłem  zdumiony NIHILIZMEM (neo)darwinowskiej Teorii Ewolucji, odmawiającej zoon (żywinie) jakiejkolwiek zdolności przeciwstawiania się, SELEKCJONUJĄCEGO tę żywinę (do przeżycia / eliminacji) jej ZEWNĘTRZNEGO OTOCZENIA. Dowiedziałem się wtedy od mych kolegów, którzy za Jeanem Piagetem utrzymywali, że wiedza o tym, że nawet mikroorganizmy, na nie krytyczne uszkodzenia ich organów reagują tych uszkodzonych organów “regeneracją z nadkompensacją”, jest CELOWO POMIJANA MILCZENIEM. Zwłaszcza w anglosaskich opracowaniach Teorii Ewolucji (patrz Macieja Giertycha książka to patologiczne zjawisko potwierdzająca). Powiedzieli mi oni (Philippe Anker i Maurice Stroun), że bronienie lamarckowskich koncepcji ewolucji to jest obecnie SAMOBÓJSTWO NAUKOWE.

Dopiero teraz zaczynam chwytać, że i Arystoteles i Lamarck i Piaget (i ja sam) JESTEŚMY POGANAMI których “mądrość zginie a rozum ich mędrców zaniknie”

A przecież  z takiej, narzuconej przez RELIGIĘ, ZASADNICZEJ NIEZNAJOMOŚCI PRAW BIOLOGII, wynika ten PATOLOGICZNY STRACH antyszczepienników, przed nie-krytycznymi uszkodzeniami ich organizmów w postaci najrozmaitszych szczepień.

(Post Scriptum 1 zostało CELOWO usunięte z mego wpisu na wiernipolsce1)

Ot i powszechny obecnie JUDAIZM w pełni jego POZNAWCZEJ ŚWIETNOŚCI!

Post Sciptum 2. 15 grudzień roku 5782 (od POCZĄTKU ŚWIATA wg. ŻYDOWSKIEJ WIEDZY)

Oto centralne tegoroczne uroczystości Chanuki w Moskwie pod murami Kremla:

https://youtu.be/_gQAte-Uy-s

Niewątpliwie chabadnicy mają się z czego cieszyć, ale tacy jak ja NIE – i to zasadnie. Przecież SZTUCZNY BÓG IZRAELA NIE JEST WIECZNY – stąd i moja (nasza?) nadzieja, że go w końcu DIABLI WEZMĄ (za pomocą tych żelaznych wideł , widocznych na filmiku powyżej).

A oto moje pozdrowienia z 25 grudnia, prawie dokładnie przed 7 laty. Jak widać poniżej, one się – w przeciwieństwie do mnie – NIE STARZEJĄ:

Tego samego życzę wszystkim także w nadchodzącym roku 5783 (wg judaistów), względnie 2022 (wg chrześcijan) i oczywiście 105 (wg czcicieli komunizmu), WIECZNIE SIĘ ODRADZAJĄCEGO (wg geofizyków już od  co najmniej 5 mld lat!) SŁOŃCA (SOL INVICTUS, którego święto wypada 25 grudnia każdego roku).

M.G.

Posted in polityka globalizmu, POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

PAN w Z-nem (59) Midrasz „Lucyfera” o Stworzeniu Boga Izraela

- czyli jak przerobić przykład Przyziemnej LUDZKIEJ PODŁOŚCI, na symbol Nadziemskiej BOŻEJ WSPANIAŁOŚCI – i od tego „wynalazku” od stuleci inkasować procenty

(„bo to CO NIE JEST wyróżnił Bóg, aby to CO JEST unicestwić” – 1Kor. 1:28)

Berkeley72”, 79-letni fizyk, geofizyk i filozof emeritus lamarckowsko-piagetowski sugeruje, że przez niedopatrzenie wiecznotrwałego EROSA-LUCYFERA, przed 3 tysiącami lat został poczęty ‘PoD’ (Prince of Darkness) – Stwarzający Mrok Rozumu BÓG IZRAELA

*

4100 słów

Warto przed rozwinięciem tego WIELKIEGO JAK BIBLIA tematu, przedstawić się KIM JESTEM, najlepiej w ocenie osób, które się zapoznały z mą wcześniejszą twórczością „literacką”.

Otóż jedna z osób (nie ustalonego przeze mnie na neon24 „genderu”) tak mą twórczość „literacką” starała się podsumować:

Zgoła odmienne zdanie na temat jakości mego „marnego pisarstwa” zademonstrował młody przedstawiciel czeskiej „Rodzimej wiary”:

Otóż tłumaczenie na język słowacki mej broszurki „Wojna Bogów – Helios-Światowid kontra Jahve-Hefajstos” (wyd. 1995) otrzymał on ode mnie na Zjeździe Słowiańskim w Kijowie w 2010 roku. I jak pisze w zrobionej przezeń jej recenzji, „Próbowałem wyprosić jej recenzję u dwóch językoznawców (jazyčníci) którzy się przed tym wymigali (cz. zlomili hůl), tak że w końcu sam to zrobiłem.” I w swej recenzji zauważył on rzecz, której ja sam nie dostrzegałem, dając jej tak długi tytuł: „Zagadkowy podtytuł ustawia WSZYSTKOWIDZĄCYCH bogów greckich i słowiańskich, naprzeciw zazdrosnemu żydowskiemu bogu oraz pośledniemu Olimpijczykowi, kulawemu i brzydkiemu STWORZYCIELOWI PRZEZ PRACĘ. Innymi słowy chodzi o przeciwprzykład Żywej Przyrody i Gromadzenia Majątku.

Ci wskazani w podtytule mej broszurki, bogowie antycznych Greków oraz Słowian, poprzez przypisywaną im zdolność widzenia wszystkiego, byli POGAŃSKIMI BOGAMI POZNANIA – a zatem i automatycznie (poprzez ich wewnętrzny ZOOLOGICZNY system KOJARZENIA doznań) bogami ZROZUMIENIA tego co się w świecie wokół nich dzieje. A takich SZLACHETNYCH pogańskich bogów obojga płci, jak podkreślał to ateński „bezbożny filozof” Epikur, zwykli ludzie winni traktować jako WZORCE do naśladowania (np. Atena, choć była boginią Mądrości, to także była i patronką prozaicznego tkactwa). Stąd też i ci nieliczni, którzy uwielbiają się specjalizować w SENSORYCZNYM POZNANIU, idąc za przykładem Heliosa oraz Światowida, mają obowiązek „nieść światło” dla tych, którzy mają wzrok nie przystosowany do szerszego wokół siebie spojrzenia.

Robiący światło” to po łacinie LUCYFER, który w językach romańskich oznacza czerwonawym światłem świecącą planetę Wenus, w Polsce znaną także jako JUTRZENKA. I to dokładnie słowo pojawiło się dokładnie 40 lat temu, w ocenie mej działalności „literackiej” (w języku polskim to była wtedy głównie paryska „Kultura”). Otóż ówczesna moja włoska sympatia, nieco później profesoressa di sociologia e filosofia na Università degli Studi di Trento, po przeczytaniu mej berkelejskiej „Not Too-Divine-Comedy” z 1972 roku stwierdziła, z uznaniem, iż jestem „como lucifer, qualcuno qui ‘fa luce’”, czyli ktoś „czyniący światło”. W szczególności podobało się jej centralne dla mej niedoszłej Meta-Ph.D. Thesis z 1972 roku spostrzeżenie, że ludzie obracający się głównie wśród maszyn i pieniędzy, sami do tych MARTWYCH wytworów ludzkiej przedsiębiorczości się upodabniają. Stąd narastająca w takim środowisku niezdolność do odróżniania przedmiotów martwych, od tych ożywionych:

EROS to Metafizyczny Motor „zwierzęcej” CIEKAWOŚCI, będącej przejawem PRZECIWENTROPICZNEGO zachowania się Istot Ożywionych (Zoon)

Starożytny „Ojciec Założyciel” działów nauki obecnie określanych jako BIOLOGIA oraz PSYCHOLOGIA, Arystoteles zaliczył CIEKAWOŚĆ do aktywności tak zwanej „duszy zwierzęcej”, pobudzającej do działania wszystkie istoty obdarzone organami postrzegania. Filozofowie greccy z kręgu Platona skojarzyli tę, czysto „zwierzęcą” cechę z działalnością ODWIECZNEGO BOGA EROSEM zwanego. Ten, wciąż się odradzający jak hinduski Brahma, grecki BÓG ŻYCIA „Eros został towarzyszem i sługą Afrodyty, bo go na jej urodzinach spłodzono, a z natury już jest miłośnikiem tego, co piękne, bo i Afrodyta piękna. A że to syn Dostatku i Biedy, przeto mu taki los wypadł: Przede wszystkim jest to wieczny biedak, … bez pościeli sypia pod progiem gdzieś albo przy drodze, dachu nigdy nie ma nad głową, bo taka już jego natura po matce, że z biedą chodzi w parze. Ale po ojcu goni za tym, co piękne i co dobre, odważny, zuch, tęgi myśliwy, zawsze jakieś wymyśla sposoby, DO ROZUMU DĄŻY, dać sobie rady potrafi, a filozofuje całe życie, straszny czarodziej, truciciel czy sofista; ani to bóg, ani człowiek. I jednego dnia to żyje i rozkwita, to umiera znowu i znowu z martwych powstaje., bo jest w nim natura ojcowska. A co tylko zdobędzie, to na powrót traci, tak że ani braków nie cierpi, ani też nie opływa w dostatki.” („Uczta”, mowa Diotymy).

Przyznaję z niejakim samozadowoleniem, że jestem naśladowcą tego MITYCZNEGO EROSA, tak pięknie odmalowanego, 2400 lat temu, przez wróżkę Diotymę. Świetnie pamiętam me trudne życia momenty, nawet w średnim mym wieku, gdy nie tylko w górach wysokich ale i na nizinach zdarzało mi się spać dokładnie w niewygodach przez nią opisanych. (Np. w 1968 gdzieś w Turcji nocowałem pod murem meczetu, mając nadzieję, że w tym świętym miejscu nikt mi butów nie ukradnie.)

Tego EROSA z „Uczty” Platona, cechuje wywodzący się z jego, jak najbardziej „zwierzęcego” seksualizmu pociąg do PIĘKNA, sumujący się w jego DĄŻENIU DO ROZUMU, polegającego na precyzyjnym rozpoznawaniu rzeczywistości. Stąd i ten EROS, to wspólne całej żywine (zoon) POŻĄDANIE – zwane MIŁOŚCIĄ – Piękna, a zatem i Dobra, wyobrażanego sobie w jak najbardziej obiektywnej, zdepersonalizowanej już formie. (Nie tak dawno, zachwycony pięknem pokrytej wiosennymi krokusami łąki w Tatrach, zastanawiałem się, że przecież te krokusy z SAMEJ ICH NATURY do pięknego swego wyglądu dążą, radując swym widokiem dusze nie tylko ludzi ale i okolicznych zwierząt.)

Co więcej, mając na uwadze wyśmiewaną obecnie opinię Arystotelesa, że „martwe kamienie mają duchową tendencję do spadania” pragnąłbym wskazać, że już mało ruchliwe rośliny mają „duchową tendencję” do pnięcia się w górę. Co za fizykiem Erwinem Schroedingerem („What is Life”. 1944) określam terminem PRZECIWENTROPII, PIERWSZEGO MOTORU STWORZENIA, przez Arystotelesa kojarzonego z Kosmicznym Bogiem Wszechświata. Gdyby tego Przeciwentropii – a więc i żywiny w Kosmosie – nie było, to wszelki w nim ruch musiałby z czasem ustać. (Laikom w zakresie fizyki przypominam, że wskutek tarcia zwiększającego ENTROPIĘ każdego poruszającego się obiektu, na dalszą metę nie-animowane PERPETUUM MOBILE jest niemożliwe.)

Jak zatem patrzeć, w zarysowanej przed 2400 laty przez wróżkę Diotymę perspektywie, na wyczyny głoszonego chrześcijanom przez św. Pawła, BOGA IZRAELA?

Tego starotestamentowego Jahwe („Jestem który jestem”) czeski recenzent mej „Wojny Bogów” z 1995 roku nazwał Bogiem GROMADZENIA MAJĄTKU, czyli po prostu CHCIWOŚCI. W tej prozaicznej optyce warto przypomnieć, że już w II w. ne. Marcion, syn biskupa Synopy nazwał biblijnego Jahwe BOGIEM ZŁA promieniującego na świat za pomocą Pisma. Rzeczony Marcion w swych „Antytezach” dostrzegł rzecz bardzo istotną, mianowicie to, że „męka na krzyżu nie była przewidziana dla Chrystusa (syna prawdziwego) Stwórcy; co więcej nie należy wierzyć, ze Stwórca naraził by swego syna na taki rodzaj śmierci, który on sam przeklinał” – co winno zastanawiać chrześcijan, bo z tej WYIMAGINOWANEJ męki Chrystusa „na drzewie krzyża” (Gal. 3: 13) samozwańczy apostoł Paweł uczynił SEDNO całej teologii Kościoła!

By wzmocnić swą pozycję wśród czytelników jego elukubracji, ten specyficzny „apostoł” w „Liście do Galatów” zapewnił iż „upodobało się Bogu by mnie sobie obrać, zanim się urodziłem i powołać przez łaskę swoją, żeby objawić mi Syna swego, abym go zwiastował między poganami”. Gdyby tą rewelację wygłosił on na scenie jednego z licznych w Imperium Romanum amfiteatrów, to by go wzięto za predygistatora przypisującego sobie zdolność wywoływania dusz zmarłych. Patrząc na działalność „wychowawczą” tego antycznego RELIGIJNEGO PICERA, bez trudu dostrzeżemy BARDZO WREDNĄ INTENCJĘ głoszonej przezeń „dobrej nowiny”:

(Posłał mnie Chrystus) abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia. Napisane jest bowiem: Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata? Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. … Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; … i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga”

Cała ta „tyrada” to przykład PROGRAMOWEGO INTELEKTUALNEGO NIECHLUJSTWA. A w szczególności:

  • Po pierwsze, wskazanym już na wstępie przez tego „apostoła” obiektem godnym unicestwienia była MĄDROŚĆ SŁOWA (Logosu), bezosobowego KOSMICZNEGO ROZUMU, czczonego przez ogół ówczesnych Greków. To ‘pogańskie’ zrozumienie świata należy odrzucić, „by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża”. Zaprojektowane przezeń bezrozumne UMIŁOWANIE KRZYŻA z czasem stało się wyróżnikiem wszystkich 3 tysięcy odmian chrześcijaństwa. Ale idźmy dalej.

  • Po drugie, ten pewny swej „mądrości prawie bożej” starożytny PICER IZRAELA, ogłosił coś takiego: To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi. Stąd widać, że OSOBOWOŚĆ jego „boga”, mającego i okresy słabości i napady „ponadludzkiej głupoty”, została przezeń zmyślona na „obraz i podobieństwo” częstokroć właśnie takich zachowań się władców jego epoki. Byli oni zdolni do najgorszych szaleństw, będąc przez lud traktowanymi z lękiem i czcią należną bogom. (Współczesnym przykładem, takiego się zachowania, była reakcja korporacyjnego „boga USA” który demolicję, dokładnie 20 lat temu, aż 3 wież – WTC 1, 2 i 7 – w Nowym Jorku, potraktował, w swej NADLUDZKIEJ MĄDROŚCI, jako efekt spisku kilku islamistów ukrytych w jaskiniach Tora Bora w Afganistanie; w swym „bożym szaleństwie”, ten „bóg USA” nakazał napaść US Army na pustynny Afganistan – z dziś tego widocznymi, opłakanymi nie tylko dla USA skutkami.)

  • Po trzecie wreszcie, objawienie, że „to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić” tenżesz Szaweł alias Paweł wykoncypował zapewne „na obraz i podobieństwo” swego własnego się zachowania. Korzystając z fortelu Pisma, UNICESTWIŁ on bowiem, w oczach chrześcijan, swądyszącą groźbą i chęcią mordu” osobowość nienawidzącego (nauk) Jezusa faryzeusza Szawła, dumnym zapewnieniem, że to „Bóg” (Izraela oczywiście) go predestynował, już przed jego narodzeniem, do roli Największego z Apostołów wiszącego na krzyżu trupa.

Jakie zatem Odwieczne Prawdy, kapłaństwo „Boga Izraela” stara się unicestwić?

Chociażby tę, że ludzie podobnie jak i inne zwierzęta są ŚMIERTELNI. I to OD ZAWSZE. A zatem i biblijne zapewnienia że w Raju Adam z Ewą byli wiecznie młodzi to był, mówiąc po angielsku HOAX, pozoracja. Istnieją bowiem ODWIECZNE PRAWA BIOLOGII, wywołujące cykliczne starzenie się, śmierć i odnowę organizmów z ich zachowanych zarodków. Stąd i żadnego ZMARTWYCHWSTAWANIA ludzkich ciał nie będzie na Końcu Świata – którego też nie będzie. Patrząc w sposób „lucyferyczny”, wszystkie 12 „artykułów wiary”, które na lekcjach religii, jeszcze za Stalina, na pamięć wkuwałem, to są manifestacje KOŚCIELNEGO PICU, powstałego na zasadzie, że „to CO NIE JEST wyróżnili autorzy Pisma Świętego, aby to CO JEST unicestwić”.

Jeśli bowiem chodzi o esencjonalną dla chrześcijaństwa zapowiedź „przez krzyż zbawienia”, to mój znajomy z Pragi, gnostyk Jan Kozák w ten sposób zinterpretował tę OB(R)ŻYDLIWOŚĆ:

« Krucyfiks, krzyż, który chroni naiwnych chrześcijan “przeciw Diabłu”, aby go (od nich) odegnał, z myślą “sam nie potrafisz, ale to jest przecież sama świętość”, ma jednak swe odwrotne, ewidentnie podstępne, w Biblii dostrzegalne i wszystko tłumaczące znaczenie: “Ja jestem twoim (przyjacielem?) – popatrz, zabiłem człowieka nazareńskiego, człowieka poznania, na twoją cześć! (…) Chrześcijańska msza, w trakcie której się spożywa mięso ofiary i pije jej krew, jest zatem wezwaniem żydów do grzechu i do udziału w zabójstwie, ze słowami: “Chodźmy się zbawić od grzechu, chodźmy się oczyścić”. Zespoleni w ten sposób “grzesznicy” wpadają pod moc tego boga “grzeszników”, a ten bóg mówi “ zasłonię gęstym mrokiem (tj. zgładzę) wszelką twą przestępczość, a jak twe grzechy pokryje mrok, to ty się do mnie nawrócisz(Izaj. 44, 22).

I ta „nadludzka” (?) zdolność Boga Izraela, nie tylko kamuflowania ale i UŚWIĘCANIA, w odczuciu społecznym, wszelakich szwindli oraz zbrodni wyznawców tego „Boga”, była przyczyną dla której św. Paweł mógł z dumą cytować uwagę Malachiasza, iż jego Bóg „[jednak] umiłował Jakuba. Ezawa zaś miał w nienawiści i oddał góry jego na spustoszenie” I choć rzeczony Paweł zapewnia w innym „Liście” (Rz 9,20) “Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem?“, to jednak bez trudu jesteśmy w stanie podać przyczynę tej „dziwnej bożej miłości” do pospolitego CHCIWCA jakim był mityczny założyciel plemienia Izraela. Otóż jego starszy bliźniaczy brat Ezaw, jak ten Eros z opowiadaniu Diotymy, zwykł sypiać na gołej ziemi bez chroniącego go namiotu, i „dać sobie rady potrafił, … ani braków nie cierpiał, ani też nie opływał w dostatki.” A będąc myśliwym, z konieczności miał dobrze rozwinięte organy wzroku. I spontanicznie (tak jak i mnie obecnie) nasuwały mu się skojarzenia, że ślamazarny Jakub, lubiący przesiadywać w chroniącym go przed przeciwnościami NATURY namiocie, to był polujący na przechwycenie rodzinnego majątku CHCIWY GŁUPEK.

Powyższe, charakterystyczne dla Starego Testamentu opowiadanie wskazuje, że Jahwe to „nick” starożytnego MA’MONA, aramejskiego BOGA GROMADZENIA BOGACTW, jak to zauważył cytowany na wstępie młody Czech z „Rodzimej Wiary”. A ponieważ „znienawidzony przez boga” Ezaw też był genetycznym Żydem to oznacza, że w zarówno antycznym jak i nowoczesnym Izraelu pojawiali się dużej klasy ludzie potrafiący zasadnie krytykować MAMONISTYCZNĄ („opartą na kulcie zysku”) religię ich przodków – by przypomnieć tu Karola Marksa i jego pamflet „W kwestii żydowskiej” z 1844 roku. Wróćmy jednak do rozjaśniającej intencje „Boga Izraela” uwagi Izajasza (44, 22):zasłonię gęstym mrokiem wszelką twą przestępczość, a jak twe grzechy pokryje mrok, to ty się do mnie nawrócisz”.

W jaki bowiem sposób „Bóg” załatwiał to „pokrywanie gęstym mrokiem” przestępstw dokonanych przez członka wczesnożydowskiej „wspólnoty dla grabieży”? Tę sprawę – i to z dużym powodzeniem – się załatwia i we współczesnych mafiach, zwłaszcza tych pod opieką „deep state USA”. Jak się „klient” wystarczająco dobrze opłaci, to jego „zbawienie” jest gwarantowane, jego „grzechy usunięte zostaną jak chmury i jego wykroczenia jak obłoki” (Biblia Tysiąclecia). By wskazać tu na biznesmena Edwarda Mazura, mieszkającego spokojnie od ponad 20 lat w USA. zleceniodawcy zabójstwa w 1998 roku, Komendanta Głównego polskiej policji Marka Papały.

Skonstruowany na tej ZASADZIE system religijny to jest najzwyklejszy SAMOGRAJ. Ironicznie (w końcu robię za „Lucyfera”!) można powiedzieć, że antyczni MĘDRCY SYJONU (podówczas „pracujący” w Babilonie), wynaleźli napędzane „Miłością Bożą” PERPETUUM MOBILE od blisko trzech tysięcy lat systematycznie przysparzające gigantycznych bogactw tak zwanym god-fatherstym „bożym biznesem” się parającym. Nie jest to żaden spisek, tylko ZAPIS(ek) w tekście Obu Testamentów dumnie wyjawiony.

HUMANITARNĄ cechę „naszej” religii już całe 6 lat temu, mój były student „dyl” (Sowizdrzał) podsumował w ten zuchwały sposób: „Judeo-chrześcijaństwo bazujące na obu Testamentach, jako instruktażu dla potencjalnych kryminalistów, to był i jest szczyt człowieczego upadku” .

W księgach ST da się odnaleźć uwagę, że taką właśnie inklinację „Boga Izraela” dostrzegali mniej pobożni żydzi w dawnym Izraelu. Według nichKażdy człowiek źle czyniący jest miły oczom Pana, a w takich ludziach ma On upodobanie(Ml 2:17). W starym Izraelu bowiem panowała super-BOGAta – a więc „BOGO-podobna”– teokracja, trzymająca lud w wyjątkowym, jak na antyk, poniżeniu: patrz znane mi prace prof. Izabelli Jaruzelskiej na ten temat. W czasach nowoczesnych podobne „zżydowienie” życia społecznego wystąpiło w szczególności w izolowanych Atlantykiem od wpływów Watykanu, społecznościach Białych AngloSaskich Protestantów (WASP’s), zwłaszcza w USA. (Patrz książka Dawida Gelertnera, byłego doradcy prezydenta Trumpa  Amerykanizm Czwarta Wielka Religia Zachodu”). I ten zabezpieczony „Bogiem Izraela”, charakteryzujący się gigantycznym rozwarstwieniem majątkowym, AMERYKAŃSKO-ŻYDOWSKI SYSTEM bankowo-policyjny zaczął od 3 dekad dominować w „wyzwolonej z komunizmu” części Europy.

Poglądowo tę historię podboju świata przez LUD MA’MONA da się przedstawić w ten sposób:

Na powyższym „tryptyku” po jego lewej stronie znajdują się najwięksi BOHATEROWIE STAREGO TESTAMENTU. Wszyscy oni byli prowadzeni Nadzieją Zysku, po aramejsku MA`MONem. Abram (później Abraham) na przykład, na wezwanie tego „Boga” , opuścił rodzinne Ur by udać się, jako starożytny gastarbeiter to bogatych królestw na przesmyku między Azją i Afryką. Tam na lokalnych dworach pracował jako „impresario” erotycznych wdzięków jego żony-siostry Sary. Stąd nowocześni psychoanalitycy, zaczęli łączyć powszechną obecnie prostytucjo-podobną, WYALIENOWANĄ PRACĘ „przeciw naturze” (LABOR) z formą Instynktu Śmierci. Patrz Herberta Marcuse „Eros i Cywilizacja” z roku 1966 (i na tle jej przesłania, sens encyklikiLaborem exercensJana Pawła II z roku 1981).

Kolejne dwa obrazki, wmontowane w powyższy „tryptyk”, to strona tytułowa wydanej w 2007 roku książki „Bóg i Zło(to)” Waltera Russela Meada. Książki ilustrującej jak, w ramach „misji krzyżowej” można było, w pełni osobistego samozadowolenia, załadowywać banki imperiów anglosaskich złotem wysysanym praktycznie ze wszystkich krajów świata. No i ostatni obrazek, wzbudzający negatywne wobec mnie uczucia mych pobożnych znajomych, to podsumowanie bardzo ogólnej ZASADY FUNKCJONOWANIA judeochrześcijaństwa, opartego na wpisanym genitalną symbolikę Tantry, kulcie Krzyża, Techniki oraz Pieniądza.

Odrzucony przez Kościół PELAGIANIZM oraz odrzucany przez „genetyków u żłoba” PIAGETO-LAMARCKIZM, to szansa przywrócenia narodom żyjącym „pod bogiem Izraela” ROZUMU (Logosu) godnego Homo sapiens

Ten, napędzający jego inwestorom niewiarygodnych bogactw, żydochrześcijański „SAMOGRAJ” został już dwukrotnie w ciągu tego okresu zagrożony. Jak argumentował historyk nauki Lynn White w krótkim eseju „Historyczne korzenie naszego ekologicznego kryzysu” („Sciencez r. 1967), po raz pierwszy to się zdarzyło w wieku VII, w momencie pojawienia się islamu. Ta religia od strony zewnętrznej reprezentuje wiele zapożyczeń z judaizmu (zakaz czczenia obrazów, zakaz jedzenia wieprzowiny, etc.). Natomiast od strony „wewnętrznej” islam realizuje, powstałe w znacznym stopniu pod wpływem nestorianizmu, ANTYPAULIŃSKIE koncepcje chrześcijańskiej wspólnoty, zwanej umma. (Patrz św. Jan z Damaszku według którego muzułmanie przejęli od Nestoriusza „heretycki” pogląd, że Jezus nie narodził się Bogiem i jako Bóg nie skonał na krzyżu; co więcej, znakiem Nestorian była wyklęta obecnie SWASTYKA, hinduski symbol „uosabiający pomyślność, płodność oraz siły witalne”:

Wyklęty na kolejnych „Soborach zbójeckich” patriarcha Konstantynopola Nestoriusz, nie tylko zwalczał (jak widać bezskutecznie) kult „bogurodzicy Marii”, ale także popierał poglądy, wpływowego przez pewien czas w wyższych sferach kościelnych Imperium Romanum, pochodzącego z Brytanii, ascetycznego mnicha Pelagiusza.

Teolog ten wierzył, że natura ludzka … jest zdolna przezwyciężyć grzech i osiągnąć świętość. Grzech pierworodny popełniony przez Adama był jedynie „złym przykładem”, jego skutki nie przeszły na potomstwo … Podobnie widział pelagianizm rolę Jezusa Chrystusa – jako „dającego dobry przykład”… Pelagianie rozumieli łaskę Bożą jako światło pomocne człowiekowi w jego pracy moralnej dla dokonywania dobrych wyborów i dostrzegania właściwych wzorców postępowania. … Pelagiusz bronił bardzo samodzielności ludzkiej woli, nie była ona według niego niczym zdeterminowana, także przez Boga.

Z tej krótkiej wzmianki widać, że Pelagiusz był nie lękającym się kwestionować WSZECHMĄDROŚĆ św. Pawła wyznawcą nauk Jezusa, starającym się iść za tegoż Jezusa ostrzeżeniami przed FARYZEJSKĄ OBŁUDĄ. I podobnie jak ja w wieku XXI, ten starożytny mnich utrzymywał że cała historia z „grzechem pierworodnym” i jego odkupieniem „krwią Jezusa-boga”, to zaśmiecająca umysły chrześcijan ŚCIEMA. Ludzie nie potrzebują jakiegoś „od zewnątrz” ich dusz zbawienia, jako że natura ludzka, jako stworzona przez Boga, jest zdolna przezwyciężyć grzech, itd.” To, że człowiek ma „z natury” w sobie pęd do własnego się doskonalenia – i to zarówno pod względem fizycznym jak i etycznym – jest przecież BIOLOGICZNYM BANAŁEM. Niestety odrzuconym jako „herezja” przez kolejne sobory nie tylko w wieku IV i V, ale i w i w ponad tysiąc lat później, na Soborze w Trydencie w XVI już wieku.

Tak jakby najwyżsi urzędnicy Kościoła, od 2 tysięcy już lat starali się wpisać w principium paulińskiego „Boga”: „Wytracę mądrość mędrców (takich jak ten głupek Pelagiusz), a inteligencję inteligentnych (choćby takich jak ten MG) zniweczę.”. Patrząc ironicznie na te wysiłki „klechistanu”, nie trudno zauważyć, że za nimi stoi ten aramejski „Bóg Zysku” MA’MON: rezygnacja z drogocennej koncepcji „przez krzyż zbawienia” doprowadziła by, do wykoncypowanego jeszcze w antycznym Babilonie, RELIGIJNEGO „SAMOGRAJA” SIĘ WYKOLEJENIA. (Pomysł robienia zyskownych operacji, za pomocą niewinnego „sługi bożego umęczenia i stracenia” jest wpisany w ST, patrz Izajasz 52,13 – 53,12)

Skąd zatem się bierze, to powszechne przecież zjawisko ludzi ich własnym wysiłkiem się doskonalenia?

Otóż nasz rozwój, zarówno fizyczny jak i psychiczny polega na pojawianiu się u nas, pod wpływem powtórzonych ćwiczeń, coraz doskonalszych odruchów, w tym i odruchów naszych myśli – co się obserwuje chociażby w trakcie nauki jakiegoś języka. Jednak to co mnie zdumiewa, od lat ponad 40 kiedy tą sprawą bliżej się zająłem, to odkrycie, że podobnie jak w Kościele, w którym dominują CIEMNE SIŁY uparcie negujące zdolność, przynajmniej niektórych, starających się o to ludzi, do się SAMOZBAWIENIA (od niecnych pokus oraz czynów), tak w NAUCE BIOLOGII, DOMINUJĄ CIEMNE SIŁY, nie pozwalające bliżej się zaznajomić ze szczegółami bio-genetycznego MECHANIZMU powstawania tych banalnych ODRUCHÓW WARUNKOWYCH. Odruchów ułatwiających nam przecież poruszanie się w świecie, w którym „life is brutal and full of zasadzkas” (jak mawia „Jębas”, mój od prawie półwiecza partner wspinaczkowy, a od ćwierćwiecza warszawski milioner).

Powstawanie tych odruchów – charakterystycznych dla całego KRÓLESTWZWIERZĄT (ZOON) – polega na wzajemnym łączeniu się nawzajem (łac. inter-ligare – stąd słowo INTELIGENCJA)wcześniejszych, prymitywniejszych reakcji „bezwarunkowych” na BODŹCE („ukłucia”) pochodzące czy to z zewnątrz czy w samym organizmie wytworzone. To jest fakt doskonale znany zarówno sportowcom jak i psychologom, tutaj mogę dodać, że od strony biochemicznej te reakcje polegają na regeneracyjnym wyrównaniu z nadkompensacją zaburzeń metabolizmu, wywołanych przez jakieś bodziec” (Jean Piaget, lata 1950).

Ponieważ zaś te wykształcone przez powtarzanie ćwiczeń, nowe odruch przez nas zapamiętywane na na dziesiątki lat, więc – wskutek istnienia zjawiska ‘turnover’ ciągłej wymiany i odnowy, zwłaszcza „pracujących” elementów żywiny – muszą one być ZAKODOWANE GENETYCZNIE w genomach neuronów w tym „łączeniu się nawzajem odruchów udział biorących. Na tą, wynikającą z „dogmatu biologii molekularnej” genetyczną konieczność, usiłowałem już dokładnie 40 lat temu zwrócić uwagę biologów, w wydawanym podówczas w Oksfordzie przez Pergamon Press periodyku „Fundamenta Scientiae”:

(Do tego opracowania sprzed lat 40,warto dzisiaj dodać, że to właśnie limfocyty, biorące udział w neutralizacji zniszczeń dokonywanych przez wciąż atakujące nasz organizm zewnętrzne ‘ukłucia”, są komórkami które na lata całe zapamiętująw kwasach nukleinowych ich genomów – strukturę przeciwciał, jakie te limfocyty syntetyzowały zwalczając doznane przez nas agresje. I to nie tylko te bakteryjne oraz wirusowe, ale także radiacyjne, oraz oczywiście SZCZEPIENIOWE, wzbudzające PARANOICZNY STRACH u specyficznego, lubującego się w IGNORANCJI, segmentu ludności. Wszelkie bowiem, wprowadzane do naszych organizmów substancje – radioaktywny pluton w to włączając! – mają charakter TOKSYCZNY, względnie PRO-ZDROWTNY, w zależności od ich DOZY. Jest to Prawo Paracelsusa, będące manifestacją działania w nas Przeciwentropii, przez radiologów i psychologów kojarzonej z HORMEZĄ.)

Dlaczego zatem te proste skojarzenia, wskazujące że ustroje ożywione potrafią się SAMODZIELNIE DOSKONALIĆ, pobudzane do tego rozmaitymi bodźcami / agresjami z zewnątrz, WYRAŹNIE POMIJANE MILCZENIEMzwłaszcza od czasu POZORACJI „dowodu” na przypadkowość mutacji przystosowawczych u bakterii, wykonanej w 1944 przez dwóch uciekinierów z faszystowskiej Europy Lurii i DelbruckaA następnie przez usilny propagandowy PIC, wiążący wszelką bio-twórczość z LOSOWYM PRZYPADKIEM, nasycający prace Monoda, Medawara, Wolperta, Dawkinsi tak dalej. Tak jak gdyby wskazane „tuzy” – a mówiąc dosadnie NOWOTWORY nauki, a wśród nich i Maciej Giertych, wychowany na Oksfordzie entuzjasta tzw. „młodej Ziemipracowały ku chwale tego, znanego w krajach anglosaskich PoD, czyli „Księcia Ciemności”, który „wyróżnia to co nie jest, by to co jest unicestwić”.

Chodzi o rzecz bardzo prostą. Jak już pisaliśmy, kościelna POZORACJA grzechów odkupienia Krwią Chrystusa Ukrzyżowanego, ułatwia BEZWYSIŁKOWE ZBAWIENIE całej tej zgrai Przedsiębiorców, od blisko 2 tysięcy lat w imię Krzyża co pewien czas ruszających w kierunku kolejnych Podbojów. Zrodzona w „trzewiach chrześcijaństwa”, DARWINOWSKA POZORACJA procesów ewolucyjnych, oparta na tautologii „przeżywaninajlepiej do tego przeżycia przystosowanych” też jest BZDURĄ która ma zasłaniać fakt, że w nauce przechwyciła, dotknięta BZIK-iem, klika „genetyków” (BZIK – Bóg Zniweczania Inteligencji Kretynizmem – patrz „5 solas (neo)darwinizmu”).

Bowiem to już od czasów samego KarolDarwina, z naciskiem podkreślającego „Niech mnie Bóg (Izraela?) broni przed nonsensami Lamarcka w rodzaju jego tendencji organizmów do się samodoskonalenia” biolodzy „na topie” przestali brać pod uwagę w ich „filozoficznych” rozważaniach, fakt że organy UŻYWANE spontanicznie się doskonalą w miarę ich wykorzystywania. W ej sytuacji zrozumiałym się staje, że popierają oni cały ten CYWILIZACYJNY PĘD do wspierania, „słabych” przecież z ich bożej natury” ludzkich mas, za pomocą likwidujących potrzebę wysiłku Technicznych Protez. To właśnie w NASZEJ żydochrześcijańskiej religii, postulującej NIEMOC człowieka wobec sztucznego „Boga Izraela(Rz 9,20: “Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem?“) zrodził się ten, negujący istnienie w nas PRZECIWENTROPII, dewastujący „na wyścigi” resztki Przyrody, pęd „człowiekowiska” do się samo-zamykania” w coraz bardziej ruchowo go upośledzającychskrzyniach do wegetacji”.

Zbliżając się zatem do wieku lat 80 (którego dożył zarówno Budda jak i Platon), na zakończenie mej dość interesującej kariery nie tylko naukowej, wypada mi przypomnieć jeszcze raz, że NATURALNYM BOGIEM, kierującym „do rozumu dążącego” EROSA z dialogu „Uczta” Platona, była właśnie sygnalizowana przez Schroedingera w „What is LifePRZECIWENTROPIA (a więc nie żaden żydowski, zmyślony niby odwieczny PAN ŚWIATA, Adon Olam) Jak już wskazywałem, istnienie takiego metafizycznego „BOGA”, będącego PIERWSZYM MOTOREM wszelakiego animowanego ruchu, przewidywał już Arystoteles, postulując istnienie KOSMICZNEGO WSZECHBOGA nie dopuszczającego do tego, aby ruchy nieboskłonu, wskutek najrozmaitszych tarć (choćby tylko o pył kosmiczny) ustały.

O dziwo, ku mojemu własnemu zdumieniu, jakby spełniając postulat starożytnej delfickiej maksymy „poznaj samego siebie, a poznasz Wszechświat i bogów” (przytoczonej przez Jezusa w logionie 3(4) gnostyckiej Ewangelii Tomasza) bardzo podobna jak w Kosmosie sytuacja panuje wewnątrz naszych cyklicznie regenerujących się jestestw! Przecież bez tej CYKLICZNEJ REGENERACJI wszystkich przez nas używanych organów, nasze ciała by się szybko rozlatywały tak jak zużyte buty czy samochody. Stąd możemy bezpiecznie przypuszczać, że ta metafizyczna PRZECIWENTROPIA, wywołująca w zdrowych organizmach wyrównanie z nadkompensacją zaburzeń metabolizmu, wywołanych przez jakieś bodziec” (Jean Piaget, lata 1950) odpowiada za misterium życia nie tylko na Ziemi ale i w Kosmosie. (Ogony komet, zbudowane z gigantycznych brył lodu oraz ‘suchego lodu” (CO2), to są prawdopodobnie krążące przez miliardy lat świetlnych w Kosmosie rozsadniki, wtopionych w ten lód zarodków życia, przechwytywanych w stratosferze planet ”ożywionych”.)

Ale wróćmy na Ziemię, tak zawzięcie dewastowaną obecnie przez coraz bardziej industrialnego Człowieka. Otóż wbudowany „od zawszew jestestwa wszelkich odmian zoon, charakteryzujący się hormezą, biochemiczny SYSTEM w „Atrapach i paradoksach nowoczesnej biologiijuż blisko 40 lat temu określiłem jako I/RSA: Irytacja (bodziec) → Regeneracja zaburzonego elementu żywiny → jego Super (lub Nad) regeneracja → Asocjacja (czyli INTELIGENTNE połączenie się znadregenerowanych elementów, powiększające szanse życiowe tak reagujących organizmów). I bez zrozumienia, jak ta METAFIZYCZNA CECHA naszych jestestw, wpływa na naszą EGOISTYCZNĄ działalność w świecie, nie mamy ŻADNYCH SZANS, by w możliwie PIĘKNY i ROZUMNY sposób, dane nam przez naszych rodziców, życie jakoś spędzić.

M.G. Zakopane, 10.10. 2021 (Rok 104 po Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej)

Przypis

 PS. Kika ciekawych komentarzy do powyższego tekstu pojawiło się na Midrasz „Lucyfera” o Stworzeniu Boga Izraela – Berkeley72 – NEon24.pl

a w szczególności ten

> “kościelna POZORACJA grzechów odkupienia Krwią Chrystusa Ukrzyżowanego, ułatwia BEZWYSIŁKOWE ZBAWIENIE całej tej zgrai Przedsiębiorców”>To zdaje się jest sedno “naszej” wiary, ale mało kto zdaje sobie z tego tak naprawdę sprawę. Wynika z tego, że nie trzeba nad sobą pracować po to, by być lepszym człowiekiem, wystarczy uwierzyć w odkupienie win przez ukrzyżowanego Jezusa… To jest jedyny warunek konieczny i wystarczający, żeby dostąpić zbawienia… Ale żeby to wiedzieć na pewno, trzeba z Bogiem rozmawiać przez pośredników (kapłanów), bo bezpośrednio podobno się nie da.

rumpelsiltskin 13.10.2021 19:58:57

P.S. 14.10.2021

Z ciekawości, będąc na krakowskim Kazimierzu, wszedłem do gigantycznego Kościoła Bożego Ciała . Byłem zdumiony, do jakiego stopnia jego obszerne, oryginalnie gotyckie wnętrze po prostu BŁYSZCZAŁO ZŁOTEM, którego mikro blachą zostały pokryte ołtarze, ramy obrazów, etc. Tak jak gdyby w ostatnich kilku dziesięcioleciach CIAŁO CHRYSTUSA w tym kościele rzeczywiście zamieniło się w ZŁOTO!
Ot, aktualnie otrzymałem:
A to “Chrystus” z Kościoła Akademickiego w Lublinie. To jest szatan, bo ma kopyta.

Ręce też specyficznie rozłożone jak u Baphometa



Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

Jak z Berkeleya72 Onet.pl zrobił SUPER STAR “rotszyldowskiej medycyny”

Onet.pl: Berkeley72 to SUPER STAR „rotszyldowskiej medycyny”

Po matce góral z Zakopanego, z rodu narciarzy i naukowców, pseudonim Gąsienica. To zobowiązuje. Dlatego Marek Głogoczowski, choć ma nieuleczalną chorobę, walczy … by każdy pacjent w Polsce dostał lek, który wydłuża życie.

Lekarz: Ile pan chce żyć? Marek: 80 lat. Tyle, ile Budda(i Platon)

Agnieszka Sztyler-Turovsky

https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/marek-glogoczowski/fw38njb

To pan jeszcze żyje!?” — usłyszał od lekarza, gdy przez dwa dni nie odbierał telefonu. A on akurat nie używał komórki, bo miał lepsze rzeczy do roboty. Pierwszy Polak na Denali, najwyższym szczycie Ameryki Północnej. Góral z Zakopanego, z rodu narciarzy i naukowców, pseudonim Gąsienica. To zobowiązuje. Dlatego Marek Głogoczowski, choć ma nieuleczalną chorobę, walczy. Nie tylko z nią i o siebie, ale o innych. By każdy pacjent w Polsce dostał lek, który wydłuża życie.

Marek Głogoczowski

Rok 1999, miejscowość Garda we Włoszech, wczesny ranek. Marek czeka na znajomą, która ma przyjechać z Polski. Przez witrynę sklepu miejscowego optyka widzi podświetloną tablicę do sprawdzania wzroku, jaką każdy z nas pamięta jeszcze z podstawówki.

– Zrobiłem sobie test. Ot tak, dla zabawy, bo od zawsze miałem doskonały wzrok – wspomina. I zaskoczenie – na jedno oko trochę gorzej widział. – Nic z tym nie zrobiłem – dodaje. Nic z tym nie zrobił przez lat dwanaście. Dziwne? Nie. Bo nie jest facetem, który by biegał po lekarzach. Widział niejedno, przeżył niejedno. Także przyjaciół. Połowę z nich stracił, gdy sam nie miał nawet 40-stki.

Samual Samek Skierski, alpinista i malarz zginął na Mont Blanc, gdy miał zaledwie 26 lat, a Andrzej Mróz jako 30-latek, też w Alpach, Wanda Rutkiewicz na Kanczendzondze, Jean Juge na Matterhornie, a Galen Rowell, z którym Marek poznał się, gdy studiował na Uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii, też zginął, wiele lat później, w wypadku lotniczym.

– Z Galenem zrobiliśmy razem nowe drogi w Kings Canyon w Sierra Nevada. Rozmawialiśmy, dużo. Ale nie o śmierci, a o tym, po co idziemy w góry – wspomina.

Marek Głogoczowski na grani Huascaran Norte w Peru, 1972 r.

– To oczywiste, że ryzyko jest wpisane we wspinanie, zwłaszcza w górach wysokich – wspomina. Wiadomo, jest ryzyko, jest przygoda. Szli, bo chodzenie z teczką do pracy w cywilizowanym świecie to nuda i żadne wyzwanie. Galen, który napisał znany esej “The Seventh Rifle”, miał przodków traperów.

Była to w przeszłości, w Ameryce, niebezpieczna praca. Trochę podobna do zajęć Indian, którzy by upolować bizona, musieli wbić się na koniu w stado bizonów i umieć zeskoczyć z konia w galopie.

– Śmierć była wpisana w życie. I jest w życiu alpinistów – dodaje.

Jak jest wojna, kule lecą. Trzeba ich unikać

– Nie, nie myślałem, że wisi nade mną fatum, gdy ginęli kolejni przyjaciele – mówi. Ale przeżywał ich śmierć strasznie. Gdy zginął Andrzej, był na wyprawie na Huascaran Norte w Peru. Miał chwilę, gdy chciał zrezygnować, gdy poczuł, że to wszystko jest bez sensu… – Niektórych śmierci można było uniknąć – mówi.

Wanda Rutkiewicz była ofiarą wyścigu o zdobycie wszystkich ośmiotysięczników. Gdyby nie to, prawdopodobnie by nie zginęła. Myślę czasami: >>Dziewczyno, gdybyś pół roku odpoczęła, spokojnie byś tą Kanczendzongę zrobiła!<<.

Ale sam był parę razy blisko śmierci. Kwituje to krótko, ze śmiechem: “Jak jest wojna, to kule latają, trzeba ich unikać, ale nie zawsze się da”.

Tak, jak nie zawsze uda się uniknąć choroby, albo choć zorientować się, że się ją ma. Szczególnie, jak się jest alpinistą i (pół)góralem, a nie wsłuchującym się w siebie hipochondrykiem.

I gdy chodzi o chłoniaka z komórek płaszcza, który długo jest trudny do rozpoznania, bo pierwsze objawy – nocne poty, podwyższona temperatura, spadek wagi czy świąd skóry, nie są nasilone. A zmiany w morfologii krwi, świadczące o stanie zapalnym czy małopłytkowość, pojawiają się późno, gdy w organizmie jest już dużo komórek nowotworowych. A i tak lekarz w pierwszej chwili może podejrzewać zwykłą infekcję, nie nowotwór.

Marek Głogoczowski (z tyłu, przed nim Halina Kruger-Syrokomska), na wyprawie KW Warszawa na Makalu, 1978 r.

W efekcie diagnostyka trwa tak długo, że ponad 90 proc. pacjentów jest w zaawansowanym stadium choroby. Ma powiększone węzły chłonne, wątrobę, śledzionę i zajęty szpik kostny. Ten, kto ma szczęście, po diagnozie ma przed sobą cztery lata życia, a kto nie ma to tylko pół roku….

Śmierć zagląda w oczy pierwszy raz

Marek Głogoczowski zaczął się wspinać w latach 60. To stara szkoła. Co myśli o dzisiejszej?

Że to żadna przygoda, a koniec alpinizmu. Korki na Evereście, szerpowie niosą wszystko za wspinaczy, a jak ktoś źle się poczuje, to mu podadzą tlen i rozbiją namiot. Tylko trzeba się pomęczyć trochę na poręczówkach, które zostawiły poprzednie ekipy i spokojnie wczłapać się na szczyt! Mało ambitna masówka – mówi.

Marzec 1978 r., Alpy szwajcarskie. – Zjeżdżając na nartach ostrożnie we mgle ze szczytu Mont Velan (3731 m) wpadłem do szczeliny lodowcowej, gdy śnieg się pode mną załamał. Rozstawiając szeroko ręce spadałem z 15 m w dół wraz z całym “korkiem śnieżnym”, który się pode mną załamał.

Gdy się, w miarę bezpiecznie, zatrzymałem, zdjąłem narty, założyłem raki ubrałem się cieplej i z pomocą czekana i “zapieraczki” z tej szczeliny jakoś wylazłem – dziś wspomina to z luzem. Ale wtedy, patrząc w górę na małe światełko w dziurze między ścianami lodu, myślał, że to koniec.

Tydzień wcześniej zmarł mój ojciec. Miał tylko 64 lata, to było zapalenie opon mózgowych. Przez głowę przemknęła mi myśl: dopiero co mój ojciec, a teraz kolej na mnie. Jestem załatwiony – myślałem.

Ale nie był. Gdy po godzinie, przebijając się przez metrową warstwę śniegu nad głową, znowu znalazł się na oświetlonym tym razem słońcem lodowcu, pojechał dalej wlokąc za sobą na końcu liny doczepiony czekan i plecak – na wszelki wypadek, by na powierzchni został znak, gdzie znowu wpadłem. A gdy już znalazł się w miejscu bezpiecznym na przełęczy, to pomachał nadlatującemu pilotowi helikoptera. – Żeby odleciał, że ze mną wszystko OK – wspomina.

Mt. Cook (3751) w Alpach Południowych na Nowej Zelandii (Marek Głogoczowski w środku), Sylwester 2011 r.

Bo partnerka z klubu w Genewie, z którą się wspinał, zdążyła już wezwać helikopter. Chcieli potem Marka skasować ze tę niedoszłą akcję ratunkową na 2000 franków, po maksymalnych stawkach.

Zacząłem się awanturować, bo się okazało, że helikopter nie miał licznika, tylko pani sekretarka zwykła >>z kapelusza<< wpisywać maksymalne kwoty – śmieje się.

Tego wypadku zresztą by nie było, gdyby nie to, że wraz z partnerką wspinaczki dali mniej doświadczonej grupie z Klubu Akademickiego w Genewie (CAAG) swoją drugą linę… – Tamci podeszli łatwą drogą i zjechali bezpiecznie przed godz. 12, póki śnieg był twardy. A my, wspinając się z nartami na plecach, na ten szczyt drogą dość trudną, dla bezpieczeństwa oboje mieliśmy osobne liny aby, jak ktoś z nas wpadnie w szczelinę, partner mógł ją podać “nieszczęśnikowi” – tłumaczy Marek.

I drugi raz…

Śmierć zajrzała mu w oczy drugi raz na wielowyciągowych “skałkach”, znów w okolicach Genewy. – To było na łatwym, zawieszonym 200 metrów nad piargiem trawersie, który zazwyczaj robiliśmy bez liny. By zobaczyć, jak się wspina, na trudnej drodze, zespół za nami, wróciłem się tym trawersem do miejsca gdzie kończą się trudności.

Stwierdziwszy, że uda im się przejść tę drogę, już na pełnym “luzie” wracałem tym trawersem w pionowej ścianie. I wtedy od skały oderwał się duży kamień, którego się wcześniej już dwa razy chwytałem.Odruchowo rzuciłem go z całej siły w tył, by siła jego odrzutu dopchnęła mnie do ściany. Gdyby nie to, spadłbym nie ubezpieczony z 200 metrów na piarg – wspomina.

Jestem jednym z niewielu alpinistów z tamtych czasów, który żyje – dodaje.

W ślady taty poszła jego córka. – Dziś jest trzydziestolatką, wielojęzyczną przewodniczką w Tatrach. I nie chce robić kursu przewodnika alpejskiego, choć więcej by zarabiała – śmieje się Marek.

Marek Głogoczowski z córką, przewodniczką tatrzańską

Pytam, czy się bardzo denerwuje, że córka poszła w jego ślady i czy jej to ryzykowne życie odradzał.

Przecież ja z nią wszędzie byłem, wszystko jej w górach pokazałem, to jakie mam mieć nerwy?! – śmieje się.

Ćwiczył z nią od dzieciństwa różne trudne sytuacje. A na sam koniec jego kariery, gdy miał już 75 lat, przeszli razem piękną i trudną Grań Wideł między Łomnicą i Kieżmarskim Szczytem.

Tam >>tata<< miał trochę przygody, gdy zjeżdżając z jakiejś turni na linie wyrwał ze ściany dość duży blok skalny, który w dół poleciał z hukiem, nie naruszając jednak liny – mówi.

Walka z chorobą i igrzyska zimowe w Soczi

Jesień, 2012 r., 13 lat po tej zabawie ze sprawdzaniem wzroku na włoskiej tablicy nad jeziorem Garda. Tym razem Polska, Zakopane. Rutynowa wizyta w przychodni.

Okulistka zauważyła, że rzeczywiście mam wyraźnie słabszy wzrok w lewym oku. I jeszcze coś – jakieś gruzełki pod powieką. Widać je było dopiero, jak się odchyliło powiekę. Wiedziałem o nich, nic sobie z tego nie robiłem.

Lekarka powiedziała, że pod drugą też coś mam. O tym to już nie wiedziałem – opowiada. Zakopiańska okulistka wysłała go na dalszą diagnostykę do Nowego Targu, a stamtąd lekarze kierowali go do Krakowa – trafił do kliniki oftalmologicznej.

– Długo to trwało. Aż w końcu zrobiono mi biopsję – pobrano wycinek spod powieki. Przyszedł wynik. I okazało się, że mam chłoniaka – wspomina. Był już czerwiec roku 2013.

Co mówi medycyna o tej chorobie? Że chłoniak z komórek płaszcza, bo o nim mowa (w skrócie MCL), to jedno z większych wyzwań onkologii. Bo raz, że nieuleczalny, to jeszcze zwykle szybko się rozwija. I po leczeniu nawraca, bo to leczenie też pozostawia wiele do życzenia. Właściwie to wciąż nie ma jasnych standardów ani w pierwszej, ani w kolejnych linii tego leczenia. Więc “standard” jest taki, jaki zwykle w polskim leczeniu raka: chemia, operacja, radioterapia. I czekanie z duszą na ramieniu do następnej wznowy.

Marek Głogoczowski pod szczytem Mt McKimley (dziś Denali) na Alasce w 1970

 – No to zacząłem chemioterapię. Ciężka bardzo sprawa – mówi o tamtym czasie. Po chemii wciąż miał problemy z ropniem w przynosowym kącie oka. – Ten lokalny chłoniak wielkości ziarna kukurydzy widoczny, gdy się odsunęło powiekę, zablokował kanalik łzowy.

Zrobił się wrzód, zakażenie. Antybiotyki, chemia, wszystko okazało się niewystarczające. Prowadził mnie prof. Wojciech Jurczak w Katedrze Hematologii UJ, na Kopernika i po całym cyklu chemii wysłał mnie jeszcze do prof. Jacka Składzienia, laryngologa z Katedry Laryngologii. Tam, by udrożnić ten kanalik, zrobili mi kolejny zabieg. I potrzebne były jeszcze napromieniowania – wspomina.

– Resztki chłoniaka zabijali mi w lutym 2014 r. – kontynuuje. Pamięta tak dokładnie rok, bo trwały akurat igrzyska, pierwsze zimowe igrzyska w Rosji. Z ekranu telewizora machały olimpijskie maskotki: śnieżna pantera, zajączek i biały miś.

Marek kończył radioterapię, ale zamiast chorobą, wolał emocjonować się występami Polaków. I przypomnieć sobie o sukcesach narciarskich chłopaków takich jak on, czyli z Zakopanego. Przecież gdy kończył podstawówkę, pierwszy medal na zimowych igrzyskach olimpijskich zdobył dla nas Franciszek Gąsienica Groń – brązowy krążek w kombinacji norweskiej 1956 r. A następnie w 1972 r., pierwsze olimpijskie złoto dla Polaków w skokach – Wojciech Fortuna.

Marek Głogoczowski zjeżdża z Gran Zebrú (3841 m.), Ortles, Włochy, 2009 r.

Marek sam też pochodzi z rodziny sportowców – brat jego matki Mieczysław Gąsienica-Samek zmarł trzy lata temu, ale bezpośrednio po wojnie był przez kilka lat vice (i raz mistrzem) Polski w skokach narciarskich, tuż za Marusarzem. Co więcej, startując jako student geodezji, został złotym medalistą Uniwersjady w Davos w1947 r., w ramach polskiej sztafety biegowej, a w kolejnej Uniwersjadzie w 1951 r., w Szpindlerowym Młynie w Czechosłowacji, zdobył brąz w slalomie. – Wtedy zwykle jak się było narciarzem, to uniwersalnym – startowało się we wszystkich konkurencjach.

Morawiecki, lockdown, dzwoni lekarz

Po igrzyskach w Soczi Marek jeszcze przez dwa lata, co trzy miesiące, musiał stawiać się u lekarza na wstrzykiwanie przeciwciał. I tyle. – Potem miałem spokój. Na prawie sześć lat – mówi. W międzyczasie przyplątała się zaćma.

Usłyszałem od okulisty, że trzeba operować. No to przeszedłem operację w klinice prof. Ariadny Gierek. Najpierw w jednym, potem w drugim oku. I tak się trzymałem parę lat. A potem zaczęły się pierepałki – opowiada.

Była jesień 2018, Zakopane. Rutynowe badania przesiewowe dla seniorów.

– Wykryli mi jakieś guzki na tarczycy. Sprawdzili co to, no i okazało się, że chłoniak odnowił po sześciu latach. I że jest już w płucach – wspomina. Ale i tak długo się trzymał, bo zwykle choroba odnawia się jeszcze szybciej – nie każdy ma szczęście i przerwę choćby pięć lat od chemii. Marek znów trafił do prof. Jurczaka, tyle, że tym razem na onkologię na ul. Garncarskiej w Krakowie, do Pracowni Chłoniaków.

25 marca, 2020 r. Premier Morawiecki ogłasza lockdown. – Tego dnia zadzwonił mój lekarz:

>>To pan jeszcze żyje?!<< – zapytał. Nie odbierałem od niego telefonu przez dwa dni, bo go po prostu gdzieś rzuciłem, a dźwięki były wyciszone – wspomina.

A to był telefon z radosną nowiną! – Udało się załatwić dla mnie tabletki – wspomina.

Chodziło o ibrutynib stosowany u pacjentów z nawracającym chłoniakiem z komórek płaszcza. Na popularnej stronie mp.pl, czyli medycynie praktycznej, na której można sprawdzić każdy lek, o ibrutynibie może przeczytać: “Podawać jeden raz dziennie, o stałej porze; kapsułki połykać w całości popijając szklanką wody.Nie przyjmować jednocześnie z sokiem grejpfrutowym lub gorzkimi pomarańczami. Leczenie kontynuować do czasu progresji choroby”. Brzmi prosto, ale prosto nie jest.

Marek Głogoczowski w Ekwadorze, 1972 r.

Bo ten lek nie jest w Polsce refundowany. Lekarzowi, który prowadził leczenie Marka, udało się go zdobyć, ale tylko w ramach Ratunkowego Dostępu do Technologii Lekowych. Ratunkowych – to słowo nie jest tu przypadkiem, bo ten lek ratuje życie. Lepszego, innego na tę chorobę, nie ma.

– Dostałem ten lek, ale tabletek starczyło na trzy miesiące– wspomina Marek. I chyba nie trzeba tego tłumaczyć, ale dla szczęśliwców kompletnie nie zorientowanych w onkologii wyjaśniamy: ten lek trzeba brać do końca życia.

Walka z chorobą i o refundację

– Po trzech miesiącach wszystko się zacięło – wspomina Marek. To nic nowego, nie on pierwszy i nie ostatni mógł polec na biurokracji w polskiej ochronie zdrowia.

Tym razem jest jeszcze gorzej, bo dostępność do leczenia w ramach ratunkowego dostępu nie działa już tak sprawnie w związku z powstaniem Funduszu Medycznego i obawą mniejszych ośrodków klinicznych przed bezzwrotną inwestycją w lek, który zamówią dla pacjentów i za który nikt im pieniędzy nie zwróci.

Nie chcieli mi wydać kolejnych dawek, pisałem odwołania do Ministerstwa Zdrowia. Nic nie dały. Znajoma, solidarnościowa działaczka, która wie, gdzie z czym i do kogo uderzyć, namówiła mnie, żebym zadzwonił do Rzecznika Prawa Pacjenta.

Tak zrobiłem. Rzecznik powiedział, że potrzebuje podkładkę od lekarza – dowód na to, że faktycznie ten lek to dla mnie jedyna szansa. Prof. Jurczak to potwierdził. I zgoda na moje leczenie była… nazajutrz – wspomina.

Dzięki temu przerwa w przyjmowaniu tabletek skończyła się po trzech tygodniach. Minęło pół roku i odpukać, jak dotąd, już nic tego nie zakłóciło. Takie szczęście w Polsce ma zaledwie 30 osób. To ci, którzy dostali lek dwa lata temu w ramach ratunkowego dostępu. A zakwalifikowanych było do niego ponad 50 Polaków.

Mogliby mieć przedłużone życie. Bo ten lek tak działa. A chemioterapia? Po pierwszej wznowie przychodzi druga chemia. A ta zatrzymuje tę chorobę, ale tylko na 11 miesięcy. Niecały rok. I potem jest koniec – mówi Marek.

– Ja żyję już przynajmniej rok dzięki tym tabletkom – dodaje.

Pacjenci leczeni w ramach RDTL pokazują, że standardowe leczenie jest nieskuteczne i u dużej grupy pacjentów nie ma możliwości zastosowania innych opcji. Nawrót choroby to niekorzystne rokowania – zwykle oznacza rok, maksymalnie dwa lata życia.

W lipcu 2021 r. Ministerstwo Zdrowia ogłosiło nową listę refundacyjną. Ibrutynibu na niej nie ma. Czyli nie ma jedynej, jak na razie szansy dla pacjentów z chłoniakiem z komórek płaszcza.

Polska kupuje sprzęt dla wojska za 25 mld złotych. MON ogłosił to w lipcu. Wydajemy ogromne pieniądze, by kupić sprzęt obronny, który pewnie nadaje się na pustynie, a nie na polskie błoto – mówi Marek Głogoczowski.

– Pieniądze są na to, ale nie ma na refundację, do pieniędzy na nią, jakoś lekarze i pacjenci niestety nie mogą się dokopać – dodaje.

Gdy choroba nawraca w ramach NFZ dostępne są jedynie kolejne schematy immunochmioterapii. A jeśli nie zadziałają? Pacjent może liczyć tylko na cud, albo na to, że też jakimś cudem, weźmie udział w badaniach klinicznych.

Tymczasem w Europie standardem jest dostęp do nowoczesnych leków, przede wszystkim inhibitorów kinazy Brutona. np. wspomniana terapia ibrutynibem – najbardziej oczekiwanym lekiem przez polskich hematoonkologów przy nawrocie choroby.

W ponad 20 krajach Europy pacjenci mają to leczenie refundowane już od czterech lat. W Polsce nie. Do tego proces refundacyjny tej terapii trwa ponad 1000 dni. To chyba rekord, niestety niechlubny, a nie olimpijski. W raku zawsze liczy się czas, ale w tym chłoniaku biegnie jeszcze szybciej. 1000 dni to mało dla polskich urzędników, bo przyklepać w papierach refundację.

A jak alpinizm i antyszczepionkowcy

Marek Głogoczowski chyba szybciej pokonywał nie tylko szwajcarskie lodowce. Nawet ten, super długi Kalhitna Glacier, po którym się podchodzi na Mount Mc Kinley na Alasce.

Gdy wracał z tego szczytu, jego zespół przez załamanie pogody stracił dwa dni i już nie mógł bić ówczesnego rekordu wyjścia na szczyt i zejścia do lądowiska małych samolotów, położonego na wysokości ok. dwóch tysięcy metrów. Wracał wtedy z Mc Kinley’a razem ze wspinaczem z Austrii.

Był z nami młody Amerykanin, któremu tato przysłał pieniądze na powrót do domu samolotem. A ja i równie biedny Austriak cztery dni wracaliśmy, z tego lądowiska przez lodowiec do jego samego końca, a następnie przez podmokłą tundrę przez całe cztery dni, w dwa ostatnie dni o całkowitym głodzie – wspomina.

– Zresztą na własne życzenie, bo nie chciało nam się zabrać ze sobą, z lądowiska wystarczającej ilości żywności na tą “mini przeprawę”, dokonaną przez nas po raz drugi w historii podboju tej góry – opowiada.

Zdziwiłem się wtedy, że człowiek może przez dwa dni nic nie jeść i po tym czasie przestać w ogóle odczuwać głód – trzeciego dnia, choć przedzieraliśmy się przez zakrzaczony masyw porównywalny rozmiarami do polskich Gorców, już się nam nie chciało jeść. Jak widać człowiek ma takie niezwykłe możliwości, że może spędzić wiele dni maszerując na głodnego! – wspomina tamto zejście.

– No i mieliśmy przy tej okazji interesujące spotkania, choćby ze stadem łosi, które po raz pierwszy widziały ludzi oraz z niedźwiedziem grizzly, który wyczuwszy, że stąpamy w półmroku za nim, po opuszczonej drodze poszukiwaczy złota, po prostu ustąpił nam z drogi, poszedł w krzaki – opowiada.

– Położyliśmy się spać zaledwie z pięćset metrów dalej, w zatoczce na poboczu tej drogi, tak byliśmy zmęczeni, że nawet niedźwiedź nie był nam straszny! – dodaje ze śmiechem.

Super trudna Droga Bonattiego na Petit Dru w Apach Chamonix w 1985 r. też nie zajęła mu tych “biurokratycznych” 1000 dni. Dziś jej już by nie zrobił, ale nie dlatego, że nie ma siły, po prostu w 1993 r. cała zachodnia ściana Petit Dru spadła i już tej drogi nie ma. Ale Marek wciąż dba o “gasnącą z wiekiem”, jak mówi, kondycję.

Pod koniec zimy regularnie biegł na nartach. – Jestem “jednooki”, więc trudniej mi po stoku nieoświetlonym zjeżdżać, ale na Kopieńcu byłem wczoraj – mówi. Do tego dwa, trzy razy w tygodniu chodzi na basen – przepływa obecnie po 800 m (przed pandemią było to 900 m z kawałkiem). Do tego poranne podciąganie na drążku i ćwiczenia rozciągające.

Tego ostatniego nauczył mnie dwa lata straszy ode mnie emeryt, który mi pokazał jak się to robi opierając się plecami o poręcz balkonu. W Zakopanem nie mam balkonu i tę poręcz imituje kijek narciarski – opowiada.

I wyjaśnia tę “technikę”: – Unieruchamiam kijek plecami we framudze drzwi. I ze 25 razy wychylam się przez ten “balkon” do tyłu – mówi. Żartuje, że dzięki temu przynajmniej w Zakopanem nie ma zagrożenia, że w trakcie tego ćwiczenia może fiknąć do tyłu.

Chwilę później nasza rozmowa też fiknęła od alpinizmu i chłoniaka do antydarwinizmu, koronawirusowych mutacji i szczepień przeciwko COVID oraz Arystotelesa.

– Antyszczepionkowcy? Żenada – mówi Marek. A potem najeżdża na neodarwinistów. – Sztuczne te ich teorie. Na uczelniach też siedzą pieprz**ęci ludzie – śmieje się.

I opowiada o prof. Pierre-Paul Grassé, francuskim zoologu, który też twierdził, że neodarwinizm to ściema. I przechodzi do czasów studiów w Berkeley. Studiował tam geofizykę na UC Berkeley, skoczył fizykę na UJ, by w końcu zostać zawodowym doktorem, ale filozofii. Ojciec Marka też był naukowcem, profesorem geo-chemii.

– W Berkeley poznałem “graduate” studenta Leszka Kołakowskiego, który zajmował się Heglem. Twierdził (nie byłem wtedy jeszcze filozofem), że cała socjologia to wielkie g…. – wspomina Marek.

– Trzeba wrócić do Arystotelesa i jego rozumienia procesów biologicznych – tłumaczy. Głogoczowski. W sumie nie powinnam być zdziwiona tym gwałtownym skrętem tematycznym. Na jego stronie internetowej jest adnotacja (tylko, że małą czcionką):

Antyglobalizm i anty(neo)darwinizm, Biblia i jej przekłamania, religia oraz kultura zombi, szkoła Piageta, alpinizm i ski-alpinizm.

Gdy dwa lata temu choroba się odnowiła, Marek Głogoczowski znów trafił do prof. Wojciecha Jurczaka, a ten zapytał:

>>Ile pan chce żyć?<<. Marek odpowiedział, że 80 lat. Lekarz chyba myślał, że po prostu chodzi o okrągłą rocznicę. Wtedy usłyszał: >>Tyle żyli i Platon i Budda. Po co więcej?!<<.

Miejmy nadzieję, że jako alpinista i twardy góral z Zakopanego, Marek ambitnie pójdzie na rekord. I postanowi jednak dociągnąć do setki!

Marek Głogoczowski pseud. Gasienica, urodził się w Zakopanem w 1942 roku. Filozof, pisarz, alpinista, himalaista, pierwszy polski zdobywca Denali. Instruktor taternictwa i alpinizmu w Alpach Szwajcarskich. Dokonał, w 1968 roku, wraz z Maciejem Kozlowskim i Andrzejem Paulo pierwszego wejścia filarem Brugdommen w masywie Trolltindene w Norwegii, a także (z Austriakiem Franzem) wszedł na Mt. McKinley (obecnie Denali) na Alasce w roku 1970, w 1972 z ekipą Francuzów pierwszy przeszedł wschodnią granią Nevado Huascaran Norte (6655 m) w Peru. Przeszedł większość klasycznych wielkich dróg alpejskich, w ramach rekonwalescencji po złamanym (na rowerze) obojczyku, jako pierwszy Polak (z Andr. Mierzejewskim) przeszedł południową ścianą Naranjo des Bulńas w Hiszpanii.

W 1978 wszedł na szczyt piramidy Cheopsa – 138,75 m – w Egipcie (obecnie niedostępny dla takich wyczynów), a na 51 urodziny zjechał na nartach ze szczytu Mount Blanc (4806 m). Przeszedł na nartach wszystkie największe szlaki Alp. W 1968 współzałożyciel (i pierwszy prezes) ogólnopolskiej Federacji Akademickich Klubów Alpinistycznych, w latach 1979-81 był prezesem Club Alpin Academique w Genewie, ponad 20 razy organizował „Memoriał Jana Strzeleckiego w Narciarstwie Wysokogórskim”, którego pierwszą edycję wygrał startując w duecie z kuzynem, Romanem Gąsienicą-Samkiem. W Nowy Rok 2012 r. zakończył karierę wysokogórską wejściem (z Andrzejem Mierzejewskim i Andrzejem Kulą) na najwyższy szczyt Alp Południowych Nowej Zelandii – Mount Cook (3754 m.). Więcej o Marku Głogoczowskim przeczytasz na jego stronie:https://markglogg.eu/

Agnieszka Sztyler-Turovsky

 

Posted in Alpinizm, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment

PAN w Z-nem (58): „Syndrom Dobzhansky’ego” to ISTOTA Ruchu Antyszczepieniowego

Syndrom Dobzhansky’ego” to ISTOTA Ruchu Antyszczepieniowego

czyli

Kult TPD to „wirus kulturowy” Homo Imbecilis namnażający

Niektórzy naukowcy uważają, że”informacja” (nie materia) jest pierwotnym bytem, na którym zbudowany jest wszechświat” – Paul Dawies „Przegląd” 25/2021

Tak (bez)myślący naukowcy – oraz religianci – ZAPOMINAJĄ, że inFORMAcja bez jej podłoża MATERIAlnego nie ma racji bytu – ARYSTOTELES przed 2400 laty

3300 słów

Ot, co twierdził, ten zapomniany dzisiaj Arystoteles, o HIERARCHII w Przyrodzie, zwłaszcza tej Ożywionej:

Czym w danym bycie jest więcej formy (jest ona bardziej złożona) a mniej materii, tym zajmuje on wyższe miejsce w hierarchii. I tak: byty nieożywione takie jak np. kamień zawierają w sobie bardzo dużo materii i mają przy tym bardzo prostą i nieruchomą formę. Rośliny mają bardziej złożoną formę, która podlega powolnym zmianom. Zwierzęta mają jeszcze bardziej złożoną formę, która daje im możliwość ruchu i reagowania na zmiany. Wreszcie ludzie posiadają bardzo złożoną formę zwaną duszą, która posiada unikatową cechę bycia świadomym o samej sobie. (…) rozważając pierwszą przyczynę (sprawczą) ruchu (primus motor), Arystoteles postulował istnienie ducha, który poruszałby światem, tak jak dusza porusza ciałem. … Duch ten został utożsamiony z bogiem, …Biologia Arystotelesa miała charakter witalistyczny. Zakładała, że tym, co odróżnia istoty żywe od reszty rzeczywistości jest ucieleśniona dusza (przeciwstawiająca się siłom, wymuszającym rozkład wszystkich ustrojów mających formy bardziej złożone – MG 2021)

(W tym miejscu dodam, rozwijając myśl fizyka Edwina Schrödingera (1944), że ten arystotelesowski, ucieleśniony w zoon, czyli żywinie, „bóg, który porusza światem” posiada jak najbardziej ogólną nazwę PRZECIW-ENTROPII)

*

1. Jak ten, wyraźnie ZNIENAWIDZONY przez samo-unieruchomionych w ich pracowniach badaczy, „przeciwentropiczny witalizm” działa, to już w wieku lat 10-11 DOSTRZEGŁEM na sobie samym

Otóż był to w Polsce okres STALINIZMU i prawie cały rok szkolny 1952/53 spędziłem u dziadków, zakopiańskich górali. A oni na Nowy Rok otrzymali „Kalendarz Rolniczy 1953”, który u nich, nie czytany, po prostu leżał na stole. I ja, „czwartoklasista”, się w jego stalinowskich treściach rozczytywałem. Szczególnie mi się spodobał artykuł „Zimny wychów cieląt”. Chodząc zaś do lokalnej szkoły podstawowej zimą, przy rano blisko -20 stopniowym mrozie, odziany tylko w gruby sweter z góralskiej wełny (gryzącej mnie przez flanelową pod nim koszulę), sobie jako szczeniak myślałem, ze jestem takie „cielę” na zimno hodowane.

Oczywiście, mając takie „stalinowskie” doświadczenie z wczesnej mej młodości, mieszkając już w Krakowie w okresie gdy nas obowiązkowo szczepiono (na gruźlicę, jak pamiętam), doskonale rozumiałem na czym polegają szczepienia, że narażenie naszego organizmu na osłabiony czynnik chorobotwórczy wywołuje jego reakcję w postaci powstania odporności na zwiększone dawki tegoż szkodliwego czynnika. Dzieje się to dokładnie tak jak w wypadku tych „stalinowskich” cieląt, narażanych na „chorobotwórcze” zimno, u których wzrasta odporność na przyszłe choroby. (Oczywiście z tym „zimnem”, jak i z innymi „osłabionymi czynnikami chorobotwórczymi” nie należy przesadzać, o czym zarówno hodowcy bydła, jak i szczepiący nas lekarze doskonale wiedzą – niestety jest to rzecz „absolutnie nie do pojęcia” dla rzesz współczesnych „antyszczepienników”. O czym w pkt. 3.)

Stąd też, przebywając w trakcie mej „późnej młodości” (w wieku lat 27-30) w środowisku akademickim USA, po wielokroć byłem zdumiony, do jakiego stopnia tamtejsza „zasiedziała” biała ludność – i to w szczególności jej „naukowe elity” – utraciła intelektualną zdolność do precyzyjnego rozróżniania między ożywionymi i nieożywionymi przedmiotami (przypominam, intelekt pochodzi od łac. inter legere – czytać pomiędzy, rozróżniać). Pod wpływem tych osobistych doświadczeń już wtedy, przed dokładnie 50 laty, na łamach paryskiej „Kultury” starałem się tłumaczyć to zjawisko „entropii myślenia”, naturalną chęcią przystosowania się ludności USA do ULTRA ZMECHANIZOWANEGO, WYGODNEGO trybu życia, w super-zurbanizowanym otoczeniu. Nawet na ten temat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley napisałem mą całą Meta-Ph.D. ThesisThe Not-Too-Divine Comedy” (1972).

Po powrocie zaś do Europy, to NAUKOWYM BODŹCEM, który w połowie lat 1970 zadecydował o mej przyszłej naukowej – nazwałbym ją obecnie z dumą PRZECIWENTROPICZNEJ – karierze w zakresie Nauk o Życiu, było szczere przyznanie się, znanego amerykańskiego pisarza na tematy ewolucyjne, Teodozjusza Dobzhansky’ego, że NIE ROZUMIE ON „dlaczego mięśnie, wskutek ich zmęczenia wysiłkiem nie słabną, ale ulegają wzmocnieniu?” Jak zauważyłem to w czytanej podówczas przeze mnie jego książce, Dobzhansky W OGÓLE nie uwzględnił tego, SUPERPOWSZECHNEGO przecież zjawiska fizjologicznego, w promowanej przezeń „Syntetycznej Teorii Ewolucji”!

Po takich mych doświadczeniach życiowych, zarówno wczesnej jak i średniej młodości, dość łatwo było mi przyswoić sobie, już w wieku lat 30-40 gdy mieszkałem w Genewie, sformułowaną przez Jeana Piageta koncepcję kolejnych etapów rozwoju psychologicznego u dzieci. Ten szwajcarski psycholog, będący biologiem ze swego podstawowego wykształcenia, na podstawie obserwacji rozwoju swego własnego potomstwa, wyszczególnił stadia formowania się u niego podstawowych wyobrażeń o otaczających je przedmiotach (choćby precyzyjnego odróżniania prostokąta od podobnej figury mającej 5 kątów, w kształcie otwartej pocztowej koperty; patrz na ten temat elegancki film Alaina Tannera, streszczony symbolicznie tutaj).

W tym JAKOŚCIOWYM opisie kształtowania się u dzieci, coraz bardziej udoskonalonego zrozumienia otaczającego je świata, niezwykle istotną była obserwacja Piageta, że jeśli młode osoby – w tak zwanym „wieku krytycznym” ich wzrostu – z jakichś przyczyn, zostaną niedopuszczone do wykonywania odpowiednich czynności ruchowych, to w późniejszym okresie życia nie będą już w stanie nadrobić tej „niedoróbki” ich psycho – sensomotorycznego rozwoju. (Znanym przykładem są tutaj, znajdywane także i w Europie, tak zwane „dzikie dzieci”, wychowane od wczesnego wieku przez zwierzęta – gdy znalazły się one w „cywilizacji” w wieku lat około 7-10, to nie były one już w stanie wyrobić u siebie zdolności posługiwania się „ludzkim” językiem.)

Ta sprawa, do jakiego stopnia rozwój poszczególnych umiejętności człowieka jest zależny od ćwiczeń przezeń wykonanych w tak zwanych „krytycznych” okresach jego wzrostu, jest znana specjalistom w zakresie edukacji. We francuskim popularnonaukowym „La Recherche” znalazłem nawet wynik badań wskazujących numerycznie, jak nauka gry na instrumencie strunowym już w wieku lat 5–13, zwiększa znacznie ilość w mózgu neuronów, reagujących na podrażnienie małego palca lewej ręki (którym naciska się strunę by zmienić wysokość wydawanego przez nią tonu), w porównaniu z osobami które na takich instrumentach nie grają (sujet moin). W sytuacji gdy ktoś się nauczył grać na skrzypcach w późniejszym wieku, już tak silnej reprezentacji w mózgu „czułości” swego małego palca on nie osiągnie:

Duża liczba neuronów w mózgu, które się rozwijają szczególnie silnie u osób które w młodości „zabawiają się” nie tylko grą na instrumentach muzycznych, ale i najrozmaitszymi sportami – a w wieku do około 20 lat i rozwiązywaniem zadań z matematyki i fizyki – powoduje oczywiście arystotelesowskie wzbogacenie się FORM struktury neuronalnej mózgu tak „samowychowującej” się osoby. A to STWARZA u niej, już w wieku wczesnodorosłym, w miarę szerokie wyobrażenie sobie nie tylko otaczającego ją świata, ale i wewnętrzne zrozumienie (zwane introspekcją) jej własnych, wymuszanych przez związaną z wiekiem fizjologię, zachowań.

2. Tutaj pozwolę sobie przypomnieć w skrócie – jako że repetitio mater studiorum est – co na temat mechanizmu powstawania tych WYUCZONYCH skojarzeń pisałem już cztery lata temu

Mianowicie w artykule „Jean Piaget: nawet mikroorganizmy myślą – i MEGA konsekwencje tego faktu ‘mikro’”– artykule który powstał po mym „zderzeniu się” z „ Autystyczną Rzeczywistością VIII Wrocławskich Konfrontacji Psychologicznych” (Instytut Psychologii UWr, 26 kwiecień 2017) zauważyłem:

> (…) Jean Piaget całą swą teorię pojawiania się, wymuszonych przez nieustające, zazwyczaj samorzutne ćwiczenia się dziecięcego organizmu, kolejnych faz rozwoju jego osobowości, streścił w sławnej formule « la réequilibration majorante des perturbations advenues » – czyli po polsku „wyrównanie z nadkompensacją zaburzeń homeostazy organizmu”. (…) Wjęzyku laików „wyrównanie z nadkompensacją”oznacza lamarckowską HIPERTROFIĘ organu, którego „spokój” (homeostaza) została zaburzana w jakiś sposób.To początkowo tylko ILOŚCIOWE zjawisko w pewnym momencie przechodzi – w sposób całkowicie biochemiczny – w nową JAKOŚĆ zachowania się organizmu.Warto przy okazji przypomnieć, że ten negowany przez „zmatematyzowanych przyrodników” (kartezjan, maltuzjan, neodarwinistów) fakt zaczęli dostrzegać dopiero marksiści, postulujący nie-liniowe zachowania się wielkich mas ludzkich.

> W jaki sposób odpowiedni trening prowadzi do powstawania zachowań, zezwalających na lepsze przystosowanie się do otoczenia? Tutaj znowuż odpowiedź jest bardzo prosta, w trenowanym organizmie następują SPONTANICZNE ASOCJACJE – czyli SKOJARZENIA – poruszeń, w tym poruszeń zmysłów wywołanych ich IRYTACJĄ, występującą jednocześnie lub w powtarzającej się kadencji. Są to sławne odruchy warunkowe Pawłowa, pozwalające na przykład psu lepiej antycypować, poprzez wydzielenie śliny oraz kwasów żołądkowych, na pojawienie się oczekiwanego przysmaku.

> Otóż już blisko 40 lat temu, w trakcie robienia doktoratu z genetyki populacji na Uniwersytecie Genewskim, jako z wykształcenia fizyk i to ciała stałego, pozwoliłem sobie dokonać bardzo prostego SKOJARZENIA. Mianowicie wyuczone przez nas w młodości odruchy warunkowe – chociażby te w formie artykułowanej w jakimś języku mowy – są zachowywane przez całe następne dziesięciolecia. A jeśli powiążemy ten fakt, z biochemiczną zasadą, że wszystkie miękkie „białkowe” struktury organizmu są odnawiane co kilka tygodni, lub co najwyżej miesięcy, to otrzymujemy logiczny wniosek, że niezbędne do konstrukcji odruchów warunkowych nowe bio-struktury MUSZĄ powstawać na poziomie znajdujących się w jądrze komórkowym „matryc” genetycznych, służących do cyklicznej regeneracji tych białek.

> Od strony „technicznej” takie struktury genetyczne, kodujące wyćwiczone odruchy, winny powstawać w identyczny sposób jak SZTUCZNE ODRUCHY WARUNKOWE, które inżynierowie wymuszają u np. bakterii „zatrudnionych” przy produkcji znanych leków, choćby insuliny. (…):

> Mówiąc jak najbardziej ogólnie, organizmy żywe działają jak metamaszyny, które (w miarę ich używania) samoczynnie naprawiają i ulepszają ich nie-krytycznie uszkodzone elementy. Zarówno wielki organizm słonia jak i pojedyncza jego komórka jest to biochemiczny SYSTEM, reagujący na jego podrażnienia (IRYTACJE) poprzez REGENERACJĘ i NADREGENERACJĘ (hipertrofię), a następnie i ASOCJACJĘ (skojarzenie) tych z(nad)regenerowanych jego elementów. W skrócie IRNAlub elegancko po angielsku IRSA(SSuperregenearation). Ten System IRSA jest podstawą INTELIGENCJI ŻYWINYboć przecież samo to słowo się wywodzi od inter-ligare, czyliłączyć między sobą” reakcje na bodźce występujące jednocześnie lub w sekwencji.(…)

> (…) Tutaj pozwolę sobie podać przykład jak nie tylko dziedziczy się predyspozycję do powtarzania w młodości odruchów WYUCZONYCH przez naszych przodków, ale także dziedziczy się tendencję do „zapominania” odruchów, które już od tysięcy lat nie były wykorzystywane przez naszych rodziców bezpośrednio po ich porodzie. Otóż na zdjęciu poniżej pokazany jest silny odruchowy „małpi chwyt” urodzonych w 7 miesiącu ciąży wcześniaków. Ten chwyt, niezbędny do przytrzymywania się noworodka na plecach matki, już nie występuje u niemowląt urodzonych normalnie, w 9 miesiącu ciąży:

> (…) Współpracując wtedy (lata 1979-81) ze Szkołą Epistemologii Genetycznej w Genewie, oraz z kilkoma młodymi biologami molekularnymi na Uniwersytecie Paryż VII, już ponad 35 lat (obecnie 40!) temu w artykule „Open Letter to Biologists”, opublikowanym w periodyku „Fundamenta Scientiae(Oxford, no 2/2, 1981) wskazałem, że zapamiętywane przez dziesiątki lat odruchy warunkowe, MUSZĄ BYĆ kodowane za pomocą precyzyjnych modyfikacji DNA oraz RNA. A to ze względu na Dogmat Biologii Molekularnej (…):

> Niespójność głoszonych teorii z zasadami logiki, oraz z dobrze obserwowalnymi faktami, nie przeszkadza zarówno neodarwinistom jak i kreacjonistom prowadzić BEZPŁODNE dyskusje na temat ŚWIĘTEJ EWOLUCJI. Obie te, na pozór się zwalczające „partie religijno-naukowe” pilnie starają się nie dostrzegać nie-losowego faktu STWARZANIA, przez organizmy, nowej BIO-INFORMACJI, w szczególności w sytuacji ich pobudzeniado tej czynności odpowiednią IRYTACJĄ: po mym kolokwium na Uniwersytecie Paris VII w styczniu 1981, zatytułowanym „Czy komórki potrafią się uczyć”, dyrektor Instytutu Biologii Molekularnej, profesor François Chapeville (oryginalnie Chrapkiewicz, skądinąd to znajomy mej rodziny) powiedział, że nie życzy sobie debat oraz badań w Instytucie na ten temat.

> Także po mym, niewątpliwie INTELIGENTNYM – tj. antycypującym skutki – powrocie do PRL-u w kwietniu 1982 roku zauważyłem, że mój prosty argument, że powstawanie bardziej złożonych odruchów warunkowych wymaga wybiórczego wzmocnienia i połączenia ze sobą kodujących te nowe odruchy genów, nie znalazł uznania wśród „poznawczo śpiącej” elity biologów na UJ w Krakowie. Także szef filozofów na Uniwersytecie Warszawskim, Władysław Krajewski, zaznajomiwszy się wtedy z mym „Open letter to biologists”, ze smutkiem mi powiedział, że on (ONI?) mego „genetycznie witalistycznego poglądu” nie mogą zaakceptować. (Ten mój pogląd, jak mi wtedy napisał Leszek Kołakowski z All Souls College w Oxfordzie, jemu emigrantowi się spodobał; w 40 lat zaś później, do wskazanej przeze mnie koncepcji bio-ewolucji, astrofizycy OSTROŻNIE zaczynają wracać – patrz Paul Dawies cytowany na wstępie.)

W tym miejscu pozwolę sobie podkreślić, że BIOCHEMICZNA KONIECZNOŚĆ istnienia zjawiska REGENERACJI wszystkich, nie krytycznie uszkodzonych narządów mikroskopijnych zazwyczaj żywych komórek– w tym i RNA oraz DNA – jest zapewniona właśnie przez ich ODWIECZNĄ KOMÓRKOWĄ FORMĘ: błona komórkowa, izolującą zawartość komórki od ciągłych zagrożeń jej bytu przez czynniki zewnętrzne, po prostu WYMUSZA regenerację (i nadregenerację, będącą rodzajem odruchu warunkowego) tej komórki uszkodzonych składników – w tym i „starzejących się” jej elementów białkowych. Stąd przecież mamy cykliczną, zazwyczaj co kilka tygodni, odbudowę praktycznie wszystkich materiałów, z których te komórki są zbudowane:

(Stąd prawdopodobieństwo przypadkowego STWORZENIA, w odległej przeszłości, pierwszej żywej komórki, z punktu widzenia fizyki jest całkowicie nieprawdopodobne, J. Ninio, 1979)

> (…) W sumie, to całe bogactwo przeciwentropicznych strategii ZACHOWYWANIA i WZBOGACANIA – wyraźnie w NIESKOŃCZONOŚĆ – IN-FORMACJI charakteryzującej ustroje ożywione, opiera się na biochemicznych konsekwencjach procesu „wyrównania z nadkompensacją” szkód poniesionych, przez posiadające FORMĘ KOMÓRKOWĄ organizmy, w trakcie ich oddziaływań z otoczeniem.

> To zjawisko nie-losowej KREACJI INFORMACJI przez ZOON, było tematem przemówienia „Znaczenie odpowiedzi genomu na rzucone mu wyzwanie”, wygłoszonego w 1983 roku przez 81 letnią wtedy Barbarę McClintock, z okazji otrzymania przez nią wtedy Nagrody Nobla z Biologii. Ta amerykańska uczona zaobserwowała bowiem, już w latach 1940 – czyli 40 lat wcześniej – przy użyciu zwykłego mikroskopu, że w badanych przez nią nasionach kukurydzy występują „reorganizacje genomu wywołane pewnym „szokiem” (dziś zwanym HORMEZĄ), który wymusił na nim jego przebudowę, mającą na celu przezwyciężenia zagrożenia jego bytu” (Szczegóły w „Przeciwentropia to Pierwszy Motor Stworzenia”, 2019)

Sumując:

Przyroda Ożywiona (Zoon) jest nie tylko NIEŚMIERTELNA, ale w swych cyklicznie odtwarzanych, WIELOKOMÓRKOWYCH FORMACH, jest ona STWÓRCĄ IN-FORMACJI (do czego dochodzi w sytuacjach narzucenia jej „wyzwań egzystencjalnych” – patrz McClintock, 1983 oraz T. Łysenko w ZSRR kilka dekad wcześniej)

3. Problem „Syndromu Dobzhansky’ego” charakteryzującego CAŁOŚĆ ruchów antyszczepiennych dzisiaj.

Jak w świetle powyższych NIE CHCIANYCH, zarówno przez „kościelnych” jak i „darwinistów”, INFORMACJI, wygląda dzisiejsza „wojna antyszczepienników” z coraz bardziej widoczną koniecznością anty-covidowych szczepień?

Otóż w „zajawce” mej pracy doktorskiej „Antyzoologizm filozofii Noama Chomsky’ego” (2002) podałem taką oto genezę tej, dziś prawie obowiązkowej, poznawczej patologii nowoczesnych nauk:

a także:

Na początku XX wieku został ZMYŚLONY, głównie przez anglosaskich genetyków, sprzeczny z lamarckowską „Filozofią Zoologii” (1809) DOGMAT, postulujący całkowitą niezależność genów, kontrolujących zachowanie się istot ożywionych, od zachowania się tych istot w okresie trwania ich życia. Popularność tego, prawie religijnego Dogmatu Naukowego, w żądnym panowania nad światem USA przyczyniła się do tego, że wychowany w młodym ZSRR, Teodozjusz Dobzhansky, po emigracji do Ameryki w roku 1927, zajmując się zawodowo doskonaleniem Neodarwinowskiej Teorii Ewolucji, przestał się w ogóle interesować praktycznym, codziennym zachowaniem się istot żywych, włączając w to i siebie samego. Tylko taką specyficzną, „naukowo-religijną abnegacją”, potrafię wytłumaczyć Dobzhansky’go niechęć do poznania głębszej przyczyny, dlaczego na przykład mięśnie, po ich przeciążeniu pracą, mogącą wywołać nawet poważne ich uszkodzenia (np. zerwanie nie rozgrzanego mięśnia, czego kiedyś na wspinaczce doświadczyłem) regenerują się w ich WZMOCNIONEJ FORMIE.

Ta, coraz bardziej powszechna NIECHĘĆ DO PRECYZYJNEJ SAMO-OBSERWACJI, w żyjącym w wyjątkowym komforcie w społeczeństwie czczącym Technikę, Pieniądz oraz komfort przysłowiowej Dupy (TPD) uległa znacznej hipertrofii. Jak narzekał w swych licznych publikacjach mój starszy kolega, też jak ja alpinista, główny radiolog Polski Zbigniew Jaworowski, ludzie, zwłaszcza ci wychowani religijnie, przestali być świadomymi tego, że nawet dość silne napromieniowania jądrowe ludności, zamiast u tej ludności wywoływać najrozmaitsze choroby, w tym szczególnie raka, to dokładnie na odwrót, przyczyniają się do tak „źle” potraktowanej ludności ogólnie lepszego zdrowia oraz długowieczności. Patrz fragment ukraińsko-polskiego opracowania skutków wzmożonej radiacji po katastrofie w Czarnobylu (CZAES; gormezis = hormeza, klatki = komórki, opuchlizna = nowotwór):

Te, wżerające się w nasze ciała, w dużych dawkach niewątpliwie szkodliwe dla naszego wnętrza napromieniowania, pochodzące czy to z kosmosu czy z ziemskich źródeł, warto porównać do toksyn chemicznych, jakie wszczepiają nam służby medyczne wszystkich obecnie krajów na świecie. A nabożnie WYSTRASZENI antyszczepiennicy wykorzystują obecną, w znacznym stopniu sztucznie rozdmuchaną obecną pandemię, by głosić – bez żadnej przesady – nadchodzący ARMAGEDDON jaki czeka zaszczepioną, przeciw Covid19, ludność.

Cytuję z niedawnego artykułu „THE END – Koniec Świata. Epilog.” mieszkającego w Australii Ryszarda Opary, który w latach 1970 ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi:

Nasze obawy (Doctors for Covid Ethics) wynikają z wielu rozmaitych dowodów, odnośnie naukowo udowodnionego faktu: Białko Kolcowe” SARS-CoV-2, nie jest pasywnym białkiem; jego produkcja i obecność, powoduje zaburzenia krzepnięcia krwi oraz wiele poważnych zagrożeń; zakrzepicę żył mózgowych, płuc i serca, które powodują (zawsze) stan, zagrożenia życia – wymagający natychmiastowej pomocy lekarskiej. (…) Bierzemy pod uwagę fakt, że mamy absolutnie wiarygodne wyjaśnienia, problemów zakrzepowo-zatorowych – niepożądanych reakcji na szczepionki, (…) najbardziej właściwe i uzasadnione wnioski powinny być: są to reakcje poważne, śmiertelne a wszystkie niebezpieczeństwa należy dobrze zrozumieć i wykluczyć przed masowym użyciem wszystkich szczepionek opartych na genach.”

Do którego to „Listu Otwartego” wysłanego w lutym br. do Europejskiej Agencji Leków, podpisanego przez aż 99 (jak policzyłem) sygnatariuszy, można dodać bardzo podobne opinie profesorów Romana Zielińskiego z ISO w Polsce, notoryczną Judy Mikovitz z USA czy Suharit Bhakdi z Niemiec. Ich opinie sumuje krótko Bryam Bridle: Szczepionki to „wielki błąd” – białko kolczaste jest niebezpieczną „toksyną”, dostaje się do krwi gdzie krąży przez kilka dni po szczepieniu, gromadzi się w narządach i tkankach, w śledzionie, szpiku kostnym, wątrobie, nadnerczach i w dość wysokich stężenia w jajnikach”

Bridle celnie zauważa, że to „białko kolczaste” rezyduje w naszych organizmach zaledwie kilka dni, będąc szybko neutralizowane przez „wewnętrzną policję” jaką stanowią krążące w naszym jestestwie limfocyty. Niestety wskazani powyżej „antyszczepiennicy” zdają się wierzyć, że szkody wyrządzone, w tym krótkim czasie, przez to „białko S” są w znacznej mierze NIEODWRACALNE, że nie istnieje przeciwentropiczny automatyzm szybkiej „regeneracji z nadkompensacją” nie krytycznie uszkodzonych tkanek!

Zachowują się oni dokładnie tak jak ten „zamerykanizowany” Dobzhansky przed półwieczem, który zbudował całą Syntetyczna Teorię Ewolucji, pomijając fakt, że organy zużywane/zniszczane w trakcie tak zwanej „walki o byt”, REGENERUJĄ SIĘ Z NADKOMPENSACJĄ. (Jest to rzecz dobrze znana wszystkim sportowcom, włączając mnie samego: jednak pełna regeneracja, zerwanego przed 10 laty, mięśnia w mej łydce trwała aż 3 miesiące!)

Jak wygląda sprawa postulowanej szkodliwości szczepionki „opartej na genach” co ostatnio postulował Ryszard Opara? Otóż problem z tym m(messenger)RNA, obecnym w niektórych szczepionkach jest bardzo prosty, cytuję ze swych niedawnych komentarzy:

Raz wysłany (czy to z jądra komórki, czy to pochodzący ze szczepionki,w której to mRNA jest w otoczce lipidowej, tj. tłuszczowej) do tzw. rybosomów mRNA nie może już z nich wydostać, bo w tych rybosomach – zazwyczaj za pośrednictwem “skopiowanego” zeń t(transferu)RNA – przez okres zaledwie kilku(nastu) godzin, jest on “matrycą” do syntezy zakodowanego na nim białka. Po czym zostaje to mRNA (i jego kopie tRNA) po prostu w nich zdegradowane.

A po zaniknięciu mRNA, niezbędnego do syntezy ‘białkaS’, to to białko dość szybko – w ciągu co najwyżej kilkunastu dni – zostaje zneutralizowane (patrz Bryam Bridle) . Stąd przecież konieczność “doćwiczenia” reakcji rozpoznania i neutralizacji, przez limfocyty, tego ‘obcego białka’ poprzez powtórne wstrzyknięcie po kilku tygodniach, syntetyzującego to ‘białkoS’ mRNA!”

W powyższej optyce, czytane przez mnie ostrzeżenia „grupy Bhakdiego”, że w tydzień po szczepieniu AstraZeneca, u zaszczepionych występuje silniejsza, niż na tydzień przed zaszczepieniem, tendencja do wyższej krzepliwości krwi są niedokładne: w Australii zbadano tę sprawę dokładniej i okazało się, że przez okres od 4 do 20 dni po zaszczepieniu tą AZ rzeczywiście występuje taka tendencja do wzrostu tej krwi krzepliwości, ale następnie ta tendencja zanika: stąd ostrzeżenie tamtejszych władz, by nie latać samolotem w tym poszczepiennym okresie. W sumie możemy dość brutalnie powiedzieć, naśladując starożytnych, że także w wypadku szczepień na Covid 19, CO CIĘ NIE ZABIŁO TO CIĘ WZMOCNI. Żadnych, ujawniających się po powiedzmy, 4 latach, negatywnych skutków szczepień (autyzm, alzheimer, etc. jakimi straszy ta Judy Mikovitz) nie należy się spodziewać. Raczej dokładnie na odwrót, tak jak w wypadku nawet średnio silnych nuklearnych napromieniowań, należy się spodziewać poprawy ogólnego stanu zdrowia ludności.

*

Co o tym „syndromie Dobzhansky’ego”, niechęci do dokładnej obserwacji reakcji własnego organizmu, należy myśleć?

Arystoteles twierdził, że „ludzie posiadają bardzo złożoną formę zwaną duszą, która posiada unikatową cechę bycia świadomym o samej sobie.” Ponieważ „antyszczepiennicy” wyraźnie unikają „bycia świadomym ich własnych jestestw się zachowań”, to warto im przypomnieć, co na ten temat głosił niechciany prorok Izraela, znany w literaturze jako Jezus Nazarejski. W zakazanej przez Kościół na Soborze w Nicei w 325 roku Ewangelii Tomasza, już w 3 (4) jej logionie, znajdujemy taką oto INFORMACJĘ, wartą szerszego rozpowszechnienia – i to nie tylko wśród chrześcijan: „Jeśli poznacie samych siebie, wtedy będziecie poznani i zrozumiecie, że jesteście synami Ojca żywego. Jeśli zaś nie poznacie siebie, wtedy istniejecie w nędzy i sami jesteście nędzą.”

Przypis

Zakopane, 24 czerwiec 2020

Ot, tutaj statystyka (nie obejmująca Chin Ludowych, gdzie dokonano już 1,5 miliarda szczepień anti Covid 19) wskazująca jaki procent ludności został już zaszczepiony:

Powyże. Imponujący, w rzeczy samej, przykład SPADKU ILOŚCI COVID 19 ZGONÓW w Anglii, gdzie obecnie (grudzień 2021) ponad 80 proc. ludności jest zaszczepiona!

Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment

PRZEMIJANIE (?) …W STADZIE PĘDZĄCYCH BIZONÓW

 z Markiem Głogoczowskim rozmawia Bartek Solik.

Kwartalnik “TATRY”, nr.76, Wiosna 2021, wyd. Tatrzański Park Narodowy

(cały tekst, ze zdjęciami na: https://www.facebook.com/photo?fbid=10225962019865551&set=pcb.10225962058106507

*

Zacząłeś wspinać się w latach 60. Jak było wtedy, a jak jest dziś?

Widzę wyraźne zmiany. Przede wszystkim to umasowienie alpinizmu. Dla przykładu – w 1972 roku studiowałem na Uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii razem ze znanym alpinistą amerykańskim i fotografem Galen’em Rowell’em. Galen zginął później w 2002 roku w wypadku lotniczym niedaleko kalifornijskiego Bishop. Dwukrotnie robiliśmy wspólnie nowe drogi w Kings Canyon w Sierra Nevada. Mieliśmy czas, żeby porozmawiać, o tym dlaczego i po co my to w ogóle robimy. Wtedy problem śmierci i przemijania nas nie interesował. Ważne było dla nas czemu się w to wdaliśmy. Ja Polak, on Amerykanin, ale zdanie mieliśmy takie samo – WYPCHNĘŁA NAS DO TEGO CYWILIZACJA. W CYWILIZACJI NIE MA NIC CIEKAWEGO DO ROBOTY. Galen napisał wtedy artykuł do “National Geographic”, o tym, że jego przodkowie – myśliwi i traperzy, polowali. Że to była dawniej bardzo niebezpieczna przygoda. By przypomnieć amerykańskich Indian polujących na bizony, oni musieli być na tyle odważni by wbijać się ich w stado, umieć zeskoczyć z konia w galopie i tak dalej. Oni się nie przejmowali, że w każdej chwili mogli łatwo zginąć. Galen napisał, że tak jest wśród współczesnych alpinistów, którzy ryzyko przyjmują za normę. Dziś jako bardzo stary człowiek patrzę na zdjęcia korkujących się himalaistów w drodze na szczyt Everestu. Gdyby ktoś się źle poczuł, to Szerpowie mają w razie czego tlen i namiot. Wszystko za tobą niosą. W zasadzie to się trzeba przemęczyć na poręczówkach i jakoś tam wyczłapać na wierzchołek. Jaka to przygoda?! Wszystko się skończyło.

W górach straciłeś wielu kompanów.

Mój przyjaciel Andrzej Mróz, który zginął w Alpach w 1972 r., twierdził, że normalne życie, chodzenie do pracy to jest nuda. Przygoda zaczyna się tam, gdzie kończy się asfalt, tam gdzie nie dojeżdża technika. Andrzej miał 30 lat, kiedy zginął. Samek Skierski, z którym robiłem zimą nowe drogi na Kapałkowych Turniach zginął na Wschodniej Ścianie Mont Blanc mając 26 lat. To bardzo wcześnie, ale temat śmierci nas wtedy nie interesował. Myśmy to traktowali tak, jak się idzie na bitwę – część może zginąć, trzeba uważać tylko, żeby nie podpaść pod kule. Oczywiście, jak giną bliscy ludzie, to się to odczuwa strasznie. Śmierć Andrzeja bardzo mnie uderzyła, chciałem wszystko odpuścić, zrezygnować z wyprawy. Akurat byłem z Francuzami na Huarascaran Norte w Cordyliera Blanca w Peru.

Ta nasza młodość była po prostu przygodą. Przed wyprawą na Makalu w 1978 roku wspinałem się z dwoma Amerykanami, którzy pracowali w genewskim CERN [mowa o Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych – przyp. red.]. To był sam początek sierpnia, w kilka dni później leciałem już z Paryża do Katmandu. W Bombaju od znajomych dowiedziałem się, że w Alpach było potworne załamanie pogody i obaj moi amerykańscy koledzy zginęli na “Całunie” w Grandes Jorasses. Później okazało się, że tego samego dnia na Matterhornie życie stracił także inny mój znajomy – Jean Juge, ówczesny prezydent Międzynarodowej Federacji Związków Alpinistycznych. Po zrobieniu północnej ściany Matterhornu jego partnerzy ściągnęli go do schronu Solvay,“ratunkowej” chatki na ponad 4.000 m na grani, i sami poszli po pomoc. Kiedy wrócili, Juge już nie żył. Miał siedemdziesiątkę. Rok 1978 był tragiczny. Pamiętam, że straciłem też znajomego z Genewy – tłumacza. Zginął w jakiś głupi sposób próbując ratować kogoś z lawiny. Wtedy się zorientowałem, że nagle wokół mnie śmierć zbiera jakieś straszne żniwo. Nie miałem jeszcze czterdziestki, a połowa znajomych zginęła w górach. Czułem, że coś rzeczywiście było nie tak.

Ostatni raz na dużej wysokości byłeś w wieku 69 lat, w 2011 roku.

Razem z nieudaną wyprawą na Elbrus. Uczestnikami byli prof. Roman Kuźniar, politolog i doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz Jacek Kranc, leśnik z Wołosatego w Bieszczadach. Obaj byli bardzo wysportowani. Romek biegał w rozmaitych maratonach. Kilkanaście lat wcześniej, w 1999 roku, zrobiliśmy z Romkiem czwórkową, ale wymagającą północno-zachodnią grań Zmutt Matterhornu. Dobrze znałem jego możliwości, wiedziałem, że jest silny. Po prostu doskonały kolega. Kranca znałem słabiej, z widzenia z zawodów skiturowych w Bieszczadach. Co się wtedy stało na Elbrusie? No, śmierć była blisko.

Przyjechaliśmy, potrenowaliśmy. Wyszliśmy gdzieś na 4.600 m. Na skały Lenza doszedłem 20 minut po nich, więc stwierdzili, że choć dobijam siedemdziesiątki, to cały czas jestem dobry. Na szczyt mieliśmy startować, od dostępnej podówczas jego północnej strony, następnego dnia. Komercyjne wyprawy szły jedna za drugą. Ja pierwszy raz w czymś takim uczestniczyłem, ale oni mieli pieniądze, zwłaszcza Romek. Dowieźli nas samochodami po wertepach do znakomicie wyposażonej bazy.

Mamy o północy wyruszyć w górę, a tu leje. Czekamy godzinę, dwie – leje dalej. Ja mówię czekajmy do następnego dnia, może pogoda się poprawi. Oni na to, że nie, bo muszą wracać do pracy. Zresztą jeden dzień już straciliśmy przez opóźnienia samolotów. Koło drugiej, jak zobaczyli, że startują grupy komercyjne z przewodnikami to pobiegli za nimi. Przed wyjściem nakazałem, żeby absolutnie się o tych grup nie oddalali. Obiecali, że będą się ich trzymać i poszli. Deszcz nad ranem przeszedł, i gdy koło siódmej rano podszedłem gdzieś na 4.300, szczyt całkowicie tonął w chmurze, ale myślałem, że jak jest tam wyżej z pięć komercyjnych grup to Romkowi i Krancowi nic się nie może stać. Około dziewiętnastej widzę z daleka, że wraca dwójka. Jeden zmęczony, słania się na nogach, wywraca. Jak podeszli bliżej, okazało się, że to siedemdziesięcioletni Japończyk z przewodnikiem. Zapytałem, czy widzieli dwóch Polaków. Odpowiedzieli, że tak, ale ta dwójka została. Inni, którzy wracali do bazy twierdzili, że mimo braku widoczności Kuźniar i Kranc postanowili wejść na szczyt podczas kiedy inni rezygnowali. Jak minęła dwudziesta i zapadł zmrok, to wiedziałem, że zostali powyżej 5500. Powiadomiłem telefonicznie służby ratunkowe. “Kurczę blade – mówię sobie, ja wcześniej myślałem, że już jestem stary i takie historie należą do przeszłości, bo przecież wiele razy gdzieś wokół mnie ginęli w górach przyjaciele, koledzy… A tu nagle – Boże Święty, znów wypadek!” Ta noc była ciężka, straszna. Rano przyleciał helikopter, a młodzi chłopcy z Kisłowodzka już o świcie pobiegli w górę ich szukać. Godzinę później widzę z bazy, że gdzieś tam wysoko wyłaniają się Romek i Kranc schodzący z ratownikami, którzy wsparli ich gorącą herbatą. Uff. Usiadłem, wreszcie odpoczynek. Opisując tę historię przypomniałem sobie to uczucie, że tu ktoś śpi obok ciebie, je, pije, rozmawiacie, a nagle go nie ma. Wychodzi w górę i nie wraca. Wtedy wszystko dobrze się skończyło. Romek tylko odmroził sobie palce, a Jacek przymroził tyłek, jak siedzieli przez noc przy -20 stopniach w jamce, którą sobie na szczycie wykopali.

A ty sprawdziłeś w górach granice swoich możliwości?

Tak. W 1973 r. wróciłem z Ameryki. Pracowałem trochę na politechnice w Lozannie, ale miałem sporo wolnego czasu. Byłem w świetnej formie. Pamiętałem, jak Janusz Kurczab rzucił kiedyś, że chętnie poszedłby solo na Brenwę. Dobry pomysł pomyślałem! Kupiłem sobie nowe raki, miałem śruby lodowe tzw. korkociągi. Nie znaliśmy wtedy śrub tytanowych. Czy miałem młotek lodowy? Zdecydowałem, że nie potrzebuję, bo mam korkociągi, a tam jest sam lód, więc nie muszę nic wbijać. Poszedłem z normalnym czekanem. W nocy wystartowałem, minąłem parę zespołów. Patrzę, w lodzie są dziurki, dziurki, dziurki. Myślę sobie: “Jest dobrze”. Potem, w górze, okazało się, że przede mną jest kilkanaście metrów szczerego, stromego lodu. A ja jestem ze zwykłym czekanem i rakami… Ale przeszedłem, Boże Święty! Później widziałem, jak się robi prawidłowo drogi solo, ale wtedy na Brenwie nie miałem o tym pojęcia. Odtąd myślałem sobie: “Człowieku, bądź ty ostrożny”. Ale jeśli spojrzeć na to z drugiej strony, pokazałem sam sobie, że potrafię. Że jestem ostry alpinista (śmiech).

Kiedy w górach czujesz się najlepiej?

Gdy miałem 75 lat przeszedłem grań Wideł. To było ostatnie marzenie, które chciałem w Tatrach zrealizować. Dziś wchodzę najwyżej na Gęsią Szyję. Czasem sobie jeszcze na nartach pokręcę, bo przy dobrym słońcu ciągle nieźle widzę jednym okiem. Kupiłem nowe biegówki z łuską, chodzę po Gubałówce, Antałówce, Bachledzkim Wierchu. Jak mówi Marian Czaicki, stary przewodnik tatrzański, trzeba pokornieć. I ja spokojnie pokornieję, ale mam satysfakcję z tego, co robiłem, jak byłem młody. W domu zaś czuję się najlepiej, kiedy zdejmę but narciarski z prawej nogi. W latach siedemdziesiątych miałem pierwsze buty plastikowe i tak mnie gniotły, że zrobił mi się halux. Więc, jak dziś po nartach zdejmuję buty, to czuję się wspaniale.

A dziś boisz się śmierci?

Bać się śmierci? A po co?! Ja mam chłoniaka. Odkryto go u mnie w 2012 roku po powrocie z wyprawy na Mount Cook (3754 m) w Nowej Zelandii. Zacząłem słabiej widzieć na jedno oko. Jesienią po badaniach okazało się, że w oczodole mam nowotwór. Po całym roku zabawy chemią, mini-operacji i lokalnym napromieniowaniu wyszedłem z tego. Czułem się dobrze, jeszcze się wspinałem, jeździłem na nartach. Ale po sześciu latach chłoniak się odrodził. Wylądowałem znów u prof. Wojciecha Jurczaka, który się zapytał, jak długo chciałbym żyć? A ja na to, że 80 lat, bo tyle lat żyli i Platon i Budda. Po co więcej? Doktor Jurczak, ktory sam też chodzi po górach, się zaśmiał. Jeszcze takiego klienta nie miał. Wkrótce kończę 79, więc do osiemdziesiątki mam mniej więcej 14 miesięcy i muszę kombinować, żeby jakoś to wyrobić. I to mnie teraz interesuje. A to, co będzie później? Eee tam.

 

Posted in Alpinizm, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment

PAN w Z-nem (57): Wojna ludu „Cogito” z Homo Sapiens

Wojna ludu „Cogito” z Homo Sapiens

czyli

Etiologia ZAĆMY KARTEZJAŃSKIEJ w Cywilizacji „pod Bogiem”

Drogę rozwoju Nauk o Życiu cechuje ponura zdrada: jest to systematyczne odsuwanie wiedzy jak najdalej od prawdy, tak by ludzie nie dostrzegli jak rzeczy naprawdę wyglądają – „la trahison des clercs”(zdrada klerków)Michael Thompson, Rubbish Theory, 1979)

3800 słów

Myślenie naprawdę ma przyszłość, jak mawiał jeden z mądrych ludzi: “jesteśmy tym, o czym myślimy…” – to zauważył komentator „rumpel” na neon24, negujący ISTNIENIE PRZECIWENTROPICZNEJ „regeneracji z nadkompensacją” nie krytycznie uszkodzonych tkanek zoon (żywiny)

*

Z tego powodu rzeczony “rumpel (+siltskin, RiP tj. Rest in Pacem)” się nam przyda, jako “okaz medyczny” KALECTWA NABYTEGO, wskutek jak sam napisał, zachwytu nad MĄDROŚCIĄ znanego antyarystotelesowskiego filozofa drugiej połowy XVI wieku o nazwisku Descartes. (Filozofa znanego powszechnie z twierdzenia, które zaczerpnął on od chrześcijańskiego „doktora łaski” (doctor gratiae) Aureliusza Augustyna “Cogito ergo sum“, czyli “myślę więc jestem” – a zatem jak śpię, to już mnie nie ma?)

Otóż tym Kartezjuszem to i ja entuzjazmowałem we wczesnej studenckiej młodości, studiując geometrię analityczną, wykorzystującą układ współrzędnych noszących jego imię. (*)

Dopiero w trakcie pisania późnodoktorskiej pracy „(Antyzoologiczna) Filozofia społeczno-polityczna Noama Chomsky’ego” (2002) zetknąłem się bliżej z szczegółowymi poglądami tego PRAWDZIWIE NOWOŻYTNEGO filozofa Zachodu.

Cytuję fragmenty podrozdziału “Niedomyślenia” inanimistycznego światopoglądu Kartezjusza”:

> Władysław Tatarkiewicz streszcza poglądy Descartesa (Kartezjusza) w następujący sposób :

> W starożytności zasadniczy podział był na przedmioty żywe i martwe; świadomość była traktowana jako jeden z objawów życia. W nowoczesnej zaś filozofii, od Kartezjusza, zasadniczy podział był już na istoty świadome i nieświadome (…) od Kartezjusza wytworzyło się przekonanie, że świadomość jest czynnikiem zupełnie odrębnym i że nie ma pokrewieństwa między czynnościami organicznymi a psychicznymi (…) wytworzył się radykalny dualizm duszy i ciała. (…) Tezę mechanistyczną Kartezjusz stosował w przyrodzie bez ograniczeń, życie pojmował jako proces czysto mechaniczny, powodowany przez materialne impulsy (…) zwierzęta pojmował jako maszyny i w tym sensie interpretował ich zachowanie. Mechanistyczna koncepcja przyrody zastąpiła dynamiczną koncepcję scholastyczną. (…) W koncepcji tej Kartezjusz spotkał się z Galileuszem, poparta ich powagą zapanowała w europejskiej filozofii oraz nauce.

> (…) Skąd jednak się wzięło to ‘niedopatrywanie się różnic’ – i wynikająca stąd niedomyślność – Kartezjusza? Tatarkiewicz pisze, iż według tego Autorytetu Nauki Nowożytnej Wrażenia zmysłowe są przydatne do życia ale nie do poznania, są dane umysłowi, tak samo jak uczucia, tylko do sygnalizowania co jest dla człowieka odpowiednie a co szkodliwe, ale bynajmniej nie do wskazywania mu prawdy, przeto postępujemy wbrew naturze, jeśli traktujemy wrażenia jako źródło poznania…

> I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Pozujący na “oświeconego Bogiem” filozofa, Kartezjusz zupełnie zdaje się ignorować podstawową dla chrześcijan naukę, iż Oko będzie świecą ciała twego (gdyż Jeśliby oko twoje było chore, ciało twoje będzie ciemne. Jeśli tedy światło, które jest w tobie, ciemnością jest, sama ciemność jakąż będzie? – Mt. 6, 22-23). Negując istotność wrażeń zmysłowych dla poznania prawdy, Kartezjusz okazuje się być w istocie ‘ciemnym filozofem’, którego poglądy należy traktować nie jako wzór do naśladowania, ale na odwrót, jako symptom POZNAWCZEJ CYWILIZACYJNEJ CHOROBY.

Skąd ta cywilizacyjna CHOROBA WZROKU się wzięła?

Przytaczam „3 zasady moralne”, stanowiące ‘trzon poznawczy’ Descartesa „Rozprawy o metodzie” (1637):

> a) Pierwszą (zasadą) było, abym … trzymał się wytrwale religii, w której, dzięki łasce bożej, byłem od dzieciństwa wychowany … Przestając się od tej chwili liczyć z własnymi mniemaniami byłem pewien, że nie pozostało mi nic lepszego, jak trzymanie się poglądów ludzi najrozsądniejszych. Po ogólnych zatem stwierdzeniach, że własne zmysły “z natury” nie pomogą nam dociec prawdy i że wręcz są szkodliwe dla tego celu, mamy propozycję ‘zawierzenia’ opinii głoszonej przez tak zwane Autorytety (ludzi uznanych za najrozsądniejszych). Mówiąc językiem współczesnym, Kartezjusz proponuje odejście od poznania samodzielnego i subiektywnego i przejście do poznania pozornie ‘obiektywnego’, polegającego na bezkrytycznej akceptacji poglądów dominujących wśród ludzi “z którymi miałem współżyć” (a nie jakichś, jak pisze Persów czy Chińczyków, choćby byli oni równie rozsądni – s. 28). Jest to jak gdyby ‘imperatyw moralny’ w pełni bezmyślnego podporządkowania się jednostki grupie. (MG 2021: Odnośnie tego „trzymania się wytrwale religii, etc.” to Kartezjusz, za Martinem Lutrem, głosił SOLA SCRIPTURA, powtarzając “Bożą mądrość” św. Pawła w 1 Koryntian 4: 6 – “możesz uczyć się od nas, aby nie wychodzić poza to, co jest napisane“ w Biblii.)

> b) Drugą mą zasadą było, żeby być w czynach swych w miarę możliwości jak najbardziej stanowczym i trzymać się mniemań nawet najbardziej wątpliwych z chwilą, gdym się na nie wreszcie zdecydował.… Innymi słowami, gdy zrobiło się błąd i stało się tego świadomym, to (wbrew głoszonej przez Kartezjusza wolnej woli) nie należy się z błędu wycofywać gdyż (zagubieniw lesie) przynajmniej przybędą gdzieś, gdzie będą się lepiej czuli niż w środku lasu. Mówiąc z pozycji doświadczonego podróżnika i alpinisty jest to po prostu IDIOTYZM, wynikający z braku wyobraźni autora takiego poglądu: wystarczy wskazać co stanie się z turystą w Tatrach, gdy zgubiwszy drogę uprze się, stosując się do nauk Kartezjusza, kontynuować zejście żlebem, który jest podcięty. (Skądinąd to wchodzenie “na siłę” w coraz bardziej podcięty żleb, względnie – trzymając się nizinnych porównań – w bagno, w które się wdepnęło, to jest doskonały model sytuacji rozwojowej nauki dzisiaj.)

> c)Trzecią mą zasadą postępowania było usiłowanie, aby (…) w ogóle wyrobić sobie przeświadczenie, że poza myślą nie ma nic, co by było w sposób bezwzględny w naszej mocy. Czyli mówiąc językiem prostym, należy się z góry pogodzić z rolą IMPOTENTA, niezdolnego kontrolować nawet swych własnych zoologicznych (tzn. dla Kartezjusza mechanicznych) odruchów. (…) Do tych ZOOLOGICZNYCH odruchów należy przede wszystkim WRODZONA człowiekowi zdolność do kojarzenia faktów. Ta zdolność A – asocjacji, jest jedną z podstaw inteligencji ruchowo-sensorycznej, zarówno ludzi jak i zwierząt. (MG 2021 : słowo INTELIGENCJA pochodzi od łac. inter-ligare, łączyć między sobą reakcje na bodźce występujące bądź jednocześnie, jak np. u psa Pawłowa, lub w powtarzającej się kolejności – stąd ‘Pies Pawłowa’ to szkolny przykład, jak ta inteligencja manifestuje się u zwierząt.)

Skąd ten odrzut, niezbędnych przecież do jako-takiego poznania świata, prostych „pawłowowskich” skojarzeń wzrokowych, wziął się u Kartezjusza?

> Tę sprawę da się wytłumaczyć w prosty sposób niechęcią tego chrześcijańskiego (?) filozofa do opierania się w myśleniu na danych pochodzących z subiektywnych (auto)obserwacji, przy jednoczesnej, niewątpliwie wyrobionej u siebie wysiłkiem woli, zasadzie “trzymanie się poglądów ludzi najrozsądniejszych” – patrz Punkt Pierwszy (a) jego “Przepisów moralności”. Kim zaś byli dla Kartezjusza ci “najrozsądniejsi z ludzi”? Odpowiedź na to pytanie jest dobrze znana, gdyż Descartes całą swą “Rozprawę o metodzie” oparł na sławnym sloganie cogito ergo sum – myślę więc jestem – zapożyczonym z pism filozoficzno-religijnych św. Augustyna, cieszącego się od wieków opinią filozofa “iluminowanego Bogiem”.

> … Mówiąc obrazowo, przekazy literackie św. Augustyna oraz św. Pawła (którego „Listy” Augustyn wychwalał) stały się dla młodego Kartezjusza rodzajem “świateł” prowadzących jego myśli w kierunku zupełnej negacji wartości indywidualnych, zmysłowych spostrzeżeń. Zgodnie ze znanym zaleceniem św. Pawła by “iść za wiarą a nie za wzrokiem” (2 Kor. 5:7), Kartezjusz a prioriakceptował wyższość przekonań “wrodzonych” mu wraz z cywilizacją judeochrześcijańską. (…)Negując rolę zmysłów w poznaniu (choćby w poznaniu Boga) stał się on niestety apologetą bezrozumu w nauce i ten kartezjański bezrozum’ najlepiej widać w jego mechanistycznym wyobrażeniu sobie (żywych z definicji) zwierząt jako (martwych z definicji) maszyn.

Tyle cytatów z mej pracy późnodoktorskiej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (**)

Współczesny rozkwit kartezjańskich „niedowidzeń” zasad zachowania się ZOON, Istot Ożywionych

Kartezjusza zaiste „dziwne” podejście do Przyrody Ożywionej, od blisko czterech już wieków jest kultywowane w kręgach naukowych które, mówiąc słowami ewangelii św. Łukasza, PRZECHWYCIŁY KLUCZE POZNANIA (i choć „sami nie weszli to innym wejść nie dają”). Podnieceni bowiem odkryciami Galileusza twórcy nowoczesnej Kosmogonii do dzisiaj propagują model Wszechświata działającego na zasadzie czysto mechanicznego “Super-Zegarka”. Czego dowodem jest chociażby popularność książki „Ślepy Zegarmistrz” (1986) pióra angielskiego socjobiologa Richarda Dawkinsa (skądinąd wyszkolonego na UC Berkeley akurat wtedy, gdy ja tam „szlifowałem” swą znajomość geofizyki).

Już trzy wieki temu, irlandzki pisarz Jonathan Swift, w „Podróżach Guliwera” w ten alegoryczny sposób przedstawił popularnych w jego czasach w Anglii przedstawicieli tego (bez)ruchu umysłowego: opisywani przez Swifta „Laputianie” (kartezjaniści) „jedno oko mieli skierowane ku górze, w niebo (zapewne wpatrzeni w ABSOLUT), a drugie oko skierowane w dół” (zapewne w głąb swej ŚWIADOMOŚCI).Umysły tego narodu zdały mi się być tak roztargnione i w zamysłach pogrążone, iż nie mogli ani mówić, ani uważać ,co drudzy do nich mówią”. Tototalne oderwanie się od życia tych, zafascynowanych figurami i wzorami geometrycznymi Laputian (których słudzy musieli co chwila budzić delikatnymi uderzeniami „by przez swoje głębokie zamyślenie ich chlebodawcy nie wpadli w jakąś przepaść, lub uderzyli o słup głową”), w sposób ZDUMIEWAJĄCY było podobne do zachowań się żydowskich faryzeuszy „z rozbitym czołem” (“bleeding nose” Pharisees). Ponoć chodzili oni po Jerozolimie w tak pobożnym zamyśleniu, że w ogóle nie zwracali uwagi na wyrastające przed nimi przeszkody.)

Jeśli bowiem chodzi o MARTWE maszyny, to przecież nie posiadają one INTELIGENCJI powodującej, że wraz z życiowymi doświadczeniami, zarówno zwierzęta jak i my UCZYMY SIĘ („nabywamy”) odruchów, ułatwiających nam poruszanie się w otaczającym nas świecie. Kartezjusz, by móc zanegować ISTNIENIE INTELIGENCJI w żywinie utrzymywał, iż wszelkie NOWE ODRUCHY (zwłaszcza te myśli, czyli idee) są człowiekowi od praczasów WRODZONE (inné) i pochodzące z zewnątrz stymulacje (krótkotrwałe bodźce) wywołują tylko ich ujawnienie się w jego świadomości.

Tę specyficzną ideę „inneizmu” rozwijał Noam Chomsky, pracujący na MIT (Massachussetts Institute of Technology) w Bostonie. Tamżesz doszedł on do takiego oto NAUKOWEGO PRZEKONANIA:

> „Wydaje się, że mamy istotne, wręcz przytłaczające dowody na to, iż podstawowe aspekty naszego życia umysłowego i społecznego, wśród nich także i język, są zdeterminowane jako część naszego wyposażenia biologicznego i że nie są nabywane przez proces uczenia się, a tym bardziej przez trening.” (To zdanie Chomsky’ego pochodzi z artykułu “Spojrzenie w przyszłość: perspektywy badań nad ludzkim umysłem” z 1988 roku (***).

Czytając o tym „rewolucyjnym spostrzeżeniu” sławnego amerykańskiego lingwisty, siedzący obok mnie, na konferencji „Żivie Ziemla!” w Moskwie w 2009 roku, niemiecki aktywista społeczny, z zawodu nauczyciel licealny,Jurgen Elseasser nie mógł się powstrzymać od komentarza NIE WIEDZIAŁEM, ŻE CHOMSKY JEST AŻ TAK GŁUPI! Pamiętajmy jednak, że jak nauczał św. PawełCo u ludzi jest głupotą Mądrością jest u Boga” (Chomsky utrzymywał, że USA to specyficzne państwo „pod Bogiem”. U którego to „Boga” rzeczony lingwista miał niewątpliwe zasługi!)

Czego bowiem „idący w ślad za Kartezjuszem” Chomsky stara się NIE DOSTRZEGAĆ w swych kognitywistycznych (tj. poznawczych) poczynaniach? Po prostu tego, co wie każdy nauczyciel szkoły podstawowej. Ze uczenie się, chociażby tylko języka, polega na ZWIERZĘCYM „małpowaniu” przez dzieci dźwięków wydawanych przez uczącego, oraz na wielokrotnym ich powtarzaniu, by te dźwięki kojarzone zodpowiednimi obrazami (lub dźwiękami) zapamiętać na życie całe. Jak mawiali starożytni „repetitio mater studiorum est”. A to, że dla Chomsky’ego taka STAROŻYTNA formuła się uczenia jest „pustym gadaniem”, to tylko dowód, że w wieku szkolnym żadnego obcego języka on już się nie nauczył (ten fakt potwierdza zresztą jego biografia).

Wyraźnie on nie przyswoił sobie odróżniania, martwych z definicji maszyn od jestestw ożywionych (gr. zoon). A tu zwykła obserwacja samego siebie od razu zezwala podać na czym ona polega: obciążanie naszych organów często powtarzaną pracą prowadzi, po obowiązkowych okresach regeneracji, to organów tych wzmocnienia oraz się doskonalenia, zaś częste używanie maszyn prowadzi do ich się PSUCIA i DEZINTEGRACJI, które one same nie są w stanie naprawić.

Niestety, o tym PRAWIE BIOLOGII nie naucza się w ZAMERYKANIZOWANYCH szkołach. A ponieważ „nihil est in intellectu quod prior ne fuerit in sensu”, więc ludzie „nowocześnie wykształceni” nie potrafią sobie już wyobrazić (i to dla mnie wręcz ZDUMIEWAJĄCO często!), że niewielkie ilości szkodliwych napromieniowań, względnie trujących chemikalii, wprowadzanych w ich jestestwa – zazwyczaj po pewnym okresie tego „odchorowania” – prowadzą do lepszej kondycji fizycznej ich organizmu jako całości: dzieje się to poprzez odruchowe, wywoływane hormonami (stąd HORMEZA) reakcje neutralizacji tych trucizn.

Jaworowskiego (1997) grafik ilustrujący różnicę między wypchanymi „Bogiem” „kartezjanami” i „hellenistami” (tj. Homo Sapiens)

No i mamy, w powszechnym zrozumieniu obecnej światowej „pandemii” COVID, to co mamy, co najlepiej ilustruje schemat funkcjonowania SUPER-POWSZECHNEGO ZJAWISKA HORMEZY wykonany, już przed ćwierćwieczem, jako ilustracja artykułu „Dobroczynne promieniowanie”, mego starszego kolegi radiologa prof. Zbigniewa Jaworowskiego (podobnie jak i ja taternika z zamiłowania):

Na nim mamy linią —– zazaczone prostomyślne, mechanistyczne wyobrażenie sobie, przez „opinotwórcze” kręgi Zachodu, zależności szkodliwości napromieniowań (i innych środków toksycznych, np. arszeniku AsO5) od ich dozy. Ja tę „hipotezę liniową LNT” nazwałem, , za XIX-wiecznym angielskim pisarzem Matthew Arnoldem „hebrajską” gdyż odpowiada ona, opartemu na wczytywaniu się w Hebrajską Biblię, zrozumieniu Przyrody. Oczywiście uwielbiający PROSTOTĘ I MATEMATYCZNĄ JASNOŚĆ wypowiedzi, bezkrytycznie akceptujący „księgi święte” NASZEJ Cywilizacji „kartezjanie”, w tym ci jakżesz liczni na neonie 24, sytuują się w grupie LNT „hebraistów” wierzących, że długoterminowe szkody, jakie wywołują wrogie ludzkim ciałom czynniki, są proporcjonalne do ich nasilenia.

Są jednak środowiska uczonych, którzy DOSTRZEGAJĄ RZECZYWISTOŚĆ BARDZIEJ ZŁOŻONĄ. Otóż w wypadku, gdy ZDROWY organizm musi znosić „narzucone mu” trudności życia życia, to z czasem staje się on bardziej odporny i na choroby i na inne „niewygody” tego życia. (Ja ten fakt zacząłem postrzegać jużzimą 1953, gdy u dziadków w Zakopanem, w stalinowskim „Kalendarzu Rolniczym” przeczytałem artykuł „Zimny wychów cieląt”. Do których to „cieląt” sam siebie ochoczo zaliczyłem chodząc do szkoły przy -20 stopniowym mrozie, w swetrze z ostrej góralskiej wełny naciągniętym na flanelową koszulę.) Co więcej, gdy kartezjanizmem zacząłem się bliżej zajmować w 50 lat później, to odruchowo zauważyłem, że naszkicowanej przez Jaworowskiego „krzywej hormetycznej” reakcji na SZKODLIWE CZYNNIKI, nie da się zapisać za pomocą ulubionych przez kartezjan formuł matematycznych: jej DOLNA część przypomina wycinek ELIPSY i dopiero jej część GÓRNA pokrywa się z tą LINIOWĄ hipotezą LNT. Wtedy to tę „hormetic curve” nazwałem „hellenistyczną” jako że „w hellenizmie najważniejszym jest dostrzeganie, jak naprawdę rzeczy się mają” (The uppermost idea with Hellenism is to see things as they really areArnold, 1867). Dzisiaj określił bym tę „krzywą hormetyczną” jako charakteryzującą tzw. „mindset” HOMO SAPIENS, czyli LUDZI ROZUMNYCH, potrafiących odróżniać, nadające się do precyzyjnego ILOŚCIOWEGO opisu, relacje między martwymi przedmiotami, od POKRĘCONEGO, jak na tym grafiku Jaworowskiego, zachowania się zoon, w tym i nas samych, wymykających się z ograniczeń zmatematyzowanych procedur badawczych.

W optyce widocznego na powyższym grafiku podziału na „odgórnie” przekonanych o swych LNT racjach „hebraisto-kartezjanistów”, oraz opierających swe poglądy na „przyziemnych” precyzyjnych obserwacjach „hellenistów”, czyli HOMO SAPIENS, warto spojrzeć na super-wrogie mym koncepcjom wypowiedzi neonowej „gawiedzi” w stylu różnych „rumpelów”, „zadziwionych” i im podobnych o „planowanej zbrodniczości szczepień”. (Nb. to twierdzą i niektórzy moi bliscy, nieco młodsi wykształceni koledzy, doktorzy fizyki i profesorowie politologii). Wszyscy oni negują DOBROCZYNNY, w dalszej perspektywie, wpływ tych mikro-zabiegów, w szczególności tych z mRNA, na zdrowie szczepieniami potraktowanej ludności. (Przypominam: ponieważ to „pfizerowskie” mRNA jest wszczepiane w otoczce lipidowej, tj. tłuszczowej, która chemicznie spontanicznie jest absorbowana przez „centrale energetyczne” komórek zwane RYBOSOMAMI, to „uwięzione” w tych organellach mRNA „pracuje” przez okres kilku(nastu) dni jako „matryca” do syntezy zakodowanych na nim białek. Po czym, nie mając możliwości z tych rybosomów się „wyzwolenia”, ulega w nich degradacji – dokładnie tak jak endogenne mRNA, wypychane z jąder komórek w kierunku rybosomów w których ono „pracuje” i ulega likwidacji.)

Stąd całe to, bardzo aktywne obecnie w społecznościowych sieciach „groupies” DUMNYCH IGNORANTÓW, to ludzie po kartezjańsku unikający obserwacji swych własnych zachowań, które przecież i u innych osób (oraz zwierząt) manifestują się podobny sposób: choćby ten (pod)tytułowy „rumpel” negujący ISTNIENIE PRZECIWENTROPICZNEJ „regeneracji z nadkompensacją” nie krytycznie uszkodzonych tkanek. Tak jak gdyby nigdy nie spostrzegł, jak na rękach odradza się mu grubsza, zrogowaciała skóra, gdy popracuje trochę ciężkimi narzędziami.

Historia poznawczej perwersji “uczonych w Piśmie” PICERÓW RELIGII oraz NAUKI

Otóż w zakazanej przez KK po synodzie w Nicei w 325 roku, tak zwanej „gnostyckiej” (tj. nacelowanej na POZNANIE) EWANGELII TOMASZA w logionie ( wypowiedzi) nr 3 Jezusa znajdujemy taką oto, wyraźnie pochodzącą od starożytnych 7 Mędrców Hellady informację: „Jeśli poznacie samych siebie, wtedy będziecie poznani i zrozumiecie, że jesteście synami Ojca żywego. Jeśli zaś nie poznacie siebie, wtedy istniejecie w nędzy i sami jesteście nędzą.” W tej zatem „5 Ewangelii” zachowała się, odgrzebana po dokładnie tysiącu lat wskazówka starożytnych MĘDRCÓW GRECJI jak mają ludzie, uważający się za chrześcijan, patrzeć na tych wszystkich, obecnie na Świeczniku Nauk o Życiu, UCZONYCH I (BEZ)MYŚLICIELI, którzy ZA NIC mają swą samoobserwację. Szczególnie tę wskazującą jak PRAWA BIOLOGII wpływają na formowania się naszych na świat poglądów.

Jeśli chodzi o tę sprawę, to pracująca na UKSW Anna Kozłowska przytacza takie oto ODKRYCIE Chomsky’ego: „Ludzka wiedza ani rozumienie nie pochodzą z indukcji. [. . . ] Doświadczenie (życiowe) wypełnia pewne opcje, które wrodzone struktury umysłu pozostawiają otwarte.” Tenże „NAUKOWY PICER z MIT w Bostonie” STWORZYŁ nawet MIT wrodzonej wszystkim ludziom „Uniwersalnej Gramatyki Generatywnej”, która jest „Strukturą języka wyznaczaną przez strukturę umysłu, jest ona determinowaną biologicznie, powszechną i uniwersalną, wspólną wszystkim ludziom”. A ponieważ za taką UNIWERSALNĄ gramatykę uznał on super-sztywną i ubogą gramatykę ANGIELSKĄ (wszystko w niej jest rodzaju NIJAKIEGO, brakuje deklinacji, itd.) więc „per nogam” potraktował wszystkie bardziej ROZWINIĘTE gramatyki. By wskazać tu na język polski, w który składnia jest w zasadzie dowolna. Wbrew bowiem Chomsky’ego „Uniwersalnej” Gramatyce, MOGĘ jako Polak stawiać orzeczenie przed podmiotem, a to w celu PODKREŚLENIA o co nam szczególnie chodzi.

Ten FAKT ZMYŚLENIA przezeń ponoć WRODZONEJ gatunkowi ludzkiemu angielskiej „Gramatyki Generatywnej” wskazuje, że ten znamienity żydo-amerykański „monojęzyczny” lingwista, pracowicie ROZWIJAŁ NAUKĘ, KTÓRA SŁUŻY NIE ROZJAŚNIENIU, ALE ZACIEMNIENIU RZECZYWISTOŚCI. Skąd u niego takie „zacięcie naukowe” się wzięło? Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że ŚLEPO podpiął się on pod teorię „inneizmu” Kartezjusza, który z kolei ŚLEPO zaakceptował MINIEMANIA św. Augustyna i wielbionego przezeń Apostoła Pawła, to zaczynamy kojarzyć że prace, wychowanego w młodości na starotestamentowych tekstach Chomsky’ego, są manifestacją zawartego w Nowym Testamencie „Bożego Zarządzenia” „by UNICESTWIAĆ TO, CO JEST PRAWDĄ (o rzeczywistości) i WYRÓŻNIAĆ TO CO JEST (jej) ATRAPĄ, NĘDZNYM POZOREM. Dosłownie „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców,… i to, co nie jest szlachetne i według świata wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić” (1 Kor. 1:27-28).

A po co taki „cyrk boży” z OBRACANIEM DO GÓRY NOGAMI NASZEJ ZBIOROWEJ WIEDZY? Aby się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga”. Tak jakby te „bóg” biblijnego Abrama (alias Abrahama), Jakuba (alias Izraela) i Szawła (alias Pawła) był PODŁYM UZURPATOREM grożącym, kwestionującym jego omnipotencję śmiałkom „wyniszczę mądrość mędrców i inteligencję inteligentnych zamienię w nicość!” (Patrz haniebne ścięcie, na rozkaz kleru na rynku w Warszawie w 1689 Kazimierza Łyszczyńskiego, za napisanie w sekrecie w „De non existentia dei”, iż „Człowiek jest twórcą Boga (tego „pozaświatowego”), a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. … Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym”. Te zdania Łyszczyńskiego nie są sprzeczne z nauką Jezusa w logionie 3 Ewangelii Tomasza: Królestwo (mego symbolicznego ojca) jest tym, co jest w was (INTELIGENCJĄ) i tym, co jest poza wami (INTELIGENCJĄ obecną w innych zwierzętach a nawet i roślinach, ale NIE ISTNIEJĄCĄ w martwych ludzkich wytworach, w tym i w tzw. „księgach świętych”).

Stąd nawet laikom łatwo się domyśleć, że tę CHIMERĘ „pozaświatowego” Boga stworzyli, na „obraz i podobieństwo swoje” ludzie WYJĄTKOWO PODLI, motywowani li tylko przez WRODZONY każdej żywinie (w tym i komórkom nowotworów) EGOIZM, nakazujący im „panować nad ziemią i nad wszystkim co się na niej poruszać odważa” (JP II w encyklice „Laborem exercens”, 1981). W tym miejscu dochodzimy do samo-narzucającego się SKOJARZENIA:

Mianowicie już w starożytności tego „ Żydowskiego Uniwersalnego Boga” władcy i filozofowie Rzymu kojarzyli z PIENIĄDZEM, co zauważył i Karol Marks w swym młodzieńczym (1844) pamflecie „W kwestii żydowskiej”. A ja już z blisko dekadę temu w miarę dowcipnie podkresliłem, że ten ŻYDOWSKI „PAN ŚWIATA (hebr. Adon Olam) funkcjonuje w formie Trójjedni TPD – Technika-Pieniądz-Dupa o Komforcie marząca (ang. WTC – Wealth-Technique-Comfort, jak te 3 wieże, które „islamiści” obalili w Nowym Jorku 9-11-2001, rozpoczynając „Nową Erę” ludzkości):

Wszystkie te trzy elementy TRÓJJEDNI TPD, zezwalają na UNIKANIE WYSIŁKÓW przy realizacji wszelakich potrzeb życiowych. A zatem, w sprzężeniu zwrotnym, WYMUSZAJĄ ATROFIĘ tych ludzkich organów, które są nimi zastępowane. I ten cały nowoczesny „hebraistyczno-kartezjański” ruch „prostoliniowości LNT myślenia” na grafiku Jaworowskiego, to jest trywialny, BIOLOGICZY PRODUKT, wykształconego w szczególności w Cywilizacji Żydo-Chrześcijańskiej Zachodu, myślenia opartego na kultywowaniu NIE-WIEDZY, bo „Wiedza nadyma, a miłość (do Pieniądza oczwiście) buduje” – i to nie tylko Kościoły oraz Banki, ale także nasze umiłowane „klatki z łazienkowym komfortem”, w których „lud boży TPD” na klucz się z zapałem zamyka.

HOMO IMBECILIS – czyli przyszły PAN ŚWIATA (rodzaj Adon Olam)

Jak pamiętam jeszcze ze studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley przed półwieczem, byłem zdumiony, do jakiego stopnia nasi wykładowcy „na topie”, tej jednej z najlepszych amerykańskich uczelni, przyzwyczaili się nie dostrzegać różnicy między (indywidualnie dość rozumnymi) dorosłymi ludźmi, a masami którymi łatwo jest manipulować z pomocą super-prymitywnych argumentów. To skłoniło mnie by napisać pracę doktorską na ten ZOOLOGICZNY temat:

Ci profesorowie z UC Berkeley (wśród nich później także i Richard Dawkins), idą w ślad za TWÓRCAMI naszej żydo-chrzecijańskiej „Cywilizacji pod Bogiem” (to opinia Chomsky’ego). W dostrzeżonej przez ŁYSZCZYŃSKIEGO (1689) sytuacji, gdy ten wiszący na krzyżu TRUP-ZBAWCA LUDZKOŚCI (od „grzechu pierworodnego”) jest li tylko CHIMERĄ, to jest on tylko NĘDZNYM ARTEFAKTEM mającym „spychać w nicość” istnienie PRZECIWENTROPICZNEJ INTELIGENCJI we wszystkich egzemplarzach ZOON (żywiny).

Przecież ta celebrowana corocznie, w okresie żydowskiej paschy, historia ustanowienia tego „krzyża Pańskiego” to, patrząc na nią chociażby z perspektywy islamu, NAJZWYKLEJSZY PIC NA DRĄGU (z jedną lub nawet dwoma poprzeczkami, w zależności od rodzaju wyznania). W EWANGELII TOMASZA nie ma ani słowa o tym, aby Jezus sobie takie PONURE ZAKOŃCZENIE jego misji wśród Źydów zaprojektował. Na odwrót, jest w niej o tym, że Biznesmeni i handlarze nie wejdą do miejsca mego Ojca(ET, logion 64). Należy zatem to PLUGAWSTWO „BIZNESU Z KRZYŻEM” Szawła alias św. Pawła, wykorzenić z chrześcijaństwa mającego przecież przypominać… buddyzm (patrz „Kořeny indoevropskéduchovni tradice”, J. Kozak, Praha 2014).

A wraz z ODPICOWANIEM „naszejreligii, będzie można ZEPCHNĄĆ W NICOŚĆ nie tylko totalny rozdział między „świadomością” i goszczącym ją ciałem Descartesa, ale także ten (też wzięty z Biblii) totalny rozdział między „germenem” (nasieniem) i „somą” neodarwinisty Weissmana z końca XIX wieku. I w końcu ten ZMYŚLONY przez GENETYKÓW-PICERÓW, laureatów Nagrody Nobla w latach 1950/60 totalny rozdział między kwasami nukleinowymi (DNA i RNA) a białkami przy użyciu tych kwasów syntetyzowanymi. (Ja już jesienią 1978 roku, na ćwiczeniach 3 roku biologii Uni Genève, sekwencjonowałem struktury DNA przy pomocy białkowych ‘enzymów restrykcyjnych’!) Nb. na kolażu poniżej mamy zestaw utytułowanych profesorskimi tytułami „KRÓLEWSKICH” PICERÓW III RP, występujących „z antyszczepiennym ratunkiem dla Polski w imię Pana Naszego Jezusa Chrystusa”:

 (Drugi od prawej na dole to genetyk R. Zieliński, specjalista od postulowanej przezeń szkodliwości „wiecznotrwałego” mRNA w szczepionce Pfizera.)

I dopiero po takim ODPICOWANIU, zarówno religii jak i Nauk o Życiu, możemy zacząć MYŚLEĆ co się i z nami i z całą PRZYRODĄ, wskutek rozkwitu TPD Cywilizacji dzieje.W końcu ta plaga „nie istniejącej pandemii” pojawiła się, na początku XXI wieku, dzięki wewnętrznemu PRZECIWENTROPICZNEMU wysiłkowi „antycywilizacyjnemu” południowo-chińskich nietoperzy oraz trzymanych w ciasnych bateriach sympatycznych palmowych kotów łaskunami zwanych. A w następnej jej edycji się rozszerza dzięki WEWNĄTRZORGANIZMOWYM wysiłkom zwykłych, przymuszonych do wegetacji w super-ścisku „klatek z komfortem” ludzi, którzy tego „nie istniejącego wirusa” wciąż, w swych nienawidzących „boga cywilizacji” trzewiach „ulepszają”. (Bo gdyby zwierzęta były tylko maszynami, to namnażane w ich wnętrznościach wirusy z czasem traciły by zawartą w nich „toksyczną informację”. A tymczasem jesteśmy, od ponad roku, świadkami sytuacji zgoła odwrotnej.)

Na zakończenie pozwolę sobie przytoczyć META-MATEMATYCZNY obrazek, z tej mej Meta-Ph.D. Thesis sprzed półwiecza, ilustrujący w jakim kierunku zmierzamy i kto/co nas w tym „rozwojowym” kierunku POPYCHA. I mieć nadzieję, że ENDOGENNA INTELIGENCJA ZOON – ta która jest w „nas i wokół nas” – nam wskaże, co mamy dalej robić:

Zakopane, 30 kwiecień roku 104 po WSRP

(*) Ponoć w utworzeniu opartego na kącie prostym układu współrzędnych, Kartezjusz inspirował się myślą św. Augustyna, który w « De doctrina christiana » z uniesieniem podkreślił, za św. Pawłem, znaczenie Miłości do Kryża: « my powinniśmy … wraz ze wszystkimi świętymi ogarnąć duchem czym jest Serokość, Długość, Wysokość i Głębokość – czyli krzyż Pański, etc.». Jako że « Wiedza nadyma, Miłość zaś (do Krzyża?) buduje ». (« De doctrina » XL 62, Ef. 8,17 oraz 1 Kor. 8,1

(**) Do powyższych cytatów dodam, za Tatarkiewiczem, że „Kartezjusz chciał, aby wszystkie nauki stały się podobne do matematyki. (zajmującej się tylko własnościami ilościowymi). Ideałem Krtezjusza było by całą przyrodę rozważać wyłącznie geometrycznie i mechanicznie”. Analizując te propozycje, biolog z wykształcenia i filozof z zamiłowania, dr Miła Kwapiszewska zauważyła, że ten „nowożytny filozof” musiał NIENAWIDZIĆ znane mu domowe zwierzaki, by wyobrażać je sobie w formie bezdusznych przedmiotów, których zachowanie się da się ująć za pomocą prostych formuł matematyki. (Podobną niechęć do poglądów Kartezjusza zademonstrowała i król(owa)-filozof Szwecji Krystyna Waza. Zaprosiwszy tego nadętego francuskiego „nowego filozofa” na swój dwór jesienią 1649, już o 5 rano w zimie zwykła wymagać od 56-letniego Descartesa wykładów z jego filozofii. Co się skończyło tym, że nabawił się on zapalenia płuc i zmarł w lutym 1650.)


(***) W języku polskim staraniom IFiS PAN w Warszawie opublikowano w 1995, pod tytułem „Noama Chomsky’ego próba rewolucji naukowej” szczegółowy raport z debaty, zapoczątkowanej w Royaumont Abbey (Francja) w 1975 roku, między zwolennikami „konstruktywizmu” poznawczego Jeana Piageta, a zwolennikami „inneizmu” ludzkich struktur umysłowych, głoszonego przez Noama Chomsky’ego. Mając w kilka lat po tej debacie, stypendium w Paryżu w zakresie nauk ewolucyjnych u leciwego zoologa Pierre-Paul Grassé, miałem okazję rozmawiać osobiście z kilkoma uczestnikami tej „debaty”: mianowicie z neodarwinistą Antoine Danchin oraz (bardzo nieprzyjemnie) z „komputerowym neurologiem ewolucyjnym” Jean-Pierre Changeux. A w Genewie poznałem reprezentującego „konstruktywizm” Piageta psychologa Jacquesa Voneche oraz Barbel Inhelder, szefową wydziału psychologii na Uni Genève. Gdy wyjeżdżałem, po 14-letniej emigracji, w kwietniu 1982 do PRL, dała mi ona list polecający do prof. Aliny Szemińskiej w Warszawie, współpracowniczki Jeana Piageta w okresie II WŚ.

Wkleję tutaj na pamiątkę:

Posted in Obce teksty | Leave a comment

Szczepienia Covid 19 w Izraelu i NOWOTWORY o nich (bez)myśli

Szczepienia Covid 19 w Izraelu i NOWOTWORY o nich (bez)myśli

Ewidentny HOAX (fałsz) skojarzenia 3 fali covida w Izraelu z intensywnymi szczepieniami w tym mini-kraju + pojawienie się „wcielenia” H. Pająka z ZLP na neonie24 + PRAWDOPODOBNA przyczyna uagresywnienia się „angielskiego” szczepu wirusa SarsCov-2

Po pierwsze. Miało być o neonowym „wcieleniu” płodnego pisarza H. Pająka w neonową formę Anthony-o-Witza, ale przychodzi mi zacząć od krótkiej krytyki, długachnego komentarza, wstawionego przez „zaciekłego” dyskutanta o nicku „d.jaś” do mego wpisu sprzed 3 dni https://zakop999pl.neon24.pl/post/160835,najnowszy-dowcip-filo-anty-szczepienny-anne-appelbaum#cmnts . Jest to tłumaczenie raportu „Operacja … Szatański PokerMike Whitney’a, jaki 10 marca 2021 się ukazał na amerykańskim, poza mainstreamowym portalu „THE UNZ REVIEW” (dość często się na nim pojawiają teksty mego kolegi ze Szwecjo-Rosji, Izraela Szamira)

Oto podstawowe Whitney’a zarzuty, wobec masowej akcji szczepień w Izraelu, jaka się rozpoczęła w momencie OFICJALNEGO dopuszczenia szczepionki marki „pfizer” do masowych szczepień. Te akcja wystartowała 21 grudnia 2020 i obecnie – dokładnie w 3 miesiące później, już blisko połowa jego mieszkańców została zaszczepiona DWOMA dawkami tego, preparatu zawierającego mRNA.

W związku z tą, szeroko rozpropagowaną akcją, Whitney się zapytuje:

1. Więc jak to się stało ” Izraelowi udało się podwoić liczbę zgonów zgromadzonych w ciągu poprzednich dziesięciu miesięcy pandemii „…” w ciągu dwóch miesięcy od intensywnego zaszczepienia szczepionką Pfizer ”? (czyli od 21 grudnia 2020 do 20 lutego 2021)

2. I dlaczego„ liczba przypadków Covid-19 w Izraelu … gwałtownie wzrosła w pierwszym miesiącu… kampanii masowych szczepień. ”?

3. I dlaczego„ po zaledwie 2 miesiącach… masowych szczepień ”jest„ 76% nowych przypadków Covid-19… poniżej 39 lat. Tylko 5,5% już się skończyło 60. 40% krytycznych pacjentów ma mniej niż 60 lat. ”?

Oto jak podsumował to Gilad Atzmon ( izraelski saksofonista i filozof z wykształcenia, na emigracji politycznej w Anglii; od czasu do czasu z nim koresponduję):
„Dowody zebrane w Izraelu wskazują na ścisłą korelację między masowymi szczepieniami, przypadkami i zgonami. Ta korelacja wskazuje na możliwość, że to zaszczepieni faktycznie rozprzestrzeniają wirusa lub nawet szereg mutantów, które są odpowiedzialne za radykalną zmianę objawów powyżej.” („ Dyrektor generalny firmy Pfizer, Albert Bourla, przyznaje, że Izrael jest„ światowym laboratorium ”.)

Bingo. Szczepionki są źródłem nowej mutacji, za którą wini się brazylijskie, południowoafrykańskie, brytyjskie lub jakiekolwiek inne „wariantowe” dywersje, które są przywoływane, aby stworzyć wiarygodną wymówkę dla tego, co autorzy tej farsy już wiedzą, że jest prawdą: Że same szczepionki mogą być źródłem problemu , źródłem zmian demograficznych, źródłem nowych przypadków, źródłem nowych hospitalizacji i źródłem nowych zgonów. Warto zauważyć, że mamy do czynienia ze w 100% syntetycznym koktajlem, który jest zaprojektowany tak, aby robić dokładnie to, co robi teraz w Izraelu, Wielkiej Brytanii, Portugalii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i wszystkich innych krajach, które obecnie wstrzykują, tę toksyczną substancję dużej części swoich populacji.

Statystyka zachorowań w trakcie TRZECIEJ FALI Covid 19 w Izraelu tak wygląda:

Otóż jak się uważnie czyta powyższe opinie i PORÓWNUJE STATYSTYKI, to człowiek średnio wykształcony zaczyna dostrzegać, że ta „3 Fala” zaczęła się już pod koniec listopada (kiedy to nowych zachorowań było średnio mniej niż tysiąc dziennie) i w dzień rozpoczęcia szczepień 21 grudnia,średnia dzienna liczba zachorowań wynosiła już ponad 3 tysiące. Szczyt zachorowań „3 fali” przypadł na 18 stycznia (ok. 10 tysięcy zachorowań/dzień), po czym ich dzienna liczba zaczęła szybko spadać aż do ich minimum obecnie.

Stąd odpowiedź na pytanie 1 i 2 jest prosta: „3 fala” zachorowań w Izraelu, była 2 krotnie silniejsza niż druga (w Czechach dla porównania, rozpoczęta w połowie października 2020, 2 – 3 i trwająca do dzisiaj 4 fala zwiększyła ilość zgonów na covid 19 w ciągu ostatnich 5 miesięcy blisko 24 krotnie, przy niewielkiej dotychczas ilości, ok. 13% szczepień!)

Także odpowiedź na 3 pytanie, dlaczego„ po zaledwie 2 miesiącach… masowych szczepień ”jest„ 76% nowych przypadków Covid-19… poniżej 39 lat., wydaje się być prosta. Ludzie starsi, zaszczepieni w pierwszej kolejności, przestali zapadać na tą chorobę:

A oto statystyka zachorowań oraz zgonów w Izraelu z ostatnich 9 dni:

March 21 – 208 new cases and 3 new deaths

March 20 – 590 new cases and 9 new deaths

March 19 – 1,047 new cases and 4 new deaths 

March 18 – 1,384 new cases and 12 new deaths

March 17 – 1,475 new cases and 9 new deaths

March 16 – 1,790 new cases and 18 new deaths

March 15 – 2,365 new cases and 22 new deaths

March 14 – 749 new cases and 20 new deaths

March 13 – 1,601 new cases and 8 new deaths

Toż to jest wyjątkowo mało – jak na Izrael – codziennych zachorowań i jeszcze mniej zgonów! Te liczby porównywalne są z tymi, jakie podają obecnie na Białorusi, też mającej nieco poniżej 10 mln mieszkańców. A nie zapominajmy, że w Izraelu na ten „covid”, od marca ub. roku przechorowało aż 826,609 mieszkańców i zmarło nań 6,073 (na Białorusi odpowiednio do wczoraj 307,938 i 2,139, czyli prawie trzy razy mniej ; nie zapominajmy jednak, że w Izraelu wegetuje się w 11 razy większym ścisku niż na Białorusi.)

Powyższe dane wskazują, że dopuszczenie szczepionek do ich masowego wykorzystania, w Izraelu zbiegło się w czasie z początkiem TRZECIEJ FALI PANDEMII tamże. I tyle. Żadnego związku przyczynowego pojawiania się nowych zakażeń, z tymi szczepieniami.

Ta sytuacja spowodowała, że już w pierwszej połowie marca, gdy już 40 % ludności otrzymało dwie dawki „pfizera” (i ok. 10 % dorosłych Izraelczyków już „przekowidowało”) to, cytuję po angielsku: https://www.france24.com/en/middle-east/20210307-israel-opens-restaurants-and-bars-to-customers-vaccinated-against-covid-19 . Czyli już 8 marca Netaniahu otworzył knajpy – ale tylko dla osób „Covid-pass” posiadających – i nawet zaczyna się zezwalać na przyloty do Izraela osób mających odpowiednie „szczepieniowe paszporty”.

I tak to wygląda – i nie tylko na neonie 24 – że całe to antyszczepienników się podniecanie akcją ponoć zakodowanej jako „ SZATAŃSKI POKER” w Izraelu, to zwykła Intelektualna MASTURBACJA. (A to zajęcie u mężczyzn prowadzi do wytwarzania wydzieliny POLUCJĄ zwanej – jest to typowo ”amerykańska” cecha nowoczesnego życia społecznego, patrz ma Meta-Ph. Thesis wyprodukowana na UC Berkeley w 1972 roku)

 I uwaga bardziej ogólna

Ta, coraz bardziej powszechna w „rozwiniętym świecie” utrata zrozumienia, na jakiej reakcji fizjologicznej polega SKUTECZNOŚĆ SZCZEPIEŃ, jest logiczną pochodną braku zarówno DOŚWIADCZENIA OSOBISTEGO coraz szerszych mas intelektualistów, w zakresie bytowania w silnie utrudnionych warunkach egzystencji, jak i zupełny brak nauczania, zarówno na poziomie licealnym jak i uniwersyteckim, w jaki sposób powstaje odporność chociażby na antybiotyki, w wypadku ich zbyt częstego używania (co sprawdzałem u studentów przy okazji prowadzenia ćwiczeń z filozofii na III roku biologii) .

Mówiąc obrazowo, intelektualiści dzisiaj coraz częściej zachowują się jak te kocięta, które przez „krytyczne” trzy pierwsze miesiące ich życia hodowano w „okularach” zezwalających im widzieć świat tylko w formie struktur poziomych (lub pionowych). Po zdjęciu im tych „okularów”, już do końca ich życia, te koty nie dostrzegały obiektów mających pionowy (lub poziomy) charakter, o które się one potykały. Podobne zjawisko występuje i u większych ssaków jakimi są ludzie, bowiem zasady formowanie się DOJRZAŁYCH połączeń w korze mózgowej ssaków są IDENTYCZNE.

Obecnie zrozumienie zasady funkcjonowania PRZECIWENTROPII, dawniej określanej jako „vis vitalis”, dodefiniowanej przez Lamarcka 200 lat temu jako DWUCZŁONOWE PRAWO BIOLOGII, jest we współczesnym świecie ściśle WYKASOWANE z prac o charakterze naukowym. (Nb. W 1979 roku, w książce „Teoria bzdury” angielski socjolog i himalaista Michael Thompson nazwał tę patologię nauki „conspiracy of blindness”, SPISKIEM ŚLEPOTY). A przecież oddziaływanie tego METAFIZYCZNEGO PRAWA BIOLOGII stanowi nie tylko podstawę trwałości życia osobniczego człowieka przez wiele dekad – ale i życia PRZYRODY, mówiąc jak najbardziej ogólnie, praktycznie w nieskończoność (a zatem i bez określonego początku tej PRZYRODY zaistnienia, z religijnymi konsekwencjami tej konkluzji).

Sprawa druga. Przechodząc od ogółu do szczegółów, z powyższej krótkiej uwagi wynika – co od lat staram się powtarzać, na ile potrafię publicznie – że negowanie wartości ogólnodostępnych szczepień, to jest najzwyklejsza KRUCJATA przeciw zasadom ZDROWEGO ŻYCIA na tej, coraz mniej zróżnicowanej pod względem przyrodniczym, Planecie. I na neonie, na którym się pojawiłem, za zgodą dr Opary przed około dwoma laty, musiałem się oczywiście „zderzyć” z Ambitnymi, bardzo dbającymi o swą ANONIMOWOŚĆ, Wojownikami Nie-Wiedzy, “cnoty” opartej na negującym istnienie PRZECIWENTROPII (neo)darwinizmie, oraz na Biblii na tej samej podstawie poznawczej spisanej.

Sprawa Trzecia. Zanim jednak się zanurzę w neonowy otmęty WOJNY Z ROZUMEM (w starożytnej Grecji z LOGOSEM stwarzającym świat kojarzonym) to przypomnę, w szczególności „Marii”, że wirusy to są ewolucyjnie wykształcone wytwory żywych komórek, które za pomocą tych „pocisków zawierających informację” zwykły zarówno ze sobą współpracować i się rozwijać, jak i walczyć z innymi, w sytuacjach odczuwanych przez nie jako zagrażające ich metabolizmowi:

(Powyższa informacja pochodzi z książki „Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii”, Kraków 1994)

W jaki sposób wirusy mogą być „kurierami” przekazującymi między tkankami – lub nawet izolowanymi organizmami – „nabyte przystosowawcze zmiany genetyczne”? O tym ja się uczyłem już w 1978 roku, w trakcie kursu „developmental biology” na III roku biologii na Uni Genève. Otóż w momencie „wyrywania się” wirusów z jąder zaifekowanych nimi komórek, do odtwarzanego w tych jądrach wirusowego DNA (lub RNA), chemicznie spontanicznie zwykły się doczepiać obficie namnożone w tych jądrach fragmenty kwasów nukleinowych, które akurat są wykorzystywane do odtwarzania „zużytych metabolicznie” organów komórkowych. Jest to, jak gdyby to powiedział dr Fauci z CDC i WHO, spontaniczne „dodawanie funkcji” opuszczającym jądra komórek wirusom, szczególnie intensywnie wystepujące w komórkach zajętych intensywną regeneracją swych organów. (A przesyłanie z tak „dodaną funkcją” wirusów, komórkom germinalnym, oczywiście przyczynia się do tego, że w kolejnych pokoleniach dorastających osobników, procesy regeneracyjne tkanek często używanych przez ich „(pra)rodzicieli”, postępują szybciej niż u tych „(pra)rodzicieli” – co jest podstawą materialną NEGOWANEGO INTENSYWNIE przez neodarwinistów, DRUGIEGO PRAWA BIOLOGII LAMARCKA.)

Ale wróćmy od tych zapoznanych obecnie PRAW OGÓLNYCH, do tych pojawiających się ponoć „nowych mutacji” SarsCov-2, szczególnie tej brytyjskiej odmiany, ponoć b. groźnej. Co się dzieje z komórkami nabłonka płuc, gdy z nich zaczynają się masowo „wyrywać” te korona-wirusy? Rozrywane przez wirusy nabłonki winny zaczynać krwawić, dokładnie tak jak me wargi 35 lat temu, gdy z nich masowo „wyrywały się” wirusy Herpesa (opryszczki) po miesiącu silnego napromieniowania UV na wyskości 4500 i więcej metrów w Himalajach. Jak zareagowały na to silne krwawienie (rano, już po zejściu w dolinę, obudziłem się w hotelu z ustami zakrwawionmi jak wampir) komórki nabłonka mych warg? Bardzo szybko uruchomiły wytwarzanie środka powodującego KRZEPNIĘCIE na nich krwi, już następnego dnia me usta były „czyste”.

Czy przypadkiem w taki sam sposób nie reagują komórki nabłonka ludzkich płuc, rozrywane przez „wyrywające się” z nich wirusy SarsCov-2? Stąd w miejscach gdzie ten proces jest najsilniejszy, powstaje ta sławna ZAKRZEPICA krwi, hamująca przyswajanie tlenu przez krew w płucach. I co więcej, ponieważ zestawy genów odpowiedzialnych za syntezę białka wywołującego krzepnięcie krwi, są w tkankach nabłonka takich płuc intensywnie namnażane, to i fragmenty RNA odpowiedzialne za tę syntezę, chemicznie spontanicznie dołączają się do RNA SarsCov-2. A gdy takie „z dodaną funkcją” wirusy kowida dotrą do kolejnych osób, to i zakrzepica krwi w ich płucach winna występować odpowiednio szybciej. Byłby (ponoć JUŻ JEST) to przykład progresji wirusowej infekcji w kierunku jej większej ZJADLIWOŚCI.

 I co w takiej sytuacji robić? Czekać biernie aż „nie istniejąca pandemia” wygaśnie sama?

 Cd. na temat opublikowanej w „Aferach Prawa” w roku 2010, WYJĄTKOWO CHAMSKIEJ opinii, mego kolegi ze Związku Literatów Polskich, Henryka Pająka na mój, MG temat, pod tytułem „Z kanalią mi nie po drodze”, zostawiam na przyszłościowy „deser”  mych 2021 wystąpien na „neonie”.

 Z WIOSENNYMI 2021 (104 rok po WPR w Rosji) POZDROWIENIAMI, MG

Ot i mój komentarz, do NAMOLNEGO PRZEKONYWANIA SEKTY ANTYSZCZEPIONKOWCOW do uwierzenia w ZBRODNICZOŚĆ SZCZEPIEŃ:

z komentarzy do https://ryszard-opara.neon24.pl/post/160982,wojna-o-przyszlosc-ludzkosci-czesc-2#cmnts

kula Lis 69 28.03.2021 07:31:02:

Problem INTELEKTU Kul(wego) Lisa: nie odróżnia on (ułatwiającego życie) LEKU od (utrudniających je) SZCZEPIEŃ

INTELEKT- to od łac. inter-legere, czytać pomiędzy, rozróżniać pomiędzy.

SZCZEPIENIA – to są UTRUDNIENIA ŻYCIA poprzez narażenie go na małe dawki ŚRODKÓW CHOROBOTWÓRCZYCH

LEKI – (np. antybiotyki) to są ŚRODKI NEUTRALIZUJĄCE czynniki chorobotwórcze (antybiotyki np. zabijają bakterie, na NIEŻYWE wirusy zatem nie działają)

ISTOTY OŻYWIONE (np. ludzie) są zbudowane tak, że ich organy NIE-KRYTYCZNIE USZKODZONE regenerują się, spontanicznie, w ich formie WZMOCNIONEJ – np. mięśnie uszkodzone w ramach ćwiczeń, po ich REGENERACJI staja się SILNIEJSZE.

Jest to usilnie negowane przez (wypchanych żydowskim Pismem Świętym) (NEO)DARWINISTÓW, 2-CZŁONOWE PRZECIWENTROPICZNE PRAWO BIOLOGII.

I z tego “PONAD BOSKIEGO” PRAWA ZOON (ŻYWINY) wynika, że małe dawki ŚRODKÓW TRUJĄCYCH wywołują NADREGENERACJĘ uszkodzonych przez nie organów, co jest podstawą

- i PRAWA FARMACJI PARECELSUSA (“wszystko jest lekiem lub trucizna w zależności od dozy”)

- i skuteczności szczepień

- i osiągnięć sportowych ludzi, którzy coś ĆWICZĄ

- i tego, że tak długo, pomimo tych wszystkich bakterii, wirusów i napromieniowań wszelkich odmian, JAKOŚ ŻYJEMY.

Ale to chyba ZBYT DUŻO PRZECIWBOŻEJ MĄDROŚCI jak na KULA(wego) Lisa – niewatpliwie NIEDOĆWICZONY – INTELEKT

Post scriptum, 30 marca 2021

Chodzi o coraz wyraźniej się zarysowujący – i to nie tylko w Polsce – podział społeczeństw, na ŻYDO-ZAMERYKANIZOWANYM “ZACHODZIE”, na dwie wyraźnie odmienne i nawzajem się NIENAWIDZĄCE, frakcje społeczne. Ludzi klasy VIRTUS oraz WYSTRASZONYCH

No i pod wpływem bardzo wyraźnie zaakcentowanej, zarówno na „neonie24 jak i „wiernipolsce1” OPOZYCJI wobec JAKICHKOLWIEK szczepień przeciw NIE ISTNIEJĄCEMU „Covidowi”, dziś w nocy przyszła mi BARDZO OGÓLNA IDEA.

Chodzi o rozróżnienie między dwoma typami DOROSŁEJ LUDZKIEJ OSOBOWOŚCI.

Tych, którzy po 3,5 miesiącach masowych (w Polsce chociażby) szczepień NIE ZLĘKLI SIĘ ZASZCZEPIĆ (lub czekać w kolejce na ten trudnodostępny zabieg) określił bym jako przedstawicieli ludzkiej odmiany VIRTUS (od łac. vir – mężczyzna) cechujących się nie tylko ODWAGĄ ale i MĄDROŚCIĄ.

(Virtus (łac.) – występujące w rzymskiej literaturze i sztuce pojęcie oznaczające: cnotę – pozytywną właściwość etyczną, odpowiednik greckiej areté; uosobienie (personifikację) męstwa i odwagi)

Oraz tych, którzy widzą w szczepieniach ZAGROŻENIE DLA LUDZKOŚCI, których określiłbym ogólnym terminem WYSTRASZENI (bez podziału na płeć, rasę i narodowość)

I otóż słyszałem w „necie”, jak korespondentka z Izraela narzekała, że pojawiło się tam PAŃSTWO z wyraźną SEGREGACJĄ, ani rasową, ani płciową, choć niewątpliwie o charakterze religijnym: CI CO SI ZASZCZEPILI (lub odchorowali „covida”) mają dostęp do restauracji, siłowni i szerszych zgromadzeń, ci co NIE CHCĄ TEGO DOKONAĆ to są traktowani jako PODLUDZIE (Untermenschen, zdaje się także w jidisz), którym się odmawia – i to słusznie z punktu INTERESÓW HOMO SAPIENS – RADOŚCI zdrowego, społecznego życia.

No i Izrael, po tych masowych szczepieniach, najwyraźniej „wychodzi na prostą”, w zakresie wyhamowania pandemii, żaden RESET EKONOMICZCZNY nie będzie tam konieczny.

No i nie słusznie prorokował mój „ukochany” św. Paweł, że ZBAWIENIE PRZYJDZIE Z IZRAELA. (Ale tylko tylko z tej jego części, która wybrała POGAŃSKI, znienawidzony przez „mojżeszowych” i im podobnych, VIRTUS.)

czytac więcej: https://zakop999pl.neon24.pl/post/160901,szczepienia-covid-19-w-izraelu-i-nowotwory-o-nich-bez-mysli

A oto jak wyglądał “zaszczepiony świat” 6 czerwca 12021; w Polsce jak dotąd zaszczepiono 9 mln mieszkańców, czyli, proporcjonalnie, aż 4 razy mniej niż na Węgrzech. (gdzie “antyeurpejski rząd” zaleca szczepienie rosyjskim “Sputnikiem V”)

Porównanie ilości nowych codziennych zakażeń i zgonów (na Covid 19) w Anglii I Rosji, w Anglii obecnie ponad 60% ludności jest zaszczepionych podwójną dawką, w Rosji tylko ok. 15%

I co o powyższych danych statystycznycj myślą “antyszczepionkowcy”. Jest li to “PRAWDA, taka to prawda, czy GÓWNO PRAWDA”?

(Przypominam, na trybunach stadion w angielskim Wimbledonie wczoraj wieczór było 60 tysiecy kibiców i NIKT NIE NOSIŁ NA TWARZY MASKI!

 

Posted in Obce teksty | Leave a comment

PAN w Z-nem (56): The Case of „Kultura” Mountain Climbers (PRL -1969)

The Case of „Kultura” Tatra Climbers (PRL -1969)

Esej z życia w „średnim PRL” na podstawie książki Bartosza Kaliskiego „Kurierzy wolnego słowa: Paryż–Praga–Warszawa 1968–1970” (Instytut Historii PAN Warszawa 2014); opracował Marek Głogoczowski, na zasłużonej emeryturze w Zakopanem, luty 2021

http://rcin.org.pl/ihpan/Content/62263/WA303_81928_I10229_Kaliski.pdf

3200 słów + Przypis

Na temat „procesu Taterników” w PRL-u w 1969/70 opublikowałem, na neonie24 blisko 2 lata temu, krótkie zeń sprawozdanie, jakie się ukazało na stronie kontakt24.pl przed 10 już laty.

Ponieważ w końcu zabrałem się do lektury bardzo poważnego, liczącego aż 369 stron, książkowego opracowania na ten temat, opracowania nie uchylającego się od oceny uwarunkowań społecznych zachowania się rzeczonych „taterników”, to zobowiązany jestem przypomnieć, że poprzedzające nasze „kulturowo-tatrzańskie” wyczyny, Wydarzenia Marcowe 1968 oraz Inwazja Czechosłowacji, to były tylko „detonatory” naszych INSTYNKTOWNYCH się zachowań.

Wszyscy byliśmy już „po pierwszych studiach” (na UJ, UW i AGH) i dane nam było przebywać, przez dłuższe okresy czasu, na IMPONUJĄCYM nam (zwłaszcza samochodami) ZACHODZIE. I naturalnie chcieliśmy przybliżyć mieszkańcom PRL-u – za pomocą przerzutów do Polski „Kultury” – tę „SAMOCHODOWĄ” MĄDROŚĆ ZACHODU.

Jakżesz radykalnie zmieniły się me poglądy, na ten właśnie „demokratyczno-samochodowy” temat, po kilku miesiącach pobytu w USA jako „graduate student” na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (z czasem zatrudniony tamże jako research asystent w domenie geologii).

(o mnie można poczytać na stronach 85, 158–160, 167, 168, 185, 186, 196, 200, 202, 203, 226, 253, 281 tejże książki; ‘BK >’ oraz ‘MG >’ , oznaczają odpowiednio, wypowiedzi B. Kaliskiego względnie M. Glogo…)

Skąd się wzięła nasza (M. Kozłowskiego, K. Szymborskiego oraz moja) znajomość z Giedroyciem, czyli „alpinistyczna prehistoria” naszego SPISKU

BK s. 68 > Maciej i Barbara Kozłowscy

W rodzinie żywe były tradycje piłsudczykowskie, a więc zdecydowanie antykomunistyczne, a jej etos miał charakter wyraźnie ziemiański i inteligencki – np. ich matka, Maria Kozłowska przez wiele lat przyjaźniła się z małżeństwem Anną i Jerzym Turowiczami …

(MG > J. Turowicz był przez blisko 55 lat red. naczelnym „Tygodnika Powszechnego” – któremu to „katolickiemu” pismu w latch 1990 nadałem podtytuł „Faryzeusz Polski”, rozpropagowany w „Polityce” przez Zygmunta Kałużyńskiego)

BK s. 78/79 na podstawie danych sądowych:

> Otóż jak wiemy z przesłuchań Marii Kozłowskiej, miała ona za granicą daleką krewną, mieszkającą na południu Francji w Nicei – Marię Babicką, … To z Nicei właśnie, na maszynie do pisania należącej do krewnej, napisał Maciej Kozłowski swój pierwszy … list do Giedroycia, prosząc go o przesłanie do Chamonix, na polski obóz (alpinistyczny), książek Instytutu Literackiego. Paczka z wydawnictwami szybko dotarła do alpejskiego kurortu. Jak poinformował Giedroycia jej odbiorca, „cały obóz od trzech dni siedzi z nosem w książkach. To zabawne, ale o tym, co dzieje się w kraju, człowiek dowiaduje się będąc za granicą!

MG > W rzeczonym obozie (24 VII – 20 VIII 1967) uczestniczyłem także i ja. Byłem wtedy po raz pierwszy w Alpach, ale udało mi sięwtedy wejść trudną drogą tzw. „Nant Blanc” na Aig. Verte (4122 m). A jesienią, już z powrotem w Polsce, wraz z mym rówieśnikiem Andrzejem Mrozem zaczęliśmy marzyć o Wielkich Górach na odległych Kontynentach. Akurat przeczytałem książkę Francuzki Claude Kogan o „Cordilliera Blanca” w Peru, a ponieważ nasz nieco starszy kolega Krzysztof Baranowski, w tym czasie opłynął jachtem całą Amerykę Południową, więc kombinowaliśmy, jakby tu dotrzeć, w miarę tanio do tego Peru, polskim jachtem „załapawszy się” na jakąś misję „naukowo-sportową”. Te pomysły znajomi żeglarze szybko wybili nam z głowy i w zastępstwie wymyśliłem, by spróbować się przedostać – ciągle jachtem by było taniej – do wyrastających też nad Oceanem przepaścistych gór Trontindene w … Norwegii.

Odnośnie tej naszej mini wyprawy (głównie w końcu pociągiem) do Skandynawii, BK s. 85/86 zauważa:

> W sierpniu 1968 r. Kozłowski towarzyszył oficjalnej ekspedycji Klubu Wysokogórskiego do Norwegii. Trzyosobowa ekipa w składzie: Wanda Błaszkiewicz, Halina Krüger-Syrokomska i Andrzej Paulo eksplorowała dolinę Romsdal w środkowej części kraju. Po paru dniach przyłączył się do nich Marek Głogoczowski (przyjechał także z prywatnym paszportem) … .

MG > Oto nasza mini-ekspedycja w jej pełnym składzie. Od lewej Maciek Kozłowski, Wanda Błaszkiewicz (później Rutkiewicz), MG, Halina Kruger-Syrokomska  i Andrzej Paulo:

Ta znamienna mini-wyprawa miała imponujące na owe czasy osiągnięcia: dziewczyny dokonały pierwszego żeńskiego przejścia b. trudnego, mającego 1800 m przewyższenia Filaru Trollygen, my (chłopcy) pierwszego wejścia filarem pobliskiego szczytu Brugdommen. (Pełna relacja z tej naszej mini-wyprawy w książce Anny Kamińskiej z roku 2019:

BK kontynuuje > Już 21 sierpnia 1968 r. Kozłowski był na Spitsbergenie i tam, mieszkając w osadzie górniczej Longyearbyen, podjął pracę w kopalni nr 6. Pod kołem podbiegunowym towarzyszył mu Mróz, który w Norwegii znalazł się dopiero 13 sierpnia (nie mógł wyjechać wcześniej – czekał na paszport).

MG > Ten wyjazd do pracy – aż na trzy miesiące – do kopalni węgla na Spitzbergenie, Maćkowi i Andrzejowi załatwił polarnik Stanisław Siedlecki, który akurat pracował w Trondheim. Ja tymczasem, po zakończeniu naszej mini-wyprawy, zarobiwszy trochę koron (głównie przy sprzedaży, na specjalnych aukcjach w Szwecji, butów z napisem „PB” – czyli „Polski But”), wybrałem się zwiedzać Turcję oraz Grecję. A to dzięki temu, że w Berlinie Wschodnim, za „wschodnie” DM można było nabyć, ze zniżką 50 % na międzynarodową legitymację studencką, bilet kolejowy do Istambułu i z powrotem z Aten do Berlina za jedyne… 16 dolarów!

Wracając zaś z tej kilkutygodniowej eskapady do Turcjo-Grecji „zahaczyłem o Polskę”, przechodząc przez Tatry sobie znanym szlakiem. Otóż po „inwazji Czechosłowacji” 21 sierpnia 1968 podejrzewałem, że być może następnym razem będę miał trudności z otrzymaniem paszportu i chciałem zabrać z domu w Krakowie przetłumaczony na angielski mój dyplom i zaświadczenia z pracy na UJ i AGH. Już bowiem przed wyjazdem do Norwegii się dowiedziałem, że pojawiła się szansa na dostanie „graduate scholarship” z geofizyki na Uniwersytecie Kalifornijskim – ale dopiero ZA ROK, czyli od października 1969.

Rodzina widząc mnie w Krakowie „na lewo” przybyłego do Polski, wpadła w przerażenie i wyekspediowała do Warszawy, gdzie byłem mniej znany, jako ze miałem ze sobą ważną legitymację studencką Studium Afrykanistycznego UW. A w Warszawie oczywiście spotkałem się z bliskim kolegą z KW, tak jak i ja fizykiem zainteresowanym postępem nauk Krzyśkiem Szymborskim (pokazywał mi wtedy prace ówczesnych światowej sławy genetyków z komentarzem „przecież to wszystko są nazwiska żydowskie!”)

Jego osobowości Bartosz K. poświęcił cały rozdział:

s. 105 > Krzysztof Szymborski (ur. 1941 we Lwowie) pochodził z rodziny inteligenckiej o kresowych korzeniach. Jego ojciec, Stanisław, w okresie powojennym do 1948 r. działał w PPS (potem pozostał w PZPR) podjął pracę … naukową na Politechnice Gdańskiej, dochodząc z czasem do stanowiska dziekana i tytułu profesora. Należał do grona założycieli polskiej oceanologii.

> (Krzysztof Sz.) od czasów licealnych wspinał się po górach, szczególnie intensywnie w latach 1958–1965. Jego pierwszym partnerem wspinaczkowym był nie kto inny jak Andrzej Mróz. Właśnie w Tatrach Szymborski poznał rodzeństwo Kozłowskich. Podjął studia fizyki na UW. Dyplom obronił w 1964 r., wcześniej spędziwszy dłuższy czas (blisko rok) w Wielkiej Brytanii u rodziny. Wyjazd ten ugruntował jego przekonania, jak oceniał po latach, prokapitalistyczne… W latach 1964–1965, czekając na obiecany etat (fizyka) na UW zapisał się w tym czasie na studium afrykanistyczne UW, będące dla niego pierwszym krokiem w kierunku humanistyki.

No i u Kaliskiego pojawia się szersza notka, „wywiadu PRL” o mnie samym:

s. 158-160 > Czechosłowacja zajęta przez wojska Układu Warszawskiego przestawała być inspiracją ideową, a stawała się w tym czasie kanałem przerzutowym na drodze z Francji do Polski. Najpierw, jeszcze w październiku 1968 r., zjawił się w domu Szymborskiego Marek Głogoczowski, fizyk, członek Klubu Wysokogórskiego, wykorzystany przez Redaktora jako kurier. Przybył nielegalnie przez granicę, nie chcąc pozbywać się paszportu. Przyniósł opublikowany właśnie esej Sacharowa, kilka egzemplarzy „Kultury”… Wywiózł tą samą drogą kilka wydobytych przez Szymborskiego z archiwum Ćwirko-Godyckiej egzemplarzy pisma ZMS „Nasza Walka” z marca 1968 r. (na kliszy fotograficznej) oraz inne dokumenty wytworzone przez ruch studencki.

> Głogoczowski, choć urodzony w Zakopanem (w 1942 r.), pochodził z rodziny inteligenckiej (MG > ale i góralskiej!). Jego ojciec, Jan Głogoczowski, pracował jako geochemik w Instytucie Naftowym. Marek po ukończeniu studiów został asystentem na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Potem, podobnie jak Szymborski, uczęszczał na studium afrykanistyczne na UW. W sierpniu 1968 r., na drugim roku studium, wyjechał na Zachód (najpierw, jak już wzmiankowałem, do Norwegii – powspinać się w dolinie Romsdal) i podjął pracę na uniwersytecie w Kopenhadze (Katedra Geofizyki), gdzie planował pisać doktorat. … Głogoczowski pozostał na Zachodzie, z czasem wiążąc się bliżej z „Kulturą” (do 1975 r., tj. do swego konfliktu z Giedroyciem, opublikował na jej łamach kilka tekstów publicystycznych).

MG > To nie był żaden konflikt i tę „przemilczaną” – ale istotną – sprawę będę szerzej komentował w „Przypisie”. W jaki sposób zostałem, w listopadzie 1968, na prawie rok, asystentem geofizyki na Uniwersytecie Kopenhaskim? Po prostu, wiedząc, że cały rok muszę czekać na stypendium na UC Berkeley, w Kopenhadze po powrocie z Turcji (i z „nielegalnej” wycieczki do Polski) udałem się do Instytutu Nielsa Bohra z zapytaniem, czy jakoś, na ten blisko roczny okres oczekiwania na stypendium, udało by mi się u fizyków „zaczepić”. A ci pokierowali mnie do Instytutu Geofizyki na Królewskim Uniwersytecie, gdzie jego dyrektor, prof. Jensen był szczęśliwy, że zalazł sobie „lubiącego się uspołeczniać” (tak napisał „sociable” w wydanej przed moim wyjazdem opinii) asystenta.

BK wraca do moich kolegów, którzy przez 3 miesiące, „nudząc się” jak mi mówili, kopali węgiel za kręgiem polarnym. s.168:

> Na początku grudnia na kontynent ze Spitsbergenu ostatnim odchodzącym przed zimą z archipelagu statkiem wrócili Kozłowski i Mróz. W Szwecji zakupili wspólnie samochód osobowy (MG > Volkswagena oczywiście, którego zaledwie 2 miesiące później „skasowali” gdzieś na Słowacji), którym zamierzali wyprawić się do Włoch, do Bolonii przez Francję. Artykuł pierwszego z nich szedł właśnie do druku na łamach „Kultury”, a dzięki listom wymienianym między nim i Giedroyciem w najogólniejszych zarysach był opracowany plan przekazywania publikacji „Kultury” do Polski via Czechosłowacja.

> Obaj taternicy, jadąc ze Skandynawii, zatrzymali się w Kopenhadze u Głogoczowskiego. Jak ustaliła (Anita) Balon*, właśnie wtedy Głogoczowski przekazał Kozłowskiemu negatywy zawierające zdjęcia ulotek marcowych, otrzymane od Szymborskiego. … Giedroyć dołączył je do zeszytu Wydarzeń marcowych 1968, który ujrzał światło dzienne z końcem stycznia 1969 r.

MG > I dalej, następuje opis mych kolegów – podobnej do mojej z końcem października 68 – „nielegalnej wyprawy do PRL-u” w styczniu 1969. Wtedy Kozłowski z Mrozem beztrosko urządzili, w mieszkaniu Maćka w Krakowie na Woli Justowskiej, dość huczną „prywatkę”.

Odnośnie tej „prywatki” BK s.173/174 przypomina:

> „Po wyjściu większości gości … doszło do wiążących ustaleń. Kozłowski poprosił Włodka o skontaktowanie się z Szymborskim w celu wyszukania potencjalnych współpracowników „Kultury”, wnuk Iwaszkiewicza zaś ze swej strony obiecał w tej sprawie porozmawiać z socjologiem Janem Krzysztofem Kelusem, znanym mu na stopie towarzyskiej.”

> Młody socjolog z Warszawy (K. Kelus), mający za sobą doświadczenia uczestnictwa w ruchu marcowym, nie dał się długo prosić przyjacielowi z Krakowa: „Mróz swoim pojawieniem w Warszawie (w styczniu 1969) znowu zrobił mi kolejną katastrofę w głowie. Dobry przykład czyni cuda. Granice, WOP, milicja na każdym rogu, człowiekowi wydaje się, że jest w obozie za drutami, że władza robi wielką łaskę, bo pozwala komuś podróżować. A tu przychodzi kolega Mróz i okazuje się, że w tym [...] drucianym płocie jest dziura, przez którą można swobodnie cały łeb przecisnąć. Wystarczy olewać WOP i milicję, nie taka straszna ona i wszechwiedząca, jak by się wydawało.

BK od s. 185:

> Wracając w pierwszych dniach lutego 1969 r. do Paryża, Kozłowski mógł mieć poczucie sukcesu – napisał kilka tekstów publicystycznych, zorganizował przerzut pewnej – jeszcze niewielkiej, ale dla odbiorców w Polsce na pewno znaczącej – liczby publikacji emigracyjnych, umówił się z przyjaciółmi z kraju na dłużej trwającą współpracę w tym zakresie. Przywiezione ulotki i dokumenty zostały włączone do drugiego tomu Wydarzeń marcowych, tj. zbioru Polskie przedwiośnie w serii dokumentarnej „Biblioteka «Kultury»” (pierwszy tom, … właśnie wydrukowano). Jako że (Kozłowski) dotychczas praktycznie działał sam, luźno związany z redakcją „Kultury” człowiek pióra, postanowił zyskać większą legitymizację dla swych zamiarów i wtajemniczył w nie kilkoro poznanych w Paryżu Polaków (…) Wśród osób zaangażowanych w ów „spisek” byli Barbara Kozłowska (mieszkająca wtedy w Bolonii), Maria Tworkowska, Jacek Winkler, Aleksandra Henner (przebywała w Paryżu od kilku lat, architekt) i Jerzy Szenberg. I oczywiście taternicy: Mróz (osiadł już wówczas na dobre nad Sekwaną) oraz Głogoczowski (pracujący w Kopenhadze). … Nie wszyscy wyżej wymienieni mieli tak samo silne poczucie, że grono to jest quasi-kółkiem politycznym … Najbardziej zaangażowany trzon stanowiło rodzeństwo Kozłowskich z Winklerem, na pewno Tworkowska, Mróz i Głogoczowski.

BK s. 200-202:

> Prawdopodobnie pod koniec marca 1969 r. doszło do spotkania kilku mieszkających w Paryżu osób w celu przedyskutowania wspomnianych listów Ramera i Głogoczowskiego do Kozłowskiego. (…) Ramer w swym liście stwierdzał, że pobytu za granicą nie można wykorzystywać tylko dla zarabiania pieniędzy i powinno się działać na rzecz kraju (tj. dążyć do rozszerzania demokracji, zniesienia cenzury prewencyjnej, zmian ekonomicznych, bliżej niescharakteryzowanych). Ramer miał wręcz użyć wyrażenia „socjalizm z ludzką twarzą”, (…) Kozłowski jako argument za rozwinięciem działalności (poniekąd w celu auto-reklamy) przytoczył fakt, że wrócił właśnie z CSRS i przygotowywał się do kolejnego tam wyjazdu z książkami Instytutu Literackiego. …. Następnego dnia (29.III.69) spotkano się znowu, już z udziałem Głogoczowskiego i Kozłowskiej (Ramer nie dojechał z Amsterdamu wskutek awarii samochodu…).

> (…) Głogoczowski i Kozłowski pochwalili się swoimi powiązaniami i znajomościami w ruchu studenckim odpowiednio w Danii i Czechosłowacji (Mravec), ale za najważniejsze uznano relacje ze studentami z Polski. Kontrowersję ponownie wywołał projekt nawiązania kontaktu z dyrektorem RWE Janem Nowakiem–Jeziorańskim i „inspirowanie” rozgłośni poprzez przesyłanie jej materiałów do nadania na falach radia. Giedroyc w swym liście do Kozłowskiego z 31 marca 1969 r. proponował wysyłanie do RWE listów od fikcyjnych nadawców (w szczególności w sprawie wyborów w PRL – Giedroyc skłaniał się ku całkowitemu ich bojkotowi, a zależało mu w szczególności, by temat ten stał się głośny i odbił się echem na falach eteru, aby społeczeństwo zajęło wobec nich aktywną, a nie konformistyczną postawę) W sposób kategoryczny podtrzymywali jego pogląd Barbara Kozłowska i Marek Głogoczowski.

> Ten ostatni nawet proponował zająć się nawiązaniem kontaktów z rozgłośniami w krajach skandynawskich, w celu uzyskania określonego czasu „na antenie” dla potrzeb naszej grupy. … Tymczasem postanowiono wybrać się gremialnie do „Mezonu” (tj. Maissons-Laffitte siedziby „Kultury”). … Młodzi przyjechali trzema samochodami w następującym składzie – rodzeństwo Kozłowskich, Głogoczowski, Winkler, Tworkowska, Henner, Sternlicht oraz Mróz i jeszcze jedna kobieta o imieniu Iwona (M.G. > utalentowana tancerka w kabarecie „Moulin Rouge” w Paryżu).

M.G. > Na naszym spotkaniu w Paryżu oczywiście pojawiła się sprawa finansowania przerzutów, przez Czechosłowację i Tatry, „Kultur” do PRL-u. Ja będąc jedynym w zespole posiadającym stałe uposażenie asystenta na Uniwersytecie Kopenhaskim (ok. 500 $, z czego 1/3 miały mi zeżreć podatki), samemu nie mając czasu jechać z tym „Kultur-przemytem”, dorzuciłem do „sprawy” 50 $ (na „obecne” to by było chyba więcej niż 200 $). Także historia napisania ulotki głoszącej BOJKOT WYBORÓW do Sejmu w czerwcu 1969 roku – którą wysłaną z terenu Polski do „Wolnej Europy”, ta rozgłośnia z dumą czytała (akurat usłyszałem swe słowa będąc już w Kopenhadze!) – to też była moja „sprawka”. Po mym pobycie w Paryżu pod koniec marca 1969, w dalszych przygodach „Taterników” już nie uczestniczyłem, „przywiązany” do pracy na Uniwersytecie w Danii.

A niewątpliwie były one „nietuzinkowe”. Na przykład opis spotkania na polsko-słowackiej granicy, zaledwie w 10 dni po naszym wielkanocnym spotkaniu z Giedroyciem:

BK. s. 198

> Termin spotkania w górach był ściśle wyznaczony. Do Zakopanego udał się Włodek, wywożąc spory plik materiałów, w tym opowiadanie Hena. Zatrzymał się w schronisku nad Morskim Okiem, skąd wyszedł w góry i zostawił maszynopisy zabezpieczone folią na szczycie Rysów, pod słupkiem granicznym (na szczycie leżał śnieg, więc ich ukrycie nie nastręczało kłopotów). Następnego dnia niespodziewanie zadzwonił do niego zza granicy słowackiej Kozłowski i zmienił miejsce spotkania – z Popradzkiego Stawu na Łysą Polanę (po stronie słowackiej). Idąc na to miejsce przez las, Włodek (który próbował się przekraść przez granicę) natrafił na (MG > czechosłowacki) patrol WOP. Żołnierze sprowadzili go do (MG > polskiej) strażnicy, niezbyt wierząc w to, że istotnie spadł, jak podawał, z lawiną. … Następnego dnia (10 IV 1969) na szczycie najwyższej polskiej góry doszło do spotkania, w którym brali udział Włodek i Kozłowski, a także Mróz i Mirosława Szatoplech, narzeczona Włodka.

No i niechlubne zakończenie naszej przygody z „Kulturą poprzez Tatry”

MG. > Niestety wkrótce po kwietniowym spotkaniu „taterników” na szczycie Rysów, Aleksander Dubcek przestał być 1 Sekretarzem KP Cz-S i tamtejsza „bezpieka” znowu zaczęła Urzędowanie. Już bez mego (zarówno duchowego jak i finansowego) wsparcia Kozłowski wybrał się w maju jeszcze raz „z literaturą” do Czechosłowacji.Według BK s. 241:

> W dniu 21 maja 1969 r. Kozłowski i Tworkowska wjechali do CSRS z RFN przez przejście graniczne w Rozwadowie. Uwagę celników czechosłowackich przyciągnęła paczka polskich publikacji leżąca na samym wierzchu bagaży. Zrobili więc rewizję samochodu, na tyle wnikliwą, by sporą część przemytu zakwestionować. Kozłowski nie krył, że celem jego podróży jest Polska, a zamierza się zatrzymać nazajutrz w Starym Smokowcu, przekazać materiały niejakiemu Maciejowi Kowalskiemu z Warszawy. …(Po spędzeniu kilku dni u znajomych „rewolucjonistów” w Pradze) W dniu 25 maja oboje kurierzy i matka jednego z nich (Macieja K.) wyruszyli na Słowację…. Wynajęli pokój w hotelu w Starym Smokowcu. Następnego dnia rano zostali wezwani na posterunek milicji pod pozorem złożenia wyjaśnień w sprawie swojego samochodu. Tam zatrzymała ich czechosłowacka Służba Bezpieczeństwa i odwiozła nad granicę polsko-czechosłowacką, gdzie o godz. 11.00 nastąpiło ich wydalenie jako… uciążliwych turystów. Wraz z podróżnymi, przypuszczalnie tego samego dnia, przekazano stronie polskiej wydawnictwa zarekwirowane w Rozwadowie. … Równolegle w nocy 26/27 maja na parkingu MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie poddano przeszukaniu citroëna (MG. > którym przyjechali z Francji). Śledczy wydobyli z niego 12 egz. „Zeszytów Historycznych” i 178 książek Instytutu Literackiego, z czego 49 egz. publikacji Polskie przedwiośnie, Dokumentów marcowych t. II. Czechosłowacja (1969) Itd.

BK s. 258: Kto zdradził?

> Historia opisana w Rozpracowaniu emisariuszy zasługiwałaby na ujęcie literackie z racji swej barwności i pewnej dozy dramatyzmu…. Na początku 1969 r. Irena Lasota, jedna z aktywniejszych uczestniczek wiecu 8 marca, została wytypowana przez SB do objęcia kontrolą operacyjną. 13 kwietnia 1969 r. zjawił się u niej w domu, pod pozorem załatwiania spraw zawodowych, tajny współpracownik „Roman”, wyposażony w teczkę z minifonem (małym urządzeniem rejestrującym dźwięk). „Roman” to pseudonim nadany na potrzeby publikacji – w istocie Lasotę i jej męża inwigilował nie byle kto – TW „Rybak”, czyli Józef Kossecki. Był na tyle dyskretny, że wyszedł z pokoju, gdy Lasota chciała porozmawiać z właśnie przybyłym młodym człowiekiem o imieniu Maciej. Ale teczkę z włączonym magnetofonem zostawił. …

(MG. > Nb. W lecie 2007 docent J. Kossecki zaprosił mnie do uczestnictwa w organizowanym przezeń Seminarium w Rychłocicach, gdzie wygłosiłem znamienny referat „Studium sterowania PAN-em, czyli (niby) Polską Akademią Nauk”.)

> Informacje z taśmy niezwykle zainteresowały funkcjonariuszy SB, którzy już 16 kwietnia 1969 r. ustalili, że Lasotę odwiedza Maciej Włodek – taternik, wówczas zawieszony w prawach studenta. (…) SB dowiedziała się także, że 9 kwietnia służba graniczna CSRS przekazała strażnicy WOP Włodka zatrzymanego po stronie słowackiej.

I dalej s.260:

> Nadanie przez monachijskie radio 23 kwietnia tego roku tekstu ulotki – jako rzekomo otrzymanej z kraju – na temat wyborów z hasłem: „Rządzicie sami, wybierajcie się sami” dostarczyło SB ważkich argumentów. Uprawdopodobniło przypuszczenie, że autorów ulotki należy szukać w kręgu Lasoty i Włodka i dowodziło, że mają oni swój kanał łączności z RWE (choć, jak wiadomo, ulotka dopiero za kilka dni miała przyjechać ukryta w papierosie do Polski).

> Na początku maja punktem zaczepienia dla SB był głównie Włodek (jego mieszkanie obserwowano z punktu zakrytego, podsłuchiwano też telefon). Nic więc dziwnego, że zupełnie prywatny i stuprocentowo sportowy wyjazd Włodka w góry w pierwszych dniach maja zabezpieczono w nadzwyczaj pieczołowity sposób: prowadzono ciągłą inwigilację, kontrolowano ruch osób w schroniskach tatrzańskich, uaktywniono agenturę, wzmocniono cywilne posterunki WOP, które wyposażono w radiostacje (wopistom rozdano fotografie Włodka).

MG > No i w końcu, 26 maja 1969, już bez związku z „polowaniem na Włodka”, Kozłowski z Tworkowską wpadli, gdy zameldowali się w hotelu „Grand” w Starym Smokowcu, w ręce CSRS a potem i PRL-owskiej milicji…

MG > I na zakończenie celna uwaga Jerzego Giedroycia na temat zachowania się naszej grupy w Paryżu.

Tak nas on opisał, po naszej wizycie w Maissons-Laffitte w liście do autora Rodzinnej Europy (czyli do Czesława Miłosza, którego poznałem w 2 lata później na UC Berkely):

BK s. 205 > Tak: Chłopcy i dziewczęta, będący zaprzeczeniem jakiegokolwiek establishmentu, żyjący niezmiernie łatwo w jakiejś swoistej komunie. Chłopcy, którzy bez papierów jadą do Czech i przez góry szmuglują „K[ulturę]” (no i inne rzeczy), otwarci na każdą wariacką inicjatywę, jeśli tylko ich „bawi”, nie zastanawiający się nad własną przyszłością, szalenie nieskoordynowani, a jednocześnie to są matematycy, fizycy, socjologowie wybitni, nawet z pewnymi osiągnięciami. Duża mądrość życiowa łącząca się integralnie z bezbrzeżną naiwnością, zdolni do każdego ryzyka, ale niezdolni do jakiejkolwiek pracy organicznej. Pójść przez góry z paką Wydarzeń marcowych, by je rozrzucić w akademikach, malowanie sloganów antywyborczych na murach tak, ale zająć się serio np. robotnikiem, to już nie. To wszystko są małe zespoły, szalenie między sobą zgrane, ale anarchiczne (…) Ogromny nonkonformizm: nienawiść i pogarda do ludzi typu powiedzmy J[ana] Kotta, datująca się od ich czasów szkolnych.

Przypisy.

Jak potoczyły się dalsze losy bohaterów opasłej książki Bartłomieja Kaliskiego?

Maciej Kozłowski – po odsiedzeniu ponad połowy zasądzonej mu kary 4,5 lat więzienia, powrócił do działalności dziennikarskiej (po Norwegii, jak ponoć mówił Mrozowi, alpinizm przestał go interesować). Pracował najpierw w „Wieściach”, potem i w „Tygodniku Powszechnym”. Napisał książkę o swym wuju Leonie Kozłowskim, w latach 1934-35 piłsudczykowskim premierze II RP. Po zmianie ustroju został dyplomatą, początkowo w Waszyngtonie w ambasadzie RP, a następnie ambasadorem w Izraelu aż do emerytutury w 2003 roku.

Barbara Kozlowska – z wykształcenia romanistka, po krótkim epizodzie na Uniwersytecie w Bolonii, osiadła w Genewie jako nauczyciel w Szkole Międzynarodowej. Wciąż intensywnie się wspinała, zginęła w 1985 roku w trakcie wyprawy na Gaszerbrum w Himalajach, zorganizowanej przez Wandę Rutkiewicz i Stefa Scheftera z Genewy. (Jej towarzysze też z czasem w tych Himalajach pozostali: Wanda Rutkiewicz na Kanczendżondze w 1992 roku, a Stef Sch., podobnie jak Barbara utonął przy przekraczaniu lodowcowego potoku kilka lat temu.)

Andrzej Mróz – Jego ojciec był jeszcze przedwojennym komunistą i jak mi opwiadał Andrzej, „ojciec nienawidził Ruskich, bo ci, w latach 1930, wezwali jego kolegów z KPP do Moskwy, skąd oni nigdy nie powrócili.” Po historii z przerzutami „Kultury” Andrzej osiadł w Paryżu, gdzie ożenił się z Irene de Nervo (ponoć jej rodzina miała jakiś zamek w Auvergne) i zaczął pracować jako informatyk (wykształcony na AGH). Był z początkiem lat 1970 jednym z najlepszych we Francji alpinistów. Zginął w lipcu 1972 przez własną nieuwagę i pośpiech by zdążyć na samolot do Peru, schodząc w nocy, z francuskim partnerem (który jakoś to przeżył) z trudnej Aig. Noire de Peuterey w masywie Mt. Blanc. Ja po jego śmierci przejąłem jego rolę we francuskiej wyprawie GHM na Nevado Huascaran Norte (6655 m) w peruwiańskich Andach. (Tak to zrealizowaliśmy – niejako „wspólnie” – nasze marzenie z 1968 roku by wspinać się w mitycznych dla nas podówczas Cordyliera Blanca): na zdjęciu „zdobyta” przez nas wschodnia grań tego szczytu, którą Francuzi obiecywali nazwać „granią Mroza”.

Po śmierci Andrzeja, w „Kulturze” z listopada 1972 opublikowałem o nim wspomnienie:

(więcej na http://markglogg.eu/?p=2041)

A córka naszego kolegi Macieja Włodka, Ludwika Włodek przy współpracy (doskonale mówiącego po polsku) Kristofa Mroza, syna Andrzeja Mroza, napisała całą o mym przyjacielu książkę, wydaną w 2014 w języku polskim i francuskim:

Krzysztof Szymborski – ten podobnie jak Maciek Kozłowski odsiedział w w więzieniu dwa lata z „hakiem”, po czym podjął pracę w Instytucie Fizyki PAN w Warszawie. Czytywałam jego artykuły popularno-naukowe, ukazujące się w rozmaitych czasopismach (np. „Polska”). Wciąż zainteresowany historią nauki, w 1981 wyjechał do USA, by zostać wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, NY. Ponieważ ja wróciłem do kraju w kilka miesięcy później, w kwietniu 1982, nie miałem z nim już kontaktu. Sądząc po napisanym przezeń i opublikowanym w Polsce w 2011 roku, wychwalającym neodarwinowską „socjobiologię”, dłuższym eseju o „Psychologii ewolucyjnej”, smętnie pozwolę sobie zauważyć, że emigracja do USA nie przysłużyła się memu koledze w doskonaleniu jego poglądów na ewolucję Przyrody (Ożywionej) Obdarzonej Psyché. (Wg. Jeana Piageta « nawet mikrorganizmy myślą » – patrz mój ostatni, opublikowany w giedroyciowskiej „Kulturze” nr 7-8, 1980, krytyczny esej ”Ciuciubabka naukowa”.) Nie wiem, czy starszy ode mnie o rok Krzysztof jeszcze żyje.

No i w końcu ja „Markglogg”, względnie „Gasienica” wcześniej. Tu chciałbym wrócić do sprawy poruszonej przez mnie na neonie już dwa lata temu:

Poznawszy (wiosną 1969 roku) osobiście Jerzego Giedroycia i pod wpływem “przygód naukowych” na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (1969-1972) zacząłem pisywać bardzo ANTYAMERYKAŃSKIE artykuły w “paryskiej” KULTURZE (aż 7 takich w latach 1971-1980). Jak kilka lat temu mnie poinformowała AnitaBalon*, robiąca na UW pracę magisterską z “procesu taterników 1969″, informacja o tych mych publikacjach znikła z oficjalnego spisu prac autorów rzeczonej “Kultury”. Pozostał tylko jeden, wspomnienie o  Andrzeju Mrozie, który zginął w Alpach w 1972 roku.

Pierwszy z tych wykasowanych “antyamerykańskich” esejów nosił tytuł “Freedom on Freeway”, I był zachwalany już na okładce “Kultury” (wraz z już dobrze znanymi w Polsce postaciami S. Mrożka i L. Kołakowskiego):

A ostatni mój, napisany w 1981 roku w Genewie, ściśle naukowy esejWykład na temat rozwoju potrzeb” okazał się, niestety, “nie do przełknięcia” przez NIEWIDZIALNĄ CENZURĘ, bardzo skutecznie fukcjonującą na Zachodzie – w tym oczywiście i w paryskiej “Kulturze” (o czym mi Giedroyć szczerze napisał.) Udało mi się ten “Wykład” opublikować dopiero w dwa lata później, po powrocie do PRL-u, w bardzo prestiżowym podówczas miesięczniku “Twórczość”:

Stąd i pewien krąg mych, naiwnych w młodości poczynań, krytykujących rzeczywistość, w jakiej zwykliśmy żyć w PRL, się DOMKNĄŁ. Wszystko to, co wyobrażałem sobie wtedy (na podstawie chociażby „Listu otwartego do Partii” J. Kuronia i K. Modzelewskiego” z 1965 roku) na temat „strasznego totalitaryzmu”, w formie ustroju socjalistycznego, okazało się być rodzajem MAŁODUSZNEGO NIEDOMYŚLENIA. Zaś PRAKTYCZNY TERROR DEMOLIBERALNY, odwracający ludzką uwagę od stwarzanych, przez TUMORALNY PRZEROST „T-P-D” EKONOMII, zagrożeń dla samej egzystencji gatunku Homo Sapiens, stał się PRAWDĄ ZAWZIĘCIE UKRYWANĄ przez światowych MASTERS OF DISCOURSE dysponujących, po nagłym zniknięciu większości państw socjalistycznych, gigantycznymi po temu środkami.

*

Dla odetchnięcia od tych OB(R)ŻYDLIWYCH perspektyw, fotografia prawie 1800 metrowej, pionowej ściany masywu Trollygen, z FILAREM BRUGDOMEN dokładnie w jej centrum. Od wspinaczki na tę „turnię” rozpoczęła się, w lipcu 1968, nasza trwająca prawie przez rok przygoda z „paryską Kulturą”:

 

Posted in Alpinizm, Obce teksty, polityka globalizmu, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment