Autyzm to „ANGLOSASKA CHOROBA” (c.d. 3)

C.d. 3: Autyzm to „ANGLOSASKA CHOROBA” myślicieli „cząstkowych” (vide Fr. Bacon)

Na zdjęciu Marek Głogoczowski przed domem w Zakopanem (Rok 2005 – to zdjęcie publikuję na życzenie p. Romana Kafela z Teksasu, który domaga się zdjęć autora artykułu „Bóg umysłowo chory i jego planetarne nowotwory”)

Francuską chorobą” nazywa się syfilis, który w szczególności roznosiła po Europie armia francuska w czasie wojen religijno-dynastycznych XVI-XVII wieku. Nawiązując do tej nazwy, coraz bardziej rozpowszechniającą się po świecie chorobę autyzmu warto nazwać „anglosaską chorobą” i to nie tylko z tego powodu, że ta ‘choroba genetyczna’ najbardziej rozwija się obecnie USA, gdzie już co 50 rodzący się chłopczyk ma szanse bycia dzieckiem autystycznym. Bowiem tak jak kilka wieków temu po Europie syfilis roznosiła armia francuska (w Rosji robiła to armia polska), tak obecny „syfilis neo-liberalizmu” roznoszą po świecie kondotierzy służb specjalnych USA (oraz GB), pod których „nadrządem” znajduje się dzisiaj zarówno Francja jak i Polska.

Cała bowiem, tak zwana „liberalna” kultura polityczno-naukowo-ekonomiczna, polegająca na schizofrenicznym „rozmiękczeniu” połączeń neuronalnych w korze mózgowej, która zrodziła się w protestanckiej Anglii 3-4 wieki temu, ma charakter autystyczny. Co dobrze zauważył mój kolega dr hab. historii Bruno Drwęski z Paryża. Jeśli zaś chodzi o coraz częstsze rodzenie się osobników predysponowanych do autyzmu, to należy traktować to zjawisko jako przykład tak zwanego efektu Baldwina, polegającego na przechwytywaniu przez genotyp zachowań wyrażanych fenotypowo, w ciągu życia zawodowego osób starających się przystosować do „wolnościowego” środowiska. (Ponieważ wielu z mych znajomych wszystko tłumaczy spiskiem żydostwa, to powtarzam raz jeszcze, że według moich obserwacji na U.C. Berkeley przed 40 laty „Anglosasi to bardziej żydzi niż Żydzi”.)

Avant propos 1. „Izajaszowo-solidarnościowa recepta na zdrowie”

Wracając z niedawnej, sierpniowej mini-wyprawy w Dolomity (góry w Pn. Włoszech), już na autostradzie za Bratysławą złapaliśmy Polskie Radio „1”, które nas powiadomiło o odkryciu, na warszawskim cmentarzu Powązkowskim, ubranych w niemieckie mundury zmumifikowanych zwłok kilkudziesięciu mężczyzn rozstrzelanych bezpośrednio po końcu II Wojny Światowej. Ponieważ polskie władze podejrzewają że był to, zamaskowany ubieraniem trupów w niemieckie mundury, zbiorowy mord bohaterów walczących z przybyłą z ZSRR Czerwoną Zarazą, rozpoczęto badania DNA tych ludzkich szczątek, mając nadzieję na odnalezienie wśród nich zwłok rotmistrza Pileckiego. Później, już w Polsce, usłyszałem w TV że historyk z zawodu, prezydent Komorowski potwierdził, że te niezidentyfikowane dotychczas zwłoki w niemieckich mundurach to kolejny dowód zbrodniczości „komuny” (w której się on sam – w przeciwieństwie do mnie – wychowywał przez pierwszych 38 lat życia). Przyznaję, że już zza Tatr dość obrzydliwym (‘obżydliwym’ jakby to napisał antysemita Stefan Kosiewski) wydał mi się mój kraj, gdzie media bez przerwy rozgrzebują jakieś groby, mające potwierdzić zasadność obecnej, intensywnie pro-amerykańskiej i pro-kapitalistycznej władzy.

Nieco później, już w mym rodzinnym domu w Zakopanem (patrz zdjęcie powyżej) przypomniał mi się fakt z 24 lub 25 stycznia 1945 roku, o którym opowiadali mi obaj moi wujkowie. Otóż Zakopane podówczas zdobyli radzieccy partyzanci i dowodzący nimi major na chwilową siedzibę swego sztabu upodobał sobie mych dziadków skromną (67 m2) chałupę, a w szczególności jej „białą izbę” czyli dokładnie pokój, w którym piszę te słowa. W Zakopanem złapano w tych dniach stycznia 1945 pięciu młodych maruderów z uciekającej armii niemieckiej i po krótkim sądzie wojennym major i jego adjutanci skazali ich na śmierć jako sabotażystów. (Niemcom istotnie, udało się wysadzić, bezpośrednio przed ucieczką, most na Kamieńcu oraz zakopiańską elektrownię.) Wyrok został wykonany za domem, nad dziadka gnojówką, strzałem z „nagana” w głowę i asystowali przy nim obaj moi, dwudziestokilkuletni podówczas wujkowie. Mróz wtedy był tak siarczysty, że w zaledwie w pół godziny po egzekucji zwłoki były już zupełnie sztywne, a radzieccy partyzanci pozdejmowali z trupów buty – dotychczas brnęli przez śniegi Karpat, przy blisko 30 stopniowym mrozie, po prostu w łapciach.

I czy przypadkiem te powązkowskie groby kilkudziesięciu mężczyzn w niemieckich mundurach, ze śladami  egzekucji poprzez strzał w tył głowy to nie rezultat podobnej egzekucji niemieckich maruderów w Warszawie w 1945? Gdyby ta naukowa hipoteza okazała się zasadna, to aktualna hucpa „elity” rządzącej Polską okazała by się „czarną satyrą” na obecny ustrój. Satyrą nie gorszą niż ta ze sprowadzaniem zwłok „Witkacego o nie zniszczonych przez narkotyki zębach” – jeszcze za czasów PRL – na zakopiański cmentarz dla zasłużonych. Zaś to ustawiczne, namolne poszukiwanie „ofiar zbrodni komunizmu” doskonale wpisuje się w tak zwaną „Izajaszową receptę na usprawiedliwienie” WŁADZY NAD ŚWIATEM ŻYDOWSKICH CZCICIELI TRUPÓW – nie tylko tych trupów w Katyniu i na Powązkach, ale także w Jedwabnem, Oświęcimiu, Treblince, a nawet i na Wzgórzu Golgota: „Oni zostali przebici za nasze grzechy, zdruzgotani za nasze zbrodnie. … i w ich ranach jest nasze (Tusków, Komorowskich, Maciarewiczów, Kaczyńskich i ich zaoceanicznych nadzorców) zdrowie.” – Iz. 53, 5; przy okazji odkrycia na Powązkach mogił Męczenników Walki z Komuną warto przypomnieć, że wg. czcicieli Allaha Miłosiernego i Sprawiedliwego na Golgocie ukrzyżowano nie Jezusa ale zdrajcę Judasza).

Avant propos 2. O truciu nas „od góry” ( czyli truciznami zsyłanymi ‘z nieba’)

Na zdjęciu: latorośl dochodzi do szczytu Torre Vajolet Stabeler (2805 m) w Dolomitach – fot. A. Mierzejewski

W Dolomitach spaliśmy głównie „na dziko” w namiotach na wys. ok. 2000 metrów, na pięknych polanach otoczonych limbowymi lasami. Po powrocie, w barze „Piano” w Zakopanem, młodszy ode mnie o połowę instruktor narciarski i lokalny przedsiębiorca Piotrek Bogacz (tak jak i ja pół-góral, pół-ceper) naiwnie zauważył, gdy mu opowiadałem o tych biwakach: tam wysoko w Alpach, to powietrze musiało być czyste! Ja oczywiście z jego prosto-myślącą opinią się zgodziłem. W kilka jednak godzin później przeczytałem akurat odwrotną opinię mego dobrego znajomego z Gdańska, tamtejszego znanego industrialisty oraz wieloletniego radnego Stefana Grabskiego, komentującego mój artykuł nt. przyczyn narastającej fali autyzmu: „Marek, Może przyczyn jest więcej. Nie uwzględniasz chemicznego nasycenia powietrza po  chemtrails. link http://zatruteniebo.wordpress.com/opryski-chemtrail-1/.” Ponieważ rzeczone „chemtrails” spadają na nas „z nieba”, więc w tych alpejskich rejonach gdzie przebywaliśmy, powietrze winno być o wiele bardziej zatrute niż leżące w kotlinie przedgórskiej, na wysokości tylko 800-900 metrów Zakopane, nad którym obecnie unosi się ponad stumetrowej grubości warstwa samochodowego smogu!

Przeczytałem rzeczony artykuł umieszczony na witrynie „Zatruteniebo”. Opisuje on „opryski” dokonywane przez jakieś samoloty-straszydła, ponoć latające na nietypowej dla współczesnego lotnictwa na wysokości 5-10 km nad ziemią i rozpylające coś złego, co bardzo powoli dyfunduje w otaczająca atmosferę. Jego autor stwierdza, że smugę oprysku  „W przeciwieństwie do chmur wiatr niemal nie przemieszcza (przemieszcza bardzo wolno), a jedynie ‘rozciąga’, co można przyrównać do zjawiska rozciągania waty szklanej”. Logicznie to wskazuje, że cząsteczki oprysku nie lecą wraz z innymi, popychanymi przez wiatr cząsteczkami powietrza, ale wiedzione jakąś tajemną siłą, bardzo powoli dyfundują w przelatujące koło nich powietrze. Artykuł sugeruje, że pomimo wiatrów, które szczególnie w górnych warstwach troposfery (czyli właśnie 5-10 km nad ziemią) wieją zazwyczaj z szybkością powyżej 100 km/godz, w kilka godzin po „oprysku” jego cząsteczki docierają precyzyjnie nad teren nad którym zostały one rozpylone. Przecież to kompletna bzdura z punktu widzenia elementarnych danych meteorologii: po kilku godzinach (lub nawet dniach) rozcieńczone prawie do zera „złe” molekuły winny lądować dziesiątki – jeśli nie setki – kilometrów od ich miejsca rozpylenia. Mogą one zatem powodować co najwyżej, zgodnie z Prawem Paracelsusa, efekt hormezy, czyli „bodźcowego, uderzeniowego” uodpornienia się opryskanych w ten dziwaczny sposób zwierząt na najrozmaitsze choroby. Dosis venenum facit.

Kto takie bzdury fabrykuje, aby straszyć nimi nie orientujących się w principiach meteorologii oraz farmacji ludzi?

Mój kolega Piotr Bein od lat utrzymuje, opierając się na autorytecie poznanego kiedyś przeze mnie fizyka dr Christophera Busby, że nawet najmniejsze ilości niszczących organizm pierwiastków mogą wywoływać straszne dla nas efekty. Robi on to systematycznie ignorując fakt, że w nieczynnych, silnie promieniotwórczych kopalniach uranu od wielu dziesiątków już lat urządza się sanatoria leczące najrozmaitsze choroby (np. w Kowarach na Śląsku). Poniżej przedstawiam raz jeszcze zdjęcie plastykowej kukły, przedstawiającej jedno z dziesiątków„niby dzieci”, które miały się narodzić w okolicach irakijskiej Basry, zbombardowanej pociskami z zubożonym uranem w 1991 roku: (Tego typu  szkaradne zdjęcia przywiózł nam z Basry, na konferencję „Mut zur Ethik” w Feldkirch w Austrii w 2006 roku, jeden z sympatyków gazety „Zeit Fragen”, w której i ja przed 5 laty pisałem o antyirańskiej tarczy rakietowej w Polsce; obecnie te same zdjęcia są rozpowszechniane w Internecie z informacją, że pochodzą one z Afganistanu)

Ilość i fachowość tych plastykowych „zmyłek” mających straszyć ludzi skutkami użycia zubożonego (a więc b. słabo promieniującego) uranu, wskazuje że przygotowała je jakaś suto wynagradzana za swą pracę AGENCJA DEZINFORMACYJNA pracująca w skali całego Globu. Podobnie „naukowo-podobne” bzdury o zaśmiecaniu górnych warstw atmosfery całym szeregiem kosztownych do wyodrębnienia metali, też musiały przygotowywać jakieś FACHOWE SŁUŻBY, posługujące się naukową nowomową i powołujące się na opinię samego prezydenta Obamy.

Odnośnie tych „Służb Ludzkości” warto zacząć kojarzyć, że Światowa Hucpa z Globalnym Ociepleniem jest dziełem znanych osobiście profesorowi Jaworowskiemu AMERYKAŃSKICH INWESTORÓW W LUDZKĄ GŁUPOTĘ (patrz Jaworowskiego artykuł na ten temat zamieszczony przez „Nasz Dziennik”). To straszenie „Cieplnym Końcem Świata”, za którego odwlekanie Syjonistyczna Oligarchia Świata zaczęła już pobierać odpowiednie opłaty, to też przecież kompletna bzdura wymyślona przez potomków biblijnych biznesmenów, którzy przed wiekami dość skutecznie nabierali Pierwszych Chrześcijan na Strach Przed Końcem Świata (vide św. Paweł „a gdy na odgłos trąby…”).

***

Meritum sprawy, czyli o tym, jak się kształci wykastrowaną z Rozumu ARMIĘ AUTYSTÓW, potrzebnych do realizacji planu całkowitego podporządkowania świata kapłaństwu Chorego na Przerost Ambicji Boga Izraela

Mój kolega z Francji, urodzony w Kanadzie i wykształcony na Uniwersytecie Jagiellońskim historyk Bruno Drwęski, pracujący obecnie i w Paryżu i w Warszawie w Instytucie Studiów nad Islamem, w sposób bardzo zwięzły skomentował me opinie nt. przyczyn narastającej fali autyzmu, zwłaszcza w kraju „pod bogiem” zwanym USA:

tzw. Cywilizacja amerykanska, waspowsko-sionistyczna, jest sama autystyczna …to dla czego zdrowe dzieci jako reakcje nie maja byc autystyczni ??? …na zasadzie:  - x – = +   Dla nich przynajmniej …nie musza wtedy zyc w tym bagnie, wlasnie bo maja autyzm !!!![i]

No tak, jak się jest zaprogramowanym genetycznie autystą, to się jest zwolnionym z odpowiedzialności za swe zachowanie, którego bardziej dalekosiężnego celu się nie rozumie, gdyż się nie posiada potrzebnych do dokonania tego spostrzeżenia neuronów. A taki brak skrupułów rzeczywiście jest bardzo wygodny. Autystyczna (?) Judith Bluestone zauważa „My nie uczymy się przez naśladowanie”. Ale dzieci normalne uczą się przez naśladowanie i podobnie zachowują się także dorośli. Ponieważ autyzm zwalnia z odpowiedzialności za swoje zachowanie, to „uczenie się autyzmu” jest przystosowawczym wynalazkiem, który zezwala na bardzo dobre „wpasowanie się” ludzi nowoczesnych do życia w BAGNIE zwanym USTRÓJ LIBERALNY, tzn. „wolnościowy”, od kilku już setek lat praktykowany w krajach anglosaskich, a od lat z górą dwudziestu także i w Polsce. (Nb. ‘Uczenie się autyzmu’ to jest dokładnie to, co prof. Changeux określił jako  „apprendre c’est éliminer” – uczyć się to znaczy eliminować, doprowadzać do atrofii „niewygodne” połączenia neuronalne w mózgach trenujących autyzm osób.)

Doskonałego, poglądowego przykładu, jak przebiega to „genetyczne kształcenie autyzmu przystosowawczego” dostarczył miesiąc temu francuski prezydent François Hollande w trakcie III Spotkania Przyjaciół Syrii, w Paryżu 6 lipca br.

Prezydent Francji przemawia w czasie Spotkania „Grupy Przyjaciół Syrii”. Najbardziej w prawo, twarzą do widowni widać postać młodego zbrodniarza wojennego Abou Saleha (z „Brygad Farouka”), specjalnie zaproszonego na tę „pacyfistyczną” imprezę.

Otóż były ambasador Francji w Syrii, Eric Chevallier powtarza publicznie od wielu już miesięcy, że „obecnie w sposób krwawy i systematyczny próbuje się destabilizować Syrię przez awanturników, którzy nie są Syryjczykami.” (Actuellement, on tente une déstabilisation sanguinaire et systématique du pays par des aventuriers qui ne sont pas syriens.)

Natomiast prezydent Francji, zachowując się jak prawdziwy, prowadzony przez „boga Izraela” autysta, za wszelką cenę nie chce zaakceptować tego, dobrze znanego politykom francuskim faktu i na Spotkaniu w Paryżu z dumą stwierdził co następuje:

W Syrii sytuacja jest dramatyczna, naród syryjski żyje w atmosferze gwałtu o niewiarygodnych rozmiarach … co wymaga mobilizacji społeczności międzynarodowej … Chciałbym zatem pozdrowić, tych bojowników syryjskiej opozycji. Oni są odważni i zdeterminowani. Oni są dumni i oni wzięli swój los w swoje ręce … Wykorzystuję okazje naszego spotkania by potwierdzić zaangażowanie Francji w poparcie dla narodu syryjskiego … aby on mógł wybrać swój rząd i sam zadecydował o swej przyszłości…(itd.)”

( W kontekście tej wypowiedzi prezydenta Francji, warto przypomnieć, że próbujący obecnie zawładnąć Syrią, bogato sponsorowani oraz szkoleni przez Zachód „bojownicy”, to są bardzo wyraźnie duchowi spadkobiercy legendarnych Habiru, czyli wypchanych „bogiem” bandziorów, próbujących zawładnąć krajami Bliskiego Wschodu w czasach biblijnego Mojżesza oraz Jozuego. Patrz zdjęcie poniżej)

Dlaczego prezydent Francji robi wszystko, by nie dopuścić myśli kogo popiera swym „wykonywaniem pracy” (łac. laborem exercens)? Otóż „lucyferysta”, czyli ‘czyniący światło’ Karol Marks przypominał Europejczykom, że tak zwany „Bóg Izraela” nosi w ukryciu aramejskie (tzn. syryjskie) miano Mamon i że to w imieniu tego „boga jedynego Izraela” Światowy Kapitał, już od momentu powstania społeczeństw burżuazyjnych (Bürgergesellshaft), dąży do komercyjnego opanowania całej Planety. Przy czym najdoskonalszy model takiego syjonistycznego zachowania się reprezentują kraje anglosaskie.

A jeśli najwyżsi urzędnicy państw oraz Kościołów (patrz na zachowanie się nie tylko JPII ale i na zachowanie się niedawno wizytującego Polskę „papierosowego miliardera”, patriarchy Wszechrusi Kiryła) starają się nie widzieć najbardziej rzucających się w oczy analogii, to i podobnie, poprzez naśladownictwo, zwykli zachowywać się i ich podwładni, swą systematyczną pracą (łac. laborem exercens) poszerzając rozmiar „bagna życia” o którym wspominał mój kolega Drwęski: neurobiolodzy na przykład „jak ognia” unikają badań nad powszechnym zjawiskiem atrofii, znikania neuronów w wyniku nie-używania całych połaci kory mózgowej (vide Changeux, vide Majewska).

Czy jednak „autyzm nabyty” przez pracowitych, starających się „wpisać” w zasadę „poprawności polityczno-intelektualnej” rodziców może stać się dziedziczny, tak jak w znacznym stopniu dziedziczna staje się u mężczyzn tendencja do przedwczesnego wypadania włosów (łysina), cecha wyraźnie „nabyta” hormonalnie w warunkach stresu charakterystycznego dla życia w wielkich miastach? Dokładne badania statystyczne wskazuję, że cechy autyzmu wykazują dzieci (głównie chłopcy) zrodzeni z ojców będących w starszym, już po 40, wieku. Coś podobnego zaobserwowano także u bardzo małych ssaków, mianowicie u myszy. Mianowicie szczegółowe badania nad „Dziedziczeniem nabytej immunologicznej tolerancji na obce antygeny histokompatybilności u myszy”, dokonane przez R. M. Gorczynskiego i E. J. Steele jeszcze w 1980 roku (http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC349507/?page=2) wskazują, że takie dziedziczenie cechy nabytej pojawia się dopiero w 3 i 4 miocie badanych, genetycznie jednorodnych myszy i w zasadzie to tylko samce są zdolne do przekazywania swemu potomstwu tej „cechy nabytej” (do nie zapłodnionych samczych jajeczek z tą „stworzoną przez organizm, nową informacją” dotrzeć jest najwyraźniej trudniej).

A zatem u ssaków przekazywanie potomstwu informacji o przystosowawczych atrofiach/hipertrofiach rodziciela, po odpowiednim okresie latencji (czyli opóźnienia wywołanego koniecznością dotarcia do męskich jąder produkujących spermatozoa odpowiednich protowirusów, będących odmianą transpozonów) została eksperymentalnie potwierdzona już 30 lat temu. I to nie tylko przez wskazaną powyżej pracę Steela i Gorczynskiego,  ale i przez bogactwo danych zebranych przez Karola Darwina jeszcze w wieku XIX. Ta rzecz jest znana już od kilku tysięcy lat, bowiem hodowcy koni wyścigowych już w czasach Platona do rozpłodu dobierali ogiery starsze wiekiem, które już ukończyły swój udział w zawodach. A to po to, aby w ten lamarckowski sposób wzmocnić predyspozycję potomstwa tych ogierów do szybkiego biegania.

Niestety wśród „autorytetów biologii numerycznej oraz molekularnej” panuje na ten zasadniczy, bio-kulturowy temat, zmowa milczenia od blisko już 70 lat. Wolą się oni – jak prawdziwi autyści, którzy widza tylko „rzeczy” – w sposób jałowy „onanizować się” odkrywanymi przez nich niewiarygodnie skomplikowanymi strukturami molekularnymi, oraz statystycznymi bieda-wyliczankami według wzorów Mendla, wyliczankami zapoczątkowanymi przez B.S. Haldane prawie 90 lat temu w Anglii: E. J. Steele za swe prace na temat dziedziczności przystosowań został w tejże Anglii ćwierć wieku temu skazany na banicję aż do Perth w Australii.

To tyle na zakończenie wakacji, znowu popędzają mnie „byłe ogiery” by się powspinać gdzieś w Tatrach na Słowacji,

(P)ozdrowienia

Marek Głogoczowski kontra

Zakopane 20.08.2013

 



[i] Brunonowi Drwęskiemu zdążyłem odpowiedzieć ,w sposób elektroniczny, jeszcze przed wyjazdem w Dolomity:

Dokładnie o to chodzi. O tej autystycznej cywilizacji anglosaskiej pisałem juz 2 lata temu w Akupunkturze, czyli leczeniu – także ludzkiej głupoty – igiełkami z Hg“:

 … Amerykanie (a dawniej i Anglicy) jak to zauważyło wielu już autorów, są wychowywani od setek lat w poczuciu iż są “narodem wybranym”. Zaś ten bezmyślnie wychwalany przez kler, BIBLIJNY “NARÓD WYBRANY” TO PRZECIEŻ JEST PODRĘCZNIKOWY PRZYKŁAD ZBIOROWEGO AUTYZMU według Wikipedii polegającego na:

·  zaburzeniu zachowań niewerbalnych,

·  braku kontaktów rówieśniczych,

·  braku potrzeby dzielenia się przeżyciami z innymi ludźmi,

·  braku społecznej lub emocjonalnej wymiany, (co określa się terminem braku empatii).

 I właśnie w tych, typowo anglosaskich zachowaniach, według politologa Armadna Cleese z Luksemburga stanowiących jednocześnie i o potędze i o perfidnym bestialstwie anglosaskich imperiów (by wskazać tu na bombardowania Drezna i Hiroszimy, czy organizacji głodu w Irlandii w XIX wieku oraz głodu w Niemczech Zach. bezpośrednio po II WŚ), należy szukać źródeł „przystosowawczego” autyzmu coraz większej ilości dzieci w USA

 Po prostu genetycznie przygotowują się one, w ten lamarckowski sposób, do „konkurencyjnego” wejścia na rynek coraz to mniej wymagającej inteligencji (oraz sprawności fizycznej), beznadziejnie nudnej pracy. Przyczyna plagi autyzmu tkwi także w debilnie „liberalnym” wychowaniu dzieci, którym np. w Szwecji nie wolno już dać „ożywiającego” je klapsa. Natomiast nie tkwi ona w urojonym – jak tego żąda „hiperburżuazyjna” kultura ACD, czyli Anglosaxon Cognitive Delusions – oddziaływaniu na płód mikroskopijnych dawek thimerosalu. czyli zawierającej rtęć „podniecającej” substancji użytej w kilku dodatkowych w USA szczepionkach, zalecanych przez WHO w celu sztucznego pobudzania wciąż słabnącej witalności „wybranej do panowania nad ziemią” rasy…

 

Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment

AUTYZM TO CHOROBA CYWILIZACYJNA (+ c.d. 2)

AUTYZM TO CHOROBA CYWILIZACYJNA

Chorego Umysłowo Boga Izraela

 „Ja mądrość mądrych wytracę, a rozum rozumnych obrócę w niwecz

 „13 apostoł” św. Paweł w 1 Liście do Kor. 1,19

(Jest to Rekapitulacja szerszego artykułu nt. „Nowotworów chorego umysłowo ‘Boga’” opublikowanego na markglogg.eu oraz wiernipolsce.pl z komentarzami)

AUTYZM: Autyzm jest objawem schizofrenii, autyzm polega na zamykaniu się chorego w świecie własnych przeżyć. Autyzm to odcięcie się od świata rzeczywistego. Autyzm wczesnodziecięcy jest zaburzeniem czynności mózgu, w którym dziecko wykazuje zainteresowanie przedmiotami, nie ludźmi. … Do podstawowych objawów autyzmu zalicza się tendencję do ucieczki od rzeczywistości, odwrócenie się od świata, ograniczenie zainteresowań, niezdolność zaakceptowania i realizowania norm społecznych oraz inne przejawy dezadaptacji, co w konsekwencji prowadzi do życia we własnym, chorobowo zmienionym, zamkniętym świecie. (http://www.autyzm.medserwis.pl/nm.asp?p=5,68,8)

… Dodatkowym problemem u ludzi z ASD (autyzmem) jest trudność w widzeniu spraw z perspektywy innej osoby (brak teorii umysłu). Większość pięciolatków rozumie, że ktoś może mieć inne wiadomości, uczucia i cele niż one. Osoba z ASD nie posiada takiego zrozumienia, co uniemożliwia jej przewidzenie i zrozumienie działań innych ludzi. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Autyzm_dzieci%C4%99cy).

W USA proporcja dzieci dotkniętych autyzmem wzrosła, miedzy rokiem 2000 a 2008 z 1/150 do 1/88 (http://www.informacjeusa.com/2012/04/01/epidemia-autyzmu-w-usa/).

Dokładna przyczyna występowania autyzmu nie jest znana … Ostatnio podkreśla się podłoże genetyczne w powstawaniu autyzmu….. Mówi się raczej o genetycznej predyspozycji, a nie o dziedziczeniu autyzmu. (http://www.autyzmasd.pl/przyczyny.php)

Skąd się zatem biorą genetyczne predyspozycje jakiegoś osobnika?

Odpowiedź na to pytanie od kilkunastu już dekad różni chrześcijan od (neo)darwinistów. Ci pierwsi winni odpowiadać że zgodnie z ich Pismem, ludzkie predyspozycje – w tym te językowe oraz prorockie – pojawiają się Duchem Świętym (patrz „Dz. Ap. 2, 1-21; lub 1 Kor. 2, 14), zaś ci drudzy, w zgodzie z Księgami ich Proroków (np. „Samolubny gen” Richarda Dawkinsa) powtarzają, że dzieje się to na drodze przypadku. Czyli w rezultacie czegoś w rodzaju „Bożej Opatrzności”, jak to zwykł na temat darwinowskich „uczonych z przypadku” ironizować mój mentor w zakresie teorii ewolucji profesor P.-P. Grassé.

Tymczasem zarówno dokładne statystyki, jak i proste obserwacje ludności w krajach o rozmaitym stopniu zaawansowania cywilizacyjnego wskazują, że genetyczne predyspozycje do najrozmaitszych chorób AUTOMATYCZNIE POWSTAJĄ, wewnątrz naszych organizmów, w sytuacjach gdy przez dłuższy czas nasze organy nie są wykorzystywane. Podobnie zresztą jak w znacznym stopniu jest dziedziczona, zgodnie z „pracowicie zapomnianym” Prawem Biologii Lamarcka[i], odporność na najrozmaitsze choroby, która AUTOMATYCZNIE WZRASTA jako rezultat „ćwiczenia” układu odpornościowego – w tym także rodzicieli oraz dziadków danego osobnika – w walce z tymi chorobami. (Przypominam. Za doświadczalne potwierdzenie istnienia tego banalnego zjawiska Ted J. Steele z Univ. of Toronto został w latach 1980-tych, przeklęty w Londynie i zmuszony do emigracji aż do Australii. Jak to wyczytałem w internecie, na Uni. Wollongong koło Sydney dosięgły go jednak „długie ręce boga Izraela”, który poprzysiągł iż „rozum rozumnych obrócę w niwecz” –  jak to objawił św. Paweł Apostoł w Liście do pobożnych Koryntian. Steele jakoś się jednak z tego „bożego przekleństwa” wywinął i obecnie funkcjonuje jako visiting fellow na Uniwersytecie w Perth.)

Autyzm jako „cecha pozbyta” funkcjonowania mózgu

Dane statystyczne wskazują na prawie dwukrotny wzrost przypadków autyzmu u dzieci w USA w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Coś bardzo podobnego miało miejsce w Stanach Zjednoczonych blisko pół wieku temu. Otóż w latach 1970-tych uczestniczyłem w wykładach z zakresu „genetyki populacji” prowadzonych przez profesora Alberta Jacquarda w Genewie. I przy tej okazji się dowiedziałem, że najwyższy podówczas na świecie, procent osób chorych na cukrzycę (4%) był w USA, gdzie był on dwukrotnie wyższy niż w tym samym okresie w Polsce Ludowej (ok. 2%). Nawet i obecnie w Polsce procent dzieci cierpiących na otyłość (to jeden z objawów diabetyzmu) jest dwukrotnie niższy niż w Stanach Zjednoczonych[ii]. Także w Polsce – nie mówiąc już o krajach hiper-zacofanych, jak na przykład Nepal – jest wciąż znacznie mniejszy niż w USA odsetek ludzi dotkniętych krótkowzrocznością, która to „cecha nabyta” się dziedziczy, tak jak w mej własnej rodzinie, dokładnie w zgodzie ze statystyką Mendla.

Otóż zarówno krótkowzroczność jak i cukrzyca (diabetyzm), jak i autyzm to są, jak to celnie zauważają lekarze, DEZADAPTACJE, czyli są to cechy nie tyle „nabyte” ile „pozbyte”, utracone, jak to się dzisiaj mówi ‘zdekonstruowane’ przez organizmy, które nie są prowokowane do najrozmaitszych wysiłków. W wypadku cukrzycy jest to zanik wydzielania enzymu insuliny niezbędnego do wykorzystania zasobów energetycznych cukrów zgromadzonych w wątrobie: stąd cukrzyca to choroba miast, w których jedzenia jest zawsze pod dostatkiem, a nie choroba nie tak dawnych jeszcze polskich wsi, gdzie na przednówku ludzie po prostu głodowali (w kajzerowskich Niemczech, w okresie reglamentacji żywności w czasie I Wojny Światowej aż 80% przypadków diabetyzmu po prostu… znikło). Podobnie krótkowzroczność, statystycznie będąca plagą społeczności żydowskich, w których dzieci przyuczano do czytania już w wieku lat 3, wywoływana jest długotrwałym unieruchamianiem wzroku przy czytaniu, a ostatnio także w trakcie biernego oglądania obrazów przekazywanych na płaskich, elektronicznych ekranach.

Czy zatem najnowsza plaga autyzmu nie jest po prostu „asymilacją genetyczną” (określenie Jeana Piageta) zachowań do jakich się z konieczności przymuszają się zwłaszcza mężczyźni pracujący w najbardziej rozwiniętym na świecie kraju pod nazwą USA?

W Przypisie nr 3[iii] przytoczyłem kilka przykładów, jak środowisko do jakiego musieli – względnie chcieli – się przystosować rodziciele, zwłaszcza ci płci męskiej, winno wpływać na pojawienie się, zazwyczaj po ok. 20-40 lach utajonego „dojrzewania”, genetycznej inklinacji do autyzmu ich potomstwa, ujawniającego się u dzieci płci męskiej czterokrotnie częściej niż u żeńskiej. Tak jak, po podobnym okresie utajonego „dojrzewania”, ujawnia się w populacji genetyczna predyspozycja do chorobliwej otyłości, do słabego wzroku i do całej „palety” rozlicznych chorób cywilizacyjnych. (Patrz „Niezwykła historia cech nabytych”; o tym że dziedziczone „wariacje” gatunków zachodzą dopiero po kilku pokoleniach zwierząt oraz roślin hodowanych w warunkach udomowienia[iv], napisał całą książkę Karol Darwin w roku 1868, ale o zebranych przez niego, szczegółowych danych „pracowicie zapomniano”.)

W jaki sposób wyuczone (oraz ‘oduczone’) odruchy są „zapamiętywane” na kolejne pokolenia?

Karol Darwin postulował, że poszczególne organy wysyłają do organów rozrodczych maleńkie cząsteczki, zwane przez niego gemmulami, które taki międzypokoleniowy transfer informacji umożliwiają. Podobnie uważał Trofim Łysenko, który rzeczone gemmule nazwał ‘krupinkami’. Ponad zaś lat 60 temu w USA Barbara McClintock opublikowała zrobione pod mikroskopem zdjęcia tych przypominających proto-wirusy ‘krupinek’, nazwanych przez nią ‘transpozonami’, a w roku 1983 nawet otrzymała Nagrodę Nobla za to „łysenkowskie” odkrycie. Co bynajmniej nie zmniejszyło wrogości dominujących dziś nie tylko w nauce czcicieli Pana Świata (hebr. Adon Olam) do jakichkolwiek przejawów „przeciw-bożej” inteligencji.

Genetyczny mechanizm „uczenia się żywych komórek” referowałem na seminarium w Katedrze Biologii Molekularnej Uniwersytetu Paryż VII w 1980 roku i szerzej przedstawiłem go w „Open Letter to Biologists” opublikowanym w „Fundamenta Scientiae” w rok później. W załączniku znajdują się zeskanowane strony tego „Listu do oduczonych (myśleć) uczonych”. Jak mi później powiedzieli organizatorzy tego mego wystąpienia na Uni Paris VII, ich przełożeni byli bardzo niezadowoleni, że dopuszczono „heretyka” do uniwersyteckiego wystąpienia. (Skądinąd jeśli „oduczani myśleć uczeni” kiedykolwiek odkryją jak powstają „przeklęte przez boga Izraela” odruchy warunkowe, to będzie to rodzaj powtórzenia moich wywodów sprzed lat ponad 30: tautologii 2 + 2 = 4 po prostu nie da się podważyć, a jeśli ktoś ją kwestionuje, to zachowuje się jak „zmatematyzowany kretyn” – patrz np. prace prof. dr Adama Łomnickiego z UJ, właśnie tak elegancko nazwanego przez mą dobrą znajomą, doktora parazytologii z Warszawy, primo voto Mierzejewską.)

Na prostej ekstrapolacji, na całość procesów zachodzących w noosferze, zjawiska „uczenia się poprzez dekonstrukcję połączeń miedzyneuronalnych” inny, znany mi osobiście skomputeryzowany „matematyk” molekularnej neurologii, J.-P. Changeux zrobił imponującą ponadnarodową karierę. Przy czym ta kariera opiera się właśnie na charakterystycznej dla rozumowania autystów DEKNSTRUKCJI SKOJARZENIA, że to tylko w rezultacie szerokiego, POZALABORATORYJNEGO DOŚWIADCZENIA ŻYCIOWEGO, głównie dzięki „twarzą w twarz” wymianie myśli z innymi osobami, osiągamy bardziej dojrzałe zrozumienie świata. Takie „przeciw-boże” zrozumienie jest bardzo odległe zarówno od zarówno darwinowskiej jak i chrześcijańskiej, klasycznie autystycznej „ucieczki od rzeczywistości, odwrócenia się od świata i ograniczenia zainteresowań”.

W przypadku bowiem nauk ścisłych dzisiaj mamy „politycznie poprawną” stymulację zainteresowań społecznych sztucznie wyizolowanym „boskim bozonem Higgsa”, względnie równie sztucznie wyizolowanymi, nieożywionymi „molekułami życia” w formie łańcuchów DNA lub RNA. Są te cząsteczki  studiowane obecnie z powagą podobną do zachowania się tego autystycznego chłopca na zdjęciu poniżej:

W przypadku zaś oduczonych myślenia uczonych „kościelnych” mamy do czynienia z trwającą od wielu już wielu stuleci fascynacją prostym drewnianym przyrządem do „grzechów odkupienia” (co za komercyjne, „wolnorynkowe” określenie!) w postaci konkurującego obecnie z „boskim bozonem” krzyża Pańskiego:

By przytoczyć tutaj pełne entuzjastycznej ignorancji słowa apostoła Umysłowo Chorego Boga „Nic więcej nie chcę znać wśród was tylko Jezusa Chrystusa i to nieżywego bo ukrzyżowanego” – św. Paweł w 1 Liście do pobożnych Koryntian 2, 2)

Problem nowo-faryzejskich elit, które „przechwyciły klucze poznania, same nie weszły, ale innym wejść nie dają” (Łk. 11, 52)

To właśnie ci, dotknięci lekkim autyzmem jak ten chłopiec na zdjęciu powyżej, badacze molekuł życia zbudowali, za nasze pieniądze, Gmach Biologii Molekularnej, ponadnarodową instytucję, w której najistotniejsza cecha życia, jaką jest Regeneracja i Nadregeneracja zużywanych bio-struktur, w tym DNA i RNA, jest w ogóle nie dostrzegana! A przecież to właśnie ta, niezbędna dla długotrwałego przeżywania nas samych Nadregeneracja (ang. overrecovery, piagetowskie reéquilibration majorante)  jest źródłem Nowych Skojarzeń, czyli połączeń struktur molekularnych, zawierających w sobie NOWĄ INFORMACJĘ zezwalającą na lepszą kontrolę otoczenia przez dany organizm.

Już ponad 30 lat temu socjolog oraz „pozalaboratoryjny” himalaista Michael Thompson określił mianem ‘conspiracy of blindeness ubrane w mit „naukowości” niedostrzeganie elementarnego zjawiska TWORZENIA INFORMACJI przez istoty ożywione. Choć szeroka publiczność jest trzymana w ignorancji tego „spisku naukowej ślepoty”, to obecny „wolnorynkowy” kult „T-P-D” (Technika-Pieniądz-Dobrobyt[v]) musi doprowadzić do gigantycznej katastrofy, być może jeszcze za mojego, już dość przydługiego życia. Katastrofy w formie społecznej choroby wycofywania się „zamerykanizowanych” społeczeństw Zachodu z HELLEŃSKIEGO, „sokratycznego” wzorca zachowań homo sapiens, w kierunku HEBRAJSKIEGO, „jakubowo-dawidowego” wzorca ‘homo rapax’, czyli „człowieka rabusia”. (Skądinąd samo słowo „hebraizm” ponoć pochodzi od staro-semickiego ‘habiru’ czyli rabuś, gangster.)

Wywołany bowiem cywilizacyjnym autyzmem brak postrzegania innych jako podobnych do nas samych istot żywych, automatycznie uwalnia ludzi od skrupułów moralnych przy okradaniu, zabijaniu i znęcaniu się nad innymi „zwierzętami z ludzkimi twarzami”, traktowanymi jako „rzeczy” (patrz „mądrościowe” zalecenia żydowskiego Talmudu oraz na 10  Przykazanie Dekalogu). Na zakończenie tych mych „przeciw-bożych”, możliwie krótkich wywodów pozwolę sobie wskazać jakie to postawy społeczne stały się wzorcami zachowań do naśladowania w skali całego Globu i czym naśladownictwo tych „wybrańców” musi, już w nieodległej przyszłości, zaowocować.

Chodzi mi tutaj w szczególności o laureata Nagrody Nobla odpowiedzialnego za wyposażenie USA w bombę atomową Alberta Einsteina. Jako dziecko Einstein reprezentował bowiem klasyczny przypadek autyzmu, nie mówił do 4 roku a i później traktował swych najbliższych bez jakiejkolwiek empatii, jak „rzeczy”.  Swą sławną formułę e=mc2, za „odkrycie” której otrzymał on Nagrodę Nobla w 1921 roku, po prostu splagiatował on w 1905 roku ze znanego mu (gdyż czytał po włosku), opublikowanego w 1903 oraz 1904 roku, artykułu włoskiego technika Olinto di Pretto. (Nie znany ogółowi fizyków w Niemczech, Francji oraz Anglii, Olinto Di Pretto został zastrzelony w roku 1921 na kilka miesięcy przed otrzymaniem przez Alberta Einsteina Nagrody Nobla.) Więcej szczegółów na temat bardzo podłych, typowo autystycznych, zachowań się „ojca bomby atomowej” podaje Jan Ciechanowicz w Przypisie nr 6[vi].

Drugą osobistością, która odegrała ogromną rolę „wychowawczą” w połowie XX-go wieku, był wiejski prostak Harry Truman, tylko na pozór „normalny” człowiek. Ten prezydent Stanów Zjednoczonych nie odczuwał żadnych skrupułów dając rozkaz rzucenia bomb atomowych na miasta pragnącej się już poddać Japonii. Obdarzony bardzo słabym wzrokiem Truman posiadał duże zdolności mnemotechniczne (charakterystyczne dla osób dotkniętych autyzmem), a o jego patologicznej nienawiści do „innych ludzi” świadczy list, napisany przezeń zaraz po ostatnim artyleryjskim incydencie na froncie zachodnim 1 WŚ (Nb. To ostatnie bombardowanie pozycji niemieckich, dokonane 11.11.1918 roku o godz. 11 – co za zbieg liczb 11! – było dziełem amerykańskiej jednostki artylerii pod dowództwem właśnie H. Trumana). Truman w tym liście napisał „It is a shame we can’t go in and devastate Germany and cut off a few of the Dutch kids’ hands and feet and scalp a few of their old men”. Ten swój „american dream” o bezpiecznym zabijaniu bezbronnych „innych ludzi w innych krajach” Harry Truman zrealizował dopiero w 27 lat później, już jako prezydent USA wydając rozkaz bombardowania, bezpośrednio po podpisaniu przez Japonię kapitulacji, miast tego kraju za pomocą dodatkowego nalotu blisko tysiąca bombowców…)

I jak tutaj się dziwić, że coraz więcej „czcicieli USA jako boga” (patrz książka Clifforda Longley’a) marzy o tym by móc zachowywać się jak powyżej wskazani „bogowie”, bezkarnie okradający „innych ludzi” z ich osiągnięć, siejący zniszczenie i gwałt maskowany „prawami człowieka”, w skali całej Planety. To przecież właśnie w celu popularyzacji w Polsce „błogosławionej przez boga Izraela” lumpenkultury kradzieży i mordu, 28 lipca br. w dzienniku TVN pokazano Chrisa Kyle, najwydajniejszego amerykańskiego mordercę na odległość. Ten strzelec wyborowy (patrz jego książka „Cel snajpera”) zabił ponoć aż 255 obrońców Iraku oraz Afganistanu, a zatem  będzie dawał dobry przykład „jak zwyciężać mamy” polskim żołnierzom „za chlebem” w Syrii i w Iranie…

PRZYSTOSOWAWCZY AUTYZM, będący czy to tylko środowiskowo, czy to już genetycznie zakodowanym odruchem wrogości  do bardziej szerokich skojarzeń, dwa tysiące lat temu doprowadził Izrael do choroby paranoicznego lęku przed Końcem Świata i w końcu do likwidacji tego państwa skretyniałych nienawistników „zwierząt o ludzkich twarzach”, faryzeuszy (jak ten św. Szaweł vel Paweł) marzących o „panowaniu nad ziemią” (patrz encyklika „Laborem exercens”). Dzisiaj, dzięki ambicjom tak zwanych ‘żydo-chrześcijańskich’ elit, powróciliśmy do stanu prawie już kompletnej, społecznej utraty zdolności rozpoznania co dla nas – i dla naszych dzieci – jest złe a co dobre. Bo coraz szczelniejsze, pracowite termito-podobne (samo)zamknięcie się ludności w sterylnych miastach, biurach, laboratoriach naukowych, szpitalach, samochodach i hipermarketach musi doprowadzić do takiej katastrofy, o której pisarzom biblijnych „objawień” się nawet nie śniło.

Co w tej sytuacji robić? Czy zachowywać się jak ten „unabomber” Ted Kaczynski, który usiłował wybiórczo likwidować utytułowanych entuzjastów USA jako „Nowego Izraela”?

Niewątpliwie zarówno „pacyfista” (pacyfikował Irak i Afganistan) Chris Kyle jak i „uniwersytecki terrorysta” Ted Kaczynski będą mieć (już mają) wielu naśladowców (patrz Breivik, patrz James Holmes), jako że skretynienie oraz hipokryzja elit Zachodu stały się wręcz imponujące. Ja ze swej „starczej” strony chciałbym tylko wepchnąć małą „igiełkę zatrutą Hg” w pośladki osób które mi „podpadły”. Może taka skromna „akupunktura” ich trochę podleczy.

Mianowicie przekazywane przeze mnie – obecnie już tylko internetowo – informacje, przez wielu zarówno młodych jak i starszych wiekiem czytelników mych tekstów są odbierane jako pożyteczne. By wymienić tutaj tylko panią Danę I. Alvi mieszkającą w Santa Monica w Californii, założycielkę “Polish American Public Relations Committee” (PAPUREC); ocenianą jako “faszystka” przez soc.culture.polish:  „Bardzo Panu dziekuje za madre slowa.  Prosze kontynuowac az cos dojdzie do biednego, zmylonego  narodu !

Czy też opinię dr Jana Ciechanowicza z Litwy, mieszkającego obecnie w Polsce autora wielu „zakazanych” książek, np. „Polonobolszewii” ukazującej „że to wcale nie Żydzi, lecz właśnie Polacy stanowili „trust mózgowy ”, opracowujący i realizujący plan tworzenia w Rosji ‘realnego socjalizmu’”. Ciechanowiczowi  mój ostatni, przydługi esej o „Bogu umysłowo chorym” – a zwłaszcza jego Rozdział 3 – się bardzo podobał.

Na temat tego „przeciw-bożego” eseju otrzymałem oczywiście też e-listy z charakterystyczną dla „Faryzeuszy Nowych” reakcją zatykania sobie uszu oraz zamykania oczu by nie słyszeć SŁOWA (Logosu) i nie widzieć ŚWIATŁA które razi. Cytuję te elektroniczne wypowiedzi:

Bardzo proszę nie zaśmiecać mojego komputera – Jacek Rajchel (lat 68, geolog, profesor AGH, redaktor naczelny pisma przyrodniczego „Wszechświat”.)

Proszę o usuniecie mojego adresu z listy odbiorców wiadomości. – Justyna Miklaszewska (prof. dr hab.; do 2008 dyrektor Instytutu Filozofii UJ)

Z dyletantem p. Głogoczewskim wszelka dyskusja jest bezprzedmiotowa – Józef Bizoń (www.jozefbizon.wordpress.com )

Nie czytam bo mnie nie interesują zawarte tam treści i NIE ŻYCZĘ SOBIE WYSYŁANIA MI PODOBNYCH – Andrzej Kowalski (https://sites.google.com/site/spcpomorze/dyskusje-test/informacje/prowadzacy)

Szkoda prądu, dawniej mawiano że jak ktoś bąka puści to trzeba okno otworzyć. – Janusz Karc (www.prawicarp.pomorze.pl/)

Otóż lekarze, zajmujący się mechanizmem powstawanie przeróżnych epidemii dobrze wiedzą, że pojedynczy wirus nie potrafi jeszcze wywołać choroby, ale gdy tych wirusów pojawia się większa ilość, to może powstać wyłom i NOWA INFORMACJA może w końcu dotrzeć do biednego, zmylonego  narodu, jak to celnie napisała starsza wiekiem pani Dana „Kataryna” z Kalifornii. Dlatego proszę moich Szanownych Znajomych oraz Nieznajomych Czytelników, jeśli komuś się spodoba powyższy tekst na temat „społecznego” wytwarzania plagi autyzmu, do przesłania go dalej, zwłaszcza na poniżej podane e-adresy powyżej wskazanej piątki „autystów”:

wszechswiat@agh.edu.pl; j.miklaszewska@iphils.uj.edu.pl; jb.boguchwala@gmail.com; spcpolska@gmail.com; oferty@plusprint.pl

Może jednak trochę światła jakoś przebije się do głów naszych „naukowych oficjeli” oraz „działaczy społecznych”.

Z góry dziękuję za tę „lucyferyczną” (dosł. „czyniącą światło”) przysługę,

Marek Głogoczowski

kontra

Zakopane 30.07.2012

Ciąg dalszy 2:

Problem błędnych diagnoz i z tego faktu pożytki dla jatrogennego establishmentu

(Przyczynek do tematu: autyzm jako przystosowawcza samo-kastracja umysłu)

Marek Głogoczowski, doctor philosophiae

Dlaczego w Polsce, w porównaniu z USA, tak mało przypadków autyzmu?

Komentując mój internetowy tekst „Autyzm to choroba cywilizacyjna”, wychowana w znacznej mierze w USA, pani prof. Maria Majewska zauważa:

Na zakonczenie dodam, ze ja tez uwazam autyzm jako chorobe cywilizacyjna, ale jatrogenna, wynikajaca z patologii wspolczesnej medycyny, która od pierwszych godzin zycia szpikuje niemowleta  toksynami w szczepieniach. 

Jak twierdzi stary Paracelsus dosis facit venenum, wszystko zależy od dawki tych toksyn. Rzeczywiście, około 60 lat temu mieliśmy tylko kilka obowiązkowych szczepień, po których często pozostawały nam na ramionach blizny. A obecnie tych obowiązkowych szczepień dzieci w Polsce mają około 20, w tym i na choroby, które ja w wieku lat 6-ciu dość ciężko przeżyłem, takie jak błonica (dyfteryt), koklusz, świnka, różyczka i odra (ospa wietrzna). Ponoć dzięki obecnym szczepieniom dzieci o wiele łagodniej przechodzą te choroby niż za mojego dzieciństwa. Jeśli to jest prawda, to na podstawie mego własnego doświadczenia życiowego jest to niemały postęp: nie chciałbym aby dzieci powtarzały „drogę przez mękę” jaką ja odbyłem w 1948 roku, zarażając się po kolei, w prewentorium w Rabce, wszystkimi wyżej wymienionymi chorobami.

Czy jednak choroba autyzmu, która na terenie Stanów Zjednoczonych przybrała formy epidemiczne (już ponoć więcej niż co setne dziecko ma objawy) jest pochodną tych obowiązkowych szczepień, których w USA jest chyba nie więcej niż w Polsce, gdzie autyzm u dzieci wciąż występuje kilkunastokrotnie rzadziej? I czy zatem opinia profesor Majewskiej, o jatrogennym (wywołanym przez praktyki medycyny) pochodzeniu autyzmu, nie wynika z braku wzięcia pod uwagę kilku specyficznych cech neurologicznej DEZADAPTACJI określanej jako autyzm? Pozwolę sobie przytoczyć dane z artykułu „Autyzm coraz częstszy” opublikowanego przez Sławomira Zagórskiego w G.W. z 4 maja 2011, str. 22 (http://m.radom.gazeta.pl/radom/1,106518,9558571.html):

… Autyzm występuje dość często i – co istotne – coraz częściej. Szacuje się, że np. w USA zaburzenia autystyczne 20 lat temu dotykały jedno na 2 tys. dzieci, w 1995 było to już co pięćsetne dziecko, a dziś jedno na sto kilkadziesiąt. Wiadomo też, że częstość zachorowań jest różna w różnych krajach i np. w Japonii jest ona aż sześciokrotnie wyższa niż w Niemczech. W Polsce brak jest badań epidemiologicznych. Specjaliści szacują jednak, że na autyzm cierpi u nas ponad 30 tys. osób. Choroba cztery-pięć razy częściej atakuje chłopców…. Autyzm zależy zarówno od genów, jak i środowiska. Wpływ tych pierwszych jest bardzo istotny – świadczy o tym fakt, iż zaburzenie występuje u obydwu bliźniąt jednojajowych w 60-96 proc. Z pewnością nie jest to jednak uszkodzenie jednego, lecz wielu genów położonych na różnych chromosomach i wywołujących różne nieprawidłowości w pracy neuronów.

Powyższe dane wskazują na dwie cechy charakterystyczne dla autyzmu, wyraźnie nie związane z wszczepieniem dzieciom trucizny w postaci związków rtęci pobudzających reakcje obronne:

1. Statystyka występowanie autyzmu u obojga bliźniaków jednojajowych (60-96 %) wskazuje, że (pre)dyspozycja do autyzmu jest już praktycznie zakodowana w genomie zygoty z której rozwijają się jednojajowe bliźnięta. A zatem ta (pre)dyspozycja pojawia się przed możliwością dokonania jakichkolwiek szczepień.

2. Chłopcy mają 4-5 razy większą predyspozycję do autyzmu niż dziewczęta. Natomiast ilość i jakość szczepień jest taka sama w wypadku niemowląt obu płci. Czy to zatem te szczepienia niemowląt – a ściślej ich obecny „nadmiar” – jest odpowiedzialny za pojawianie się autyzmu 4-5 razy częściej u chłopców? By lepiej zorientować się w tym temacie przeczytałem bardzo detaliczny artykuł „Różnice w rozwoju między dziewczynkami i chłopcami” z którego istotne dane wynotowałem w przypisie 1[i] .

Otóż jak twierdzą pediatrzy, istotne cechy zachowania się charakterystycznego już dla bardzo małych chłopców (np. lekkie opóźnienie w nauce mowy w porównaniu z dziewczynkami, większa agresja, siła fizyczna i chęć eksploracji otoczenia) są pochodną pojawienia się u nich hormonu testosteronu. Ale czy rtęć w szczepionkach do tego stopnia zaburza system hormonalny ssaków, do których należy człowiek, by wywoływać autyzm szczególnie u chłopców? Na wszelki wypadek sprawdziłem dane dotyczące chorób wywołanych zatruciem rtęcią u ludzi („Minamata disease”) oraz u zwierząt doświadczalnych. Wynika zeń, że w Miamata w Japonii, w latach 1950-1960 w nie zauważono aby „choroba rtęciowa” dotykała bardziej mężczyzn niż kobiet. Natomiast wyniki doświadczeń że szczurami wyraźnie wskazują na zwiększoną przeżywalność szczurów karmionych średnimi dawkami pokarmu zawierającego rtęć. Patrz przypis 2[ii], z opisem doświadczeń ilustrujących do jakiego stopnia, najwyraźniej nie znane „importowanej z USA” prof. Majewskiej, Prawo Pareacelsusa jest zasadne.

Długotrwałe, epigenetyczne warunkowanie „feminizacji” mężczyzn w „Cywilizacji Liberalno-Technicznej”

Wszystkie te doświadczalne wyniki sugerują, że to nie rtęć w szczepionkach jest przyczyną, ze autyzm w USA zaczął przybierać epidemiczne wymiary, gdzie u dzieci występuje on – na razie! – ponad 10 razy częściej niż w Polsce, a na przykład w Japonii występuje on aż 6 razy częściej niż w Niemczech. W czterech wymienionych powyżej krajach zalecona przez WHO/OMS ilość szczepień dzieci jest zapewne podobna. Co zatem, w ukryciu, jest przyczyna tej choroby „dezadaptacji”?

Prześledźmy dalszy ciąg argumentów zgromadzonych w „Gazecie Wyborczej” przez Sławomira Zagórskiego.

Jako tytuł podrozdziału przytacza on zdanie autystycznej pisarki Judith Bluestone „My nie uczymy się przez naśladowanie (Interesujące, to samo powtarza Noam Chomsky, który w swej teorii uczenia się stwierdza, że „Wydaje się, że mamy istotne, wręcz przytłaczające dowody na to, iż podstawowe aspekty naszego życia umysłowego i społecznego – wśród nich także i język – nie są nabywane przez proces uczenia się, a tym bardziej przez trening”. Czyżby Chomsky też był lekkim autystą, który stworzył kaleką „Gramatykę Uniwersalną”? Patrz http://markglogg.eu/?p=395 )

Zagórski pisze: Judith Bluestone sama cierpi na autyzm, jak widać nie przeszkodziło jej to jednak nie tylko pisać książki, ale zostać także terapeutką rozumiejącą jak mało kto swoich pacjentów. Judith pisze m.in. o kłopotach komunikacyjnych osób z autyzmem, podkreślając, że dla wielu zbawieniem okazał się internet. “Zanim nastała zbawienna era internetu, niektóre osoby polegały w większej mierze na rozmowach telefonicznych. Rozmowa przez telefon nie wymaga kontaktu wzrokowego, a kołysanie się, obracanie czegoś w palcach nie jest widoczne dla rozmówcy po drugiej stronie linii”. …

I dalej Zagórski pisze:

Jak radzą sobie w życiu osoby z autyzmem? Bardzo różne. Bywają tacy jak Judith Bluestone, którzy zostają terapeutami. W Holandii osoby z zespołem Aspergera (lekka forma autyzmu) często zatrudnia się na etatach informatyków (nie muszą zbyt wiele rozmawiać z ludźmi, są świetnymi, efektywnymi pracownikami).

Choroby „przystosowawcze” związane z samo-udomowieniem się ludzi

No i właśnie o to mi chodzi. Otóż już w 1974 roku opublikowałem w „Aneksie” (nr 10) publikowanym w Uppsali przez Eugeniusza Smolara, brata obecnego dyrektora Fundacji Batorego, artykuł pod lekko satyrycznym tytułem “Inwazja kastratów”. Dokumentowałem w nim, że rozwój techniki wręcz wymaga „samo-wykastrowania się” ludzi z odruchów które narzuca nam tak zwana ‘męskość” (po łacinie ‘virtus’ od vir – mężczyzna). Ta sprawa jest dobrze znana psychologom i krąży nawet wśród nich powiedzenie „inicjacja to (samo)kastracja” – przy czym odnosi się ono zarówno do inicjacji „kapłaństwa” politycznego, jak i naukowego oraz religijnego. (W tym ostatnim przypadku „inicjację duchową kapłaństwa”, polegającą na jego obowiązkowym odejściu od lucyferycznego Światła Rozumu, św. Paweł nazwał z patosem „chrystusową obrzezką”.)

Zaduszanie w sobie, chociażby tylko naszej endogennej, wrodzonej ciekawości, oraz całej gamy daleko wykraczających poza ramy „samo-uwięzienia” się w laboratoriach odruchów poznawczych, musi oczywiście prowadzić do zmniejszenia wydzielania hormonów (z greki „podniecaczy”) wywołujących te odruchy. I dokładnie tak, jak ma to miejsce w wypadku hormonu insuliny, którego wydzielanie nagle – i dość dziedzicznie – zostaje zatrzymane w wypadku dlugiego okresu tego hormonu niewykorzystywania, tak i w sposób nagły zostają „przerekombinowane” geny, które są odpowiedzialne za zniknięcie ludzkich podstawowych odruchów poznawczych: osoby dotknięte autyzmem po prostu „nie chcą wiedzieć” (jak to deklaruje pewna część mych korespondentów) i „nie uczą się poprzez naśladowanie oraz trening” – jak to zauważają wspólnie Judith Bluestone oraz Noam Chomsky.

Wszystko wskazuje na to, że autyzm, podobnie jak krótkowzroczność, to rodzaj PRZYSTOSOWAWCZEJ DEZADAPTACJI do życia w świecie, w którym coraz częściej komunikujemy się za pomocą SZTUCZNYCH MEDIÓW. Problemy autystów bowiem wyraźnie znikają, gdy posługują się oni nowoczesnymi środkami komunikacji, likwidującymi możliwość spotkania z dyskutantem „twarzą w twarz” (a to jest najbardziej wydajny sposób rzetelnego przekazywania informacji – po wyrazie twarzy łatwo dostrzec, że ktoś przedstawia argumenty, których nie jest naprawdę pewny, lub że zachowuje się wręcz obłudnie).

Patrząc w sposób ewolucyjny, warto dodać, że samo udomowienie się rozmaitych gatunków zwierząt – i wynikający z tego udomowienia zanik potrzeby wykorzystywania ogromnych zasobów możliwości asocjacyjnych mózgów – „z natury” prowadzi do rozmaitych, dziedzicznych ‘wariacji’ ras silnie udomowionych, w tym i ‘wariacji’ o charakterze neurologicznym: Konrad Lorenz opisuje na przykład pewną rasę hodowlanych gołębi, która nie potrafi już przez dłuższy czas zachować lotu prostoliniowego, co pewien czas musi zrobić ‘uskok’ od trasy lotu itd. (Nb. Karol Darwin na ten temat napisał całą dużą księgę pt. „Wariacje (Zmienność) roślin i zwierząt w warunkach udomowienia”)

Widziane w szerszej, ewolucyjnej perspektywie, samo zjawisko „przechwytywania” przez genotyp zachowań oraz struktur, „wymuszanych fenotypowo” przez życie w danych warunkach środowiska nosi nazwę Efektu Baldwina i jest to typowe lamarckowskie zjawisko powszechnie występujące w przyrodzie. (Na przyklad przystosowawcza ślepota gatunków zwierząt żyjących od wieków w jaskiniach, w tym i opisane przez Karola Darwina przystosowawcze ślepnięcie potomstwa koni od kilku pokoleń pracujących w ciemnościach angielskich kopalń; angielski „zmatematyzowany” teoretyk ewolucji C. H. Waddington usiłował ten efekt tłumaczyć w bardzo naciągany neodarwinowski sposób: zwierzęta obdarzone wzrokiem po prostu wymarły, a te przypadkowo ślepe przeżyły…)

Judith Bluestone w ten sposób opisuje jeszcze jedną cechę charakterystyczną autyzmu:

Nadmiernie koncentrujemy się na wybranym aspekcie, który nie interesuje nikogo innego. Ustanawiamy swoje zwyczaje i rytuały i gubimy się, gdy wzorzec zostaje zaburzony.

Czy przypadkiem taki typ autystycznego rozumowania nie przedstawiają właśnie Szanowni adresaci mego e-listu, z konieczności adresowanego nie „twarzą w twarz”? Ja chętnie bym przedyskutował te sprawy osobiście, jak to 31 lat temu udało mi się zrobić z profesorem J-P Changeux w Paryżu. Przecież organizmy żywe mają gigantyczne zdolności regeneracyjne (i nad-regeneracyjne), dzięki którym po prostu żyjemy. Systematyczna niechęć do wzięcia pod uwagę tego podstawowego dla życia zjawiska, bardzo wyraźnie występująca zarówno w pismach mego kolegi dr Piotra Beina jak i nie znanej mi profesor Marii Majewskiej, wydają mi się właśnie być przykładem „nadmiernej koncentracji się na wybranym aspekcie …. ustanawiania sobie swoich zwyczajów i rytuałów myśli i gubienia się, gdy wzorzec zostaje zaburzony”.

A z błędnych, nie rozpoznających istoty obecnych chorób cywilizacyjnych diagnoz cały pasożytujący na ludzkości, rako-podobny establishment oczywiście może się tylko cieszyć.

(P)ozdrowienia

Marek Głogoczowski

 Zakopane 05.098.2012


[i] http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10945649,Dziecko_moze_odziedziczyc_po_rodzicach_ceche_nie_zapisana.html 2012-01-11
To przełom w nauce. Badacze z Uniwersytetu Medycznego Columbia w Nowym Jorku znaleźli pierwszy jednoznaczny dowód na to, że cecha nabyta może być dziedziczona i to całkiem niezależnie od DNA.

- W naszych badaniach nicienie, które wykształciły odporność na wirusa, były w stanie przekazać ją swojemu potomstwu i wielu kolejnym pokoleniom – twierdzi główny autor opublikowanej w “Cell” pracy, doktor Oded Rechavi. – Odporność ta jest przekazywana w formie małych wyciszających wirusa nośników zwanych viRNA, które działają
niezależnie od genomu organizmu. (…) Takie dziedziczenie cech stoi w sprzeczności z dzisiejszym kanonicznym postrzeganiem ewolucji. Ale do czasów Darwina wyobrażano sobie ją właśnie w podobny sposób (pomijając aspekt molekularny, o którym oczywiście nikt nie miał pojęcia). Jean-Baptiste Lamarck, francuski przyrodnik, przekonywał, że organizmy zmieniają się z pokolenia na pokolenie właśnie dlatego, że w swoim życiu nabywają nowych cech przekazują je kolejnym generacjom….

[ii] http://wyborcza.pl/1,76842,7959104,Otylosc_jest_zarazliwa__a_polskie_dzieci_coraz_grubsze.html „Polska ma wciąż dwa razy niższy niż w USA odsetek dzieci dotkniętych otyłością lub nadwagą. Ale jeśli nic się nie zmieni, dogonimy Amerykanów w ciągu dekady.”

[iii] Kilka przykładów społecznego „wymuszania” zachowań proto-autystycznych.

1. Jak to zauważyli lekarze, dotknięte autyzmem dziecko wykazuje zainteresowanie przedmiotami, nie ludźmi”, którzy są mu obojętni. Moje, datujące się z okresu podyplomowych (graduate) studiów w USA w latach 1969-72 ogólne, przerażające mnie podówczas wrażenie, że „w Ameryce ludzie są traktowani jak rzeczy”, dokładnie pokrywa się z cytowaną powyżej charakterystyka autyzmu. (Pamiętam jak mi wtedy młody, spotkany na autostopie Holender, który zaczął pracować w Kalifornii opowiadał, że u niego w biurze konstrukcyjnym, gdyby ktoś w pracy padł martwy, to inni po prostu tylko zadzwonili by po odpowiednią służbę aby usunąć trupa; tak wszyscy się tam boją o swą pracę, że każdy osobnik siedzący obok to potencjalne zagrożenie; potwierdził mi to profesor Roger Hahn, który w maju 1972 roku szczerze mi powiedział, że jako zdolny naukowiec, pracujący w jego dziedzinie historii nauki, mógłbym po prostu z czasem „wysiudać” go z jego stanowiska na uczelni; tego typu lęki są dobrze znane Polakom pracującym w USA.)

2. Do tego dochodzi sprawa konieczności hiper-specjalizacji zawodowej i to we wszystkich dziedzinach. W roku 1985, w 20 rocznicę zakończenia naszych studiów fizyki na UJ zrobiliśmy statystkę, komu z naszej populacji 40 absolwentów fizyki, podówczas w znakomitej większości pracujących w krakowskich uczelniach oraz instytutach, podoba się praca w wyuczonym przez nas zawodzie. Tylko 2 osoby były zadowolone z konieczności spędzania najlepszych lat swego życia przy pomiarze – a potem publikacji – parametrów jakiejś molekuły albo elementarnej cząsteczki. A przecież tego typu, ultra monotonna i sterylna praca to jest właśnie to, co uwielbiają robić osoby, które z przyczyn genetycznych nie posiadają połączeń nerwowych miedzy centrami mózgu odpowiedzialnymi za bardziej szerokie skojarzenia oraz bardziej wysublimowane potrzeby życiowe.

3. Już samo przebywanie, od wczesnej młodości, wśród „umilających życie” zabawek – w tym w szczególności dotyczy to gier komputerowych, których „epidemia” zaczęła się szerzyć w USA o 20 lat wcześniej niż w Polsce – w sposób niejako „naturalny” odwraca zainteresowania młodych ludzi od wspólnych zabaw i gier, chociażby gry w „chowanego” czy w piłkę. Zanik tych wymagających znacznego fizycznego wysiłku gier zmniejsza ilość kontaktów z innymi dziećmi a zatem i odkrycia, że reagują one podobnie jak my sami. (Co ponoć jest poza zasięgiem wyobraźni autystów, patrz dane medyczne dotyczące teorii umysłu). W rezultacie takiego „amerykańskiego stylu życia” osoby „żyjące  w chorobowo zmienionym, zamkniętym świecie”, biorą wytwarzane, głównie przez technikę, fikcje za rzeczywistość – co skądinąd jest jak najbardziej powszechną plagą poznawczą społeczeństw burżuazyjnych, z definicji (samo)zamkniętych w klatkach zwanych mieszkaniami.

[iv] Sam fakt samo-udomowienia się człowieka stymuluje „oduczenie się” przez nas wielu odruchów które charakteryzowały naszych przodków: patrz w rozdz. 4 „Chorego boga” na zdjęcie dziecka przedwcześnie urodzonego, który to wcześniak wykazuje odruch silnego chwytu dłońmi, zachowany jeszcze z okresu przed tysiącami lat gdy rodziliśmy sie jako ‘małpki’ instynktownie starające się trzymać grzbietu matki.

[v] Schemat „Trójkąta bermudzkiego T-P-D” w którym znika Rozum:

( oddziaływania pierwotne; → oddziaływania wtórne)

(szkic z tekstu „Bóg Jedyny Izraela kontra Uniwersalny Rozum” http://markglogg.eu/?p=145)

[vi] Niezbyt budujący życiorys ‘autystycznego dziecka’ Alberta Einsteina

(artykuł dr Jana Ciechanowicza na stronach str. 270-273 jego książki „Antysemityzm”, Astra Publishing, New York 2010)

Zdarza się jednak, że nawet osoba o wybitnym potencjale intelektualnym pod innymi względami jest nic nie warta. Weźmy przykład uczonego, którego imię jest powszechnie znane cywilizowanej ludzkości, a któremu poświęcono setki panegirycznych książek i pomniejszych publikacji o charakterze biograficznym czy wręcz hagiograficznym. Wśród tej powodzi literatury wyłaniają się ostatnio teksty, których treść zaskakuje i budzi sprzeciw, choć może, właśnie ten „odbrązowiony” wizerunek jest bliższy prawdy. Naukowcy, podobnie jak artyści, często bywają charakterami wewnętrznie sprzecznymi, bardzo trudnymi we współżyciu rodzinnym, towarzyskim i zawodowym. Zarówno styl ich myślenia, jak i sposób bycia, są z reguły paradoksalne, niepraktyczne, zaskakujące i niestereotypowe. Charakterystycznym przykładem tego typu osobowości był m.in. Albert Einstein (1879-1955), laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki (1921), współtwórca teorii względności i teorii pola.

A. Einstein bardzo trafnie ongiś zauważył: „Najbardziej niepojętą w świecie rzeczą jest fakt, że świat daje się pojąć”… Choć przecież tak do końca nie możemy być tego pewni, świat jawi się bowiem nam w postaci tym zrozumialszej, im jesteśmy głupsi. Nie przypadkiem w Kazaniu na Górze Oliwnej miał Jezus z Nazaretu powiedzieć, iż „błogosławieni są ubodzy w duchu”, żadna wątpliwość bowiem czy rozterka, ani żadne poczucie odpowiedzialności nie zakłóca ich błogiej pewności siebie i swej mądrości.

Bogaci w duchu natomiast przebywają w stanie ciągłego niepokoju i mają daleko do „królestwa niebieskiego” z jego niezmąconą szczęśliwością. Einsteina zapytano pewnego razu, w jaki sposób pojawiają się odkrycia, które przeobrażają świat. Słynny fizyk odpowiedział: „Bardzo prosto. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi odkrycie.” Czyż to nie paradoks, że uczeni mężowie przez lata drepczą w kółko wydeptanymi ścieżkami, a przychodzi „nieuk” i robi epokowe odkrycie?… Ale tylko „nieuk” jest bardzo dobrze do tego rodzaju misji przygotowany; często bezradny wobec banalnych trudności dnia powszedniego, ale zdolny do wywrócenia obrazu świata do góry dnem. Byle tylko miał punkt oparcia. Jak wiadomo, „uczony to człowiek, który wie o rzeczach nieznanych innym i nie ma pojęcia o tym, co znają wszyscy” (Albert Einstein).

Przyszli wybitni naukowcy i artyści często dopiero w dojrzałym wieku pokazują „lwi pazur” swego geniuszu. W dzieciństwie A. Einstein robił wrażenie kretyna, pierwsze słówko powiedział dopiero mając 2,5 roku, natomiast mniej więcej normalnie mówić zaczął dopiero w wieku siedmiu lat. Usposobienie miał gwałtowne, gdy rodzice nie wykonywali natychmiast każdego jego życzenia, wpadał w szał, robił się żółty na twarzy i zaczynał miotać w ludzi wszystkim, co trafiało akurat do ręki. W ten sposób rzucił nawet krzesłem w nauczycielkę muzyki. (I pomyśleć, że ten raptus po latach miał wcale rozsądnie zauważyć: „Jedynym rozsądnym sposobem wychowywania jest oddziaływanie własnym dobrym przykładem, a jeśli nie można inaczej – odstraszającym przykładem”…).

W gimnazjum Albert siedział na ostatniej ławce, zachowywał się krańcowo wyniośle i bezczelnie, był nielubiany zarówno przez kolegów, jak i przez nauczycieli. Czynił zawrotne postępy w zakresie fizyki, ale w innych dyscyplinach był typowym słabeuszem. Niebawem zresztą gimnazjum wbrew woli ojca porzucił, wstąpił do technikum technicznego i bez reszty poświęcił się fizyce teoretycznej, która go po prostu fascynowała.

Brak wrodzonych uzdolnień w pewnych dziedzinach powoduje, że jednostki o niezmiernie wysokiej inteligencji, żyjące przy tym w optymalnych warunkach bytowych i socjalnych, nie potrafią opanować niektórych obszarów wiedzy czy umiejętności, do których nie mają wrodzonych uzdolnień. Tak Albert Einstein do końca życia nie potrafił przyzwoicie nauczyć się języka angielskiego, mimo iż wiele lat żył w środowisku anglojęzycznym. Używał tylko języka niemieckiego w pracy naukowej… Widocznie także w sferze nauki, wiedzy, jak i sztuki o rozwoju osobowości decydują w pierwszym rzędzie wrodzone zdolności, specyficzne struktury mózgu, które dopiero mogą się rozwinąć w sprzyjających warunkach mikro- i makrospołecznych.

A. Einstein  był  „płodny”  nie  tylko  pod  względem  publikacji  naukowych;  miał  siedmioro  dzieci,  z  nich  czworo  z  nieprawego  łoża,  w  tym  jedno  ze  swą  kuzynką,  a  jedno  -  z  jej  córką.  Żadne  z  jego  potomstwa  nie  było  pod  jakimkolwiek  względem  wybitne.

Pierwszą żoną  Einsteina była Serbka Milewa Maricz, pochodząca z Wojewodiny, nieco od niego starsza. Jeszcze przed zawarciem małżeństwa młodzi ludzie spłodzili córeczkę Liserl czyli Elizę. Rodzice Alberta, jako świadomi Żydzi, słyszeć nie chcieli o małżeństwie syna z gojką, toteż dopiero po śmierci jego ojca związek sformalizowano w jednej z prawosławnych cerkwi szwajcarskiego Berna. Koszmar rodzinny zaczął się od razu. Albert był w młodości osobnikiem raczej niepraktycznym, tak iż musiała go utrzymywać z zarobków korepetytorskich żona. W początkach naukowej kariery Einsteina pewien dziennikarz zapytał jego żonę, co myśli o swoim mężu, która zaraz ironicznie odparła: „Mój mąż to geniusz, umie robić wszystko, z wyjątkiem pieniędzy”. I rzeczywiście. Umiał robić m.in. dzieci, która to umiejętność, jak wiadomo, jest powszechna, ale nie potrafił zarówno zarobić na ich utrzymanie, jak i je kochać.

Jak dowodzą niektórzy jego biografowie, Einstein był kompletnie pozbawiony uczuć rodzicielskich i od początku nalegał, by małą córeczkę oddać do domu dziecka. W ciągu roku zalana łzami matka sprzeciwiała się tym naciskom, w końcu musiała ulec, a po kilku dalszych miesiącach pierwsza córka Alberta Einsteina zmarła z wycieńczenia w cudzej rodzinie, która wzięła ją na wychowanie. Milewa Maricz nigdy sobie nie wybaczyła tego grzechu, ale nadal nie tylko pozostawała z Albertem, lecz nadal współpracowała z nim w tworzeniu koncepcji naukowej, którą nazwano później teorią względności. Była bowiem wybitnie uzdolnionym matematykiem, tak iż historycy nauki nieraz twierdzą, że to w większym stopniu ona niż jej mąż była autorem tej hipotezy. Po kilku latach Milewa urodziła dwóch kolejnych synów Einsteina, Edwarda i Hansa Alberta. Żaden z nich nie doznał ojcowskiej miłości i opieki. Edward w wieku 20 lat zapadł na schizofrenię i zmarł nie  leczony (ze względu na brak pieniędzy na leki, gdyż bajecznie bogaty ojciec nie dał ani grosza na kurację syna). Hans Albert, inżynier, przez całe życie ze względu na to, jak też na inne „urocze” cechy ojca   z całego serca go nienawidził.

Po opublikowaniu w 1905 roku teorii względności Einstein ani słówkiem nie napomknął, że jej współautorką była Milewa Maricz, tylko sobie przywłaszczył ogromną sławę i takież pieniądze. Wstrząśnięta tym moralnym okrucieństwem kobieta zaczęła się szybko starzeć i podupadać na zdrowiu, tym bardziej, że mąż zawsze skąpił grosza na utrzymanie rodziny, wydając więcej na prostytutki niż na własne dzieci.

W 1912 roku A. Einstein porzucił żonę i synów, przeniósł się do Berlina, gdzie nawiązał dwuznaczne kontakty ze swą rozwiedzioną kuzynką Elizą, rozwódką, mającą na utrzymaniu dwie córki. W 1914 obejmuje katedrę oraz dyrektorstwo Instytutu Fizyki w składzie Uniwersytetu Cesarza Wilhelma w Berlinie, ma znakomite warunki materialne. Żonę jednak, która przyjechała do niego do stolicy Prus, zaczynającą chorować na serce, wystawił za drzwi. Rozwód sformalizowano w 1919 roku i wówczas też Einstein zawarł formalne małżeństwo ze swą kuzynką Elizą, którą zresztą już niebawem zaczął zdradzać z jej młodszą córką Margo, a także bić i poniewierać, jak pierwszą żonę. Pan profesor wybudował pod Berlinem nad jeziorem wystawną willę „Kaput”. Tutaj był odwiedzany jako kochanek przez piękności niemieckie i żydowskie, przy czym druga żona odgrywała rolę zwykłej służącej, a mąż zdradzał ją po prostu ostentacyjnie. Willa Einsteina miała jak najgorszą sławę w Niemczech, ale krezus ignorował wszystko i wszystkich, w tym głodujących w Szwajcarii synów. Był jednak zapalonym działaczem syjonistycznym, łożącym pokaźne sumy na ten ruch i utrzymującym stosunki z wieloma jego przywódcami.

W kwietniu 1921 roku A. Einstein otrzymał depeszę z Nowego Jorku od rabina Herberta Goldsteina: „Czy Pan wierzy w Boga? Stop. Odpowiedź opłacona: 50 słów”. Oszczędny twórca teorii względności odpowiedział dwudziestoma dziewięcioma: „Ich glaube an Spinozas Gott, der sich in der gesetzlichen Harmonie des Seienden offenbart, nicht an einen Gott, der sich mit dem Schicksal und den Handlungen der Menschen abgibt”.

W 1933 roku hitlerowcy wygnali go do USA. W 1936 zmarła w Princeton zaszczuta przez niego Eliza, a z jej córką „geniusz” zjawiał się nawet na oficjalnych przyjęciach, tak iż nieraz brano ich za parę małżeńską. Ale też na jej oczach Einstein nawiązał romans z sekretarką Helen Ducas, kochał się z wieloma innymi  „lekkimi” kobietami; był multimilionerem, mógł sobie na wszystko bezkarnie pozwalać. W tym czasie w szwajcarskim przytułku dla bezdomnych umierała jego pierwsza żona Milewa, a w lecznicy psychiatrycznej dogasał powoli syn Edward.

Nawiasem mówiąc, Albert Einstein po opublikowaniu teorii względności, opracowanej wspólnie z M. Maricz, nie dokonał w dziedzinie fizyki żadnego znaczącego odkrycia i choć nadal bardzo wiele czasu poświęcał pracy naukowej, wysiłki jego w tym względzie były bezowocne, jeśli nie liczyć, że był współtwórcą broni masowej zagłady. Ta okoliczność daje do myślenia o wewnętrznej więzi między sferą intelektu a dziedziną etyki… Paul Valery spytał kiedyś starzejącego się Alberta Einsteina, czy posługuje się notesem, aby utrwalić swoje myśli. „Nie potrzebuję tego – odparł Einstein. – Wie pan, myśli to rzadka rzecz.” Istotnie, w tym przypadku tak właśnie już było. Od wielkości do śmieszności bywa bardzo blisko, mniej niż jeden krok. Widocznie jest prawdą, że w ogóle ludzi – ani osób, ani narodów – jednoznacznych, a tym bardziej świętych, nie bywa. Każdy natomiast człowiek i każdy naród jest zjawiskiem jedynym w swym rodzaju, niepowtarzalnym, a przy tym rozdzieranym przez wewnętrzne sprzeczności i przeciwieństwa moralne, charakterologiczne, intelektualne. W sposób szczególny dotyczy to ludzi uprzywilejowanych (dotkniętych?) przez los darem jakiegoś talentu   czy   geniuszu.

Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

„BÓG” UMYSŁOWO CHORY I JEGO PLANETARNE NOWOTWORY

 „BÓG” UMYSŁOWO CHORY I JEGO PLANETARNE NOWOTWORY

czyli

U ŹRÓDŁA WIARY … w LICHWĘ, w BOMBĘ ATOMOWĄ, w ŻYCIE BEZ ŻYCIA oraz w GRZECH PIERWORODNY LOGICZNEGO MYŚLENIA

Dr Marek Głogoczowski

Zamiast motto, najlepszy komentarz do tekstu poniżej:

Bardzo proszę nie zaśmiecać mojego komputera.

Jacek Rajchel

(lat 68, geolog, profesor AGH, redaktor naczelny

pisma przyrodniczego „Wszechświat”.)

 

Pan Janusz Karc[i] z gdańskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka (SPCz), po przeczytaniu opublikowanej przeze mnie niedawno tyrady „Contra Judeorum” profesora Władymira Bieguna z Mińska, gwałtownie zaatakował rzeczonego radzieckiego filozofa. Głównie za to, że przytoczył on opinię zaangażowanego syjonisty A. Idelsona, który na początku XX wieku z goryczą pisał :

 „Myśl żydowska w ciągu dwóch tysięcy lat nie wytworzyła niczego w żadnej dziedzinie ludzkiej kultury: ani w poezji, ani w beletrystyce, ani w sztuce, ani w muzyce, ani w naukach przyrodniczych czy socjalnych, ani w sferze higieny, pedagogiki, architektury, ani w żadnej innej”.

Co więcej, według Karca profesor Biegun stwierdził coś w istocie okropnego, mianowicie …”Ludzkość otrzymała niezniszczalne dzieła Marksa, Heinego, Lewitana i wielu innych wybitnych działaczy kultury światowej nie dzięki, lecz wbrew judaizmowi i osławionej solidarności plemiennej.”

Po czym Karc dodał, tytułem poparcia autorytetem swej krytyki: „Może niech każdy z nas w to miejsce przeczyta chociaż kilka stron z adhortacji „Christi fideles Laici”  lub jakiekolwiek inne myśli JPII, polecam http://iskrajp2.pl/EQMAuYkB2SZFEidRVSdDk5m=” .

Na zdjęciu: ilustrujący internetowy „Klęcznik” J. Karca, żydochrześcijański (menora + krucyfiks) ołtarz dedykowany bł. papieżowi Janowi Pawłowi II, apostołowi „wychowania młodego pokolenia w duchu wzajemnego szacunku (Polaków i Żydów), w świadomości naszych wspólnych korzeni  i naszych wspólnych zadań we współczesnym świecie [ii].

Powyższe uwagi Janusza Karca zmusiły mnie do zastanowienia się w czym Żydzi – czyli osoby deklarujące swe przywiązanie do judaizmu – zasłużyli się dla Światowej Kultury.

Szukając zaś, co dało światu, zwłaszcza w wieku XX, z definicji egocentrycznie nastawione żydostwo, od razu do głowy mi przyszły mi dwa „dobrodziejstwa” jakimi ono obdarzyło ludzkość. Przede wszystkim była to:

1. BOMBA ATOMOWA i strach przed jej PROMIENIOWANIEM, oraz

2. BANKOWY, LICHWIARSKI TERRORYZM od stuleci wsparty „bogiem Izraela”

Inne, imponujące osiągnięcia „kulturalne” judaistów, oraz imitujących ich postępowanie Czcicieli Pisma Świętego, są już mniej znane. Niemniej jednak osoby zorientowane w przekłamaniach zarówno nowoczesnej nauki jak i „oddziedziczonej po przodkach” Religii Zachodu, dobrze wiedzą o co chodzi. Otóż pobożnym, obdarzonym zmysłem kupieckim Żydom zawdzięczamy w szczególności:

3. Wynalazek GRZECHU PIERWORODNEGO i jego kryminogenne pochodne, oraz

4. Totalne zakłamanie dzisiejszego świata NAUKĄ o (BEZ)ŻYCIU.

 

Rozdział 1

ŻYDOWSKA BOMBA ATOMOWA i strach przed jej PROMIENIOWANIEM

Bez wysłanego aż dwukrotnie (w październiku 1939 i kwietniu 1940), listu do prezydenta Stanów Zjednoczonych Teodora Roosvelta, listu przygotowanego przez Leo Szilarda i podpisanego przez Alberta Einsteina, Amerykanom nie udało by się wyprodukować bomby atomowej przed końcem II Wojny Światowej. I tylko dzięki staraniom tych dwóch żydowskich emigrantów z Niemiec udało się tę bombę zrzucić na bezbronne podówczas już miasta Hiroszimę oraz Nagasaki godzącej się na kapitulację Japonii. Także kolejne, ulepszone wersje bomb nuklearnych – bomba H i w końcu bomba neutronowa – były rezultatem prac konstrukcyjnych fizyków oraz matematyków głównie pochodzenia żydowskiego, w szczególności Roberta Tellera, Stanisława Ulama, Hansa Bethe oraz Samuela Cohena (w ZSRR Andrieja Sacharowa). Tak więc uczeni żydowscy niewątpliwie mieli – i nadal mają – wielki wkład w budowę Cywilizacji opartej na STRACHU PRZED WIELKĄ BOMBĄ.

Ale to nie jedyne ich, w dziedzinie atomistyki, osiągnięcia. Jak przypominał to kilka lat temu główny radiolog Polski profesor Zbigniew Jaworowski (2009), powyżej wymienieni fizycy, wsparci „chemicznym” autorytetem Linusa Paulinga (nie-Żyda, ale podobnie jak Einstein oraz Sacharow laureata pokojowej Nagrody Nobla), wkrótce  po realizacji swych pomysłów w zakresie budowy bomb coraz bardziej wyrafinowanych, w ramach zwykłego, komercyjnego biznesu zajęli się propagandą hiper-śmiercionośnej potęgi skonstruowanych dzięki nim „atomowych zabawek”. I to właśnie dzięki ich „pokojowym” tym razem staraniom, w drugiej połowie  XX wieku nastąpił kompletny przewrót w naukowym spojrzeniu na promieniotwórczość, odkrytą zaledwie pół wieku wcześniej.

W tekście pt. „Dobroczynne Promieniowanie” z 1997 roku Jaworowski pisze: „Powszechny zachwyt wzbudziło odkrycie w 1902 roku przez Piotra Curie, we współpracy z dwoma lekarzami Bonchardem i Balthazardem, że promienie radu skutecznie leczą nowotwory. W następnych latach zapanował szalony entuzjazm, gdy uznano, że rad i jego promieniowanie jest dobry niemal na wszystko: długowieczność, potencję, reumatyzm, podagrę, neuralgię itd. … W latach przedwojennych wprowadzono koncepcję progu po stwierdzeniu, że negatywne skutki promieniowania występują tylko powyżej pewnego poziomu dawki. … Nagle, po roku 1945, wszystko się zmieniło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dobroczynne działanie radu i promieniowania zniknęło z łamów prasy i większości publikacji naukowych (ale nie z praktyki), a pozostało tylko działanie niszczące żywą tkankę, m.in. nowotworową. Myślę, że przyczyną tej nagłej zmiany była przede wszystkim broń jądrowa, która stała się potężnym czynnikiem odstraszania i kamieniem filozoficznym polityki globalnej. Ci, którzy ją posiedli, starali się nadać jej możliwie najbardziej odstraszające cechy, a cóż lepiej działało na wyobraźnię ludzi niż tajemnicze, niewidzialne promieniowanie, emitowane w śmiertelnych dawkach z powybuchowych skażeń radioaktywnych.

W rezultacie zaś takiej, sztucznie podsycanej – i to nie tylko przez opanowane przez żydostwo media – „histerii atomowej”, po awarii reaktora atomowego w 1984 roku w Czarnobylu „Ludzie zaczęli umierać ze strachu. Świat ogarnęła panika … “Czarnobylska hekatomba”, “W Czarnobylu zwłoki tysięcy ludzi grzebane są w rowach” - donosiły poważne dzienniki i tygodniki. Tymczasem…  Dawki promieniowania, na jakie byli narażeni mieszkańcy Rosji, Ukrainy i Białorusi, nie miały prawie żadnego wpływu na ich zdrowie. … Zaledwie 134 pracowników elektrowni jądrowej i członków ekip ratowniczych było narażonych na działanie bardzo wysokich dawek promieniowania jonizującego, po których rozwinęła się ostra choroba popromienna - stwierdzają autorzy raportu UNSCEAR… Badania przeprowadzone wśród pracujących przy usuwaniu skutków awarii wskazują, że są oni nawet zdrowsi niż osoby, które nie były narażone na promieniowanie. … Odnotowano natomiast znaczny wzrost przypadków chorób psychosomatycznych - zaburzeń układu oddechowego, trawiennego i nerwowego. Ich przyczyną nie jest jednak promieniowanie, lecz strach. - Naukowcy nigdy nie publikowali takich bzdur, jakie na temat skutków awarii w Czarnobylu ukazują się w mediach - mówi prof. Leonid Andriejewicz Ilyin z Instytutu Biofizyki Ministerstwa Zdrowia Rosji. (Artykuł „Czarnobyl największy blef XX wieku”, Wprost, nr. 2/2001; w roku 2005 Michaił Gorbaczow publicznie stwierdził, że awaria elektrowni w Czarnobylu przekonała go do idei, że należy zlikwidować Związek Radziecki !)

Ilość osób w ZSRR, które po awarii w Czarnobylu w sposób długotrwały zachorowały na choroby psychosomatyczne ocenia się na dobrze ponad milion, do czego należy dodać ponad trzysta tysięcy osób deportowanych z terenów skażonych, na których mogły by one żyć nadal, ciesząc się nawet lepszym – właśnie po napromieniowaniu – zdrowiem. Tak bowiem twierdzą, na podstawie ogólno dostępnych danych medycznych, moi nauczyciele i koledzy fizycy, profesorowie Andrzej Hrynkiewicz oraz Michał Waligórski, nie mówiąc już o niedawno zmarłym, w wieku lat 84 Zbigniewie Jaworowskim, z którym przeprowadziłem przed dwoma laty dłuższą rozmowę na ten temat. W sumie to rozgłaszane po całym świecie, przez wymienionych wcześniej Laureatów Pokojowej Nagrody Nobla, bzdur na temat zagrożenia życia przez rozmaite formy promieniowania, doprowadziło do prawdziwego nieszczęścia milionów ludzi w byłym ZSRR. No cóż, pokojowe Nagrody Wynalazcy Dynamitu Alfreda Nobla z reguły są przyznawane osobom zasłużonym w organizacji nieszczęść dla milionów zwykłych obywateli. By wskazać tutaj na polsko-izraelskiego gangstera, dezertera z Armii Andersa  Menachema Begina, na Lecha Wałęsę czy na prezydenta USA  Obamę, który 17 czerwca br. „zaklepał”, w obecności Władymira Putina w Meksyku, kolejną „wojnę o demokrację”, tym razem na terenie Syrii oraz Iranu.

Ale wróćmy do tematu „wkładu Żydów w kulturę świata”. Otóż ten „wkład” polega głównie na szarzeniu najzwyklejszej PARANOI STRACHU. I to strachu zarówno w kontekście gigantycznych HOLOCAUSTÓW – czyli całopaleń – ludności w Hiroszimie oraz Nagasaki (gdzie statystycznego zwiększenia się liczby deformacji genetycznych, u dzieci zrodzonych po tych wybuchach, w ogóle nie odnotowano), jak i w kontekście epidemii chorób psychosomatycznych jakie wybuchły po awariach elektrowni atomowych nie tylko w Czarnobylu, ale  i w Fukuszimie.

 Na zdjęciu powyżej: lalka ponoć sfotografowana w szpitalu w Basrze w Iraku w kilka lat po bombardowaniu okolic tego miasta przez wojska USA w 1991 roku za pomocą amunicji zawierającej DU, czyli bardzo słabo promieniotwórczy zubożony uran. Na zdjęciu można dostrzec, że ta obrzydliwa główka jest sfabrykowana, z jej szyi nawet odstają płaty niedokładnie doklejonej „skóry”. Czyim dziełem są te, wymagające dużego nakładu pracy, straszydła? Czy były to tajne pracownie MI6 (Basra była w angielskiej strefie okupacyjnej Iraku), czy Mossadu czy CIA? (Zdjęcia tych lalek zostały także wykorzystane jako dokumentacja z Afganistanu)

Ta „żydowska lumpenkultura strachu” jest logicznym następstwem „pro biznesowego” zacięcia Narodu do Żłoba Wybranego. Jak to szerzej omówimy w punkcie 4, wskutek systematycznej intoksykacji bardzo wrednym przekazem biblijnym, zjudaizowany Zachód w latach po II Wojnie Światowej zupełnie utracił zrozumienie na czym polega życie i dlaczego jest ono, patrząc w ponadosobniczy i ponadgatunkowy sposób, nieśmiertelne. O czym szerzej w rozdz. 4.

Rozdział 2

Wsparta biblijnym „bogiem” praktyka LICHWY i BANKOWY GANGSTERYZM dzisiaj

O tym, że lichwa – będąca formą „kradzieży na raty” – jest nierozłącznie związana z „kulturą” żydowską nie potrzeba chyba nikomu przypominać. „Boże” bowiem przyzwolenie na pożyczanie na procent, choćby tylko „obcym” (V Mój. 23, 20), wraz z przejęciem przez protestantów tej podstawowej idei ekonomicznej Starego Testamentu, stało się gigantycznym motorem rozwoju gospodarki opartej o pieniądz, którego ilość w świecie, wskutek geometrycznego przyrostu procentów składanych, musi rosnąć w nieskończoność. Teoretycznie także w nieskończoność musi postępować samo-zniewalanie się (po prostu prostytucja) dłużników oraz bogacenie się, bez najmniejszego z ich strony wysiłku, kredytodawców stwarzających „z niczego” pieniądz.

 Pisałem o tej patologii Kultury Zachodu już 20 lat temu w „’Chrześcijańskim’ etosie lichwy” (przedrukowanym podówczas w gazetce „Samoobrony” Andrzeja Leppera). Dzisiaj można sprawdzić do jakiego stopnie me przewidywania kolejnego etapu „rozwoju Polski” okazały się być zasadne. Wtedy to (rok 1992), w „Manifeście Komitetu d/s. dekretynizacji kultury europejskiej[iii] zauważałem, że „Międzynarodowe Instytucje finansowe, obecnie działające pod atrakcyjną dla zinfantylizowanej ludności maską Postępu i Pomocy w Rozwoju, mogą się przerodzić w ewangeliczne „Jaskinie Zbójców”, czyli coś w rodzaju „Stowarzyszeń pokojowych gangsterów”. Instytucje te już dzisiaj specjalizują się w bezlitosnej, kolonialnej eksploatacji narodów uboższych przez konsumujące w sposób obłąkańczy bogactwa naszej Planety ‘Narody Wybrane’.”

Ortodoksyjni Żydzi mieli (mają?) świadomość, że pożyczanie na procent jest procederem „nieczystym”, jako że w charakterystycznej dla ich (lumpen)kultury modlitwie Kol Nidre znalazł się werset „abyśmy (w ten dzień Pojednania) wstrzymali od zdzierstwa (tzn. lichwy, usure) ręce nasze”.

To, że „lichwa bez granic” oraz żydowsko-protestancki duch „Handel über alles” musi doprowadzić do totalnej zamiany przyrody, w „martwe” przedmioty, będące li tylko ozdobą i kamuflażem ułomności ich, także coraz bardziej „śniętych”, zrobotyzowanych posiadaczy, pisał już z obrzydzeniem bezbożnik Karol Marks w „W kwestii żydowskiej” blisko 170 lat temu. Natomiast Żydowi „pobożnemu”, odznaczonemu 34 lata temu przez Watykan medalem „za walkę o pokój”, wynalazcy bomby neutronowej Samuelowi Cohenowi podoba się idea, że jego urządzenie jest w stanie sterylizować („oczyszczać z życia”) rozległe miasta. Ten rodzaj bomby pozostawia bowiem bogactwa, zgromadzone przez wrogie „bogu” społeczności, w stanie nienaruszonym. A przejmowanie ich, przez Naród Wybrany, w takim nienaruszonym stanie idealnie się pokrywa z „mojżeszową” ideą postępu, gdyż „Przysiągł Pan, bóg twój … dać tobie domy, pełne wszelkich dóbr, których nie gromadziłeś i wykute studnie, których nie wykuwałeś” – 5 Moj. 6, 11.

Oczywiście zagrożenie dla tego, sformułowanego w Piśmie Świętym „bożego planu” podboju, reprezentują wszyscy ci „tyrani”, którzy sprzeciwiają się wolności handlu oraz lichwy: Bolszewicy stali się obiektem napaści ze strony państw kapitalistycznych w momencie gdy Lenin unieważnił carskie listy dłużnicze i znacjonalizował banki, Hitlerowi amerykańska „Judea” już w 1933 roku ogłosiła wojnę, w momencie gdy zgodnie z zaleceniem „antysemity” Martina Lutra ograniczył on proceder pożyczania na procent. No a mój rówieśnik Muammar Kaddafi musiał zginąć rok temu za to, że próbował stworzyć w Afryce jakiś wykluczający procent składany, lokalny system walutowy. Temu afrykańskiemu przywódcy nie dano żyć tak długo jak „polskiemu papieżowi”, któremu zbęcwalona – zarówno przez G.W. jak i N.D. –  ludność w Polsce namiętnie stawia ołtarze (patrz powyżej) oraz pomniki. Stawia je właśnie za to, że dzięki jego „ewangelizującym” wysiłkom aleja Jana Pawła II w Warszawie to skupisko największych światowych banków oraz korporacji. Nie mówiąc już o burdelach, których mnogość przy tej „świętej” alei piętnuje bezowocnie ksiądz dr. hab. Natanek.

Ale to tylko zewnętrzne symptomy tego, co od lat już ponad 20 się z Polską – i całą Europa Wschodnią oraz Południową – dzieje w sposób „bezgłośny”. W e-liście „Przemilczane fakty o obaleniu komuny”, otrzymanym od Andrzeja Chęcińskiego z USA 29 czerwca br. czytam:

Dziś przy pomocy organizacji międzynarodowych, trwa światowa operacja przeciwko narodom i państwom, które powinny zaniknąć, aby uczynić miejsce siłom o szerszym zakresie oddziaływania. Siły te – stanowione głównie przez ośrodki sterujące obiegiem pieniądza i światowym handlem – zdolne są do podejmowania decyzji o warunkach rozwoju poszczególnych krajów, o wojnie lub warunkach pokoju, o zmianie systemów politycznych…. Polska jest w stanie wojny, o czym naród nie wie i współpracuje z okupantem…Pętla na Polakach się zaciska, Polska nie istnieje już geograficznie ani gospodarczo. Jedyne co pozostało z tego kraju to uczucie, język, emigracja które macie w sercach i pamięć o historii. Nic więcej nam nie zostało, po wydarzeniach z ostatnich 80 (ściślej już ponad 90) lat.

Chęciński kończy swą internetową wypowiedź przypomnieniem zdania zięcia Marii Curie-Skłodowskiej, fizyka i komunisty Fryderyka Joliot-Curie wkrótce po zakończeniu II Wojny Światowej : „Przyszła wojna będzie wojną niewidzialną. Dopiero, gdy dany kraj zauważy, że jego plony uległy zniszczeniu, jego przemysł jest sparaliżowany, a jego siły zbrojne są niezdolne do działania, zrozumie nagle, że brał udział w wojnie i że tę wojnę przegrywa.

Te celne zdania, wypowiedziane około 60 lat temu, opisują rzeczywistość „pokojowego podboju” w jakim już od kilkuset lat specjalizują się „oświecone Biblią” Imperium Angielskie a potem i Amerykańskie. Mianowicie rządzące w nich rotszyldowsko-rockefelerowskie „think tanki” tak sterują ekonomią zaatakowanego kraju, że powoli ale systematycznie, przy radosnych pieniach, jak chociażby tych dzisiaj słyszanych w Polsce z okazji wydania gigantycznych sum pieniędzy na organizację „EURO 2012”, odsysa się z narodu jego „krew” czyli  pieniądz napędzający ekonomiczny „krwioobieg”. Aż naród zacznie po prostu zdychać jak ta Grecja dzisiaj, którą „załatwiono” dokładnie 8 lat temu wydatkami na organizację „Olimpiady 2004”. Ta anglo-amerykańska metoda podboju to nic innego jak imitacja okrutnej żydowskiej metody „uboju rytualnego”, polegającego na wypuszczaniu krwi z wciąż stojącego na nogach żywego zwierzęcia, w asyście uroczystych religijnych śpiewów rzeźników oraz kupców biorących udział w tej operacji powolnego uśmiercania. (Patrz w załączniku B opis takiego, zakazywanego w Polsce już od 1936 roku uboju, przypomniany w „Antysemityzmie” Jana Ciechanowicza.)

W kontekście tych rozważań „O lichwie i handlu” warto przypomnieć przedwojenną opinię Romana Dmowskiego o tym, że już bezpośrednio po I Wojnie Światowej Żydowskiej (i Anglosaskiej) Oligarchii marzyło się Zjednoczenie Świata pod hasłem Wolnego Rynku i swobodnego przepływu kapitału, dającego spekulantom na giełdzie gigantyczne profity. Powstanie jednak mnogości państw narodowych w Europie Środkowej w roku 1918, oraz postanie ZSRR w kilka lat potem, doprowadziło do zupełnie odwrotnej sytuacji, w postaci zamykania narodowych granic i ekonomicznej autarkii. Taka sytuacja powtórzyła się w Europie Wschodniej po II Wojnie Światowej, a narodowo homogeniczny, „antyniemiecki”  i „pro-rosyjski” PRL to była przecież pełna realizacja narodowej idei Romana Dmowskiego. Dopiero po ultra-żydowskiej „rewolucji antykomunistycznej” lat 1989-91 można było tę myśl o zjednoczeniu świata, pod Patronatem Boga Lichwy i Wolnego Rynku, znowu zacząć realizować. Tym razem już nie na żarty.

Załączniki do rozdziałów 1 i 2 „Chorego umysłowo „boga”:

Załącznik A: „Chrześcijański etos lichwy” (Gasienica, Kraków 1992)

Załącznik B: Opis wzorowanego na praktykach antycznej Świątyni Syjonu uboju rytualnego w przed rewolucyjnej Rosji („Antysemityzm” J. Ciechanowicza, str. 322-325, New York 2010) 

Rozdział 3

GRZECH PIERWORODNY czyli największy blef w historii ludzkości

Zawarte w Biblii zezwolenie – chociażby w ograniczonym do „obcych” wymiarze – na „pokojowy gangsteryzm” w formie pożyczania pieniędzy na procent, jest czymś niewątpliwie wyjątkowym w historii światowych cywilizacji. Podobnie  będące istotnym elementem mitu o Stworzeniu Świata, pojęcie GRZECHU PIERWORODNEGO nie istnieje w żadnej ze znanych mi światowych kultur, nawet w islamie to marginalnie wzmiankowane pojęcie oznacza coś zupełnie innego niż w chrześcijaństwie. Co więcej, jeśli znamy choć trochę dane geologii, to trudno nawet wyobrazić sobie moment w historii geologicznej świata, w którym ten „grzech wiedzy co dobre a co złe” mógł zostać ustanowiony przez „boga” w liczbie mnogiej, jak podaje Pismo Święte.

Na temat tego, co w ukryciu oznacza mit tego Grzechu Pierwszego Człowieka (Adama) pisałem coś niecoś przed blisko 20 laty w krakowskich Zielonych Brygadach. Jednak nieco później, po dokładnych studiach, centralnej dla całego chrześcijaństwa,  paulińskiej doktryny o „grzechu Adama zmazania metodą Jezusa z Nazaretu ukrzyżowania” wyrobiłem sobie bardzo „niekonwencjonalne” zdanie na temat STWORZENIA tego „grzechu samodzielnego myślenia”. przez kapłaństwo proto-Izraela (zapewne naśladujące kapłaństwo jakiejś zaginionej kultury starożytnego Bliskiego Wschodu). Pomysł z  „grzechem pierworodnym” jest bowiem całkowicie obcy antycznej kulturze virtus,  w której właśnie CNOTĄ było to, co „Bóg Izraela” uznał za przyczynę wszystkich późniejszych nieszczęść człowieka. Właśnie sapere aude, czyli ODWAGA SAMODZIELNEGO – A WIĘC BEZBOŻNEGO – MYŚLENIA.

W świetle tej rzymskiej Cnoty (virtus) Grzech Pierworodny jest rodzajem zmyślonej dziedzicznej choroby, którą chytry lekarz wmawia swemu klientowi, aby z jego „leczenia” ciągnąć całkiem wymierne korzyści. Jeśli bowiem jesteśmy od urodzenia obdarzeni „skazą genetyczną” w postaci naszej inklinacji do czynienia czegoś złego (w moim dzieciństwie były to „myśli nieskromne”, z których musiałem się spowiadać przed comiesięcznym przyjmowaniem komunii), to naturalnym jest, że i rzeczywiście naganne postępowanie (np. okradanie bliźnich) jest w pewnym sensie wybaczalne, tak jak wybaczalna jest genetyczna inklinacja kota do polowania na myszy. W sumie to ten całkowicie zmyślony „grzech pierworodny” stał się usprawiedliwieniem POTWORNYCH wręcz zachowań LUDZI WIARY w STWÓRCĘ GRZECHU WIEDZY pozwalającej odróżnić złe od dobrych postępki.

Jakich bowiem wysiłków musieli dokładać – i to przez tysiąclecia –  kapłani Izraela a następnie i kler państw chrześcijańskich, aby utrzymać swych „wiernych” w nieświadomości oszustwa, na którym ten kler zwykł bardzo dobrze zarabiać, chociażby w formie tak zwanych indulgencji, czyli ‘odpustów’ częściowych lub zupełnych?

Po pierwsze, hierarchia zarówno synagog jaki kościołów przez wiele wieków starała się odepchnąć bardziej światłych ludzi od wpływu na „owce”, które korporacja „pasterzy” zwykła, ku chwale swojej, hodować. To właśnie z tego prozaicznego powodu żydowski psychopata, znany chrześcijanom jako święty Paweł, ogłosił maluczkim iż „Mądrość świata (pogańskiego, helleńskiego) jest u Boga (Izraela) głupstwem” gdyż napisane jest Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę.” (Nb. To zdanie, wyjawiające sens „działalności apostolskiej” Szawła vel Pawła, odnosi się także do licznych anty-faryzejskich, inteligentnych wypowiedzi Jezusa, którego „13 Apostoł” szczerze nienawidził, głosząc poganom „Chrystusa i to ukrzyżowanego”, a więc niemego i bezsilnego.) I tę przeciw-helleńską naukę z „1 Listu do Koryntian” (1, 18- 25 oraz 2, 2) nawet bardziej niż Ojcowie Kościoła wzięli sobie do serca  pisarze  żydowskiego Talmudu. Ta „Księga Mądrości Żydostwa”, w traktacie „Awoda-zara” zaleca bowiem wiernym, by zgodnie z 1 Przykazaniem „Nie będziesz miał bogów obcych przede mną”,  uważać za swój obowiązek profanację, zohydzanie, wyśmiewanie i podważanie wszelkich wartości, doktryn, dzieł i nauk, powstałych w obrębie kultur nieżydowskich”  (W. Biegun, 1987).

Po drugie zaś, obie religie, które wyrosły na gruncie tej samej pisemnej hebrajskiej (od habiru – bandyci) tradycji, starały się fizycznie niszczyć „heretyków” mających odwagę ujawniać „tajemnice Pana”, szczególnie te, dzięki którym kapłaństwu się wyjątkowo przyjemnie żyje. To przecież z tego powodu, Sanhydryn wydał wyrok śmierci na krytykującego zasady faryzeizmu Jezusa z Nazaretu i z tego powodu św. Paweł uczestniczył w kamieniowaniu św. Szczepana, odważającego się krytykować „Mojżesza”. Podobna do żydowskiej, praktyka fizycznej likwidacji krytyków „religii Nowego Izraela”, pojawiła się wśród bezdusznych chrześcijan wraz z zaleceniami „soborów zbójeckich” w Efezie na początku V wieku. Wtedy to zfanatyzowani mnisi zamordowali na ulicy w Aleksandrii – i poćwiartowali w kościele – neoplatońskią filozofkę Hypatię, ku uciesze lokalnego oligarchy i przyszłego świętego Cyryla.

Ta przejęta z zaleceń judaizmu praktyka wypalania „ogniem i mieczem” wszelakich herezji dominowała w Europie aż do końca XVIII wieku, kiedy to na Rynku w Warszawie ścięto głowę Kazimierzowi Łyszczyńskiemu –  i dopiero po tym „humanitarnym” zabiegu spalono jego szczątki na stosie, czyli już nie spalono go żywcem, jak to kler uwielbiał robić w wiekach poprzednich. A była to kara za to, iż ten były jezuita, żołnierz i zdolny filozof odważył się (w skrytości) napisać, że „Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych.” Itd. I ta dekapitacja bezbożnika do dzisiaj stanowi chwalebny przykład jak państwo Katolickie należy budować. By wskazać tutaj na „Gajowgo Maruchę”, który niedawno na swym portalu stwierdził (kom. nr. 80), że to publiczna egzekucja Łyszczyńskiego była zgodna z prawem Rzeczpospolitej, a zatem moralnie bez skazy – a więc do powtarzania, z pomocą bożą, w przyszłości. (Przypominam, że w nowoczesnym Izraelu, w latach 1960-tych, powtórzono proces Jezusa z Nazaretu i rabini stwierdzili, że wydany nań wyrok śmierci był zgodny z Prawem ówczesnego Izraela.)

Dla ludzi rozumnych, zachowanie się „boga”, który buduje swój prestiż i chwałę, zachowując się na podobieństwo lekarza wmawiającego  pacjentowi wyimaginowaną chorobę z której go następnie „uzdrawia”, jest po prostu wstrętne i obłudne – choć przy braku krytyków takiego postępowania, taka socjotechnika jest społecznie  skuteczna. Ja sam przecież 20 lat temu nie dostrzegałem jeszcze, że w micie o grzechu pierworodnym jest mowa, dosłownie, o zakazie samodzielnego sądzenia co złe, a co dobre. Który to Zakaz Psychopaty łamał przecież z lubością „znienawidzony przez boga Żydów” poganin Sokrates.

I o dziwo, elementy rozumowania godnego sokratejskiego homo sapiens znalazły się w księdze zwanej Koranem,  w której jest mowa o tym, że ZŁO na świecie pojawiło się wraz z momentem, kiedy ludzie wynaleźli OBŁUDĘ.  Mahomet w ogóle odrzucił ultra-żydowski w swej istocie (patrz Izajasz 52,13-53,12), obłudny i obrzydliwy dogmat o zbawieniu wiernych poprzez barbarzyńskie umęczenie niewinnego proroka. A jeśli ten mit-dogmat jest tylko zmyśleniem, to i zmyśleniem jest podstawowa doktryna Kościoła, według której Jezus na krzyżu „wypróżnił się z życia” (jak ten „baranek ofiarny” w trakcie żydowskiego uboju rytualnego). Ponoć wykonał on ten akt samo-destrukcji li tylko po to, aby kłamcom, rabusiom i mordercom było przyjemniej, zarówno w życiu doczesnym jak i tym pozagrobowym. Bo przecież na takiej „niweczącej mądrość mędrców” pobożnej bezmyślności polega cała nasza, wyrafinowana w swej obłudzie, chrześcijańska kultura.

Załączniki do rozdziału 3 „Chorego umysłowo „boga”:

Załącznik C:  Lew Tołstoj o bredniach Biblii

Załącznik D.    Marcus Eli Ravage „Rzeczywista sprawa przeciwko żydom’ (1928) „Rzeczywista sprawa przeciwko żydom’ (1928) 

Rozdział 4

Totalne zakłamanie dzisiejszego świata NAUKĄ o (BEZ)ŻYCIU

Programowa likwidacja wiedzy o powstawaniu odruchów warunkowych czyli o odwiecznej zasadzie repetitio mater studiorum est

Andrzej R. Nowicki, omawiając poglądy „męczennika za nie-wiarę” Kazimierza Łyszczyńskiego, przytacza jego spostrzeżenie iż “Homines sic sunt Creatores et Factores Dei“, co oznacza iż: 1) Ludzie są twórcami (“homines sunt creatores“), 2) Jako twórcy ludzie są między innymi także twórcami pojęcia boga (“et factores Dei“). Ludzka twórczość nie jest bynajmniej czymś nadzwyczajnym, już w ostatniej klasie liceum, czyli przed 52 laty na ostatnich przed maturą lekcjach polskiego omawialiśmy zasady powstawania nowych SKOJARZEŃ, będących istotą zarówno literackiej jak i wszelkiej innej twórczości (dostrzegalnej chociażby w obecnym opracowaniu).

Na kolejnych etapach pogłębiania i rozszerzania mej wiedzy zauważyłem, że odkrycia naukowe mają zazwyczaj charakter nagłych „olśnień”, pojawiających się w okresach odpoczynku po wielokrotnie powtórzonych próbach rozwiązania danego problemu. „Olśnienia” te polegają na skojarzeniach faktów, którymi się od dłuższego czasu zajmowało i które wcześniej widziało się w sposób ze sobą nie związany. Co więcej, praktyka rozmaitych form ćwiczeń sportowych potwierdzała me bardziej ogólne spostrzeżenie, że nowe, bardziej adekwatne zachowania się wobec trudnych wyzwań, powstają w nas SAMOCZYNNIE po wielokroć powtórzonych, początkowo niezdarnie, próbach. W psychologii, w sporcie oraz w etologii nazywa się to konstruowaniem (tworzeniem przez sam organizm) ODRUCHÓW WARUNKOWYCH.

Według mego mentora w zakresie biologii ewolucyjnej, sławnego francuskiego zoologa Pierre-Paula Grassé, w momencie swych narodzin człowiek posiada zaledwie kilka odruchów bezwarunkowych, mianowicie odruch ssania oraz krzyku. Nie zawsze tak było w prehistorii ludzkości, bowiem dzieci urodzone przedwcześnie, w 7 miesiącu ciąży, zachowują jeszcze przez kilkanaście dni odruch silnego chwytu dłońmi „zapamiętany genetycznie” z czasów gdy jak małe małpki musiały od razu po porodzie chwytać się grzbietu matki (patrz zdjęcie poniżej).  Wszystkie następne, ujawniające się w kolejnych miesiącach po porodzie odruchy dziecka są już odruchami warunkowymi, których bardzo szybko się ono uczy przez  powtarzanie niezdarnych prób, na przykład chodzenia na dwóch nogach oraz „małpowania” usłyszanych wyrazów i zdań całych.

 

Ponieważ prawie wszystkie struktury białkowe zwierząt ulegają co kilka tygodni cyklicznej regeneracji (wymianie), więc zgodnie z podstawową Zasadą („Dogmatem”) Biologii Molekularnej, pamięć o nabytych, warunkowych odruchach – które, jak na przykład znajomość języków, zachowuje się często na całe życie – musi być kodowana na kwasach nukleinowych (DNA oraz RNA). Te długie, nitkowate cząsteczki DNA i RNA są mikro-organami zachowania przez dziesiątki lat naszej własnej, wciąż narażanej na rozmaite uszkodzenia, psychofizycznej struktury.

Otóż już ponad 30 lat temu, w „Open letter to biologists[viii] zaproponowałem dość prosty, uwzględniający ówczesny poziom biologii molekularnej, model chemicznie spontanicznego KOJARZENIA UŻYWANYCH GENÓW w struktury będące matrycami dla syntetyzowanych przez organizm struktur białkowych WYMUSZAJĄCYCH odruchy warunkowe. I co wynikło z tego mego mini-odkrycia? Nic, a nawet dla mnie formalnie gorzej. Lektura abstraktu powyżej wzmiankowanego „Listu do biologów” spowodowała, że pozbawiony zostałem możliwości pracy nad tym projektem badawczym  w Instytucie Pasteura w Paryżu. (I w rezultacie, w rok później, po zduszeniu „1-szej Solidarności”, nareszcie udało mi się uzyskać „azyl ekonomiczny” w PRL stanu wojennego.) Co więcej, po kolejnych doświadczeniach naukowych, tym razem w zakresie filozofii, zacząłem dostrzegać, że w naukach o życiu wyraźnie się odczuwa wysiłki, dość imponującego zestawu uczonych, głównie zresztą pochodzenia „hebrajskiego” (jak św. Paweł i akolici jego nauk), którzy starają się przekonać laików, że odruchy warunkowe to mit przednaukowy.

Proces „uczenia się”, według tej kategorii Nowych Uczonych, polega przecież na zjawisku dokładnie odwrotnym, po prostu znikaniu  połączeń miedzy neuronami. Wice-dyrektor Instytutu Pasteura Jean-Pierre Changeux, który w 1981 roku zadecydował o mej ówczesnej niedoli, został bowiem odznaczony orderem Legion d’honeur za odkrycie że, jak podaje Wikipedia „System nerwowy jest raczej aktywny niż reaktywny i że jego oddziaływania z otoczeniem wywołują selekcję wcześniej istniejących (z konieczności, już w ludzkim jednokomórkowym  zarodku – MG) wewnętrznych reprezentacji a nie tworzenie nowych reprezentacji (czyli odruchów warunkowych mózgu) pod wpływem instruującego otoczenia.”

Gdyby ktoś nie potrafił się połapać, o co w tym uczonym zdaniu chodzi, to przytaczam wniosek logiczny jaki wysnuł sławny lingwista Noam Chomsky, o którego „antyzoologicznej filozofii” napisałem spóźnioną pracę doktorska dziesięć lat temu. Według Chomsky’ego, który już prawie 37 lat temu został osobiście poinstruowany przez J.P. Changeux jak wygląda proces uczenia się widziany od strony dynamiki molekularnej: „Uczenie się języka nie jest czynnością wykonywaną przez dziecko, lecz raczej czymś, co mu się przydarza, pod warunkiem, że znajdzie się ono w odpowiednim środowisku. (…) Wydaje się, że mamy istotne, wręcz przytłaczające dowody na to, iż podstawowe aspekty naszego życia umysłowego i społecznego, wśród nich także i język, są zdeterminowane jako część naszego wyposażenia biologicznego i że nie są nabywane przez proces uczenia się, a tym bardziej przez trening.”

Czytając powyższe zdania na temat metody „nabywania” języka poprzez nie-uczenie się i nie-powtarzanie słów i zdań, które chcemy zapamiętać, a zatem „nie-małpowanie” dźwięków wydawanych przez osoby w naszym otoczeniu, niemiecki pisarz Jürgen Elsässer (z którym uczestniczyłem w „antyglobalistycznej” konferencji w Moskwie przed dwoma laty), aż się zdumiał „nie przypuszczałem, ze Noam Chomsky jest aż tak głupi”. Nie jest to jedyne osiągniecie naukowe najwybitniejszego amerykańskiego lingwisty. Mianowicie Chomsky zrobił karierę na niby-odkryciu Gramatyki Uniwersalnej, do której prawideł ani bogaty w możliwości deklinacji język polski, ani łacina, a tym bardziej język chiński w ogóle się nie stosują. Zapatrzony w kartezjański inneizm wszelkich ludzkich poczynań Chomsky odważnie zanegował udział odruchów warunkowych w procesie nauki zarówno języka jak i w procesie nauki sprawnego prowadzenia samochodu.

A taki „dobór naturalny” uczonych stawianych na „świeczniku nauki” wywołuje odruch warunkowy myśli który wskazuje, że wpływowe na Zachodzie środowiska opiniotwórcze – zwłaszcza te o „hebrajskim” korzeniu kulturowym – cenią profesjonalistów nauk o życiu właśnie za prace rozmijające się z prawdą rozumianą w sposób arystotelesowski, to znaczy wynagradzają ich za brak zgodności ich teorii z rzeczywistością. Wzmiankowany powyżej J.-P. Changeux, zrobił imponującą karierę, zarówno naukową jak i literacką, za odkrycie, że „apprendre c’est éliminer”, czyli „uczenie się polega na selektywnym usuwaniu połączeń inter-neuronalnych w korze mózgowej”. (Ponieważ w mózgu rzeczywiście znikają – czyli ulegają atrofii – te wypustki neuronalne, które „nie pracują”, więc „najbardziej wyuczony uczony” winien posiadać tylko izolowane neurony w swej głowie, a zatem w ogóle nie być zdolnym do kojarzenia faktów z dziedzin przekraczających jego wąską specjalizację. Które to zjawisko społeczne niestety potwierdzają zachowania się laureatów Nagrody Nobla wymienionych w Rozdziale I-szym. )

Te współczesne, szeroko rozpropagowane (patrz książki Richarda Dawkinsa), osiągnięcia opartych o zasady neodarwinizmu nauk o życiu, są pochodną „pozorowanego odkrycia”, dokonanego już w roku 1944, przez późniejszych laureatów nagrody Nobla S. Lurii i M. Delbrücka. Ci dowcipni badacze, późniejsi laureaci Nagrody Nobla, przy pomocy skomplikowanych, liczących aż 50 stron obliczeń doszli do wniosku, że kolonie  bakterii przezwyciężają trujący je środek chemiczny nie poprzez „odchorowanie” zatrucia tym środkiem i wynikłe z tego „odchorowania” całkowite uodpornienie się, predysponowanych ku temu bakterii, na „selekcjonujący” je czynnik. Według ich, szeroko w latach następnych rozpropagowanego „odkrycia” (tzn. zakrycia), bakterie wobec zagrożeń środowiskowych zachowują się w sposób zupełnie bierny: tylko te z ich tysięcy, które już wcześniej z jakichś przyczyn były w pełni uodpornione na dany czynnik je trujący, dają początek ogniskom bakterii mnożących się w obecności tej trucizny. (Choć, jak mi to mówił blisko 30 lat temu znany polski mikrobiolog, prof. Kunicki-Goldfinger, który przeprowadzał podobne doświadczenia, trzeba zazwyczaj czekać ponad 2 tygodnie na pojawienie się ognisk bakterii zdolnych się rozmnażać w obecności różnych trucizn. A to okresowe wstrzymanie procesu ciągłego rozmnażania się bakterii wyraźnie wskazuje, że zainfekowane bakterie „chorują” i podejmują normalny cykl rozmnażania dopiero po przezwyciężeniu tej choroby – czyli zachowują się dokładnie tak jak my sami, kiedy to niedobór tlenu wysoko w górach musimy „odcierpieć” w trakcie ponad tygodniowego okresu aklimatyzacji, kiedy to ledwie się ruszamy.)

Biblia jako „słowo od boga Izraela” instruujące jak mają myśleć uczeni „przy globalnym żłobie”

Zastanawiałem się już od ponad 30 lat, czyli czasu mych rozmów ze sławnym zoologiem P.-P. Grassé w Paryżu, dlaczego darwiniści, a za nimi jeszcze usilniej neo-darwiniści, totalnie negują istnienie zdolności organizmów do przezwyciężania najrozmaitszych, „trujących” dla nich stresów środowiskowych. Jak już wcześniej to dokumentowałem, w GENETYCE PRAWIE W OGÓLE NIE PORUSZA SIĘ PROBLEMU MECHANIZMU POWSTAWANIA ODRUCHÓW WARUNKOWYCH, będących podstawą adaptacji organizmów do najróżnorodniejszych środowisk. (Profesor François Chapeville, z którym kiedyś rozmawiałem po polsku w Paryżu, ostrzegł w 1981 roku mych ówczesnych paryskich kolegów, obecnie profesorów Jacques Ninio i Jean-Claude Weil, że nie należy dopuszczać osób twierdzących tak jak ja, że żywe komórki potrafią się „uczyć”, do wygłaszania odczytów na ten istotny temat w katedrze Biologii molekularnej Uniwersytetu Paris VII.)

Jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy jest identyczna jak w przypadku wymienionych, w rozdziale I-szym, przez Jaworowskiego fizyków, straszących laików super-ludobójczymi i mutagenicznymi właściwościami promieniowania niestabilnych pierwiastków: takie straszenie niewidzialnymi promieniami niewątpliwie przysparza społecznych wpływów tej specyficznie ambitnie kaście ludzi nauki. Podobnie ma się sprawa z ambitnymi genetykami, którzy w swych laboratoriach dokonują „cudów” konstruując w sposób sztuczny, najrozmaitsze bakteryjne i inne mutanty, następnie wykorzystywane przemysłowo jako „roboty” do syntezy np. insuliny.

Ale jest jeszcze jedna, bardzo istotna przyczyna, dla której „służby Imperium” rozpowszechniają przekonanie o tym, że organizmy nie są w stanie same tworzyć (‘konstruować’ – to jest określenie Jeana Piageta), w sposób nie-losowy, odruchów syntezy substancji dających im ochronę, czy to przed inwazją ciał obcych (antygenów), czy to przed jakimś silnym, środowiskowym stresem. Otóż przy opracowywaniu przed kilkunastu laty wzorowanego na dialogach platońskich eseju pod tytułem „Syndrom ślepego zegarmistrza” (http://markglogg.eu/?p=381) zauważyłem, że całość poglądów (neo)darwinistów, „ani o kreseczkę” nie przekracza ram poznawczych zakreślonych w „księgach hebrajskich” Starego Testamentu. (Proszę spojrzeć na Załącznik E, dokumentujący wpływ biblijnych ‘(dez)informacji’ na twórczość Karola Darwina; dotyczy to w szczególności tekstów Biblii hebrajskiej zaakceptowanej przez protestantów, wśród których wychowali się zarówno Karol Darwin jak i Richard Dawkins.)

Otóż w tej protestanckiej Biblii, i to zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie, nie ma chyba ani słowa o tym, że człowiek własnym wysiłkiem czegoś potrafi się nauczyć, a zatem i STWORZYĆ sobie bardziej dojrzały pogląd na otaczający go świat (proszę mnie poprawić jeśli ktoś znajdzie w Biblii zaprzeczenie tej mej tezy). W Dziejach Apostolskich apostołowie bez żadnego wysiłku poznają obce języki „duchem świętym” (2, 1-4); według Filona Żyda z Aleksandrii „Bez zmęczenia żyje ten, komu Bóg z obfitości i łaskawości użycza dóbr doskonałych. I przeciwnie, ten kto przez wysiłek zdobywa cnotę, okazuje się mniej znaczącym i mniej doskonałym niż Mojżesz, który bez trudu i łatwo ją otrzymuje od Boga.(Alegoria Praw, ks. III, str. 135); święty Paweł w swych „Listach” zapewnia ich czytelników iż (Tylko) z łaski jesteście zbawieni, przez wiarę. Nie jest to waszym osiągnięciem, ale darem Boga. Nie stało się to dzięki uczynkom … Wiemy jednak, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia nie dzięki spełnianiu uczynków (Ef 2:8.9 i Ga 2:16, są to protestanckie zasady (nie)zrozumienia Przyrody zwane SOLA GRATIA oraz SOLA FIDE, patrz http://markglogg.eu/?p=96).

W wypadku gdy od wczesnej młodości nasza aktywność poznawcza jest ograniczona li tylko do czytania cytowanych powyżej ksiąg żydowskich – a jest to zasada znana jako SOLA SCRIPTURA, jako że „Bracia, abyście na nas się nauczyli nie rozumieć więcej ponad to, co (przez nas zostało) napisane”, 1 Kor 4:6) – to w wieku dojrzałym, z czysto fizjologicznych przyczyn, jest się po prostu ślepym na sprawy, o których w okresie dojrzewania kory mózgowej nic się nie słyszało ani nie czytało. I stąd, właśnie z zapisanej w Piśmie Świętym, bezmyślnie powtarzanej przez Apostoła Pawła nauki „Ja mądrość mądrych wytracę, a rozum rozumnych obrócę w niwecz”, zapewne się wzięła ta talmudyczna zasada „Avoda-zara” czyli „obce służenie”. Ta ZASADA WROGOŚCI do świata nie-żydowskiego, jak to przypomniał Wł. Biegun w swym bardzo celnym eseju, nakazuje „uważać za swój obowiązek profanację, zohydzanie, wyśmiewanie i podważanie wszelkich wartości, doktryn, dzieł i nauk, powstałych w obrębie kultur nieżydowskich Wszelkie ‘helleńskie’, to jest ‘pogańskie’ księgi należy wydrwić, oczernić, narzucić lekceważący do nich stosunek, zastąpić autentyczne wartości kulturalne tandetą”.

Ponieważ Pismo Święte sugeruje, że „ludziom boga” wszystko co dla nich dobre przydarza się bez żadnych wysiłków z ich strony – a zatem bez jakiejkolwiek potrzeby TWORZENIA przez nich odruchów warunkowych – więc wszystkie „pogańskie” nauki o rozwoju, zarówno ludzi jak i zwierząt, pod wpływem ich własnych wysiłków, stały się „Awoda-zara”, czyli godne pośmiewiska w świecie rządzonym przez Żydów i ich protestanckich imitatorów: dwieście lat temu francuski protestancki paleontolog G. Cuvier skutecznie wyśmiał J. B. Lamarcka za jego sugestię, że żyrafy mają długie szyje, bo je ciągle naciągają, szukając liści wysoko na drzewach (choć oczywiście, naciągane kości się wydłużają, o czym doskonale wiedzą ortopedzi); moich kolegów, dr Ph. Ankera i M. Strouna omal nie wyrzucono w latach 1970-tych z Uniwersytetu Genewskiego za doświadczalne potwierdzenie żywotności hybryd rozmaitych odmian rośliny tytoniu, które robił Trofim Łysenko; wystarczy poczytać w Wikipedii, jakimi to górami kłamstw obrzuca się tego radzieckiego uczonego za to, że twierdził że hodowane w warunkach stresowych rośliny wydzielają mini geny zwane przez niego krupinkami, pomagające im tak „poprzestawiać” materiał genetyczny, że potrafią one egzystować, w sposób dziedziczny, w trudnych warunkach otoczenia. (Pojawianie się tych krupinek, zwanych ‘transpozonami’, w nasionach „stresowanej” kukurydzy, potwierdziła doświadczalnie Barbara McClintock w USA już w latach 1940; to odkrycie zostało zaakceptowane przez „badaczy istoty życia” dopiero w 40 lat później i nagrodzone Noblem w 1983 roku.)

Dzięki „nauczeniu się uczonych” nie dostrzegać najelementarniejszych faktów, zwykli obywatele, hodowani na Zachodzie od dziesiątków lat pod „czapą” talmudycznej zasady Awoda-zara, przestali prawie w ogóle zauważać, że spontaniczne przezwyciężanie przez organizmy najrozmaitszych „trudów życia” (np. przysłowiowego „chodzenia do szkoły pod górkę”)  przyczynia się do tychże organizmów lepszego stanu zdrowia w wieku dojrzałym. Nauczyli się, tak jak mój kolega z Kanady Piotr Bein, nie rozumieć na przykład „Prawa Paracelsusa” wskazującego, że drobne ilości trucizn powodują wykształcenie się odruchu warunkowego sprawnej neutralizacji tych toksyn. Dzieje się to zgodnie z PRAWAMI BIOLOGII LAMARCKA, które są systematycznie wydrwiwane, oczerniane, i lekceważone przez „hebrajski establishment” Zachodu.

A oto tego przyrodniczego zjawiska przykłady, zaobserwowane przeze mnie już po powrocie do Polski trzydzieści lat temu. Ja sam przez długi czas nie mogłem zrozumieć, dlaczego moje prace, zarówno te o charakterze naukowym jak i te publicystyczne, są tak znienawidzone przez niektórych badaczy – np. zoologa Jakuba Szackiego z UW, czy teoretyków ewolucji, śp. prof. Henryka Szarskiego z UJ i dr Roberta Piotrowskiego z UZ; ten ostatni je nazwał po prostu „śmieciem”. Dopiero niedawno w Warszawie się dowiedziałem, że Piotrowski reprezentuje tak zwany „naród wybrany”, a zatem jego drwiące zachowanie się jest prawdopodobnie jego, wytresowanym w młodości, „społecznym obowiązkiem”. Nie mówiąc już o „społecznych obowiązkach” wpływowych polskich „bonzów”, nie tylko nauk o życiu ale i filozofii. By wymienić tutaj prof. prof. Władysława Krajewskiego, Stefana Amsterdamskiego czy Bogusława Wolniewicza. Jak to miałem okazję zaobserwować, na hasło „genetyka odruchów warunkowych” zachowywali się oni podobnie jak te termity lucifuge, które wykazują genetycznie zakodowany odruch ucieczki przed zabijającymi je promieniami słońca…

Do czego MUSI doprowadzić paulińsko-talmudyczne Prawo Boże „mądrość mądrych wytracę, a rozum rozumnych obrócę w niwecz”?

Jeśli „Bóg” jest Stwórcą, którego „lud boży” ma panować nad Ziemią (patrz encyklika Laborem exercens z 1981 roku), to oczywiście nie może on dopuścić do tego, aby ludzie SAMODZIELNIE nauczyli się w tym świecie poruszać i co gorzej, SAMODZIELNIE kojarzyć fakty, jak robił to ten kwestionujący istnienie „boga” barokowy heretyk Łyszczyński. A zatem „bóg” – w domyśle „bóg Izraela” – musi mieć na Ziemi swą „gwardię” pilnującą aby zaraza bezbożności się nie rozpowszechniła. Oceniając szerzej wyszczególnione powyżej odruchy poznawcze uczonych „na topie” w Polsce warto je zaszeregować jako przejawy tak zwanego „IP”, czyli Intelligent Project, pojęcia wymyślonego kilkanaście lat temu przez NOWO-TWÓRCÓW Teorii Ewolucji w USA[ix].

Otóż wszystkie te „amerykańskie” koncepcje ewolucji są oparte na założeniu, że „cud” twórczej mutacji zdarzył się kiedyś w odległej (lub na odwrót, całkiem bliskiej „młodej Ziemi”) przeszłości, wewnątrz komórki zygoty ledwo co poczętego osobnika. I następnie, jak to dokumentował angielski embriolog Lewis Wolpert w książce „The Triumph of Embryo” (1991), wszystkie ewentualne zachowania się inteligentnych ludzi już są zakodowane w komórkach zygot powstałych w momencie zapłodnienia jajeczek przez spermatozoa.

I to jest to, o co chodzi w Inteligentnym Projekcie dla Ludzkości. Jako uzupełnienie tego stwierdzenia warto oglądnąć bardzo ciekawy wykład profesora Włodzimierza Korohody – skądinąd brata mej koleżanki ze studiów fizyki 50 lat temu – nt. osiągnięć biologii XXI wieku. Uderzającą rzeczą w tym wykładzie jest zupełne pominięcie sprawy wpływu ZACHOWANIA SIĘ organizmu na jego strukturę molekularną: biologów, których zachowanie się jest kontrolowane przez Wielkie Korporacje Farmaceutyczne, zupełnie przestał interesować fakt, że zwierzęta, w tym i oczywiście ludzie, w ciągu swego aktywnego życia TWORZĄ WEWNĄTRZ SIEBIE tysiące nowych struktur genetycznych, powstających jako odruchowa reakcja na silne stresy środowiskowe. Przecież prawie każdy w wieku starszym może na samym sobie dostrzec genetycznie już utrwalone guzy, ujawniające się po wielu latach w miejscach dawnych urazów, w tym zwłaszcza te lokalne zgrubienia kości na stopach, zwane haluksami, wynikłe z noszenia przyciasnego obuwia. By nie dopuścić do skojarzenia, że większość chorób cywilizacyjnych bierze się z lokalnej przebudowy genów komórek reagujących w ściśle określony sposób (zazwyczaj hipertrofią) na „uciski środowiskowe”, od kilkunastu już lat przed szerszą publicznością się ukrywa, niemożliwy do wytłumaczenia na gruncie (neo)darwinowsko-kreacjonistycznych teorii fakt, że ludzki embrion zawiera tylko około 30 tysięcy genów, podczas gdy dojrzały człowiek ma w swych tkankach różniących się między sobą genów, dobrze ponad 100 tysięcy!)

Co oznacza, dla całego Świata, takie prostackie przekonanie, że zarówno struktura jak i zachowanie się dojrzałych organizmów są już „zaklepane” w momencie ich poczęcia?

Po pierwsze, ma rację kościół Katolicki, który od czasów papieża Piusa IX i jego konstytucji Apostolicae Sedis z roku 1869, całkowicie zakazał aborcji, ignorując wcześniej akceptowane przez Kościół twierdzenie Arystotelesa, że zarodek ludzki ulega „uczłowieczeniu” dopiero w 40 lub nawet 80-tym dniu ciąży, w zależności od jego płci (patrz opracowanie Ludwika Kostro).

Po drugie, mają rację rasiści żydowscy oraz wszelcy inni im podobni, że specyficzność tak zwanego „narodu wybranego” jest już „zaklepana” w jego zarodkowych genach, których nie należy przypadkiem mieszać z genami „gojów”, prowadząc w ten sposób do utraty czystości rasy (oraz do niebezpiecznego wzrostu wigoru mieszańców, przez swoją żywotność bardzo podatnych na odstępstwo od hiper-kołtuńskiej wiary w „wybraństwo”).

Po trzecie, jest to istotny argument za tym, że cały system edukacji należy zreformować w taki sposób, aby dzieci mogły „uzewnętrzniać”, bez żadnego nudnego uczenia się na pamięć słówek, oraz ćwiczeń w działaniach matematycznych i w myśleniu logicznym, ukryte w ich wnętrzu potencje lingwistyczne, matematyczne oraz wszelkie inne.

Po czwarte, trzeba chronić ludzi już od momentu ich poczęcia, od wszelakich napromieniowań oraz innych substancji toksycznych (np. drobin rtęci zawartych w trujących organizm szczepionkach), których oddziaływanie nieodwracalnie niszczy biologiczne predyspozycje wzrastających obywateli, wywołując u nich coraz wyraźniejsze objawy autyzmu (patrz Majewska).

Po piąte, należy zatem ustawicznie doskonalić wszelkie Techniki chroniące zarówno młodzież jak i dorosłych przed jakimkolwiek wysiłkiem mogącym zniszczyć ich genetycznie zakodowane potencje szczęśliwego rozwoju.

Po szóste, z tego samego powodu należy praktycznie w nieskończoność rozwijać globalny system wymiany towarów i usług (w tym i tych seksualnych), oparty o ułatwiający życie Pieniądz zapewniający ludności ciągły wzrost Dobrobytu Życia traktowanego jako świętość (patrz encyklika Centisimus anus). W rezultacie tak naukowo zrozumianego celu życia, zarówno religia jak nauka dzisiaj zostały całkowicie podporządkowane kultowi „boga Izraela” reprezentującego „Trójcę” ponadnarodowych idoli T-P-D, czyli Technika-Pieniądz-Dobrobyt, przez „heretyków” kojarzonych po prostu z DUPĄ.

No i po siódme, najważniejsze, co logicznie wynika z powyższych SZEŚCIU ZAPLANOWANYCH NA WIEK XXI „PRAC BOŻYCH”. Otóż całość kontroli nad zgigantyzowanymi procesami produkcyjno-konsumpcyjnymi człowieczeństwa musi, wcześniej czy później, wylądować w „czystych rękach” ponadnarodowej sitwy bankierów będących jednocześnie właścicielami coraz bardziej zuniformizowanych mediów. Ta KORPORACJA GLOBALNYCH BIZNESMIENOW (KGB) przypomina kolektywnego „boga” decydującego, w sposób całkowicie arbitralny, o losie Świata. I to jest istota całego tego darwinowsko-kreacjonistycznego Inteligentnego Projektu, zarysowanego już na pierwszych stronach Pisma Świętego.

Na zakończenie tego PRZYPOMNIENIA (REKAPITULACJI) patologii wynikłych z najzwyklejszej choroby umysłowej Boga Izraela, wypada mi wypowiedzieć kilka słów na temat, też zapowiedzianego w Biblii, KOŃCA ŚWIATA, do którego rzeczony Intelligent Design musi z konieczności doprowadzić. Otóż według danych zebranych przez współpracowników Jeana Piageta, dotyczących etapów rozwoju mentalnego dzieci, bez pochodzących ze środowiska najrozmaitszych „perturbacji” (w postaci nie tylko „wrogich” napromieniowań, infekcji, klapsów dostawanych od rodziców, a nawet i niedoboru „bożej miłości” tak wychwalanej przez św. Pawła) jest całkowicie niemożliwym aby dziecko „przeskoczyło” na kolejny etap rozwoju swej osobowości. Wymienione powyżej „prace ku chwale boga (Mamona) Izraela” (T-P-D) muszą zatem prowadzić do zatrzymania poznawczego rozwoju obywateli, wegetujących pod kołtunem Awoda-zara – tak jak ma to miejsce w USA od dwóch stuleci a w Polsce od dwóch dekad – na poziomie rozwojowym kilkunastoletnich dzieci (lub nawet ślepych ludzkich „embrionów” kojarzących li tylko, że życie polega na „konsumowaniu i wzroście”, czyli mnożeniu się identycznych komórek.) A jak przypomniał to w swoim wykładzie profesor Włodzimierz Korohoda, komórki embrionalne, wszczepione pod skórę dorosłego osobnika, OBOWIĄZKOWO tworzą w jego ciele nowotworowe guzy …

Przebudowa zatem wszystkich, bez wyjątku, ludzkich kultur w MONSTRUALNY NOWOTWÓR na ciele Planety, to jest jak najbardziej ogólny cel, do którego zmierza szybko „amerykanizująca się” ludzkość. Ludzkość systematycznie pozbawiana ROZUMU zarówno przez „wypchany bogiem” kler (patrz Tołstoj) jak i przez „wypchanych nauką” propagandzistów EKONOMII. I jak to zauważył Karol Marks już przed blisko 170 laty, ułatwieniu realizacji tego „bożego planu” służą wynalezione już ponad dwieście lat temu PRAWA CZŁOWIEKA, wdrażane przez rozmaite STOWARZYSZENIA  OBROŃCÓW PRAW (vide SPCz Janusza Karca z Gdańska, do którego sam od miesiąca+ należę). Patrz lekko satyryczny Załącznik E „Deklaracja Praw Człowieka Embrionalnego” z roku 1993, opublikowany w wersji oryginalnej w krakowskich „Zielonych Brygadach”.

 Acknowledgements/Podziękowania

Na zakończenie tego, z konieczności przydługiego elaboratu na temat rako-podobnej patologii „starej religii” oraz „nowej nauki” Cywilizacji Zachodu, elaboratu napisanego  z okazji 70-lecia mego niewątpliwie interesującego życia, chciałbym wyrazić podziękowania tym mym, często już zmarłym, nauczycielom oraz (wciąż żywym) kolegom, dzięki rozmowom z którymi powyższy elaborat, jak i wcześniejsze me „przeciw amerykańskie” prace udało się skompilować, a nawet i czasami opublikować w dość prestiżowych czasopismach. Są to, wymienieni w kolejności przeciw-chronologicznej, Zbigniew Jaworowski (W-wa), Stanisław Cieniawa (Kraków/Uniw. Szczecin), Ludwik Kostro (Uniw. Gdańsk), Andrzej Hrynkiewicz (UJ Kraków), Jacques Vonèche i Barbel Inhelder (Centre d’Epistémologie Génetique Uni Genève), Jacques Ninio, Daniel Zagury, Pierre Thuiller i Pierre-Paul Grassé (Uni Paris VII), Philippe Anker, Albert Jacquard oraz bracia Etienne i Gabriel Archinard (wszyscy z Uni Genève), Agathe Wehrli (WHO, Genève), Leszek Kołakowski (UC Berkeley/Uni Oxford) oraz Roger Hahn (UC Berkeley).

To pod wpływem sugestii tego ostatniego, zmarłego w ubiegłym roku francusko-amerykańskiego historyka nauki rozpocząłem, na Uniwersytecie  Kalifornijskim w Berkeley dokładnie 40 lat temu, mą naukową przygodę z „postmodernistyczną” mutacją nauk o życiu. R. Hahn powiedział mi wtedy, że choć to będzie bardzo trudne i zawodowo bardzo ryzykowne, warto się starać spopularyzować szerzej mą obserwację, że biolodzy przestali rozróżniać miedzy ‘żywym’ a ‘nieżywym’, zawartą w mej ówczesnej „The Not-Too-Divine Comedy – the Meta Ph. D. Thesis”. W kilka lat później do tej mej „berkelejskiej tezy” dołączyło się przekonanie, iż ta PRZYSTOSOWAWCZA ‘ŚLEPOTA POZNAWCZA’ ma wyraźnie RAKO-TWÓRCZY CHARAKTER, co potwierdził mi, w czasie rozmów z nim na ten temat przed ponad 30 laty, znany specjalista of wirologii, a w szczególności AIDS, profesor Daniel Zagury z Paryża.

Tak więc ma książka „Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej biologii”, napisana już w roku 1984 na zamówienie „Naszej Księgarni” ale opublikowana dopiero w 1993 przy częściowej subwencji mych kolegów ze Szwajcarii, jest jak gdyby realizacją skrywanych przed środowiskiem naukowym, testamentów historyków  nauki Rogera Hahna oraz jego kolegi Pierre Thuillera

Dr Marek Głogoczowski, Zakopane-Gdańsk 16.07. 2012

Załącznik E do Rozdzialu IV: Wykaz biblijnych źródeł darwinizmu

Załącznik D do Rozdziału IV: Deklaracja Praw Człowieka Embrionalnego 



[i] Janusz Karc Bezpartyjny od zawsze. 50 lat. Poligraf .Wykształcenie wyższe administracyjno biznesowe. Zaangażowany społecznie jeszcze przed sierpniem 80 roku. Działacz Katolickiego Stowarzyszenie Gdańskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji “Jezus Żyje” oraz   Fundacji “Wspólnoty Gdańskiej” Członek “Stowarzyszenia Poligrafów Pomorskich”, Żona ,3 córki. Własna firma od 20 lat. Współtwórca kilkunastu projektów m.in. “Parada Niepodległości”

[ii] Janusz Karc na portalu iskrajp2.pl przypomina wypowiedź papieża Jana Pawła II na spotkaniu z przedstawicielami wspólnoty żydowskiej ”Ta sama ziemia, która przez wieki była wspólną Ojczyzną Polaków i Żydów, wspólnie przelana krew, morze potwornych cierpień, doznanych krzywd powinny nas nie dzielić, a łączyć. O tę wspólnotę wołają do nas szczególnie miejsca kaźni, a w wielu przypadkach także wspólne mogiły”.. .jednym z ważniejszych zadań Kościoła jest wychowanie młodego pokolenia w duchu wzajemnego szacunku, w świadomości naszych wspólnych korzeni i naszych wspólnych zadań we współczesnym świecie, ale i poznawania własnej odrębności i tożsamości. Błogosławię z serca wszystkim wysiłkom, które służą temu właśnie celowi.” (MOJA OJCZYZNA, WSPÓLNOTĄ Z ŻYDAMI, Warszawa 9 czerwca 1991r.)

[iii] W broszurze „Jak ‘Janosik & Co’ prywatyzował Bank Światowy”, Kraków 1992 oraz Gdynia 1998.

[viii] Marek Glogoczowski “Open letter to Biologists”, Fundamenta Scientiae, 2/2, 233-253, Pergamon Press, Oxford, 1981.

[ix] Patrz książka na ten temat profesora Kazimierza Jodkowskiego, omawiającego w szczególności nowo-poglądy W.A. Dembski’ego, przypisującego statystycznemu przypadkowi rolę „bożej Opatrzności” – jak  to podejście do „naukowego kreacjonizmu” zwykł interpretować P.-P. Grassé.

 
Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991) : przypadek Władymira Bieguna

Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991) : przypadek Władymira Bieguna 

 Otrzymałem niedawno książkę pt. „Antysemityzm” pióra dr Jana Ciechanowicza oryginalnie pochodzącego z Litwy i wykształconego, jeszcze za czasów ZSRR, w zakresie językoznawstwa oraz filozofii, na Uniwersytecie w Mińsku Białoruskim. (W ostatnich dwóch latach istnienia ZSRR Jan Ciechanowicz/Тихонович był nawet delegatem z Litwy do Rady Najwyższej ZSRR; po nagłym upadku tego „Imperium Zła” zamieszkał on w Wolnej Polsce, gdzie osiadł w Rzeszowie jako starszy wykładowca WSP, a następnie Uniwersytetu Rzeszowskiego).

Liczący aż 610 stron „Antysemityzm”, opublikowany w roku 2010 w Nowym Jorku i w znacznym stopniu sponsorowany przez mego wieloletniego korespondenta, dr Bronisława Chapińskiego (patrz tekst „Syjon, Olimp i Golgota”) z Florydy, jest wciąż do nabycia „w II-gim obiegu” u jego autora:

 email: Ciechanowicz.jan@gmail.com; tel. 608 531 266; adres: 35-051 Rzeszów, ul. Lenartowicza 29 m.26

  Od Jana Ciechanowicza można też otrzymać wykaz innych książek tego intensywnie przemilczanego w Polsce autora, starającego się przybliżyć Polakom w kraju historie osobiste wybitnych Polaków działających na terenie carskiej Rosji a potem i ZSRR. Poniżej przytaczam fragment „Antysemityzmu w Rosji”, zawierający dość obszerne tłumaczenie na język polski opinii na temat „plagi syjonizmu” profesora Władymira Bieguna, filozofa polskiego pochodzenia, pracującego na Uniwersytecie w Mińsku. Aż dziw, że w ZSRR publikowano – i to w skali masowej – tak otwarcie „antysemickie” teksty. Warto w tym miejscu przypomnieć, ze prof. Biegun (którego ponoć w wieku lat 60 po prostu otruto w 1989 roku w szpitalu w Moskwie) już w połowie lat 1970 ostrzegał środowisko akademickie, iż nadchodzi „burżuazyjno-syjonistyczna kontrrewolucja”. Co też stało się faktem wkrótce po jego przedwczesnej śmierci.

 A oto treść ostatniego e-listu do mnie od Jana Ciechanowicza:

 06.06,12

Panie Marku, to jest tragedia niektórych gojskich krajów, że zabijają milczeniem (albo dosłownie)  najbardziej twórczych  swoich ludzi. Obserwuję, jak w Izraelu dziś ukazują się, niechby nawet w bardzo małych nakładach (no i bo ludzi myślących jest  “jak na lekarstwo”), książki strasznie  “kontrowersyjne”,  jako żywo zasługujące na łatkę  “antysemickich” (… Natomiast) tu, w Polsce  preferuje się debili i niedołęgów,  byle tylko  “katolickich”,  to znaczy chodzące do kościoła prostytutki, złodziei i inny  chłam  genetyczny. Takich zaś wartościowych ludzi (…)  po prostu się marginalizuje.  

Ściskam  dłoń  -  Jan  Ciech.

PS. Ostatnio zostałem mocno zaatakowany przez narodowców z kanady za rzekomy filosemityzm i sprzyjanie masońskim planom podboju świata(!). Okazuje się, że i tak można tę książkę odczytać! Quod caputa, tot sensus.

 ————————————-

 A oto fagment Rozdziału VI„Antysemityzmu”. zatytułowanego “Dzieje antysemityzmu w ZSRR (1922-1991)” cytującego, m. innymi, poglady profesora Władymira Bieguna 

Na zdjęciu: Przemawia profesor Władymir Biegun (1929-1989)

*  *  *

Najbardziej bodaj znamienną i charakterystyczną figurą w „antysyjonizmie”  sowieckim  był Władimir Biegun, profesor filozofii na wyższych uczelniach Mińska w latach około 1960-1980, autor szeregu książek i artykułów w zakresie żydoznawstwa. Aby unaocznić charakter i styl tej „radosnej twórczości”, przytaczamy poniżej fragment artykułu W. Bieguna Sożżenije Wieniery, opublikowany w zbiorowym tomie pt. Dary Danajcew (Mińsk 1987). W tym tekście białoruski filozof wysuwa twierdzenie, że żydostwo zawsze i wszędzie stanowi siłę rozkładową i niszczycielską, uważającą za swój obowiązek religijny profanację, zohydzanie, wyśmiewanie i podważanie wszelkich wartości, doktryn, dzieł i nauk, powstałych w obrębie kultur nieżydowskich. Z czego W. Biegun wyciągał wniosek, iż Żydzi są wrogami nie tylko każdej wyższej kultury, ale też ludzkości jako takiej. Oddajmy jednak głos autorowi Spalenia Wenus.

W. Biegun pisze, iż Talmud, stanowiący komentarz do Tory, wszystkie wyznania poza mojżeszowym uważa za heretyckie, pogańskie, bałwochwalcze i zabobonne. Przewiduje więc dla nich odpowiednie potraktowanie, a przepisy odnośne zostały zawarte w specjalnej księdze Talmudu, zwanej Awoda-zara, co dosłownie znaczy „obce służenie”, to jest służenie cudzym, nieżydowskim bogom, obcym bałwanom. W Biegun pisze: „To pojęcie ogarnia faktycznie cały pozajudaistyczny kult, przedmioty tego kultu – rzeźby, wizerunki, naczynia, świątynie, ołtarze, a nawet zakazane zachowania, które mogłyby być wyrazem zamierzonego lub niezamierzonego szacunku do cudzego bóstwa lub sacrum, czyli, mówiąc językiem Biblii, do „obcoplemiennych obrzydliwości”. Awoda-zarą jest też każda nieżydowska sztuka, szczególnie jeśli się opiera na podstawach religijnych. Traktat „Awoda-zara” określa stosunek Żydów do świata niejudaistycznego, „pogańskiego” w ogóle, sugeruje „głęboką nieufność do zasad etycznych pogaństwa”.

Talmud wymaga od swych zwolenników nie po prostu negatywnego, lecz ostro krytycznego, wrogiego stosunku do „obcego służenia”. Jeśli jakaś obca wartość została nazwana mianem pełnym szacunku, np. „oblicze Boga”, to wierzący Żyd ma obowiązek nazwania jej mianem pogardliwym – „oblicze psa”. Nawet jeśli pojemnik został wypełniony powietrzem (to znaczy po prostu znajdował się) w domu „awoda-zary”, jest on nieczysty, trefny. „Jeśli komuś wysypały się pieniądze naprzeciwko domu awoda-zary, to żyd nie może się pochylić, aby je zebrać, dlatego że miałoby to postać ukłonu oddanego awoda-zarze, lecz on się odwraca tyłem i dopiero zbiera rozsypane monety”.

Jako „obce służenie” są interpretowane wszelkie „pogańskie” wizerunki, w stosunku do których kategorycznie się zabrania wyrażać szacunek lub ich używać. Zabrania się wizerunków na „rzeczach szanowanych”, a więc naszyjnikach, pierścionkach, co zaś dotyczy „rzeczy nieszanowanych”, takich np. jak naczynia kuchenne, nocniki, prześcieradła, koszule itp., to awoda-zara może być na nich przedstawiana, a nawet to się zaleca, by zademonstrować brak szacunku do tychże wizerunków. Tak więc znęcanie się nad cudzymi wartościami jest nawet nakazem religijnym. Wszelkie „helleńskie”, to jest „pogańskie” księgi też należą do „obcego służenia”. A w jakim razie awoda-zara przestaje być zakazaną? „Zniesienie zakazu – podaje „Jewriejskaja Encikłopiedija” – jest warunkowane zniszczeniem świętości danego przedmiotu… Najpewniejszą zaś oznaką kresu czci jest porzucenie przedmiotu na łaskę losu, jego zepsucie i celowe uszkodzenie jego części”. W ten sposób np. wykradane z kościołów obrazy i rzeźby można po ich uszkodzeniu chować w żydowskich domach jako dzieła sztuki, sprzedawać je i nabywać, darować etc. (…) Jasne i klarowne wskazówki co do walki przeciwko „obcemu służeniu” zostały zebrane w księdze „Szulchan-Aruch”. Oto niektóre z nich: „Każdy, kto zobaczy bałwany, postąpi dobrze, jeśli je spali i zniszczy”… „Powinno się dążyć do wykorzenienia bałwanów i do nazywania ich hańbiącymi imionami”… „Zabrania się też wszelkich przyjemności, które bałwany mogą dawać; nawet gdy są spalone, zakazuje się robić użytek z węgli i popiołu po nich, jednak cieszyć się ich płomieniem można”…

Przedstawiona powyżej judaistyczna koncepcja dotycząca stosunku do obcej sztuki, dokładnie potwierdza słowa Karola Marksa o tym, że religia żydowska zawiera „głęboką pogardę do teorii, sztuki, historii, pogardę do człowieka”…

Dlaczego jednak Talmud wymaga od wierzących znęcania się nad obcą sztuką? W jakim celu Tora to nakazuje? (…)

W literaturze syjonistycznej nierzadko jest gloryfikowana trzeźwość Żydów i ta, niewątpliwie dodatnia ich cecha, jest interpretowana jako jeszcze jeden dowód wyższości Żydów w porównaniu z innymi, skłonnymi do alkoholizmu, ludźmi. Otwarty szowinista L. Zukrajnij pisał np., iż Żydzi „stanowią arystokrację ducha wśród wszystkich narodów świata”, i że „apostołowie powściągliwości, walki przeciwko pijaństwu rekrutują się przeważnie spośród żydostwa”. W rzeczywistości trzeźwość Żydów trzeba wyjaśniać nie jakimiś ich etnicznymi czy biologicznymi cechami, lecz dawną i głęboką tradycją, u której podstaw tkwi bezpośredni sens polityczny.

Rzecz w tym, że tenże traktat talmudyczny „Awoda-zara” surowo zakazuje wyznawcom judaizmu picia wina „pogan”. Brak tego zakazu prowadziłby, według autorów Talmudu, do niepożądanego obcowania cielesnego ze środowiskiem nieżydowskim, co by prowadziło do zacierania się odrębności etnicznej, wyjawiania kastowych tajemnic i bastardyzacji. Wykonanie nakazu stało się tradycją, a jego rzeczywisty sens dla wielu ludzi pozostał tajemnicą… Tak za tym co „boskie” nietrudno jest dojrzeć to, co jest socjalne, ludzkie.

Społeczne ukierunkowanie i klasową istotę żydostwa głęboko ujął K. Marks. W swej znanej pracy „W kwestii żydowskiej” pisał: „Jaka jest świecka podstawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, merkantylizm.

Jaki jest świecki kult Żyda? Geszefciarstwo.

Kto jego świeckim bogiem? Pieniądz…

Pieniądz to zazdrosny bóg Izraela, przed którego obliczem nie może być żadnego innego boga”.

Filozof niemiecki Ludwik Feuerbach, którego poglądy w kwestii żydowskiej wysoko cenił K. Marks, także odnotowywał, że „najwyższą zasadę żydostwa stanowi utylitaryzm, korzyść”… Nie negują tego także ci syjonistyczni ideologowie, którzy dyskutują we własnym środowisku. Tak, M. Weintrob przyznaje, że w judaizmie „najwyższą wartość stanowi bogactwo”, a „główne zadanie człowieka polega na pozyskiwaniu dóbr”.

Jeśli jest to prawdą, to nie byłoby błędem nazywanie całej współczesnej cywilizacji kapitalistycznej cywilizacją „żydowską”, opartą na zapamiętałym produkowaniu, nabywaniu i używaniu dóbr materialnych czyli na kulcie „złotego osła”.

W. Biegun kontynuuje: „Możliwości pomnażania majątku i egoistycznego dysponowania dobrami zwiększają się, gdy się posiada władzę polityczną. Oto dlaczego wiara judaizmu ustami Jahwe i proroków ogłasza dążenie do panowania nad światem: „Opanujecie narody, które są liczniejsze i silniejsze od was. Każde miejsce, gdziekolwiek stąpi wasza noga, będzie wasze; od pustyni i Libanu, od rzeki Eufratu nawet do morza zachodniego będą wasze”. Ta myśl o opanowaniu świata jest wielokrotnie powtarzana w Pięcioksiągu.

Bogactwo i władza to dwa wzajemnie warunkujące się cele ogłaszane przez judaizm. To są jego najważniejsze dogmaty, leżące u podstaw ideologii i polityki syjonizmu, a mające prowadzić do zapanowania nad całym światem. Gdy całe bogactwo globu znajdzie się w ręku Żydów, w ich ręku znajdzie się też władza nad całym światem. Do realizacji tej idei ma prowadzić „poprzez polityczną demokrację, poprzez modyfikację kapitalizmu w kierunku wolnego rynku i wreszcie do panowania nad światem” droga ostatecznego zwycięstwa według ideologa współczesnego syjonizmu M. Steinberga.

Żydowska burżuazja, której „konstytucją” zawsze był i obecnie pozostaje Talmud, nigdy nie potrafiła osiągnąć tych celów metodą bezpośredniej przemocy zbrojnej, ponieważ zawsze stanowiła statystyczną mniejszość wśród narodów. Dlatego stale urzeczywistniała pokojową, pełzającą ekspansję, niedostrzegalną dla profanów, gdyż nie każdemu dane jest widzieć i wiedzieć, jak są dokonywane spekulatywne geszefty i finansowe machinacje, przekupstwo, korumpowanie, polityczne intrygi. Wyzysk dostarczał pieniądze, te zaś umacniając pozycje polityczne żydowskiej burżuazji, szczególnie w warunkach kapitalizmu, gdy w większości krajów europejskich dokonała się emancypacja polityczna żydostwa. Władza finansowa Rotschildów, Montefiorów, Polakowów, Ginzburgów i wielu innych żydowskich magnatów, a również pomniejszych biznesmenów i bankierów, potęgowała się tak gwałtownie, że zostawali lordami, baronami, szlachcicami, ministrami i zostali dopuszczeni do sterów władzy w różnych krajach. Teodor Herzl, autor wielu fałszywych frazesów o „żydowskim cierpieniu”, nie mógł ukryć faktu, że „osiągnęliśmy przewagę w sprawach pieniężnych” i że „stale wzrasta nasza potworna potęga finansowa”. W wyprawie po majątek i władzę ci cisi okupanci zawsze usiłują zachować jedność i solidarność swych szeregów, a osłabić tych, przeciwko którym jest kierowana ich gospodarcza i polityczna agresja. Według Talmudu wszyscy Żydzi są rękojmią jeden drugiego, wszyscy Żydzi stanowią jakby jednego człowieka, a interes ich jest wspólny. Syjonistyczne czasopismo „Rasswiet” stwierdziło, że w łonie żydostwa odwiecznie istnieje zasada trzymania razem i zachowania solidarności narodowej. G. Wuk określa Żydów jako „nieśmiertelne indywiduum korporatywne”.

Taka samoizolacja i wrogość w stosunku do obcych spowodowały zastój i kulturotwórczą bezpłodność żydostwa, zawistnie zezującego na cywilizacyjny rozkwit innych narodów, o czym nie bez goryczy pisał Martin Buber. Jakby zaś uzupełniając go syjonista A. Idelson pisał o tym, że „myśl żydowska w ciągu dwóch tysięcy lat nie wytworzyła niczego w żadnej dziedzinie ludzkiej kultury: ani w poezji, ani w beletrystyce, ani w sztuce, ani w muzyce, ani w naukach przyrodniczych czy socjalnych, ani w sferze higieny, pedagogiki, architektury, ani w żadnej innej”. Ten punkt widzenia prezentuje też izraelski analityk A. Galin.

Taki więc jest żałosny wynik liczących dwa tysiące lat wysiłków zmierzających do wyegzekwowania prawa o awod-zarze. Twórczość kulturalna została złożona w ofierze konsolidacji narodowej, zachowaniu wzajemnej rękojmi wyzyskiwaczy. Poszukiwanie Prawdy i Piękna zostało zinterpretowane jako przeszkoda w oddawaniu czci złotemu cielcowi – jedynemu bogu, który zabezpieczał władzę żydowskich bogaczy zarówno nad współwyznawcami, jak i nad „poganami”.

W masie żydowskiej jednak zachowywał się potężny impuls twórczy, a talentów rodziło się nie mniej niż wśród sąsiednich narodów. Ludzkość otrzymała niezniszczalne dzieła Marksa, Heinego, Lewitana i wielu innych wybitnych działaczy kultury światowej nie dzięki, lecz wbrew judaizmowi i osławionej solidarności plemiennej.

Ci, którzy ważyli się odstąpić od wiary, byli okrzykiwani za niszczycieli „solidarności podstawowego zespołu”, za renegatów i byli okrutnie prześladowani. Są znane liczne przykłady bezwzględnego stosunku zwierzchników kahału do owych odważnych humanistów, którzy ważyli się zerwać klejką pajęczynę talmudycznego ciemnogrodu i prowadzić swych rodaków do światła nauki i kultury. Myśliciela racjonalistę Uriela d’Acostę, który wystąpił przeciwko judaizmowi i katolicyzmowi, Żydzi kopali nogami przed wejściem do synagogi. Wielki filozof Baruch Spinoza za wolnomyślicielstwo został poddany heremowi (anatemie), szowiniści podejmowali nawet próby zgładzenia go. „Niech będzie przeklęty za dnia i za nocy, gdy się kładzie i gdy wstaje, przy wyjściu z domu i przy powrocie! Niech mu Bóg nigdy nie wybaczy, niech Jego gniew i zemsta wybuchnie nad tym człowiekiem, i niech ciążą nad nim wszelkie przekleństwa zapisane w Prawie!” – tak brzmiał tekst anatemy rzuconej na Spinozę przez rabinów Saula Morteirę i Izaaka Awoawa… Zaszczuwany i obrażany był obok wielu innych słynny rosyjski rzeźbiarz Marek Antokolski, który tworzył swe wspaniałe dzieła wbrew prawom Talmudu.

Tak więc judaizm, stanowiący narzędzie dla realizacji egoistycznych dążeń burżuazji żydowskiej, konserwował patriarchalne skostnienie, izolował wierzących Żydów od kultury powszechnej, nakładał zakaz na twórczość artystyczną i w ten sposób odegrał w ich życiu skrajnie ujemną rolę. Obecnie judaizm połączył się z syjonizmem, gdyż głównym, podstawowym celem syjonizmu jest osiągnięcie panowania nad światem przez zbudowanie globalnego izraelickiego supermocarstwa, którego zalążkiem są USA. W książce „Wierzę” (Credo), zaaprobowanej przez rabinów „ziemi obiecanej”, powiada się, że: „Należy studiować i znać prawa Tory oraz nauki mędrców żydowskich. Ale się zabrania w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek celu zwracać się do cudzych nauk. Nie wolno oglądać przedmioty ich kultu, słuchać ich muzyki, czytać ich książki, zbliżać się bliżej niż na cztery łokcie (2 m) do ich świątyń i budowli (…) U kresu czasów przyjdzie Żyd z Domu Dawidowego, który zostanie odkupicielem świata”… Takie są apetyty syjonistów.

*

 

Skonsolidowana pod sztandarem syjonizmu żydowska burżuazja występuje w roli przestępczego klanu międzynarodowego, pasożytującego w wielu krajach świata. Ta mafia tym skuteczniej zdobywa bogactwo i władzę, im bardziej jest skonsolidowana i im bardziej poróżnione i osłabione są te siły, przeciwko którym kieruje się jej agresja. Dlatego też syjonizm dąży, z jednej strony, do poddania sobie pod względem politycznym różnych krajów i narodów, a z drugiej strony, do ułatwienia sobie takiego podboju metodą dzielenia i demoralizowania społeczeństwa, destrukcji kultury narodowej i dyskredytacji jej najlepszych przedstawicieli, do osłabienia w ludziach uczuć patriotycznych, wyrastających na gruncie tradycji historycznych i kulturowych. Sukces takiego podboju jest widoczny na przykładzie Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie moralna i duchowa degradacja społeczeństwa jest wprost proporcjonalna do politycznej i finansowej potęgi klanu syjonistyczno-masońskiego, który faktycznie sprawuje władzę w tym kraju…

Syjoniści, jak wyznawał ich lider W. Żabotyński, „powinni sączyć jad i rozkład niedostrzegalnie, po cichu i perfidnie”. (A. Idelson, Etiudy po sionizmu, SPetersburg 1903). Każde rujnowanie najlepiej zaczynać od podstaw. Najważniejszą zaś podstawą jest klasyczne dziedzictwo kulturowe. Wydrwić, oczernić, narzucić lekceważący do niego stosunek, zastąpić autentyczne wartości kulturalne tandetną kulturą masową – to znaczy osłabić podstawy życia narodowego, wyjałowić patriotyzm, obniżyć w duszach ludzi immunitet przeciwko wpływom obcym i wrogim. Taki anemiczny pod względem kultury narów staje się łatwą zdobyczą doskonale zorganizowanych drapieżników syjonistycznych.

Jak jest dokonywana tego rodzaju działalność? –  W  poświęconym  W. Biegunowi  artykule  w  tygodniku  „Russkij  Wiestnik”  (2000)   można  było  przeczytać,  że  wydrwiwać i poniżać obcą duchowość można pośrednio, np. nadając miano „Madonny”, czyli w terminologii chrześcijańskiej „Matki Bożej”, wulgarnej i rozwydrzonej piosenkarce żydowskiego pochodzenia, skaczącej nago po scenie i słynącej z lekkich obyczajów,  czy  oferując  literacką  nagrodę  Nobla  za  wulgarne  antyislamskie  teksty  żydowskiemu  paszkwilantowi  Salmanowi  (Salomonowi)  Rushdiemu.   Według W. Bieguna „niedostrzegalnymi” elementami judaizacji współczesnej kultury są m.in. bezprzedmiotowe malarstwo abstrakcyjne (Talmud zabrania wyobrażania graficznego „stworów”), poezja pisana bez znaków przestankowych (jak Talmud) czy atonalna (chaotyzująca umysł słuchaczy) muzyka. W dalszym ciągu swych dywagacji uczony białoruski pisał:

Konkretne wykonanie takiego celu strategicznego może być realizowane na różne sposoby, w zależności od miejsca, warunków, konstelacji sił politycznych. Jeśli się zaś uważnie przyjrzeć licznym przykładom z najnowszej historii, to da się prześledzić pewne interesujące prawidłowości.

Za przedmiot napaści wybiera się jakiegoś geniusza narodowego. W oczach narodu jest on najwspanialszym z ludzi, kimś, kto wniósł do skarbnicy nacji i ludzkości swe nieśmiertelne dzieła. Wszystko, co on stworzył, powiązane jest z duszą narodu, charakterem narodowym, wartościami ideowymi, ale przecież nie z jakimiś osobistymi ułomnościami. Jest nieistotne, że Sokrates miał brzydkie oblicze, że Byron był chromy, a Kant przez całe życie pozostawał przekonanym kawalerem. Mądrość Sokratesa, czar poezji Byrona, głębia myśli Kanta nic przecież nie ucierpiały z powodu owych „wad”. Wielkość poematów Homera czy „Słowa o pułku Igora” jest niewzruszona, choć prawie nic nie wiemy o ich twórcach. Tak rozumuje każdy rozsądny człowiek. Jednak ten, kto knuje perfidne plany, dla kogo ten geniusz jest obojętny i obcy, a nawet wrogi, myśli inaczej, ma inny skład umysłu. Taki „odbrązowiacz” zaczyna mierzyć geniusza taką samą miarą, jakby to była jakaś pospolita miernota. Stawia na to, że z punktu widzenia filistra chromota stanowi jednak wadę, a niechęć do żeniaczki – niewybaczalny grzech. Filistra nie interesują nauki Sokratesa, ale za to on dobrze pamięta, że filozof biednie się ubierał i że miał kłótliwą żonę Ksantypę. Biorąc to wszystko pod uwagę, a nuż się da znaleźć w geniuszu lub mu przypisać coś niegodnego albo nieprzyzwoitego? Jeśli uda się to uczynić, negatywny stosunek do wielkiego człowieka rzuci cień także na jego dzieła, nauki, idee, mądrość. Wielokrotne powtarzanie w massmediach i literaturze informacji o rzeczywistych, rzekomych lub wyolbrzymionych wadach i niedostatkach, szczególnie jeśli czynią to osoby niejako z urzędu cieszący się kredytem zaufania (np. naukowcy i dziennikarze), potrafi poniżyć w oczach ludzi nawet najbardziej godnych szacunku twórców. W ten sposób są przez syjonistów niszczone wszelkie pozytywne autorytety.

Przytoczmy przykład takiej działalności.

W końcu XIX wieku włoski psychiatra Cesare Lombroso wydał książkę pt. „Geniusz i obłąkanie”. Wysunął w niej koncepcję, według której każdy geniusz jest psychicznie nienormalnym człowiekiem. We wstępie do książki autor otwarcie wyznał, że będzie skalpelem analizy ciał i odrzucał owe słabe zasłony, którymi się przyozdabia i za które chowa się człowiek w swej dumnej nikczemności. Cynizm Lombroso nazwał ostatecznym wynikiem służenia prawdzie.

Skalpel swej analizy Lombroso zmontował z wątpliwych wniosków, które wysnuł podczas obserwacji osób psychicznie chorych, z salonowych plotek, pogłosek, własnych fantazji oraz pseudonaukowych twierdzeń w rodzaju tego, że poeta pisze wiersze dlatego, że mu krew do głowy przypływa. Taki też galimatias posłużył za podstawę do „odbrązowiania” słynnych ludzi.

Wspomnijmy jeszcze raz o Sokratesie. Ten genialny filozof przeżył długie życie i do głębokiej starości zachowywał jasny umysł. W dialogu „Uczta” Platon pisze o nim: „Do wypitki nie był skory, ale gdy go do tego przymuszano, daleko wszystkich wyprzedzał, i, co najdziwniejsze, nikt nigdy nie widział pijanego Sokratesa”. Lombroso zaś twierdzi coś sprzecznego z tym, co pisał Platon, uczeń Sokratesa: „Nie wyróżniali się trzeźwością Sokrates, Seneka, Alcybiades i Katon”… Dalej do szeregu pijaków zapisuje Aleksandra Macedońskiego, Awicennę, Tassa, Haendla, Glucka.

A może ktoś uważa za znakomitość filozofa niemieckiego Schopenhauera? Czyżbyście więc nie słyszeli – szepce Lombroso – że on nienawidził kobiet, Żydów i filozofów, a na domiar złego był obżartusem? Na liście „wariatów” umieszcza też Newtona, Woltera, Rousseau, Pascala, Galileusza, Keplera, Michała Anioła i innych. Dowody? Lombroso nie zawraca nimi głowy ani sobie ani czytelnikom jego książki. Ale cień na genialnych ludzi już został rzucony.

O nienormalność można byłoby podejrzewać samego autora tej szarlatańskiej koncepcji. Jednak Lombroso miał trzeźwy umysł. Jak podaje „Encyclopedia Judaica”, „Lombroso pochodził z rodziny, która dała szereg wybitnych rabinów i talmudystów, a sam on początkowo studiował piśmiennictwo żydowskie”. Prócz tego Lombroso w liście do swego ucznia Maksa Nordau’a, znanego działacza syjonistycznego i oczerniacza klasycznej literatury europejskiej, z uznaniem pisał o syjonizmie i życzył mu powodzenia. W świetle tych faktów staje się zrozumiałym stosunek talmudycznie wykształconego intelektualnego kryminalisty do twórców awodo-zary.

W. Biegun wskazuje na okoliczność, że w XX wieku powstała rozległa żydowska literatura pseudonaukowa, szczególnie w zakresie biografistyki, która się wyspecjalizowała w robieniu ludziom wody z mózgu przez potworne oczernianie i niszczenie wszystkich wybitnych nie-Żydów, wszystkich świętości i wartości świata chrześcijańskiego i islamskiego. Powstała też ogromna pod względem objętościowym i nikła pod względem artystycznym i intelektualnym masowa beletrystyka, tworzona przez osoby żydowskiego pochodzenia w różnych językach, a siejąca demoralizację, kult alkoholizmu, seksu i narkomanii, idee kosmopolityzmu i konsumizmu, a wszystko w celu zatrucia serc i umysłów oraz duchowego zniszczenia narodów aryjskich. Ciekawe jednak, że zło wraca do tych, którzy je czynią. Minęło trochę czasu, a autorzy aryjscy zaczęli stosować tę samą metodę, pisząc o… słynnych Żydach. Dało się ten nurt zaobserwować w Niemczech i Anglii, w USA i Rosji, we Włoszech i Francji. Tak np. ostre pióra gojów wyciągnęły na światło dzienne „prawdziwą sylwetkę” Alberta Einsteina, którą przedstawiliśmy powyżej, „największego geniusza fizyki”, jak go nazywają źródła żydowskie.

Wracając do tekstu Włodzimierza Bieguna, oddajmy mu znów słowo. „Nie mniej zabawne – pisze on – są wywody osławionego teoretyka psychoanalizy Sigmunda Freuda. We wstępie do wydanego w Londynie wyboru utworów Freuda znajdujemy twierdzenie, jakoby on „zmienił kierunek dziejów zachodniej kultury intelektualnej, wywarł zauważalny i długotrwały wpływ na całą naszą kulturę”, i że jego imię obecnie stanowi „synonim odrębnej części wszechświata”. „Ostatnie dziesięciolecia – czytamy w tym przesadnym panegiryku – są świadkami przyswojenia teorii i techniki psychoanalitycznej przez wszystkie dyscypliny naukowe. Olśnienia Freuda stały się nie tylko nieodłączną częścią współczesnej psychologii i medycyny, – w najgłębszy sposób wyjaśniły i zmieniły tak różne dziedziny, jak socjologia, moralność, antropologia, filozofia, nauki o polityce… Jako nowatora i odkrywcę Freuda porównuje się z Arystotelesem, Kopernikiem, Kolumbem, Magellanem, Newtonem, Goethe’m, Darwinem, Marksem i Einsteinem. Zbiór wypowiedzi o zasługach Freuda złożyłby się na opasły tom”… Być może nawet nie na jeden, a na kilka tomów, gdyż nie ma piedestału bardziej wysokiego niż tworzony przez potężną i hałaśliwą reklamę.

Freud jednak nie zasługuje na ubóstwienie, ponieważ jego teoria psychoanalizy, choć od lat propagowana na Zachodzie, jest bezpodstawna z naukowego punktu widzenia, czego już dostatecznie przekonywująco nieraz dowiedziono. Nie będziemy wchodzić w szczegóły, lecz zatrzymajmy się na chwilę przy „iluminacjach” Freuda, dotyczących osobowych charakterystyk wielkich działaczy kultury.

Oto np. co on pisze o Leonardzie da Vinci. „Określona bierność i indyferentyzm są w nim ewidentnie dostrzegalne. W okresie, gdy każdy człowiek usiłuje znaleźć dla siebie najszersze pole aktywności, co nie może się odbywać bez energicznej manifestacji agresywności w stosunku do innych ludzi, on manifestował uderzająco pokojowe usposobienie, unikał wrogości i sprzeczek. W stosunku do wszystkich był łagodny i życzliwy, zrezygnował, jak powiadano, z potraw mięsnych, ponieważ uważał za niesprawiedliwe pozbawianie życia zwierząt, i znajdował przyjemność w tym, by kupować na rynku drób i wypuszczać go następnie na wolność. Potępiał też wojny i wszelki przelew krwi”…

Zauważmy, że już samo twierdzenie, jakoby brak agresywności, łagodne, pokojowe, miękkie i życzliwe usposobienie, jak też odraza do przemocy były oznakami bierności i indyferentyzmu, a więc cechami ujemnymi, jak to twierdzi Freud. Czyżby pozytywny, aktywny, nieindyferentny człowiek musiałby koniecznie być agresywnym, okrutnym, złym, krwiożerczym, nieużytym? Oczywiście, takie cechy spotyka się u ludzi, lecz nie stanowią one normy.

„Wątpliwe, czy Leonardo trzymał kiedykolwiek kobietę w ramionach” – zjadliwie zauważa Freud. A dlaczego, na jakiej podstawie? Niewiadomo! I jeśli nawet „nie trzymał w ramionach”, cóż nam dziś do tego? I po co te wszystkie przypuszczenia?

Im dalej, tym trudniej czyta się te utwory, a ich referowanie stanowiłoby po prostu nieprzyzwoitość. Jednak spójrzmy, o co mu chodzi. Freud przytacza wspomnienie Leonarda da Vinci o tym, jak w dzieciństwie przyśnił mu się sen – jakby na niego, leżącego w kołysce spadł z nieba jastrząb i przelatując uderzył go ogonem po ustach. Sny, oczywiście, bywają bzdurne, o czym wie każdy bez podpowiedzi psychoanalizy. Ale czy naukowiec ma prawo gruntować swe rozważania na bzdurach? Freud zaś tak właśnie postępuje! Nie, powiada, to nie był ogon jastrzębia, lecz… penis! Następnie Freud przypomina sobie, że „podobno” Leonarda „podejrzewano” o stosunek homoseksualny do jakiegoś chłopca, skąd wnioskuje, iż ów sen był wizją erotyczną, a myśl swą kończy zdaniem wręcz niewyobrażalnym w przypadku naukowca: „Przy tym dla nas jest obojętnym, czy ów zarzut, dotyczący jego stosunku do chłopca, był oparty na faktach czy nie”…

W nauce obowiązuje fundamentalna zasada: istnieje obowiązek opierania wszelkich wywodów teoretycznych na doświadczeniu praktycznym, na konkretnych, sprawdzonych faktach. Ten, kto świadomie tę zasadę ignoruje, dla kogo fakty są obojętne, jest nie naukowcem, lecz szarlatanem. W tym przypadku, ponieważ brak dowodów kroczy ręka w rękę z poniewieraniem pamięci wielkiego artysty i uczonego, szarlataneria występuje obok oszczerstwa, przy tym oszczerstwa zamierzonego i świadomego.

Wykorzystując ulubioną metodę przypuszczeń – „wydaje się”, „być może”, „widocznie”, „jak można przypuszczać”, „trudno tego dowieść, ale…”, „nie można tego stwierdzić z pewnością” – Freud szuka czegoś w życiu (chciałoby się powiedzieć: „w brudnej bieliźnie” – uw. J.C.) jeszcze jednego geniusza.

„Jest on podobny do barbarzyńcy z okresu wędrówki ludów… Kultura przyszłości niewiele mu będzie zawdzięczała… Powstaje pokusa zapisania go do szeregu kryminalistów”… itd. Następnie, „choć nie da się tego dokładnie dowieść”, następują nikczemne i podłe pomówienia. Ten paszkwil ma nazwę „Dostojewski i ojcobójstwo”. Jak to się rzecze, komentarze są tu zbędne.

Będąc lekarzem psychiatrą, Sigmund Freud leczył chorych i dlatego mógł dokonywać jakichś odkryć oraz dochodzić do nieoczekiwanych wniosków w zakresie psychiatrii, ponieważ miał doświadczenie obserwatora i lekarza. Tutaj nie podajemy w wątpliwość tej strony jego działalności. Chodzi o to, że Freud, nie posiadając ani doświadczalnego, ani jakiegokolwiek innego pewnego materiału, imputował wielkim ludziom, oddalonym od niego przestrzennie i czasowo, dyskredytujące ich postępki, a więc znów „nadawał nieszacowne nazwy szacownym imionom”.

Czym zaś można by wyjaśnić stronniczy do nich stosunek „ojca” teorii psychoanalizy? Nie czym innym, jak jego członkostwem w syjonistyczno-masońskiej organizacji „B’nai Brith”, do której wstąpił – według jego własnego wyznania – „ze względu na tęsknotę do kręgu ludzi wybranych, mających wzniosły styl myślenia”. Że tam myślą i działają według schematów Talmudu, to sam Freud niezbicie udowodnił.

Po części wypada W. Biegunowi przyznać rację, gdyż koncepcje psychoanalityczne S. Freuda naprawdę są nienaukowe, a jego „dzieła” to często  oszczercze, złośliwe pamflety, oparte na fałszywych przesłankach i złych intencjach. Choć przecież nie sposób nie dostrzec okoliczności, że sam współtwórca psychoanalizy miał osobowość wykoślawioną i właśnie przez jej pryzmat widział świat w krzywym zwierciadle. O sobie pisze, kto pisze o innych. Jak donoszą najnowsi badacze życia i twórczości S. Freuda, miał on bzika na tle seksu, uprawiał ten proceder już w dzieciństwie, gdy był molestowany seksualnie na przemian przez swego ojca i matkę; gdy nieco dorósł kopulował z własną siostrą, a w wieku dojrzałym wykorzystywał seksualnie swego syna i córkę. Uchodził też za bywalca wiedeńskich domów publicznych, gdzie ponoć przepadał za seksem oralnym, liżąc i całując intymne miejsca prostytutek. Zważywszy zaś, że w waginie publicznych kobiet żyje pewna odmiana wirusa, która wywołuje raka jamy ustnej i gardła u mężczyzn (o ile tam trafia), trudno się dziwić, że w wieku 83 lat Sigmund Freud zapadł na syfilityczny herpes i po wielu miesiącach cierpień zmarł na raka gardła.

Powróćmy jednak jeszcze do tekstu Włodzimierza Bieguna.

Freud i Lombroso – pisze on – nie raczyli zaszczycić swą uwagą Woltera. Tę „lukę” wypełnił niejaki Ch. Emmrich, który wydał książkę o encyklopedyście francuskim, która z kolei spowodowała tryumfujące wrzaski zachwytu i cmokanie w mediach syjonistycznych. Oto co napisał w recenzji Ch. Pfeffer, syjonistyczny dziennikarz: „Gdy przed kilkoma laty obchodzono 150 rocznicę śmierci Woltera, ze wszystkich stron słyszano głośne pochwały i uroczyste hymny. Jego gloryfikowano, rozdmuchiwano kadzidła przed ołtarzem jego chwały, ozdabiano legendę o „bojowniku tolerancji”, którą przez lata sztucznie wokół niego wytwarzano”. Taki stosunek do Woltera syjonistom nie pasował, Emmrich i Pfeffer nazwali więc Woltera falsyfikatorem, literackim kameleonem, osobnikiem pozbawionym wstydu, nieprzebierającym w środkach, barbarzyńcą i łgarzem. Czym się tak naraził encyklopedysta francuski syjonistom? Ano tym, że nawoływał Żydów do wyrzeczenia się judaizmu, niestosownie wypowiadał się o królu Salomonie, utożsamiał Molocha z Jahwe, uważał Stary Testament za siewcę fanatyzmu i okrucieństwa etc. Recenzent uznawał książkę Emmricha o Wolterze za ogromne osiągnięcie biografistyki światowej, ponieważ ukazano w niej prawdziwy (nieżyczliwy) stosunek francuskiego filozofa do żydostwa.

Dążąc do podbicia, do „amerykanizacji” Rosji syjoniści także skierowywali ostrze swej rujnującej działalności przeciwko klasykom literatury rosyjskiej. Podobnie jak Lombroso i Freud absolutnie się nie liczyli ani z godnością narodową Rosjan, ani z rzeczywistymi faktami.

W jednym ze swych publicznych wystąpień lider syjonistów W. Żabotyński pobłażliwie uznawał talent rosyjskiej literatury klasycznej, w tym też, jak nie bez pogardy się wyraził „niejakiego Gogola”, ale po drodze nazywał „antysemitami” i Gogola, i Turgieniewa, i Dostojewskiego. Uniwersalna broń „antysemityzmu” została przez Żabotyńskiego użyta z tego względu, że owi twórcy w swych dziełach… „nie ukazali pozytywnego Żyda”. Dywagując o kulturze rosyjskiej inny herszt syjonistów J. Bruckus, nie obciążając się zbytnią delikatnością, wprost deklarował, iż jego zwolennicy „nie mogą z jakąś specjalną czcią ustosunkowywać się do uczuć i tradycji ludów, które dopiero względnie niedawno wyszły ze stanu barbarzyństwa”, i dlatego nie mogą adekwatnie odbierać ani Gogola, ani Turgieniewa, ani Tołstoja, ani Czechowa”… Syjonista Mark Słonim wiele lat życia poświęcił wydrwiwaniu klasycznej literatury rosyjskiej i radzieckiej. Ze szczególną zaś nienawiścią ustosunkował się do Dostojewskiego, Majakowskiego, Jesienina. Napisana w stylu Freuda książka Słonima „Trzy miłości Dostojewskiego” stanowi odrażający paszkwil, poświęcony życiu osobistemu i rodzinnemu wielkiego pisarza. Poezja Majakowskiego w ocenie tego nienawistnika to nie więcej niż „prymitywne”, „płytkie” wierszydła rewolucyjne. Jesienin zaś został nazwany „poetyckim odszczepieńcem”, a jego życie „niedługą i niepomyślną egzystencją”.

Obserwacja życia wykazuje, że funkcjonuje jakieś niepisane prawo: im wyższy jest talent, im pełniej wyraża w swych dziełach usposobienie i duszę narodu, tym ostrzej i wścieklej się go atakuje i zaszczuwa. Ta prawidłowość jak najbardziej się potwierdza w przypadku S. Jesienina. Znane są podejmowane w przeszłości próby nałożenia zakazu na jego utwory, przedstawienia go jako „nieudacznika” i marnego poety… To robili i to robią dziś osobnicy dalecy od kultury rosyjskiej. Syjonistyczne pismaki piszą o rzekomej „infantylności” zarówno osobowości, jak i poezji Jesienina, polewają też błotem twórczość Balmonta, Siewierianina i innych znakomitych poetów rosyjskich.

W okresie, gdy w naszym kraju utwierdzał się ustrój socjalistyczny, do literatury radzieckiej, w tym na kierownicze stanowiska w organizacjach literackich, przeniknęło niemało osobników, którzy w swych poglądach mało czym się różnili od zawziętych syjonistów Bruckusa, Słonima itp. Oni dobrze rozumieli, że milionowe masy narodu, z którego tylko co zdjęto łańcuchy, i które dopiero zaczynają się zapoznawać ze skarbami kultury, nie mogą się zorientować w subtelnościach polemiki literackiej, w mnogości rozmaitych nurtów i szkół, a określały swój stosunek do tego czy innego reprezentanta kultury dość schematycznie: Kto on? Reakcjonista? Wróg klasowy czy bojownik o dyktaturę proletariatu? Prasa zaś dla tych niewytrawnych i niewyrobionych politycznie ludzi miała autorytet niepodważalny. Ona zaś, wypełniona złośliwymi oszczerstwami Awerbacha i Lelewicza, pouczała: klasycy rosyjscy – to „reakcjoniści”, „burżuje”, „wyzyskiwacze”, antysemici, „wrogowie ludu pracującego i proletariatu”. Na łamach opanowanej przez Żydów prasy dźwięczały nawoływania do „wyrzucenia Puszkina z okrętu nowych czasów”, do „spalenia Rafaela”, do zniszczenia całego kulturalnego dziedzictwa klasycznego. Dlatego w szkołach Rosji literaturę klasyczną mieszano z błotem, Dostojewskiego ogłaszano za „kontrrewolucjonistę”, M. Gogola i L. Tołstoja krytykowano i poniżano za religijność.

Trafną wykładnię tego szaleństwa, w którym tkwił oczywiście pewien system, podał historyk S. Siemionow, pisząc: „To nie były przypadkowe przejęzyczenia, wcale nie. To była absolutnie świadoma i w swoisty sposób dalekowzroczna polityka, polegająca na pozbawianiu różnych narodów perspektywy historycznej, na niszczeniu przez wieki ukształtowanej i uświęconej tradycji, na zdeptaniu naszej tysiącletniej kultury. A wszystko po to, by przekształcić całą ludzkość w amorficzną masę pozbawioną własnej twarzy, w powolne narzędzie żydowskich hochsztaplerów politycznych, marzących o panowaniu nad światem”.

Rzecz jasna, destrukcja kultury narodowej nie odbywa się tak prostolinijnie i zauważalnie, jak może się wydać na pierwszy rzut oka. W jednym przypadku, jak wyznaje M. Weintrob, syjoniści zaszczepiają to, co niemieckie, na gruncie rosyjskim, a to, co rosyjskie, na gruncie niemieckim, i wówczas powstają kosmopolityczne martwo narodzone chimery. W drugim przypadku sieje się defetyzm i autoagresję narodową. W trzecim – na powierzchnię wypływa ni stąd ni   zowąd jakaś modernistyczna inicjatywa w zakresie literatury i sztuki albo jakaś agresywna „interpretacja” dziedzictwa kulturowego.

Dzięki wysiłkom takich „autorytetów moralnych” cywilizowany naród przekształca się powoli  w  nieświadome  bydło,  -  podsumowuje  Władimir  Biegun  swe  filipiki. 

Jakimi bagnistymi ścieżkami może chadzać sztuka, a raczej „sztuka” w cudzysłowie, świadczą eksperymenty w tym względzie degeneratów uchodzących za nowatorów. I tak niejaki „twórca” o nazwisku Klein wykoncypował „bodyart”, czyli „sztukę” polegającą na tym, że „artysta” wysmarowywał pośladki i inne części ciała wynajętych do tego celu panienek o lekkiej konduicie, a następnie kazał im siadać, kłaść się lub tarzać po wyścielonych płótnach. Tak powstawały „modernistyczne” dzieła „sztuki”, które były okrzykiwane za najnowsze osiągnięcia kultury europejskiej. W czerwcu-lipcu zaś 2006 roku w Londynie odbyło się kilka wystaw i pokazów na żywo w zakresie tzw. „fallografii”, czyli „sztuki”, wykonywanej w ten sposób, że kobieta, „artystka malarka” tworzy swe dzieła malując obrazy penisem mężczyzny. 19 lipca 2006 roku rozgłośnia British Broadcasting Corporation (BBC) nadała w kilku językach zachłyśnięte z zachwytu reportaże o plenerach i wystawach na terenie Anglii tego nowego rodzaju „sztuki”, wynalezionego przez wolnomyślnych rodaków i kontynuatorów pana Kleina. Zaiste, Herr Klein, Ihre Kunst ist sehr klein!

W. Biegun kończy swe wywody następującymi zdaniami: „Niekiedy społeczeństwo jest szokowane jakąś szczególną modą, niemającą nic wspólnego z tradycjami i obyczajami narodu, która jest narzucana przez ponadnarodowe media, a wspierana i upowszechniana przez osoby lekkomyślne lub po prostu niewykształcone i niewyrobione pod względem kulturalnym. Ukryci zaś inspiratorzy kolejnej awantury z niewinną miną zacierają po cichu ręce, ciesząc się, że „głupi goje” sami sobie dołki kopią.”

Wypada zaznaczyć, że tego rodzaju charakterystyczne teksty były pisane w ZSRR przez setki autorów i publikowane ze szczególnym natężeniem na Ukrainie, Białorusi, w Mołdawii i Rosji. Inne republiki radzieckie pozostawały pod tym względem daleko w tyle.

Z książek W. Bieguna wyłania się imponujący obraz globalnego etnosu żydowskiego, licznego „jak piasek pustyni”, ogarniającego niewidoczną siecią całą kulę ziemską, świetnie zorganizowanego, mającego do swej dyspozycji nieograniczone środki finansowe, medialne, kadrowe. Jest to wizja jakiejś globalnej organizacji ni to rewolucyjnej, ni to wywrotowej, ni to konserwatywnej, w której każdy Żyd, pół-Żyd, kwadrogen czy oktogen pełni jemu nadaną i tylko jemu przeznaczoną funkcję, stosownie nie tylko do posiadanych kwalifikacji merytorycznych w tej czy innej dziedzinie, lecz przede wszystkim odpowiednią do poziomu czystości krwi, czystości rasowej. Najwyższe stopnie w hierarchii światowego, a niewidocznego, „państwa żydowskiego”, którego autonomicznym ośrodkiem jest Izrael, zajmują wyłącznie Żydzi czystej krwi, geny bowiem decydują o wszystkim, i tylko Żyd czysty rasowo może adekwatnie oceniać stan aktualny i perspektywy działania „narodu wybranego”.

Żydzi sowieccy z oburzeniem reagowali na kolejno ukazujące się w Mińsku książki W. Bieguna, nieraz wykupywali je „na pniu” i następnie palili, by „antysemickie brednie” nie docierały do szerszej publiczności czytającej.

Dotychczas w akademickich kołach Mińska krążą informacje, że W. Biegun pochodził z rodziny żydowskiej (choć w dowodzie osobistym miał wpis: „narodowość Polak”), i że za swe antysemickie książki został   jakoby  otruty w szpitalu, do którego trafił w wieku 60 lat ze względu na jakąś banalną dolegliwość.

*        *        *

 

Posted in polityka globalizmu, POLSKIE TEKSTY, religia zombie, teksty inne | Leave a comment

Bóg ENTROPII ze świątyni Syjonu i jego Odwieczny Prześmiewca, EROS drzemiący w ruinach Aten

Bóg ENTROPII z miasta na wzgórzu Syjon i jego Odwieczny Prześmiewca, EROS drzemiący w ruinach antycznych Aten

O Miłosierdziu Bożym – czyli Agape – słodkiej, przypominającej ‘brown sugar’ truciźnie duszy, w chemii określanej jako ENTROPIA

Marek Głogoczowski, doctor philosophiae

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; … Nie możecie służyć jednocześnie Erosowi i Entropii.

– cytat z ewangelii Mateusza dedykowany autorowi encykliki „Deus Caritas Est” (2005)

I jeszcze jeden cytat na temat „odwiecznych poczynań” LUDU ENTROPII:

My Żydzi, my, niszczyciele, pozostaniemy niszczycielami na zawsze. Nic z tego co zrobicie nie zaspokoi naszych żądań. Będziemy zawsze niszczyć ponieważ my potrzebujemy świat dla nas samych, Boży świat, którego zbudowanie nie leży w waszej naturze“.

 Marcus Eli Ravage (1928)

1. „Miłość boża” to nienawiść Wyższych Form Życia: odczłowieczający rezultat zamknięcia w Raju pierwszych homo sapiens

Żydo-amerykański felietonista Marcus Ravage miał w zacytowanej powyżej wypowiedzi całkowitą rację. Wystarczy bowiem wskazać na czym polega ten „boży świat” do którego ustanowienia dążą Czciciele Biblijnego Pana Świata, by zrozumieć zachowanie się w PRZYRODZIE tak zwanego ‘Ludu Bożego’. Otóż gdy wystukałem w Google hasło „boża miłość”, to od razu trafiłem na teksty wskazujące, że „Bóg” tak ukochał stworzoną przezeń pierwszą parę ludzi, że aż ją umieścił w Raju, gdzie wszystkie ułatwienia życiowe miała ona pod nosem. I oczywiście o powrocie do takiego – albo przynajmniej podobnego do takiego – raju marzą czciciele Pisma Świętego, św. Paweł nawet zapewniał Rzymian, że Jezus swą samo-ofiarą na „zmazał grzech Adama” umożliwiając, obdarzonym „łaską bożą” wybrańcom,  powrót do tego mitycznego Ogrodu Bożej Troski o Człowieka.

Udana rekonstrukcja Rajskiego Ogrodu wymaga oczywiście likwidacji wszystkich możliwych zagrożeń DOBROBYTU jego mieszkańców. Co zaś, oprócz licznych chorób oraz dzikich zwierząt, z którymi ludzkość już sobie poradziła, najbardziej zagraża Narodowi Przez „Boga” do Raju Wybranemu? Jest to oczywiście wzajemna niechęć do siebie ludzi różnych języków, różnych religii oraz kultur, pragnących sobie nawzajem wykraść wspaniałe rajskie dobra. A także jakaś bardziej ogólna wiedza co jest dobre a co złe, do której dążenie może doprowadzić do powtórki z historii Grzechu Pierworodnego i do wyrzucenia szczęśliwców z ich arcyzasobnych i arcybezpiecznych „rajskich” siedzib.

By zniechęcić chrześcijan do zajmowania się takimi niebezpiecznymi dla sprawy rekonstrukcji Raju sprawami, wierny sługa biblijnego „boga” Szaweł vel Paweł, z prorockim patosem pouczał hodowanych przezeń christianus, że jego „bóg”, w swej nigdy nie ustającej arcy-miłości – zwanej Agape względnie Caritas – spowoduje, że „znajomość (wielu) języków zniknie, i (zagrażająca wiecznotrwałemu dobrobytowi) wiedza się zatraci”. Co oczywiście implikuje, że ignorujący ten „plan boży” poligloci oraz ludzie o szerokich horyzontach, to szkodliwi dla BIZNESU ZBAWIENIA natręci, od których należy się trzymać z daleka. Bez zaś dobrze wykształconych kadr wszelakie pro-narodowe, proekologiczne i prospołeczne pomysły „pogan” muszą się zamienić w pył dziejów. Co dobrze zauważył, już 84 lata temu, żydo-rumuński imigrant Marcus Ravage (Max Ravitch), a kolejne 84 lata wcześniej, w 1844 roku, „W kwestii żydowskiej”, ochrzczony w wieku lat dopiero 6-ciu, Niemiec Marks Karol.

Czy jednak „Bóg” którego „miłość” tak bardzo wychwala założony przez Piotra i Pawła Kościół, jest rzeczywiście tak dobry dla „swoich”? Czy ten biblijny Raj to rzeczywiście był/jest taki cymes, o dopchanie się do którego warto się bić tak jak o wizę do Stanów Zjednoczonych? Jako osoba dobrze doświadczona życiem pozwolę sobie zauważyć,  że zamknięta w takim „rajskim ogrodzie” para bardzo szybko musiała utracić cechy człowieczeństwa. Do uprawiania seksu i wspólnego jedzenia nie potrzeba bowiem słów, wystarczą do tego nieskomplikowane gesty oraz jakieś pomruki. Co więcej, taka zamknięta w raju para, w warunkach izolacji od wrogich człowiekowi – jak i innym zwierzętom – żywiołów, z czasem musiała ewentualną, szerszą wiedzę o tych żywiołach utracić, chociażby z tego względu, że każda wiedza, której się systematycznie nie przypomina, ulega zapomnieniu, po prostu znika.

 Widziana w świetle podstawowego PRAWA BIOLOGII (zaniku organów nie używanych), tak zwana „boża” („jahwistyczna”) koncepcja raju wskazuje, że „bóg” bynajmniej nie był „pełnym ciepła przyjacielem” – w sensie greckiego FILIA – gatunku ludzkiego. W mitycznym raju, odgrodzonym od „wrogości świata” murem podobnym do tego, jakim się odgrodził dzisiaj „żydowski raj na ziemi” pod nazwą Izrael, jego mieszkańcy, pozbawieni bodźców niezbędnych do pełnego się wykształcenia się ich tkanek, musieli ulegać koniecznej regresji w kierunku ‘udziecinnionych’ umysłowo hominidów.  Podgatunku homo sapiens określanego w średniowiecznej Francji jako christianus, w przedwojennej Polsce, przez Witkacego, jako „uśmiechnięci kretyni”, a w USA, 40 lat temu przeze mnie, jako „happy imbeciles”.

Taki właśnie „błogosławiony” stan uwstecznienia się umysłowego oraz senso-motorycznego, po prostu częściowej demencji, warto utożsamić z pojęciem ENTROPII, procesu de-dyferencjacji, „schodzenia w nicość” – tak jak Chrystus umierający na krzyżu – ludzkiej osobowości. W bardzo wielu przypadkach to uwstecznianie się związane jest z intensywnym życiem religijnym, przypominającym narkotyzowanie się „dającym słodkie – jak ‘brown sugar’ – szczęście” opium (skąd my znamy tę teorię?)

2. AGAPE czyli ENTROPIA jest Uniwersalnym BÓSTWEM ZNISZCZENIA, czczonym jako Pan Żydowskiego Świata, Adon Olam

Czy człowiek Zachodu, traktowany w sposób zbiorowy, w swej zacieklej przedsiębiorczości komercyjno-przemysłowej nie jest totalnie bezmyślnym agentem „boga” zwiększającym ENTROPIĘ, znamionującą zniszczenie wszystkich bardziej zróżnicowanych form życia? Na ten interesujący temat rozmawiałem niedawno w Klubie Wysokogórskim w Krakowie z kolegami, którzy przeglądali mój tekst „Dekalog Erosa miłującego Agape”. Otóż dobrze znane wszystkim osobom mającym wykształcenie techniczne, PRAWO WZROSTU ENTROPII jest uniwersalnym prawem termodynamiki wskazującym, że gdyby na Ziemi nie było istot żywych, to jej krajobraz z czasem winien stawać się coraz bardziej monotonny i płaski, przypominający powierzchnię Księżyca oraz innych, pozbawionych ŻYWINY planet.

A tymczasem, dzięki obecności zdolnych do fotosyntezy roślin, pod wpływem ciepła Słońca, obecności wody i zawierającej dwutlenek węgla atmosfery, szybko wzrasta na Ziemi bujna, pod względem chemicznym dość już złożona flora, stanowiąca pokarm dla jeszcze bardziej złożonych (zawierających w swej strukturze więcej INFORMACJI) organizmów heterotroficznych. Zaś dzięki BOSKIEMU (bez cudzysłowu), erotycznemu (od EROSA) okresowemu zespalaniu się tych organizmów, zespalaniu się prowadzącemu do intensywnej „wymiany oraz naprawy genetycznej informacji” (np. SCESister Chromatide Exchanges) otrzymuje się ZBIOROWĄ NIEŚMIERTELNOŚĆ zarówno flory jak i fauny. I to tylko dzięki temu erotycznemu charakterowi ŻYWINY, oddziedziczyliśmy tak bardzo morfologicznie i geologicznie zróżnicowaną skorupę Ziemi – bo przecież całe wapienne masywy górskie, a także podziemne złoża węgla, fosfatów a nawet i ropy oraz gazu, powstały w minionych epokach geologicznych właśnie z nagromadzenia się szczątków nieśmiertelnych, w sposób zbiorowy, organizmów zarówno auto- jak i hetero-troficznych.

Widziany w tej ekologiczno-geologicznej perspektywie BÓG BIBLII („Bóg” zarówno Starego jak i Nowego Testamentu) ma charakter wyraźnie przeciw-biologiczny, bardzo wyraźnie nienawidzi on ciekawych z natury ZWIERZĄT, wyraźnie drwiących sobie z Prawa Entropii. A zwłaszcza zwierząt w ludzkich skórach, kierujących się w swym działaniu popędem seksualnym i jego platońską sublimacją w postaci dążenia do piękna, fizycznej sprawności oraz wiedzy. „Każdy człowiek chce wiedzieć, z natury” – tak rozpoczyna Arystoteles swą przeciw-bożą „Metafizykę”, podczas gdy „boża miłość” nakazuje nam zachowywać się dokładnie na odwrót, „choć mamy WOLĘ wiedzieć jak najwięcej, sprzeciwmy się temu naszemu ZWIERZĘCEMU INSTYNKTOWI. Zamknijmy oczy, bo WIEDZA NADYMA” (1Kor. 8, 1).

ENTROPIA na poziomie społeczeństwa ludzkiego znamionuje psychiczny bezwład, brak odwagi przeciwstawienia się utartym komunałom, choćby były one najbardziej niedorzeczne i społecznie szkodliwe. By wskazać tutaj na apoteozę najzwyklejszego „luja”, czyli rozmiękczonego umysłowo durnia nie potrafiącego powiązać razem nawet dwóch idei, wychwalanego przez świętego Pawła w sławnym poemacie o „miłości bożej”: „[Luj boży] wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję (1 Kor. 8, 1-8). Ekstrapolując od takiej psychologicznie bezwładnej, „zombie-podobnej” jednostki, do kongregacji (sekty) takich małomyślących (małodusznych) indywiduów, możemy powiedzieć,  że LUD ENTROPII to termin opisujący zachowanie się bardzo specyficznej społeczności która, jak to celnie zauważył Ravage (to słowo po angielsku oznacza Zniszczenie), systematycznie dąży do akceleracji procesów rozpadu ustrojów (oraz jednostek ludzkich) wyżej zorganizowanych, zdolnych do lepszego zrozumienia świata – a zatem i do harmonijnego „włączenia się” w otaczającą je rzeczywistość. (Skądinąd pospolita choroba zwana rakiem, polega właśnie na proliferacji nisko zorganizowanych, konsumpcyjnie bardzo żarłocznych komórek neoplazmy, podbierających soki życiowe innym, wysoko wyspecjalizowanym tkankom organizmu. Na tym procesie wewnątrz organizmowej „walki o byt” polega właśnie „cymes” rozwoju NOWOTWORU LUDZKOŚCI znanego jako Izrael, będący wzorcem dla USA.)

I mamy tego procesu degeneracji zbiorowej inteligencji, pod toksycznym wpływem „boga Izraela”, historyczne przykłady. Jeśli bowiem przed pojawieniem się chrześcijaństwa Grecy powszechnie wierzyli, ze ziemia ma kształt kuli, a greccy geometrzy nawet potrafili obliczyć jej promień z dokładnością bliską pomiarom współczesnym, to po zwycięstwie chrześcijaństwa ta wiedza, zgodnie z wytycznymi „bożej miłości”, na ponad lat tysiąc znikła, jako że w narzuconej prawie wszystkim narodom – za wyjątkiem Chińczyków – żydo-chrześcijańskiej Biblii nie ma ani słowa o tym, że Ziemia jest okrągła jak jakaś bezbożna piłka…

Taka biologiczna degeneracja rozumu jest obserwowalna nie tylko w zakresie elementarnej wiedzy geograficznej. Jeśli bowiem, zgodnie z entuzjastycznym nauczaniem Pawła z Tarsu, staramy się mieć korę mózgową „obrzezaną Chrystusem” (Kol. 2, 11), to i nasze zrozumienie świata robi się CHORE I ZWARIOWANE – jak nie przymierzając dziś w Polsce zrozumienie świata reprezentowane przez „Solidarność”, a w szczególności przez „pogromcę komunistów” Antoniego Maciarewicza. Taką antypoznawczą postawę krytykował już Jezus z Nazaretu, którego nauk w skrytości ducha wyżej wspomniany Paweł nienawidził, zarówno przed jak i po swym nawróceniu. Jezus bowiem w swym nasyconym FILIĄ – czyli ‘głęboką przyjaźnią’ – podejściu do swych uczniów zakazał im ograniczać swe zmysły, bo „oko twoje świecą ciała twego jest” i „gdy ciemność która w tobie jest, jasnością (typu AGAPE) jest, sama ciemność jakąż będzie” (Mat. 6, 22).

Wbrew ubezwładniającym Rozum zaleceniom Agape, da się powiązać ideę NIEZMIENNEGO BOGA ze znanymi Prawami Przyrody. Otóż WSZYSTKIE TE PRAWA, nie tylko FIZYKI i CHEMII ale także BIOLOGII, zachowują się tak jak idealny, bezosobowy „Bóg”: są Wszechobecne, Niezmienne, Wieczne i Wszechmocne.  Agape/Caritas zatem, które według katolickich teologów jest rodzajem wiecznotrwałej miłości „chłodnej”, schodzącej w dół (Szeolu?), jest manifestacją PRAWA ENTROPII, o którym to „bogu jedynym i nie mającym drugiego który byłby podobny do niego” ortodoksyjni Żydzi w modlitwie Kol Nidre z przejęciem deklamują „Pan świata który królował, władał nim stworzone zostało jakieś stworzenie. …On jeden włada w strasznej swej mocy On jest przeszłością i teraźniejszością i On będzie (w przyszłości) w swej wspaniałości.” Ponieważ zaś ENTROPIA jako „BÓG ODWIECZNY”, spontaniczne dąży do degradacji, zniszczenia wszystkich bardziej złożonych przedmiotów, więc nie dziwota, że „My Żydzi [LUD ENTROPII], my, niszczyciele, pozostaniemy niszczycielami na zawsze.” Gdyż jak się czci ENTROPIĘ, to naturalnym jest, że się samemu stara działać w świecie tak jak nakazują to „odwieczne” przykazania ŻYDOWSKIEGO BÓSTWA ROZUMU OBRZEZANIA.

3. „Luj” Jakub-Izrael to OSOBOWY BÓG-IDOL, który stał się „Bogiem” Świata Zachodu

Jak to słusznie się upiera mój korespondent z KUL, dr Zbigniew Pańpuch, specjalizujący się w zrozumieniu pojęcia „cnoty” (virtus/arete) wśród starożytnych Hellenów, osobowy „bóg stwórca” (z małej litery) też istnieje i też działa w świecie. Powstanie tego „boga osobowego” izraelitów nie odbiegło od zasad powstawania w starożytności innych bogów. Otóż sławne osobistości, poprzez proces ich mitologizacji, w wyobraźni społecznej z czasem nabierały charakteru bogów. Tak było z hinduskim Buddą, tak było z „naszym” Jezusem z Nazaretu, a w antycznym Rzymie Senat po śmierci cesarza debatował czy był on godny zaliczenia w poczet bogów. U izraelitów takim „bogiem stworzonym” stał się Potężny Jakub-Izrael. Od tego to Patriarchy rzeczony Naród Wybrany rozpoczął swą, wysoce zindywidualizowaną, historię wojowniczego „parcia na żłób”, jak to się elegancko dziś w Polsce nazywa.

„Umiłowany przez Boga” Jakub w istocie miał wszystkie cechy pospolitego „luja” (menela, łobuza, cwaniaka) żyjącego dla ENTROPII, polegającej na możliwie bezwysiłkowym uzyskiwaniu Doniosłych Ekonomicznych Efektów. Pisałem o tej specyficznej „plebejskiej” osobowości w krótkim eseju „Otium i negotium” przed 17 już laty: Według Biblii (Rdz. 25, 27) Ezaw był zręcznym myśliwym, żyjącym w polu. Jakub zaś był człowiekiem spokojnym, mieszkającym w namiocie. Izaak miłował Ezawa, bo ten przyrządzał mu ulubione potrawy z upolowanej zwierzyny. Rebeka natomiast kochała Jakuba.” … Ten zachowujący się jak staropolska, wojskowa ciura Jakub był w istocie niezwykle przedsiębiorczy: by zdobyć pożądaną przezeń gospodarkę wyłudził prawa pierworództwa od swego brata i oszukał ojca; by zarobić na upragnioną przezeń żonę prze kilkanaście lat tyrał u oszukańczo kupczącego swymi córkami, swego wuja, pasterza Labana. … W starożytności ludzi pokroju Jakuba określano jako negotium (przedrostek neg oznacza zaprzeczenie), czyli ludzi interesu – stąd pochodzi uwielbiane dzisiaj słowo negocjować, czyli kupczyć, handlować. …

Ten opis założyciela plemienia Izraela przeciwstawiłem podówczas, 17 lat temu, opisowi ”Jego starszego brata-bliźniaka Ezawa, który to wyraźnie gardzący gospodarką “nierób” był typem starożytnego arystokraty, określanego po łacinie jako otium (“najlepsi”, po grecku aristos) … Ezaw oczywiście na swe żony – które znajdywał wśród obcych Izraelowi plemion – nie musiał zarabiać, gdyż na niego, jako na mężczyznę “kompletnego”, kobiety same leciały”. Późniejsza ma praca ze studentami przy analizie „Dialogów” Platona nasunęła mi skojarzenie, że pełne wigoru „ciepłe” – a nawet „gorące” – zachowanie się tegoż „przeklętego przez boga” Ezawa prawie dokładnie pokrywa się z opisem Erosa  z dialogu „Fajdros”: helleński bowiem Eros „goni za tym co piękne i co dobre, odważny, zuch, tęgi myśliwy, zawsze jakieś wymyśla sposoby, do rozumu dąży, dać sobie rady potrafi, … Jest filozofem, który dąży do miłości – tego co piękne, ponieważ taka jest jego natura.” Porównując te utwory literackie antycznych Aten oraz świątyni Syjonu, nietrudno zrozumieć narzekanie niemieckich filozofów wieku XIX-go – a zwłaszcza Fryderyka Nietzsche – że wzorujące się na idolu Biblii „chrześcijaństwo dało erosowi do picia truciznę, a chociaż z jej powodu nie umarł, przerodził się w wadę” (Benedykt XVI w „Deus Caritas Est” z 2005 roku.)

Ale patrzmy do czego dążył opisany w Biblii Jakub, bo do tego samego celu dążą i dziś wszystkie narody, które pozostają pod urokiem Pisma Świętego. Otóż bardzo wyraźnym celem życia tego „żydowskiego wzorca osobowości” było zabezpieczenie sobie komfortowego bytowania, z dala od wszelkich niebezpieczeństw jakie przedstawia przebywanie w otwartych przestrzeniach. W tym celu Jakub zawarł tak zwane „Przymierze z bogiem” polegające na wspólnym biznesie „ja będę wychwalał cię, boże, a ty będziesz mnie gloryfikował i bronił od wszelkich zagrożeń”. Podobnie komercyjny charakter miały i inne przedsięwzięcia tego „wypchanego bogiem” sprytnego oszusta, jak chociażby zakup wymarzonej żony. W sumie POTĘŻNY JAKUB był „ojcem chrzestnym” (ang. Godfather) Trójcy Świętej Wartości, które już 35 lat temu, w paryskiej „Kulturze” określiłem jako TPD: Technika-Pieniądz-Dupa. (Patrz eseje, po polsku i po angielsku, na ten zachwycający „boży” temat; poprzedzającym wyczyny Jakuba, „Bogiem Ojcem” Narodów Wybranych jest oczywiście Abraham, założyciel nie tylko żydowskiej, ale i mahometańskiej, tradycji handlu ponętnymi ciałami najbliższych im osób; z kolei technikę likwidacji wrogów Izraela z bezpiecznej odległości rozwinął potomek Jakuba, gangster Dawid. Jego nowocześni naśladowcy zaczęli używać do tego celu broni palnej, a ostatnio nawet i precyzyjnie naprowadzanych na cel dronów. I pomyśleć, że historiami takich to „lujów bożych” napełnia głowy swych wiernych, od 17 już wieków, czyli od likwidacji herezji Marcjona, chrześcijański kler, bardzo wyraźnie dotknięty chorobą ENTROPII, czyli pobożnej bezmyślności.)

Oczywiście dla wyznawców kultu TPD, którzy wraz z upowszechnieniem się wynalazku druku i czytelnictwa Biblii „rozmnożyli się jak gwiazdy na niebie”, największym zagrożeniem jest propaganda poza-komercyjnych zachowań się biblijnego Ezawa, odpowiednika pogańskiej arystokracji, z którą zresztą utrzymywał on przyjacielskie kontakty. Wymieńmy te Trzy Przestępcze – wobec „boga Izraela” – zachowania się Erosa-Ezawa: 1. Propagował on „życie jak ptaki niebieskie”, nie siejąc ani orząc, gardząc nawet komfortowym domostwem; 2. Gwałcił Najświętsze Prawa Izraela poprzez (współ)życie z kochankami z obcych plemion, mogących zagrozić wyjątkowości GNIOTA Państwa Izrael, znanego także jako Imperium Mamona; i 3. Bezbożnie dążył do w miarę racjonalnego zrozumienia świata, opartego na „bezbożnym” przekonaniu, że wiedza jest czymś z definicji dobrym – i to dobrym nie tylko dla CAŁEJ ludzkości, ale i dla CAŁEJ Przyrody, znienawidzonej przez czcicieli Potężnego, swą Ślepotą, Jakuba-Izraela. Ezaw, znany także jako Edom (Adam), trwał zatem w najgorszym z grzechów, za który „bóg” pokarał Adama wypędzeniem z Raju. Kult jak najszerzej pojętej Wiedzy (w sensie sapientia) odróżnia bowiem LUDZI MĘŻNYCH, którzy sapere aude (odważają się rozumować), od ZNIEWIEŚCIALYCH – jak Żydzi według Spinozy – LUDZI ENTROPII, bezmyślnie akceptujących wszystko co im „bóg” do głowy nafajdać raczył.

4. Jakubowo-paulińsko-kartezjańskie „sprzysiężenie ślepców” przeciw homo sapiens

By zaś już nigdy „przeklęty zwierz Ezaw” nie zagroził samo-zamykającym się, w swych „klatkach z dobrobytem”, czcicielom Entropii zwanej także Mamoną, funkcjonariusze „Pana Świata” – czyli Globalnej dziś Oligarchii – robią wszystko, aby ludzie ograniczali swe potrzeby duchowo-fizjologiczne do gromadzenia coraz bardziej przypominających zwykle śmiecie, tak zwanych bogactw materialnych. Nie odrywając przy tym wzroku od obecnie już plazmowych, cyfrowych ekranów, na których bez przerwy „tańczą”, odpowiednio uszminkowane, TPD idole. Najważniejszym jednak zadaniem tych „funkcjonariuszy Pana” jest takie ZAKŁAMANIE ŚWIATA NAUKĄ, aby nikt nie odważył się już zauważyć, że praktykowane obecnie z coraz większym zacietrzewieniem, samo-zamykanie się burżuazji w komfortowych domostwach (także tych samobieżnych, wyposażonych w motor, zazwyczaj spalinowy) musi – i to absolutnie – prowadzić do tejże burżuazji zbrzydnięcia, zbżydnięcia połączonego z umysłową atrofią, przy której wiara dawnych chrześcijan, że Ziemia jest płaska, jest dziecinną bzdurką. Ludowi „bożemu” bowiem chodzi o TOTALNE WYNISZCZENIE gatunku homo sapiens, na wzór systematycznego wyniszczenia bezbożnych, nie nawykłych do mieszkania w komfortowych domach Indian, wilków oraz bizonów w Ameryce Północnej.

I tutaj mamy najnowsze osiągnięcia Globalnego USraela (tandemu USA-Izrael, wraz z ich koloniami) na polu robienia „wody z mózgów” praktycznie wszystkim narodom.

 Francuski pedagog, Jean-Paul Brighelli, nazwał nowy „otwarty” styl edukacji, zakulisowo promowany przez OSI (ponadnarodową żydowską Fundację Sorosa) „Fabryką kretynizmu” (La Fabrique du crétin). Republikańskie instytucje powszechnego nauczania systematycznie bowiem zostają zamieniane, zarówno we Francji jak i w Polsce, a także i w Rosji, w fabryki ludzi przygotowywanych „taśmowo” do funkcjonowania tylko w zakresie bardzo wąskich specjalności, przy obsłudze „klatek z szczęściem” dla Wybranych. Takie, obecnie coraz powszechniejsze, „Nauczanie ignorancji” (jest to tytuł innej książki na ten temat, napisanej niedawno przez Jean-Claude Michea), widziane w perspektywie tysiącleci, jest niczym innym, jak kontynuacją „bożego programu odmóżdżenia ludzkości” sformułowanego przez Pawła z Tarsu. Buńczucznie on bowiem zapowiedział, chciwym ignorancji, antycznym chrześcijańskim menelom, że „niczego nie chcę znać śród was tylko Chrystusa i to ukrzyżowanego”. I zrobił na tej swej docta ignorantia, wyuczonej u stóp rabina Gamaliela, karierę najpoczytniejszego pisarza wszechczasów. Co już w samym sobie jest bardzo podejrzane, jako że według arystokraty Platona „to co jest bardzo popularne, to z definicji jest przestępcze”.

 Głoszony bowiem przez tego nieugiętego nienawistnika nauk Jezusa, kult krzyża na którym tego niechcianego w  Izraelu proroka udało się ponoć powiesić, jest przecież dla wszystkich osób samodzielnie myślących ostrzeżeniem, że podobny los może i ich spotkać. I co więcej, że ich sponiewierane truchła, podobnie jak wizerunki wiszącego na krzyżu Jezusa, mogą zostać cynicznie wykorzystane przez naśladowców Apostoła Pawła do szerzenia dokładnie tych plag, które ludzie virtus naiwnie próbują zwalczać. Bo z nie ukaranego zła, jakim było zamęczenie prawdomównego człowieka, tylko jeszcze większe zło mogło w przyszłości powstać. I powstało, by wskazać tutaj jak systematycznie inkwizytorzy Kościoła palili na stosach – zgodnie z „bożym” Prawem – heretyków kwestionujących ich coraz bardziej durne i filo-kryminalne Dogmaty. (W Polsce spotkało to Kazimierza Łyszczyńskiego w XVII wieku.)

Już bardzo dawno temu w polskiej „Polityce”, jeszcze z mottem „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się” czytałem, że w praktyce rola Kościoła Katolickiego w dziejach świata sprowadziła się do promocji POSTĘPU TECHNICZNEGO (element „T” w kulcie Trójcy  TPD). W ramach tego postępu pojawiła się „katolicka” – czyli powszechna – idea Kartezjusza, że organizmy żywe to tylko maszyny, działające na zasadzie wynalezionego podówczas zegarka. I jak zauważa to Władysław Tatarkiewicz w swej „Historii filozofii”, takie uwłaczające lubiącym się kochać zwierzętom, „katolickie” widzenie przyrody ożywionej stało się potężnym motorem rozkwitu nauki w czasach nowoczesnych. A przy okazji zupełnie zagubiła się differentia specifica między żywym a nieżywym, Erosem i Agape, czyli zasadnicza różnica między Uszlachetniającym Tropizmem Ustrojów Ożywionych a „ściągającym w dół” Prawem Entropii. Co jest katastrofą umysłową o wiele poważniejszą, niż dawna wiara chrześcijan, że Ziemia jest jak placek płaska. W „pogańskich” Atenach bowiem dobrze widziano, że żywina (zoon) ma własności przekraczające możliwości ciał martwych i że „ciała zmartwychwstanie” to chorobliwy bełkot żydowskiego oszusta. Udającego pobożność „luja” robiącego karierę „wikarego Chrystusa” wśród umysłowych meneli i spekulantów, z których wielu zostało biskupami, jak ten sławny retor, Augustyn z Hippony (patrz Tractatus…)

Każdy, który cokolwiek miał wspólnego czy to ze sportem czy to z nauką, doskonale wie, że jak się organizm ćwiczy, nie pozwalając mu na zbyt wygodne życie, to organizm – a także komenderujący nim umysł – się rozwija, sprzyjając pojawianiu się coraz bardziej pięknych, zarówno indywidualnych jak i społecznych, postaw. Dawniej wiedziano też, że nie należy zbytnio bać się „dzikości” nie ucywilizowanej Przyrody, jako że „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. A ta własność naszych organizmów pozwala ludziom, w wieku dojrzałym, bez większych trudności funkcjonować przez dziesiątki lat w homeostatycznej harmonii z otoczeniem, początkowo wydającym się być bardzo wrogim. Później, już w okresie Renesansu, tę rzymska maksymę ludzi virtus (męstwa) ojciec nowoczesnej farmacji Paracelsus przerobił na maksymę „każda substancja w zależności od jej dozy, jest lekarstwem albo trucizną”. Przy czym dotyczy to i arszeniku i rtęci i nawet zubożonego uranu, którego tak strasznie się boi mój kolega Piotr Bein. Zaś w epoce Oświecenia, nienawidzący Biblii, francuski przyrodnik Jean Baptiste de Lamarck uogólnił te wcześniej znane maksymy w PRAWA BIOLOGII. Zgodnie z nimi nie-krytyczne uszkodzenia tkanek powodują, nieznaną w świecie maszyn, tych tkanek regenerację z nadkompensacją, stanowiącą PODSTAWĘ ROZWOJU zarówno fizycznego jak i umysłowego zoon, w tym i ludzi.

I tylko przez re-odkrycie tych pracowicie dziś zapoznanych PRAW PRZYRODY, w świetle których po prostu obłąkanymi okazują się być biblijne rojenia, o możliwości powrotu do „raju” fizjologicznych potrzeb wiecznego zaspokojenia, mamy szanse na uwolnienie się, z dobrze udokumentowanego przez Marcusa Ravage przed 84 już laty, „planu boga w formie USA” GATUNKU HOMO SAPIENS TOTALNEGO Z LICA ZIEMI WYSZCZUCIA.

Posted in genetyka bio-rozwoju, Obce teksty, POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

SYNDROM ŚLEPEGO ZEGARMISTRZA (wstęp po polsku)

 

SYNDROM ŚLEPEGO ZEGARMISTRZA

Marek Głogoczowski (1999)

Streszczenie

     Już dość dawno temu niemiecki filozof Martin Heidegger zauważył, iż nauka nie myśli. Do tej obserwacji warto dodać opinię angielskiego socjologa Michaela Thompsona, twierdzącego że w dziedzinie nauk o życiu mamy do czynienia z systematycznym odsuwaniem wiedzy od prawdy o świecie. Jeszcze dalej w swej krytyce posunął się znany amerykański lingwista Noam Chomsky. Twierdzi on, iż nowoczesne teorie naukowe i społeczne stały się po prostu narzędziem zniewolenia oraz eksploatacji – zarówno społeczeństw jak i zasobów przyrody – przez liberalno-rabunkowe “elity”, w znacznym stopniu mowywowane w swym zachowaniu przez nauki społeczne Starego Testamentu.

  Autor niniejszego opracowania idzie śladem przetartym przez tych właśnie, krytycznie nastawionych do współczesnej rzeczywistości, badaczy. Dokumentuje on wpływ Pisma Świętego – szczególnie cenionego w krajach anglosaskich jako źródło wiedzy oraz etyki – na rozwój nowoczesnych wyobrażeń o biologii. Dokładna bowiem analiza metodologiczna wskazuje, ze najbardziej obecnie modne, ultra-darwinowskie teorie rozwoju życia są prostym, logicznym rozwinięciem staro testamentowej koncepcji “stwarzania z niczego” rozmaitych gatunków samo powielających się bio-automatów. Z punktu widzenia klasycznej filozofii, teoria darwinowska – a zwłaszcza jej najnowsze, bardziej uagresywnione i wysterylizowane z ograniczeń rozumowych wersje – są kolejnymi mutacjami, o charakterze przystosowawczym, starożytnego “wirusa umysłu” zwanego meme, postulującego powstawanie świata ex nihilo. Tym samo powielającym się, a jednocześnie i ubezmyślniającym “wirusem stworzenia z niczego”, został w okresie niewoli babilońskiej zatruty Stary Testament, dostarczając w ten sposób niemałych zysków organizującym kult Stworzenia z Niczego kapłanom.

  By uwolnić się od wywołanej inwazją wirusów klasy meme zaćmy poznawczej – którą to, znaną historycznie zaćmę warto określić Syndromem Ślepego Zegarmistrza-Stworzyciela – autor proponuje oczyszczenie (“odwirusowanie”) umysłów za pomocą metod logiki oraz fizyki klasycznej. Dla zwiększenia wyrazistości argumentacji znaczna część obecnej pracy ujęta została w formę klasycznego, platońskiego dialogu. Analizowane są w nim podstawowe tezy popularnonaukowej książki Ślepy Zegarmistrz pióra angielskiego pisarza Richarda Dawkinsa. Dzięki zastosowaniu wymienionych powyżej, znanych już w starożytności narzędzi poznawczych, autorowi udaje się odsłonić, spod systematycznie zatruwającej nasze umysły, darwinowsko-biblijnej indoktrynacji, podstawowe prawa biologii – a zatem i prawa fizjologii oraz psychologii – sformułowane przez Arystotelesa, Lamarcka oraz Jean Piageta. Co jest celem niniejszej pracy.

Wykaz biblijnych źródeł darwinizmu

1. Logicznym następstwem realizacji zawartego w Księdze Rodzaju bożego nakazu mnóżcie się i napełniajcie ziemię, jest przerost ilości istot żywych nad możliwością ich wyżywienia przez ograniczoną w swych rozmiarach Ziemię. Taki nakaz musi prowadzić do wewnątrz-gatunkowej walki o byt, którą “odkrył” anglikański pastor Thomas Malthus. Z tej “walki” Karol Darwin uczynił podstawę doboru naturalnego w swej teorii ewolucji.

2. Dorzucona do oryginalnego darwinizmu na początku XX-go wieku, koncepcja Augusta Weismanna, postulująca istnienie jakościowo odmiennych substancji biologicznych somy i germenu, ma swój pierwowzór w przyrodniczej myśli św. Pawła zawartej w I Liście do Koryntian: A to co siejesz nie jest przecie ciałem (czyli somą) które ma powstać, lecz gołym ziarnem (czyli germenem) … Bóg daje każdemu z nasion ciało jakie chce, każdemu nasieniu właściwe jemu ciało – 15, 36-38. Zalążek – czyli germen – idei takiego właśnie podziału znajduje się już na pierwszej stronie Genesis, 1, 11-12. Tak jak dzisiaj, dla biologów molekularnych, przedmiotem kultu są geny, tak dla starożytnych Żydów ich własne nasienie miało znaczenie sakralne – patrz historia Onana oraz rytuały oczyszczania – Kpł. 15, 14nn.

3. Według tez, dołączonych do (neo)darwinizmu w połowie XX-go wieku, nowe odmiany istot żywych powstają dzięki losowym mutacjom germenu, czyli nasienia. Taka idea stwarzania nowych odmian pokrywa się z często powtarzaną w Biblii ideą, że w przypadku zjawisk ściśle stochastycznych – czyli losowych – o losie decyduje Bóg. (Patrz  Joz. 7,12nn; 14,2; Sm. 10, 20nn; 14,40nn; Jon. 1,7nn; Ps 16,33; Dz. 26.)

 4. Pierwowzór neodarwinowskiej idei, że z dziedzicznych ułomności, jakimi są mutacje, powstają nowe, lepiej przystosowane do środowiska odmiany i gatunki, możemy znaleźć w charakterystycznej dla całej kultury judeochrześcijańskiej myśli św. Pawła, zawartej we wzmiankowanym Liście do Koryntian: sieje się niechwalebnie (nasienie ewidentnie kalekiej idei) – powstaje chwalebne (ciało nowej, światowej religii względnie nauki); mamy tutaj analogię do poznawczych pomysłów kabały, omawianych w Dialogu XIII.

 Ponieważ neo (i ultra) darwinizm sprowadza się do doboru naturalnego (1) ciał powstałych z losowo stworzonych odmian nasienia (3) więc całość dzisiejszych konceptów ewolucji można logicznie wyprowadzić z kilku zaledwie zdań zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. Są to teorie poznawczo zupełnie “puste”, oddziaływująca mistycznie na lud jak ukryte przed okiem laików, puste wnętrze jerozolimskiej Świątyni. I tak jak Pompejusz, który został w starożytności znienawidzony przez kapłanów Izraela za publiczne odsłonięcie “tajemnicy” Świątyni, tak i dzisiaj uczymy się nienawidzić tych, którzy publicznie odsłaniają “tajemnicę” totalnej bezmyślności darwinowskich nauk o życiu…

 Wstęp

Opinia Ksenofonta o Sokratesie, zawarta w jego Pamiętnikach:

Nie szukał on bynajmniej w jaki sposób powstało to, co filozofowie nazywają światem, ani za pomocą jakich koniecznych praw przebiegają zjawiska astronomiczne, wskazywał nawet, ze jest wariactwem zajmowanie się tymi sprawami. On badał czy ci myśliciele wystarczająco głęboko poznali nauki o człowieku aby być godnym zajmowania się badaniem kosmosu.

 Od momentu rozbudzenia się ludzkiej wyobraźni, który to moment nastąpił prawdopodobnie we wczesnych czasach prehistorycznych, mędrcy oraz szamani, znajdujący się na czele struktury plemiennej, zwykli konstruować najrozmaitsze (zazwyczaj przydatne dla usprawiedliwienia ich własnych interesów) mity dotyczące powstania Kosmosu a także i powstania gatunku ludzkiego. Do trwających do dzisiaj wytworów tej mito-twórczości należy niewątpliwie sumeryjski mit o Stworzeniu Świata przez boga Marduka, który to mit, najwyraźniej przyswojony przez późniejsze, semickie opowieści biblijne[1], przetrwał w zachodniej kulturze masowej aż do naszych czasów, zwłaszcza wśród tak zwanych “kreacjonistów”, dominujących szczególnie w kulturowym “pasie biblijnym” (ang. Bible belt) Środkowego Zachodu Stanów Zjednoczonych.

Do tej samej klasy mito-twórczości należy platoński mit o powstaniu świata, który to mit rozwinął Platon w dialogu Timajos. Według niego, świat został stworzony w doskonałym (dla jego piękna) kształcie kuli przez rozumnego i dobrego – a zatem wolnego od jakiejkolwiek zazdrości – Stwórcę, starającego się postępować zgodnie z Nieśmiertelnymi Ideami Piękna, Prawdy oraz Dobra. Produkcja “pożytecznych mitów”, dotyczących powstania Świata oraz Człowieka, przez uczonych oraz filozofów (by nie powiedzieć szamanów) trwa i w czasach współczesnych. Sławny amerykański paleontolog oraz eseista, Stephen J. Gould opisał w ten sposób najnowsze, charakterystyczne dla samego końca wieku XX-go, trendy anglosaskiego, ewolucyjnego mitotwórstwa[2]:

Ruch na rzecz ścisłego konstrukcjonizmu, rodzaj samodzielnie stylizowanej formy darwinowskiego fundamentalizmu, nabrał pewnego znaczenia w całym wachlarzu dyscyplin naukowych, od angielskiego, biologicznego matecznika Johna Maynarda Smitha, do bezkompromisowej ideologii (chociaż w pełnej wdzięku prozie) jego ziomka Richarda Dawkinsa, do równie wąskich i jeszcze bardziej przemyślanych pism amerykańskiego filozofa Daniela Dennata.   Co więcej, pojawiła się obecnie szersza grupa ścisłych konstrukcjonistów, charakteryzująca się dokonywanymi w specyficznym stylu, dość agresywnymi wysiłkami mającymi na celu “zrewolucjonizowanie” studiów ludzkiego zachowania zgodnie z darwinowską, niezwykle prostą i wąską “psychologią ewolucyjną”. …Mój kolega Niels Eldredge, w swej ostatniej książce Reodkrywając darwinizm określa na przykład ten skoordynowany ruch jako ultradarwinizm. Niezależnie od mnogości spraw, którymi się przedstawiciele tego ruchu zajmują, ultradarwiniści podzielają przekonanie, że dobór naturalny reguluje wszystko w procesie ewolucji, jako uniwersalny wynik, oraz ostateczne potwierdzenie, wszechobecności tegoż (ślepego) doboru.

Spośród autorów cytowanych przez S.J. Goulda, na język polski był tłumaczony tylko Richard Dawkins i jego książki Samolubny gen oraz Ślepy zegarmistrz już tylko swymi, antropomorfizującymi procesy ewolucyjne tytułami, na pewno wzbudziły zainteresowanie wśród żądnych naukowych nowinek kręgów intelektualnych w Polsce. Niezależnie od przemożnego – i skoordynowanego, jak zauważa to chociażby cytowany powyżej Niels Eldredge – wpływu kultury ultra darwinowskiej, na Kontynencie europejskim obserwuje się obecnie wzrost zainteresowania filozofią antyczną, co przejawia się chociażby w dość spontanicznym powstawaniu rozmaitych “kawiarni filozoficznych”. Byłoby zatem interesującym przedyskutowanie na nowo, przy użyciu dialektycznej metody filozofii klasycznej, głównych konceptów dotyczących powstania oraz ewolucji świata ożywionego. Jak bowiem sugeruje to już sam tytuł książki wymienionego przez Goulda, Daniela Denneta, Niebezpieczna idea Darwina (Darwin’s Dangerous Idea) może bowiem dla nas samych przynieść bardzo cierpkie owoce… 

Hypothesis non fingo – czyli bez-Rozumowy model nauki 

Nauki ścisłe, a także i te, okślane jako Geistwissenschaften, czyli nauki o kulturze duchowej, rozwijały się zawsze za pomocą kolejnych asocjacji czyli skojarzeń. Odkrycie Pitagorasa polegało na skojarzeniu pewnej prostej formuły matematycznej z długością boków w trójkącie prostokątnym, tak zwana gematria, rozwinięta szczególnie przez żydowskich kabalistów, polegała na mniej lub bardziej twórczym kojarzeniu ciągów liczbowych z poszczególnymi określeniami słownymi[3]. Także odkrycie Galileusza, dotyczące spadania jednostajnie przyspieszonego, polegało na prostym skojarzeniu odległości, przebywanej w ciągu jednostki czasu przez swobodnie spadające ciało, z kwadratem czasu jego spadania. Głębszego uzasadnienia prawa odkrytego przez Galileusza dokonał Izaak Newton, formułując ogólniejsze już prawo przyciągania grawitacyjnego. Jak zauważa to Andrzej Wierciński, na rozwój ówczesnych, matematycznych sformułowań praw fizyki niemały wpływ miały asocjacyjne praktyki kabały[4], będącej czymś w rodzaju para-nauki, ograniczającej się do czysto liczbowych – a nie strukturalno-modelowych – ujęć rzeczywistości. Te “statystyczne”, mające zaimponować czytelnikowi samą wielkością wymienianych liczb, ujęcia rzeczywistości (jakżesz modne chociażby w dzisiejszej ekonomii) występują już w Księdze liczb Starego Testamentu i ich ślad znajdujemy także w Testamencie Nowym, w “Objawieniu” św. Jana, gdzie po raz pierwszy pojawia się liczba bestii – 666.

Pozostający pod takim właśnie wpływem kulturowym Izaak Newton[5] nie miał w zwyczaju zapytywać, z jakich to, głębszych przyczyn przebieg niektórych, wyidealizowanych zjawisk fizycznych da się ująć za pomocą formuł matematycznych. Jego słynne stwierdzenie Hypothesis non fingo (nie robię hipotez) stało się – jak to celnie zauważył francuski matematyk RenŽ Thom w artykule “(Epistemologiczny) kryzys nauki”[6] – zasadą pracy naukowej dla całych rzesz póżniejszych techników oraz stastystyków, niezbyt motywowanych do tego,  by sprawdzać czy stosowane przez nich “wzory empiryczne” mają jakieś głębsze uzasadnienie w strukturze badanej przez nich materii. W naukach technicznych inżynierom wystarcza zazwyczaj fakt, że używany przez nich wzór zezwala na obliczenia z wystarczającą dla danej konstrukcji granicą błędu.

Proste, nie zwracające w ogóle uwagi na wewnętrzną strukturę badanych zjawisk, skojarzenia wzorów matematycznych z zachowaniem się organizmów żywych, zaczęto na szerszą skalę stosować już wieku XVIII. Najwybitniejszą postacią tego ruchu (para)naukowego był anglikański duchowny – a jednocześnie i ekonomista – Thomas Malthus, który w Eseju o ludności, na podstawie statystycznych obliczeń, wskazujących na geometryczny w tym okresie wzrost ludności Anglii, wyciągnął logiczny wniosek, że w sytuacji o wiele mniejszego w tym okresie tempa wzrostu zasobów żywnościowych, musi dojść do sławnej “walki o chleb” wewnątrz ekspandującej populacji Wysp Brytyjskich.

Pomimo, iż ustalone na podstawie takich obliczeń “Prawo Malthusa” okazało się nie mieć żadnego pokrycia w ówczesnej, angielskiej sytuacji żywnościowej – wewnętrzne niedobory skompensowano skutecznie za pomocą importu zboża – to panujący podówczas w Anglii, liberalny nastrój międzyludzkiej “walki o byt” spowodował, iż to “pozorne prawo” zostało z chęcią zaakceptowane – jako podstawowe prawo natury – przez opiniotwórcze kręgi społeczne. Za pomocą popartych obliczeniami formuł naukowych udało się bowiem usprawiedliwić najbardziej podłe zachowania się w świecie (monopol na handel niewolnikami, “królewskie” zezwolenie na handel opium) wyłamującej się wtedy z pod etycznych ograniczeń średniowiecznego chrześcijaństwa, liberalnej, angielskiej burżuazji.

Tworzenie “praw naukowych”, odzwierciedlających – a jednocześnie i ugruntowujących – li tylko “wolnorynkowe” (czyli burżuazyjne, jak to się dawniej mówiło) wyobrażenia o świecie, stało się z czasem coraz bardziej popularne. W końcu doszło do sytuacji, że te kręgi uczonych, które zaczęły się specjalizować w naukach o życiu, zaprzestały w ogóle dociekań mających na celu sprawdzanie, czy przypadkiem fundamenty, na których zbudowany został ich naukowy prestiż, nie są po prostu emanacją najzupełniej powierzchownych – a zatem, według Platona, kryminogennych – mniemań o świecie określanych przez starożytnych Greków jako doxa. Ta niechęć do myślenia w kategoriach szerszych – do którego to myślenia środowisko naukowe jest niejako zobowiązane – zauważył już na początku obecnego wieku niemiecki filozof Martin Heidegger. Jego opinia o ówczesnym, naukowym establishmencie Die Wissenschaft denkt nicht - nauka nie myśli – winna i dzisiaj być szerzej rozpropagowana, zwłaszcza jako krótki, ale za to istotny komentarz do współczesnych, popularnonaukowych książek takich jak  Przypadek i konieczność J. Monoda czy  Ślepy zegarmistrz R. Dawkinsa.

Dlaczego jednak nikt z liczących się w kręgach naukowych autorytetów nie oponuje przeciw “wolnorynkowemu” zalewowi wyraźnie pseudonaukowej literatury, głoszącej że coś takiego jak Rozum po prostu nie istnieje we Wszechświecie? Przecież nie dystansując się od tak ewidentnie niedorzecznej tezy, entuzjaści tego typu literatury w milczeniu godzą się, że i oni sami są pozbawieni Rozumu. Co więcej, obniżając poziom swych dociekań do pospolitych, przed-rozumowych spekulacji, nauki o życiu stały się niezwykle podatne na poznawczą manipulację, związaną z jak najbardziej przyziemną grą interesów z pod znaku liczby “666” (która to liczba kabały, w interpretacji prof. Wiercińskiego oznacza “totalnie skomercjalizowaną religię”). Na to niebezpieczne zjawisko zwrócił uwagę już blisko dwadzieścia lat temu angielski socjolog i alpinista Michael Thompson przy okazji publicity jakie towarzyszyło lansowaniu na rynku angielskim książki J. Monoda Przypadek i konieczność:

Monod ekstrapoluje od biologii molekularnej, kodu genetycznego i przypadkowego pojawiania się mutacji do całego wszechświata i dochodzi do konkluzji, że przypadek jest głównym prawem natury. Ekstrapolując wciąż dalej, od natury do ludzkiej natury, argumentuje że człowiek potrzebuje wartości, ale obecnie, dzięki biologii molekularnej, wie że ich nigdy nie będzie posiadał. Ale czy ten rodzaj argumentu, od natury do ludzkiej natury, jest ważny? …Antropolog jest zainteresowany rywalizującymi oraz skonfliktowanymi poglądami na stworzenie, proponowanymi przez różnych specjalistów, nie ze względu na ich prawdę lub fałsz, których i tak nie jest w stanie ocenić. Interesuje go natomiast zdolność wyznawców tychże poglądów do przekonywania innych za pomocą odpowiedniej retoryki, ich zdolność do pozyskania nowych adeptów oraz do zwiększenie swego autorytetu. Z tego powodu jeśli Monod, argumentując od natury do ludzkiej natury, postawił wóz przed koniem, nie powinniśmy wnioskować iż jest on naiwnym w dziedzinie transportu, ale że dokonał on przebiegłej i przemyślanej zagrywki pokerowej mającej na celu podniesienie naukowego statusu biologii molekularnej. W tej zaś mierze, w jakiej jego postępowanie okaże się być skutecznym, my będziemy przekonani że wóz ma jechać przed koniem i przez wszystkie te lata mieliśmy nasz (naukowy) zaprzęg ustawiony tyłem do przodu[7].

Historia ostatnich kilkunastu lat wskazuje, że pomimo sporadycznych prób ustawienia nauk o życiu w sposób logicznie spójny, głosy takie jak cytowanego tutaj M. Thompsona są systematycznie wyciszane, a i autorowi obecnej tezy zdarzało się po wielokroć słyszeć, że kwestionowanie “świętej” (dla neodarwinistów) zasady całkowitej przypadkowości mutacji przystosowawczych to jest po prostu naukowe samobójstwo, porównywalne z próbą kwestionowania dziewictwa NM Panny. (Skądinąd, oba wierzenia mają podobną genetyczną podstawę: tak jak chromosom Y pojawił się w płodzie NMP za sprawą Ducha Świętego, tak i mutacje przystosowawcze pojawiają się, w odpowiednich momentach historii, za sprawą podobnego Fatum, czyli mówiąc inaczej, Ducha Zjawisk Stochastycznych.)

Kulturowe dziedzictwo starożytnych “szkół nie-widzenia”

 Skąd jednak się wzięła wiara w to, że genetyczne mutacje – w wieku XIX określane jako “zmienność dziedziczna”[8] mogą się pojawiać tylko na drodze genetycznych przypadków, czyli czegoś w rodzaju “złamań nogi” stuktury kwasów nukleinowych? Dlaczego, jak to podkreśla Richard Dawkins w swym, szeroko rozreklamowanym “Ślepym Zegarmistrzu”, uznanym (przezeń) autorytetom w zakresie nauk o życiu nie wydaje się możliwym, aby organizmy samodzielnie dokonywały odpowiednich mutacji przystosowawczych? Dlaczego w końcu, przez blisko czterdzieści lat pomijano milczeniem dowody na nie-losowe mutacje ziaren kukurydzy, za których odkrycie Barbara McClintock otrzymała Nagrodę Nobla dopiero w roku 1983?

By odpowiedzieć na te zasadnicze pytania, należy przesunąć nasz aparat skojarzeniowy z dyscypliny biologii molekularnej aż do dziedziny tak odległej jak prace religioznawców i psychoanalityków, omawiających historyczne zachowania się elit intelektualnych charakterystycznych dla naszej własnej, judeo-chrześcijańskiej kultury. Jak przypomina to chociażby Wilhelm Reich w książce Mordercy Chrystusa, juz w starożytnym Izraelu istniały najzwyklejsze, otoczone znacznym społecznym prestiżem, “szkoły nie-widzenia”[9]. Opracowane przez te szkoły, faryzejskie metody “selektywnej ślepoty” – potępione zresztą bardzo przez Jezusa w Ewangeliach – odrodziły się z czasem w krajach chrześcijańskich, zwłaszcza w oczarowanych Biblią krajach anglosaskich. I to właśnie działalności propagandowej takich prestiżowych “szkół nie widzenia biologicznych faktów” – związanych szczególnie z angielskim periodykiem naukowym Nature[10] – zawdzięczamy dziś podstawowe, nawiązujące swą logiką do poznawczych tradycji średniowiecznej kabały (patrz Dialog XIII) teorie nauk o życiu.

Do jakiego stopnia, poprzez odpowiednią manipulację propagandową, można uwarunkować wzrok nawet całkiem dużych społeczności zawodowo trudniących się nauką, niech świadczy fakt, że w podręcznikach biologii, zachwalających zazwyczaj jako “bezkonkurencyjne” neodarwinowskie interpretacje ewolucji, już od kilkudziesięciu lat podawane są przykłady całkowicie nie-losowych, lokalnych genetycznych mutacji przystosowawczych. Do takich, powszechnie znanych biologom zjawisk należą przecież klasyczne “mutacje chromosomowe” polegające na zmianie ilości – bądź wielkości – chromosomów w poszczególnych tkankach. A do takich zmian należy zarówno redukcja o połowę liczby chromosomów w momencie mejotycznego powstawania haploidalnych gamet, jak i znane już od prawie stu lat pojawianie się epigenetycznie zgigantyzowanych, politenicznych chromosomów w gruczołach ślinowych larw wielu owadów (patrz fig.1 w “Illustrations in English”, oraz Dialog IV).

 

Znane są także procesy wewnątrzkomórkowej inżynierii genetycznej w trakcie crossing-over czyli przekrzyżowania homologicznych chromatydów w celu odtworzenia uszkodzonych genów[11]. Co ciekawsze, nawet i autor niniejszej pracy, od ponad już dwudziestu lat specjalizujący się w zbieraniu danych dotyczących mutacji przystosowawczych, aż do bardzo niedawna nie kojarzył, że te powszechnie znane fakty są doskonałą ilustracją bzdurności podstawowej tezy na jakiej opiera się neodarwinizm.

Niewątpliwie popularność, jaką poprzez odpowiednią, komercyjną promocję wykreowano w wypadku chociażby omawianego przez nas ”Niewidomego zegarmistrza”, musi się przyczyniać do pogarszania się zarówno wzroku jak i zdolności skojarzeniowej kory mózgowej osób, które dały się oczarować przez ten typ “literatury naukowej bzdury”. Takie, stymulowane przez środowisko, “oślepnięcie” na krótką metę może nawet mieć wartość dla osób zawodowo zajmujących się nauką. W dalszej jednak perspektywie “zdarwinizowane” elity naukowe – oraz kierowane przez nie społeczeństwa – będą z konieczności zachowywać się jak opisani przez W. Reicha faryzeusze, którzy co rusz rozbijali sobie czoła o nie widziane przez nich przedmioty.

Znany polski biolog Stanisław Skowron już trzydzieści lat temu w ten sposób naświetlił przyczyny współczesnego odrzucenia lamarckowskich interpretacji historii życia na Ziemi: Nieokreślony pęd do doskonalenia, twórcze działanie życia i celowe odpowiedzi organizmu na działanie warunków życia nie mogą znaleźć oparcia w obecnym stanie nauk o życiu. I to jest prawda wyraźnie wskazująca, że obecny stan nauk o życiu jest po prostu rozpaczliwy. Dysponujemy bowiem dzisiaj całą armią naukowych “ślepych zegarmistrzów” niezdolnych do skojarzenia nie tylko tego, że ich własne mięśnie oraz komórki kory mózgowej w sposób konieczny się doskonalą poprzez powtórzone ich ćwiczenie. Ci nowocześni odpowiednicy ewangelicznych “faryzeuszy ślepych” nie są też najwyraźniej zdolni do skojarzenia, że każdy zegarek musi się z czasem popsuć i że do jego naprawy – względnie odtworzenia i udoskonalenia – są zdolne tylko istoty żywe, niewątpliwie motywowane w swej działalności “nieokreślonym pędem do twórczego doskonalenia” swych własnych produktów.

Coraz silniejszy rozbrat między dzisiejszą, niewiarygodnie wręcz skomputeryzowaną i “uprzemysłowioną” nauką o życiu, a prawdą o tymże życiu, przekracza daleko problem zawodowej deformacji organów poznania u kadr naukowych. Ślepa, jak jej mityczny (s)twórca nauka stanowi dziś największe zagrożenie dla życia na naszej planecie. I tutaj, już na wstępie do poniższych, sokratycznych wywodów, warto podać dwie, socjobiologiczne analogie, przystosowawczego zachowania się obecnego, naukowego establishmentu. Jedną z takich “mutacji przystosowawczych”, polegającą na odrzuceniu niepotrzebnych organów poznania, zauważył już sam Karol Darwin przy okazji swych wieloletnich prac nad ewolucją zachowania się maleńkiego, morskiego pasożyta zwanego wąsonogiem (cirripedia). Otóż w momencie, gdy ten mały skorupiak znajdzie swego żywiciela, to zachodzi u niego transformacja o charakterze mutacyjnym, zanikają jego zbędne w tym okresie oczy, natomiast gigantyzacji ulegają narządy rodne, zezwalające mu na ciągłe się rozmnażanie.

Innym przykładem, podobnym w swej istocie do zjawisk przystosowawczych zachodzących w świecie nauki, jest zachowanie się komórek tkanek rakowych, które w warunkach sprzyjających rozwojowi raka tracą swe powierzchniowe receptory sygnałów (komórkowe “oczy”) niejako wycofując się na wcześniejszy, embrionalny etap ciągłego mnożenia niezróżnicowanej – ale za to agresywnie, egoistycznie “zindywidualizowanej” – tkanki nowotworu. Ta ostatnia, prawdziwie socjobiologiczna analogia zachowania się, coraz bardziej “ślepych” i “bez-rozumowych” kadr – i to nie tylko naukowych – jest poznawczo bardzo płodna. Dzięki niej jesteśmy w stanie rozpoznać ogólny, postulowany już przez Lamarcka 200 lat temu, kierunek rozwoju obecnej cywilizacji, zdominowanej przez pracowite jak ślepe, neoteniczne termity, “bezrozumne dzieci” Niewidomego Zegarmistrza. 

Doxa (pozór) oraz sophia (mądrość, rozum) w Naturze, Religii oraz Nauce

Doskonałym przykładem atrofii zdolności do dokonywania szerszych skojarzeń jest historia idei darwinowskich w ciągu ostatnich dekad. Dla Karola Darwina nie do pomyślenia było, aby mutacje – zwane podówczas “zmiennością dziedziczną” – powstawały “same z siebie”. Napisał on nawet książkę, o której wzmiankowaliśmy w przypisie 8, poświęconą opisowi metod wywoływania tychże “wariacji” u odmian udomowionych przez człowieka. (Między innymi, przytoczona jest w niej opinia hodowców dostarczających koni do prac w kopalniach, że wśród zwierząt od pokoleń żyjących od urodzenia w kopalnianych ciemnościach, bez trudu dałoby się wyodrębnić “ulepszoną” do takiej pracy rasę zupełnie ślepych koni.)

Te dobrze znane hodowcom w XIX wieku metody “ulepszania” ras, poprzez odpowiednią manipulację ich środowiskiem, przestały po prostu istnieć w rzeczywistości dostrzeganej przez ultra darwinistów końca wieku XX-go. Cytowany w Dialogu II Richard Dawkins zapewnia nas że wzrok powstał – na drodze 1000 ewolucyjnych kroków – z niczego. Powstawanie “z niczego” – po łacinie creatio ex nihilo – nie istnieje w ogóle w Naturze jaką poznajemy metodami nauk ścisłych, gdzie przecież (także w sprawie hipotetycznego “początku świata”) obowiązuje prawo zachowania masy i energii. Z punktu widzenia tychże nauk ścisłych – których autor jest przedstawicielem – przytoczone powyżej stwierdzenie Dawkinsa jest oczywistą bzdurą, mądrością pozorną, mniemaniem określanym przez Greków jako doxa: organy wzroku powstają bowiem nie z niczego, tylko ze swych zalążków, obecnych już w strukturze najprostszych mikroorganizmów.

Jeśli przesuniemy po raz wtóry nasz aparat skojarzeniowy z nauk ścisłych do religioznawstwa, to z łatwością zauważymy, że w cytowanym zdaniu Dawkins wiernie naśladuje informację zawartą w pierwszych zdaniach księgi Genesis, czyli O początku. To właśnie według Biblii cały świat został stworzony (wolą Boga) ex nihilo, na drodze siedmiu ewolucyjnych kroków… W swej wcześniejszej książce Atrapy oraz paradoksy nowoczesnej biologii autor rozwinął już tezę o uwarunkowaniu darwinowskiego zrozumienia przyrody “wychowaniem przez Biblię” elit wiktoriańskiej (i przed-wiktoriańskiej) Anglii. Ta teza, naszkicowana poniżej w ramce, omawiana jest w szczegółach w Dialogach VII i XI.

Jeśli jednak potraktujemy creatio ex nihilo obecne w pismach ultradarwinistów jako błąd poznawczy, to i prowadzące do tego błędu Pismo Święte też jest dziełem poznawczego błędu. Jak to bowiem zauważył w IV wieku w De doctrina christiana święty Augustyn (ten sam, który wprowadził ideę creatio ex nihilo do chrześcijaństwa) z negacji następnika koniecznie wynika zaprzeczenie poprzednika[12]. Czymże zatem jest Biblia, w czasach nowożytnych będąca “materialną duszą” poczynań już nie tylko ortodoksyjnych Żydów, ale i protestanckiej, zwłaszcza anglojęzycznej burżuazji, która już od czasów Francisa Bacona zaczęła się utożsamiać z narodem (do panowania nad światem) wybranym?

Najlepszej odpowiedzi na to pytanie udziela uważna lektura niedawno wydanej książki Anny Świderkówny Rozmowy o Biblii. Jej autorka przytacza bowiem bardzo znamienny fakt. Otóż w III wieku p.n.e., przy opracowaniu greckiej wersji Biblii zwanej Septiguantą, ówcześni tłumacze przetłumaczyli hebrajskie słowo kabod (autorytet, świetność i “obiektywna” chwała Boga samego w sobie) na greckie doxa (“subiektywne” uznanie, mniemanie powszechne, zwodniczy pozór). Że takie właśnie tłumaczenie było zgodne z intencjami autorów Tory, podkreśla cytowany przez Świderkówną kilka stron wcześniej żydowski filozof z I wieku Filon z Aleksandrii. Według niego tłumacze Biblii w momencie gdy mieli wyłożyć niewtajemniczonym narodziny nieba i ziemi – bo Prawo (Tora) mówi najpierw o stworzeniu świata – zaczęli prorokować jakby pod natchnieniem Bożym… wszyscy posługiwali się tymi samymi słowami i tymi samymi zwrotami, niby pod dyktando niewidzialnego suflera… (dzięki temu) właściwe słowo hebrajskie było oddawane przez to samo słowo greckie najlepiej odpowiadające potrzebnemu znaczeniu.

Z tego typowo “kadzielniczego” tekstu Filona wynika, że tłumacze Septiguanty wiernie oddali “materialnego ducha” Tory, co nietrudno zrozumieć w realiach starożytności: dla wykształconych Greków z Aleksandrii to co miejscowym Żydom wydawało się być “obiektywną” chwałą Boga, w istocie było li tylko subiektywnym mniemaniem, wyrażonym w piśmie tego barbarzyńskiego – dla ówczesnych Greków – plemienia (patrz Świderkówna str. 311). To dopiero później, w momencie zatrucia się Pismem przez chrześcijan, nastąpiło przesunięcie się znaczeń i jak zauważa to Świderkówna bogaty sens hebrajskiego kabod przeszedł na greckie doksa, czyniąc z niej całkiem nowe greckie słowo, odnoszące się przede wszystkim do Boga.

Obecnie mamy krótki okres w historii nowoczesnej Europy, kiedy to jest nam wolno krytykować nie tylko Pismo, ale i przemawiającego z tego Pisma Boga. (Patrz na przykład, niedawno wydane w Polsce książki Petera {?} Badera i Uty Renke-Heinemann.) Warto zatem, w celach poznawczych, powrócić do starogreckiej interpretacji, że doksa to doxa i że w związku z tym hebrajskie kabod – czyli autorytet, świetność oraz “obiektywna” chwała starotestamentowego “Boga” – to po prostu zwodniczy pozór i najzwyklejsza atrapa prawdziwej Sophia czyli obiektywnej Mądrości, której Sokrates i Jezus odsłaniali tylko zarysy. Patrząc w ten “grecko-chrześcijański” sposób, Mojżesz staje się zwykłym egipskim szarlatanem, “Dekalog” jawi się jako zmyślna maska dla jak najbardziej zbrodniczych intencji[13], zaś całe hebrajskie Pismo Święte to Wielka Księga Pozorów kamuflująca nikczemne ambicje mozaistycznych (mojżeszowych) kapłanów. Sam zaś “Bóg” z przymiotnikiem “doxa” to “Stwórca iluzji”, Misologos czyli po prostu Szatan. I taką właśnie opinię o “Bogu” Starego Testamentu mieli liczni w początkach chrześcijaństwa gnostycy oraz Marcjonie uważający – podobnie jak Wilhelm Reich w wieku XX-tym – że Bóg Jezusa był w hebrajskim “Testamencie Pozorów” (prawie) zupełnie nieobecny.

Co więcej, idący w orszaku (by użyć określenia Sokratesa z dialogu Fajdros) tego “Boga pozorów” kapłani – później zwania Uczonymi w Piśmie Doktorami, Faryzeuszami i Intelektualistami – w sposób niejako automatyczny musieli, wskutek swego “niewolnictwa (rabstwa) bożego”, stawać się pozorantami, nienawidzącymi wszystkich osób o bardziej szczerych i otwartych na świat poglądach. Wspominany wcześniej Wilhelm Reich ten biblijny etos bezustannej pozoracji i nienawiści do życia określił po prostu jako emocjonalną, duchową “dżumę”. Ten austriacko-amerykański psychoanalityk bardzo dobrze dostrzegł czysto biologiczne przyczyny tej emocjonalnej choroby “udomowionej” ludzkości: SIEDZENIE[14] jest najlogiczniejszą konsekwencją ludzkiej inercji. Wszyscy od wczesnej młodości czynią przygotowania aby się rozsiąść tak wygodnie jak to możliwe… Siedzenie sprzyja uzyskaniu wprawy i kunsztu, które z kolei sprzyjają większemu bezpieczeństwu… Ani jeleń, ani niedźwiedź, słoń, wieloryb, ptak ani ślimak nie mógłby zasiąść tak jak człowiek. Wysechłby i zmarłby natychmiast.

Otóż tylko niewielu obserwatorów jak dotąd dostrzegło, że Stary Testament to jest wręcz księga KULTU SIEDZENIA. Zaś “ojcem wszystkich zadżumionych” jest ewidentnie “spokojny” i “udomowiony” Patriarcha Jakub, któremu za pomocą odpowiednich pozoracji – czyli mimikry – udało się wyrzucić z dziedzictwa swego ruchliwego i emocjonalnego “jak zwierzę”, bliźniaczego brata Ezawa. Duchowa dżuma, polegająca na ciągłej pozoracji “obiektywnej chwały Bożka Siedzenia”, pomimo wysiłku gnostyków, za staraniami “Mordercy Chrystusa” (według Reicha) Szawła/Pawła z Tarsu, dość szybko przeniknęła do chrześcijaństwa i warto przytoczyć w tym miejscu cytat z De doctrina christiana, gdzie święty Augustyn zachwala katolikom starotestamentowy etos grabieży “w imieniu Pana” (II, 60):

Tych natomiast, którzy nazywają się filozofami, zwłaszcza platoników, nie należy się obawiać, ale od nich, jako od nieprawnych posiadaczy, należy rewindykować to, co przypadkiem powiedzieli prawdziwego i odpowiadającego naszej wierze na pożytek. Podobnie jak Egipcjanom … naród izraelski opuszczając Egipt potajemnie zabrał te bogactwa (naczynia oraz ozdoby ze złota i srebra, a także szaty) z zamiarem uczynienia z nich lepszego pożytku … To bowiem, co wydarzyło się podczas wyjścia Żydów z Egiptu miało znaczenie figuratywne, które przyjąłbym za zapowiedź tego, co obecnie się dokonuje (tj. okradanie “pogan” przez “chrześcijan”).

Otóż cały Stary Testament to historia mordów, podstępów oraz pozorowań (Dekalog!) zawodowych “rabów bożych”, umiejętnie posługujących się mitem Wszechmogącego dla swych podłych celów. Każda bardziej spostrzegawcza osoba winna traktować ten starożytny meme- czyli wirus kulturowy – jako heroiczną wręcz próbę “Zakłamania świata Bogiem” – i z taką opinią na temat “hebrajskiej części”[15] Pisma Świętego zgadza się obecnie znaczna część filozofów zajmujących się religioznawstwem. Nowoczesny darwinizm – a zwłaszcza ultra darwinizm – będący “mutacją przystosowawczą” starożytnych oszustw poznawczych, warto by w tym kontekście określić jako równie heroiczną próbę “Zakłamania świata nauką”. Do przyjęcia takiej tezy znaczna część świata nauki nie jest jeszcze przygotowana, ale taką to – ewidentnie “nie ortodoksyjną” – tezę, “dla dobra wszystkich istot” (z definicji żywych) autor niniejszej pracy podejmuje się bronić, do czego zresztą czuje się być merytorycznie przygotowanym. 

Kulturowe – czy też kontr-kulturowe? -wirusy z papieru 

W niniejszej pracy staramy się analizować twórczość dzisiejszych producentów kulturowych memów[16] z pozycji jaką zajął Sokrates w stosunku do współczesnych mu, greckich retorów-pozorantów. Starając się przeszczepić, nowoczesnym barbarzyńcom naukowym, trochę ducha poznawczego charakteryzującego starożytnych Greków, warto wskazać na arystotelesowski “cel” (teleologię) poczynań osób, które zarówno w starożytności jak i obecnie, specjalizują się w tworzeniu rozmaitych atrap religijno-naukowych. Otóż cel poczynań kapłanów starożytnego Izraela bardzo wyraziście przedstawił współczesny Sokratesowi prorok Izajasz:

Twe (Świątyni Mamona) bramy będą ciągle otwarte by ludzie mogli wnosić przez nie bogactwa swych narodów… Jako że każde królestwo i naród który Wam nie będzie służył zginie… Wy zaś będziecie zwani kapłanami Pana (pozorów), zużyjecie bogactwa narodów i ich chwałą się okryjecie[17].

Jak ilustruje to przytoczony wcześniej tekst św. Augustyna, dokładnie taki sam “zbożny cel” przyświecał w wieki później chrześcijańskim Ojcom Kościoła. Bez trudności można też dostrzec, że i w czasach nowożytnych, “zmutowani przystosowawczo” darwiniści uprawiają naukę ciągle w tym samym, ponadczasowym celu: sam Karol Darwin okradł Lamarcka z idei ewolucyjnych i do dziś dnia chodzi okryty jego chwałą.

Sama (socjo)technika “kradzieży dla Pana” jest znana już od tysiącleci i warto ją tylko nieco lepiej unaocznić, wykorzystując do tego najnowszą teorię “wirusa kulturowego” zwanego meme. W Dialogu VIII posługujemy się w tym celu porównaniem do zachowania się niektórych gatunków os, które za pomocą “wszczepienia” liściom dębu wyprodukowanego przez te osy “wirusa”, podporządkowują metabolizm liści dębu wyżywieniu i ochronie larw tychże os. I dokładnie tak jak te osy – oraz inne, znane pasożyty – kolonizują, za pomocą wydzielanych przez nie fragmentów DNA – bądź RNA – ustroje na których pasożytują, tak i najrozmaitsi religijno-naukowi “pchacze bezmyślnych idei” którzy, poprzez wszczepianie do mózgów ludzkich odpowiednio spreparowanych (zazwyczaj na piśmie) “wirusów kulturowych”, zapewniają sobie wygodną egzystencję. A tutaj możemy podać bardzo wiele przykładów. Kilka stron wcześniej pokazaliśmy jak Richard Dawkins, posługując się zręcznie biblijną ideą “creatio ex nihilo” stworzył meme - czyli “nową informację” – o powstawaniu wzroku z niczego. Natomiast w przypisie nr. 12 demonstrujemy jak św. Paweł, w I Liście do Koryntian wyprodukował ubezmyślniający super-meme, dzięki któremu kler całego świata już od dwóch tysięcy lat opływa w dostatki, zabawiając się w wolnych (od konsumpcji) chwilach w organizację zbiorowych mordów “niewiernych” oraz w palenie na stosachczarownic. Dla wyprodukowania swego super-meme Apostoł Paweł wykorzystał infantylny, faryzejski mit o ożywaniu ex nihilo ciał przedtem pozbawionych życia. I trzeba przyznać, że ta pozorowana “nowa informacja” rozeszła się po świecie w niewiarygodnym wręcz nakładzie. (Można nawet zauważyć, że struktura Nowego Testamentu przypomina strukturę wirusa “konia trojańskiego” opisanego przez Richarda Brodie w książce Wirus umysłu: atrakcyjną dla czytelników “głowę”, względnie “opakowanie-atrapę” tego wirusa z papieru stanowią Ewangelie, które pociągają za sobą “ogon”, względnie “twarde jądro” w postaci “Listów” św. Pawła, zatrutych kryminogenną bzdurą będącą i dzisiaj podstawą potęgi Watykanu.)

Na podstawie tych historycznych doświadczeń można uogólnić, że najprostszą metodą wykrycia, czy przypadkiem “nowa informacja” nie jest podstępną “informacją pozorowaną”, jest sprawdzenie, czy nie zawiera ona w sobie ukrytego mniemania o creatio ex nihilo. Mówiąc językiem “memetyki”, do dysertacji naukowych wystarczy wmontować taki właśnie “anti-meme” program, sprawdzający zawartą w nich informację. I to w zupełności wystarczy do przywrócenia ludzkości Rozumu. Po prostu, trzeba zacząć znowu kojarzyć, że “stwarzanie z niczego” to specjalność cyrkowych iluzjonistów, potrafiących wyciągnąć z kapelusza zupełnie nowy gatunek królików.

Dlaczego odnowienie starożytnej formy filozoficznego dialogu? 

W obecnej dysertacji (rozprawie) doktorskiej proponujemy bliższe przeanalizowanie, właśnie pod względem zgodności z elementarnymi prawami fizyki, podstawowych poznawczych konceptów ultra darwinizmu, zawartych chociażby właśnie w tej, łatwo dostępnej na polskim rynku, książce Ślepy zegarmistrz pióra Richarda Dawkinsa. Będziemy to robić w ten sam dialektyczny sposób w jaki Sokrates, w dialogu Platona Fajdros, rozprawiał się z tekstem popularnego podówczas w Atenach sofisty Lizjasza, uwielbianego przez swego naiwnego przyjaciela imieniem Fajdros. Z tego właśnie powodu znaczna część tekstów niniejszej pracy utrzymana jest w klasycznej formie dialogu, w którym “Radykalny Darwinista” (w skrócie R.D.) przedstawia argumenty na rzecz darwinizmu “Nowemu sokratykowi” (w skrócie N.S.) mającemu nadzieję, że jego partner w dyskusji, po oczyszczeniu swej duszy z błędnych koncepcji (wynikających, jak zauważa to cytowany wcześniej S.J. Gould, ze zbyt wąskiego spojrzenia na przyrodę) sam dojdzie do prawd szerszych, zezwalających na bardziej dojrzałą interpretację swych własnych błędów. Autor niniejszej tezy nie ukrywa, że używając starożytnej metody dialektycznej zamierza uwierzytelnić mającą już blisko dwieście lat historii tezę nielubianego przez darwinistów francuskiego przyrodnika J.B. Lamarcka, według którego predysponowane ku temu organizmy same konstruują narządy oraz zachowania przystosowawcze, które automatycznie neutralizują działalność tej, bezustannie gloryfikowanej przez darwinistów, Wszechobecnej Naturalnej Selekcji.

Szersze rozwinięcie przytaczanych tutaj dowodów logicznych, oraz większa ilość faktów, popierających ogólną tezę, zawartą w tytule książki Paula Wintreberta Istoty żywe twórcami swej ewolucji[18] znajduje się w książce z 1993 roku Atrapy i paradoksy nowoczesnej biologii pióra autora niniejszej dysertacji. Ponieważ dyskusja – chociażby tylko wyimaginowana – w języku polskim (obowiązkowym dla pracy doktorskiej) z ultra-darwinistami, których “biologiczny matecznik” (heartland – jak się żartobliwie wyraził S.J. Gould) znajduje się w krajach, w których używa się języka angielskiego, więc dla ułatwienia myślowej, międzykulturowej komunikacji, tekst niniejszej rozprawy naukowej pisany jest równolegle i w tym, ponadnarodowym dziś języku naukowego biznesu.

Dlaczego jednak autor zdecydował się odnowić starożytną formę filozoficznego dialogu i to w dodatku w pracy, którą zamierza przedstawić jako tezę doktoratu? Otóż jest to forma w której, jak to czynił sam “wynalazca filozofii”[19] Platon, można z powodzeniem ułatwiać przedstawienie swej tezy za pomocą żywszych określeń, opisów mimiki, a nawet i skojarzeń o charakterze anegdotycznym, zachowujących dystans i do siebie samego i do własnej twórczości[20]. Co więcej, dialog doskonale nadaje się do demaskowania interpretacji pozornych, czy wręcz patologicznych, w krąg których z łatwością potrafią zwieść – zarówno siebie jak i czytelnika – twórcy naukowych mitów z pod znaku Wiedzy Ślepego Zegarmistrza. I tutaj pojawia się jeszcze jedna przyczyna, dla której autor zdecydował się utrzymać swą pracę w formie dialogu. Otóż jak to celnie zauważył Henri Astier w niedawno opublikowanym artykule “Darwinizm i jego wrogowie”[21] Pokrewieństwo między darwinizmem a XIX-wiecznym liberalizmem jest znane od dawna. …Każdy wie, że idea doboru naturalnego pojawiła się u Darwina pod wpływem lektury Malthusa, jednego z twórców myśli liberalnej. Otóż według wielu religioznawców[22] myśl lberalna jest spadkobiercą duchowym religii biblijnych faryzeuszy, na temat których zachował się przekaz iż są jak groby pobielane, na zewnątrz ludziom wydają się (czyli to, co Grecy określali jako doxa, a Hebrajczycy kabod ) piękni, zaś ich wnętrza są pełne kości umarłych i wszelkiego plugastwa. Tę “drugą twarz” liberalizmu dobrze znają (przemilczani oczywiście w Polsce) krytycy współczesnej, anglosaskiej kultury politycznej: nie tak dawno w wysokonakładowym, prestiżowym miesięczniku Le Monde diplomatique, znany angielski pisarz, mieszkający obecnie we Francji John Berger przypominał, że czasy Malthusa i Darwina to był w jego kraju po prostu okres rządów “małych gangsterów”. Niewątpliwie zatem ówczesna kultura grabieży – także intelektualnej – przy pozorowaniu Prawa, musiała mieć wpływ na poglądy naukowe obu tych uczonych i teologów, którym udało się sprzedać swym rodakom – jak ten ignorant Sokrates z przytaczanej w tekście anegdoty Sokratesa – przysłowiowego osła jako rasowego konia.

W wieku XIX najostrzejsza krytyka naukowa ustroju liberalnego wyszła z pod pióra nawet nie Marksa, ale francuskiego publicysty Maurice Joly i autorowi niniejszej dysertacji udało się dotrzeć do II wydania Dialogu w piekle Monteskiusza z Makiawelem, wydanego po raz pierwszy w 1864 roku w Belgii. We wstępie do drugiego wydania, które ukazało się dopiero w “rewolucyjnym” roku 1968, francuski publicysta Francois Revel zauważa, że w ustrojach na zewnątrz firmowanych jako demokratyczne, od wewnątrz w sposób despotyczny zaczynają rządzić bądź jedynowładcy (jak Napoleon III we Francji), bądź zakamuflowane grupy o charakterze mafijnym – czego dobrym przykładem jest nie tylko[23] dzisiejsza “wolnorynkowa” Rosja. W tej sytuacji jest rzeczą oczywistą, że rządzące współczesnym, wolnym światem “grupy interesu” nie są w jakimkolwiek stopniu zainteresowane propagandą szerszych prawd o świecie.Raczej na odwrót, by utrzymać swe, częstokroć wyłudzone podstępem, bogactwa oraz prestiż, gotowe są one zakłamać nawet podstawowe prawa nauki, w tym i zasady logiki, które obecnie, w sposób dość skoordynowany usiłuje się rozmyć za pomocą teorii “twórczego chaosu” (który to “post modernistyczny” chaos słowny, z samej swej definicji jest przecież synonimem najzwyklejszego bełkotu[24]).

I właśnie w sytuacji, gdy pisarz – czy też pracownik naukowy – jest zmuszony zastosować się do logicznych reguł dialogu, trudno mu przeforsować w argumentacji takie “naukowe” patologie skojarzeniowe, jak na przykład przypuszczenie, że piekarz może wpisywać do receptur na wypiekane przezeń ciasto, kształt kęsów odgryzionych – lub odciętych – od ciasta wcześniej przezeń wyprodukowanego. (Bo do takich dokładnie “naukowych argumentów” sprowadza się poziom dowodów przedstawionych przez Richarda Dawkinsa w Ślepym Zegarmistrzu – patrz Dialog IV.) Proste zaś, częstokroć i spontanicznie dowcipne sformułowania, które w formie logicznie spójnego dialogu występują w sposób naturalnie konieczny, samorzutnie pobudzają asocjacyjne reakcje umysłowe u czytelników, przyczyniając się w ten sposób do wzbogacenia struktury połączeń neuronalnych w ich korze mózgowej. Dodatkowa zaś konieczność śledzenia argumentów to jednej, to drugiej strony, zezwala na możliwie szerokie spojrzenie na dyskutowane zagadnienie. A przecież właśnie o to winno chodzić każdej osobie która, wbrew wielotysiącletnim już staraniom sławnych “kupców ze Świątyni Bez-Rozumu”, jest “po zwierzęcemu” szczerze zainteresowana pogłębieniem swej wiedzy o świecie.

Treść dialogów

Dialog I

Radykalny Darwinista wątpi w zawodowe kompetencje Nowego Sokratyka.

Dialog II

Nowy Sokratyk odkrywa poważne błędy w argumentacji Richarda Dawkinsa

Dialog III

Nowy Sokratyk wraz z Radykalnym Darwinistą badają tajemnicze pochodzenie mutacji

Dialog IV

Nasi filozofowie przyrody poszukują genetycznych efektów używania i nie-używania genów

Dialog V

Obaj nasi bohaterowie zapytują się dlaczego Richard Dawkins nie potrafi odróżnić osła od konia

Dialog VI

Nowy Sokratyk tłumaczy w jaki sposób nowe zachowania oraz struktury są konstruowane oraz dziedziczone

Dialog VII

Nowy Sokratyk podaje precyzyjniejszą definicję życia i wskazuje na jej użyteczność dla filozofii przyrody

Dialog VIII

Nowy Sokratyk wskazuje jak organizmy potrafią manipulować swą informacją genetyczną

Dialog IX

Dojrzały Post-Darwinista (MAD) zachwyca się nad precyzją piagetowskiego schematu dojrzewania umysłowego

Dialog X

Zapomniane doświadczenia F. Jacoba zezwalają na lepsze zrozumienie przyczyn raka

Dialog XI

Dojrzały Post-Darwinista wskazuje na religijne korzenie obecnego kryzysu w naukach o życiu

Dialog XII

Obaj uczestnicy dyskusji zgadzają się, że chciwość i technofilia zwiekszają korupcję dzisiejszej nauki

Dialog XIII

Nowu Sokratyk wskazuje na rolę Ciemnego Erosa w powstaniu perwersji poznawczej ultradarwinowskich koncepcji ewolucyjnych

 



[1] Patrz Rozmowy o Biblii Anny Świderkówny, str. 44 – 47.

[2] W tygodniku The New York Review of Books z 12 czerwca 1997.

[3] Patrz na przykład, opublikowany w miesięczniku Nomos nr 10/95 esej pióra prof. Andrzeja Wiercińskiego na temat apokaliptycznej liczby 666, oznaczającej według niego kupiecki zysk, oraz totalnie skomercjalizowaneą religię.

[4] Patrz odpowiedź A. Wiercińskiego na artykuł I. Kani poświęcony biblijnym korzeniom etosu niszczenia środowiska naturalnego. Biblioteka Zielonych Brygad nr 8, Kraków 1994.

[5] O religijnych uwarunkowaniach twórczości Izaaka Newtona pisze  np. Lynn White w artykule “The Historical Roots of our Ecologic Crisis”, Science, 155, nr 3767, 1967.

[6] Wykonane przez M.G. tłumaczenie dość zasadniczego dla epistemologii nauki artykułu R. Thom’a.znajduje się w miesięczniku Problemy z czerwca 1983 roku.

[7] Michael Thompson The Rubbish Theory, Oxford University Press, 1979.

[8]  Patrz książka Karola Darwina Zmienność roślin i zwierząt pod wpływem udomowienia z roku 1864. Już sam jej tytuł sugeruje, że radykalne zmiany środowiska wywołują – jako reakcję – znaczny  wzrost zmienności dziedzicznej przez pewien okres po wprowadzeniu takich radykalnych zmian. Ten fakt został skądinąd potwierdzony pod koniec XIX wieku przez Hugo de Vriesa, “odkrywcę” zjawiska mutacji.

[9] W. Reich wymienia za Talmudem kilka typów poznawczych postaw faryzejskich, charakterystycznych dla późnego Izraela. Na przykład “faryzeusz z krwawym czołem” często nabijał sobie guzy, ponieważ po mieście chodził z zamkniętymi oczami, by nie zgorszyć wzroku widokiem kobiety…

[10] W książce The Case of the Midwife Toad   A. Koestler przypomina, że na początku XX-go wieku trzeba było posłużyć się podstępem by przekonać środowisko angielskich “biometryków”, skupionych wokół periodyka naukowego Nature, że populacje genów dziedziczą się zgodnie z regułami Mendla. Później to samo środowisko “twardogłowych” genetyków,  związanych z tym właśnie periodykiem, wsławiło się bezwzględną nagonką na austiackiego biologa Paula Kammerera, który kilkanaście lat wcześniej dokonał interesujących doświadczeń z dziedziczeniem przystosowań do środowiska występującym u płazów. W ostatnich dekadach Nature stało się bastionem ultradarwinizmu negującego, m. innymi, dane o “saltacyjnym” powstawaniu poszczególnych gałęzi drzewa filogenetycznego.

[11] Patrz dane  cytowane przez M.G. w “Open Letter to Biologists” publikowanym w Fundamenta Scientiae w 1981 roku.

[12] Jako przykład błedu następnika wynikającego z błędu poprzednika św. Augustyn przytacza w cytowanym fragmencie (II, 50) swej księgi znany sofizmat św. Pawła z I Listu do Koryntian, 15,13: Bo jeśli nie ma ciała zmartwychwstania to i Chrystus nie zmartwychwstał, a zatem próżne jest nasze nauczanie i cała wiara na nic. Św. Augustyn dodaje w tym miejscu Ten wniosek (św.Pawła) jest fałszywy: Chrystus bowiem zmartwychwstał, fałszywym zatem jest poprzednik, mówiący że nie ma zmartwychwstania umarłych. Czyli logicznie, u podstaw wiary chrześcijańskiej legło przekonanie, że w ciałach pozbawionych życia, życie może powstawać ex nihilo, wolą bożą. Nieco dalej, w tym samym Liście do Koryntian, św. Paweł popiera swą argumentację stwierdzeniem, że to co się sieje, nie ożywa, jeśli nie umrze (15, 36). Wynika stąd jasno, że zjawisko śmierci pozornej (anabiozy) nasion i sporów tenże Apostoł utożsamił z rzeczywistą  śmiercią “nasienia bożego” (Jezusa) na krzyżu. I na takim doxa, czyli powierzchownym mniemaniu “o nasion zmartwychwstaniu”, opiera się od dwóch tysięcy już lat “pozorna mądrość” otumanionych przez faryzeizm św. Pawła chrześcijan.

[13] Patrz dane zawarte w broszurze M.G.Wojna Bogów, Kraków 1996.

[14] Na temat kultu siedzenia w Stanach Zjednoczonych autor się wypowiadał w szeregu esejów poblikowanych w paryskiej Kulturze: “Freedom on Freeway” (7/71), “Skrzynia” (4/72), “Kuracja antyszokowa” (7/73), a także w książce The Not-Too-Divine Comedy, Meta Ph.D. Thesis, Berkeley, 1972.

[15]  Tak zwane Księgi greckie Biblii obejmuja księgi Eklezjasty (Koheleta) i Eklezjastyka (Syracha) w Testamencie Starym, do których niektórzy dodają Ewangelie w Testamencie Nowym. Listy św. Pawła oraz Objawienie św. Jana należą niewątpliwie do tradycji Biblii “hebrajskiej”.

[16] Co oznacza w swj ukrytej istocie skrót meme autor sugeruje już w Dialogu II. Pod koniec przygotowywania niniejszej tezy (kwiecień ’98) dotarła do autora książka Richarda Brodie Wirus umysłu, gdzie omówione są zasady “memetyki”, czyli nauki o produkowaniu wirusów kulturowych. Niestety, wskutek bezmyślnego powielania (kopiowania, replikowania) przez jej autora zinfantylizowanych, ultradarwinowskich przekonań o “kreacji z niczego” mutacji przystosowawczych, część wstępna tej książki należy zaliczyć do omawianej powyzej klasy argumentacji “kabod-doxa”, czyli Obiektywnego Autorytetu subiektywnych, popularnych mniemań. Jaba daba du – jak określa Brodie poglądy kreacjonistów. Natomiast niewątpliwie ciekawą część tej pracy znanego “pchacza” oprogramowań Microsof stanowi opis technik “wpychania”, odpowiednio przygotowanej klienteli, coraz to nowych, ubezmóżdżających “memów”.

[17] Iz. 60, 10-11 i 61, 5-6. Niewątpliwie biblijnym wzorem metody takiego zużycia przechwyconych podstępem bogactw oraz okrycia się ukradzioną chwałą był Patriarcha Jakub, który umiejętnie obrabował z dziedzictwa swego bliźniaczego brata Ezawa.

[18] Paul Wintrebert, Le vivant, créateur de son évolution, wyd. Masson, Paryż 1961. Jego tezę podtrzymywali w drugiej połowie XX-go wieku uczeni tacy jak Jean Piaget z Genewy czy Pierre-Paul Grassé z Paryża. Autor jest ich bądź bezpośrednim (Grassé), bądź pośrednim (Piaget) uczniem oraz kontynuatorem ich idei.

[19] Tak nazwał Platona współczesny filozof francuski Christan Makarian w artykule zatytułowanym “Platon, l’inventeur de la philosophie” opublikowanym 16 sierpnia 1997 przez francuski tygodnik Le Point.

[20] Wszystkie te ułatwienia poznawcze wykorzystane są w dialogu Fajdros, gdzie Sokrates podaje przykład Sokratesa ignoranta, który nie potrafiąc odróżnić konia od osła, a wiedząc jedynie, że Fajdros za konia bierze osła, z dobroci swego serca radzi swemu przyjacielowi by zakupił osła w celu udania się na wyprawę wojenną.

[21] W periodyku Commentaire, nr. 77, Paryż 1977 s. 112.

[22] Patrz na przykład opinia Tomasza Gabisia w artykule “Religia holocaustu” opublikowanym przez wrocławski Stańczyk w 1997 roku.

[23] Światowej sławy lingwista, Noam Chomsky uważa, że to Stany Zjednoczone reprezentują najagresywniejszy, zakamuflowany Prawami Człowieka, ustrój mafijny. Patrz opracowana przez M.G. recenzja z jego książki Year 501, the Conquest Continues opublikowana pod tytułem “Najazd kupców-wojowników” w Przegl. Tyg. nr.2/97. W tej mało znanej w Polsce książce Chomsky celnie zauważa, że wzorujące się na etosie biblijnego “narodu wybranego”, elity rządzące w USA tak ustawiają i prawo i propagandę i naukę, aby móc jak najwydajniej okradać i eksploatować co biedniejszych obywateli. Niewątpliwie ultradarwinizm zalicza się do takich, odbierających i radość życia i wolność wyboru drogi życiowej, nauk o konieczności przystosowania się do wymogów cywilazacji.

[24] Na temat neodarwinowskiej idei “powstawania informacji z szumu” autor (M.G.) się wypowiadał w artykule “Ciuciubabka naukowa” publikowanym w Kulturze, nr. 7-8, Paryż 1980, a także w Twórczości nr. 7/83 w przypisie do swego wcześniejszego artykułu “Wykład na temat rozwoju potrzeb”, Twórczość, W-wa, nr. 2/83.

Posted in genetyka bio-rozwoju, POLSKIE TEKSTY | Leave a comment

THE SYNDROME OF “BLIND WATCHMAKER” (illustrations)

Fig. 1

Posted in ENGLISH TEXTS, genetics of bio-development | Leave a comment

THE SYNDROME OF “BLIND WATCHMAKER” (text)

THE SYNDROME OF “BLIND WATCHMAKER”

Marek Glogoczowski  (1999)

Abstract

Few decades ago the German philosopher Martin Heidegger observed that Wissenshaft denkt nicht – the (staff of) science does not think. To this pertinent remark it is worth adding a more recent opinion of the English sociologist Michael Thompson who claims that in Life Sciences we witness a systematic channeling of enquiry in order to impel knowledge ever further from the truth. An even more radical critique of contemporary science was formulated by the well-known American linguist Noam Chomsky. He observes that present social and scientific theories are mere tools of pillage and enslavement – both of Nature and Society – by liberalo-criminal “elites” who are motivated in their behaviour to a large extend by social teachings of the Old Testament.

The author of the present dissertation follows the path traced by these researchers who are critically disposed to the present reality. He demonstrates up to which point the Holy Scriptures – which especially in Anglosaxon countries are still taken as the source of wisdom and ethics – have influenced the development of modern concepts of biology. A precise, methodological analysis shows that subsequent, historical stages of the evolution of the Darwinian – and than neo-Darwinian and ultra-Darwinian – thought are “adaptive mutations” of an antique MEME (Memory Eradicating and Mind Emptying) virus. This spontaneously self-replicating “cultural virus”, which postulates an ex nihilo origin of the world and life, was introduced into the Old Testament already during the Babylonian (about 5 B.C.) period of Bible completion. At present, this inherited from the deep Antiquity MEME virus is at the origin of a specific cognitive illness of our life sciences, which illness schould be named the Blind Watchmaker Syndrome (BWS).

In order to liberate our minds from the cognitive cataract provoked by the (post)modern invasion of class meme (creatio ex nihilo) cultural viruses, the author proposes a cleaning up of minds by the standard method of logical reasoning supported by conclusions drawn from elementary physics. To put his argumentation in a more convincing form, a part of the present dissertation is conceived as a dialogue which recalls in its structure the Platonian Phaedros. Its heroes, the Radical – at least at the beginning – Darwinian (in abbreviation R.D.) and New Socratic (N.S.) discuss in it details of the book Blind Watchmaker written by the well-known British science(fiction) writer Richard Dawkins. Thanks to the use of such antique tools as Aristotelian logics and the Socratic sense of humour, the author is able to uncover, from under the evergrowing mass of Biblico-Darwinian mind pollution, the essential laws of biology – and thus also laws of physiology and psychology – formulated by Aristote, Lamarck and Jean Piaget. In short, the author, using the Socratic art of maieutics – which means midwifery – aims  TO RECOVER THE SIGHT OF OUR “WATCHMAKERS” who are completely blinded by the collective product of their research.

Contents

Foreword: Hypothesis non fingo - a Mind-less model of Science (The cultural heritage of antique “Schools of Non-Seeing”; Doxa (appearance) and sophia (wisdom) in Nature; Religion and Science; Cultural – or counter-cultural – “paper viruses” ¬ to be translated) Why the reneval of the form of the philosophical dialogue? An outline of the Biblical sources of Darwinism

Dialogue I      (p. 7)

Radical Darwinian (R.D.) doubts the professional competence of New Socratic (N.S.)

Dialogue II     (p. 21)

New Socratic finds gross errors in Richard Dawkins argumentation

Dialogue III    (p. 24)

New Socratic and Radical Darwinian investigate the mysterious origin of genetic mutations

Dialogue IV   (p. 27)

Our natural philosophers search for genetic effects of genes use and disuse

Dialogue V    (p. 30)

Both our heroes question why Richard Dawkins cannot distinguish a donkey from a horse

Dialogue VI  (p. 34)

New Socratic explains how new behaviours and structures are constructed and inherited

Dialogue VII  (p. 37)

New Socratic gives a more precise definition of life and demonstrates its utility for the natural philosophy

Dialogue VIII (p. 41)

New Socratic demonstrates how organisms can manipulate their genetic information

Dialogue IX   (p. 45)

The Mature After-Darwinian (M.A.D.) wonders at the accuracy of Piagetian scheme of mental maturation

Dialogue X    (p. 48)

The forgotten Jacob’s experiments give interesting insights concerning the origin of cancers

Dialogue XI  (p. 50)

Mature After-Darwinian points to religious roots of the cognitive crisis in life sciences

Dialogue XII  (p. 53)

Both discutants agree that Greed and Technophilia enhance the present corruption of Science

Dialogue XIII (p. 56)

New Socratic points to the role of the Dark Eros in the cognitive perversion of ultra Darwinian concepts

2 illustrations

Foreword

Opinion of Xenphont about Socrates, contained in his Memories:

He wasn’t searching for an answer how did appear this being which philosophers call the world, neither for the necessary rules which govern astronomical events; he even insisted that it is craziness to occupy oneself with such problems. He investigated whether those thinkers studied in sufficient depth sciences of man in order to be eligible to investigate the Cosmos.

  Since the awakening of man’s imagination in early prehistoric times sages and schamans remaining at the head of tribal organisations used to construct various (usually useful for their private interests) myths concerning the origin of Universe as well the Origin (Genesis) of the Human Species. To such mythological creativity belongs the Summerian myth of Creation of the World by the god Marduk. This Semitic myth, thanks to Bible, survived in our Judeo-Christian culture, especially among creationists movement centred at the heartland of the “Biblical belt” of United States.

To the same class of mythology creation belongs Platonian myth of the Origin, developed in his dialogue Timaios. According to it, the world has been created, in the perfect – for its beauty – shape of a sphere, by a Mindful and Good (and thus free of any jealousy) Divine Constructor, which tended to organise the Universe in agreement with eternal ideas of Beauty, Truth and Goodness.

The production of “useful myths” of the Origin of Universe, as well of the Genesis of Man, by philosophers and scientists (not to say modern schamans) is still going on. A prominent American palaeontologist, Stephen Jay Gould described in this way the very recent trends of modern Anglo-Saxon evolutionary mythology:

A movement of strict constuctionism, a self styled form of Darwinian fundamentalism, has risen to some prominence in variety of fields, from the English biological heartland of John Maynard Smith to the uncompromising ideology (albeit in graceful prose) of his compatriot Richard Dawkins, to the equally narrow and more ponderous writings of the American philosopher Daniel Dennat … Moreover, a larger group of strict constructionists are now emerged in an almost mordantly self-conscious effort to “revolutionalise” the study of human behaviour along a Darwinian straight and narrow “Evolutionary psychology” … My colleague Niels Eldredge for example, speaks of this co-ordinated movement as Ultra-Darwinism in his recent book Reinventing Darwinism. Amid the variety of their subject matter, the ultra-Darwinians share a conviction that natural selection regulates everything of any importance in evolution, and that adaptation emerges as a universal result and ultimate test of selection’s ubiquity[1].

From authors indicated above, in Poland’s libraries we may find only books of Richard Dawkins translated into Polish. Independently of the enormous (and co-ordinated, as it remarked Niels Eldredge) influence of Anglo-Saxon culture, in Europe’s Mainland we observe at present a regain of interest with the Antique philosophy. It is visible in the spontaneous – and thus non co-ordinated – development of various “philosophical cafés”. It is thus of public interest to investigate, using methods of classical philosophy, the cognitive validity of present evolutionary theories. As suggests it the title of Daniel Dennet’s book mentioned by S.J. Gould, Darwin’s Dangerous Idea may bring very acid fruits to all our civilisation… .

Hypothesis non fingo – or the Mind-less model of science

Exact sciences, as well as those, which are called Geistwissenshaften, or sciences of the human spiritual culture, always develop in a form of subsequent mental associations. The discovery of Pythagoras consisted of an association of simple mathematical formula with the length of sides in a rectangular triangle. The so-called gematry, which has been developed especially by Jewish cabalists, is an art of more or less creative associations of series of numbers with specific words. (For example, the known number 666 has been associated with the image of beast, or the evil; it was also associated with “the merchant’s gain”, and even with the notion of “totally commercialised religion”[2].) The discovery of Galileo, concerning the time/distance relation in a free fall, was a simple association of the distance travelled by an object in a unit of time, with the square of time of falling.

A deeper justification, of the law of uniform acceleration in a free fall, was given by Isaac Newton, who formed his famous formula F(acting Force) = m(mass) x a(acceleration), called the 2-nd Law of Newton. Commenting this discovery, the contemporary specialist of cabala, prof. Wiercinski from Warsaw insisted, that the knowledge of cabala practices played an important role in the development of modern sciences. The problem is that cabalists were not used to question why certain of their associations appear to be cognitively valid. The same spirit permeated Newton’s natural philosophy. His famous statement Hypothesis non fingo – I am not making hypothesises – has became the principle of work for whole generations of future technicians and statisticians. As observed it French mathematician Renė Thom[3], those statisticians, who follow the Newton’s approach to research, are not motivated whether empirical formulae they develop have a deeper justification in the internal structure of the matter they study. In engineering sciences researchers and technicians are satisfied when their calculations are valid within a reasonable limit of error.

Very simple associations of behaviour of living organisms with mathematical formula, which not at all considered the internal structure of phenomena studied, became popular already in 17-th century. The most prominent individuality of this (para)scientific movement was at that time English clergyman – and at the same time economist – Thomas Malthus. In his book The Essay on Population he came to a logical conclusion that it should appear the famous “struggle for bread” among people of British Islands: at that time the statistical data indicated an exponential growth of population of England, while the progression of food production was only linear.

The “Malthus Law” established at this statistical basis, had no confirmation at all, in existing at that time in England alimentary situation: internal scarcity of cereals was efficiently compensated by food importation from abroad. Nevertheless, the liberal atmosphere of internal “struggle for existence” has made this “apparent law” seem plausible, and eagerly accepted – as an essential law of nature – by the opinion forming social groups. Thanks to these mathematical formulas, the Nature became a superior justification of most vicious behaviours (such as the monopoly of the slave market, or a “royal” permission for the opium trade) of appearing at that time, enterprising merchant class.

The creation of “scientific laws” reflecting – and at that same time reinforcing – commercial (or bourgeois, as we used to call it in the past) imaginations of the Nature has become with time more and more popular. Finally the situation appeared, that those circles of scientists, which specialise in life sciences, abandoned completely all investigations concerning roots of those sciences. We have no investigations at all which would confirm whether fundaments of our prestigious life sciences are solid or they are only emanations of doxa – it means of completely superficial (and thus, in Plato’s opinion, criminogenous) illusions about the world. The outspoken disdain for broad associations – to which activity scientific community is morally obligated – has been very well observed by German philosopher Martin Heidegger. His opinion die Wissenshaft denkts nicht – (men of) science are not thinking – should be propagated also to-day, as a short but essential commentary to contemporary, popular-scientific books like The Hazard and the Necessity of J. Monod, or Blind Watchmaker of R. Dawkins. 

Why the renewal of the philosophical form of an Antique dialogue? 

In the present dissertation we propose a closer re-examination, from the point of view of elementary laws of physics, of the basic concepts of ultra-Darwinism. Those concepts are exposed in the book Blind Watchmaker written by Richard Dawkins, a well known author in all European countries. We will do it in the same way as did it Socrates, in the dialogue Phaedrus, with the text of sophist Lisias, which was popular at that time in Athens, and whose texts impressed Phaedrus, the young friend of Socrates. From this reason the main text of the present dissertation is formed as a dialogue in which the “Radical Darwinian” (R.D. in abbreviation) demonstrates arguments in favour of Darwinism to a “New Socratic” (R.S. in abbr.). He is hoping that his young and naive partner of discussion, after purging his soul from erroneous concepts (which have arisen – as observed it S.J. Gould – from a too narrow outlook of the nature) will arrive himself to more matured truths. The author of the present work is not hiding, that by the use of this ancient dialectical method, he intends to push forward the thesis of French naturalist J.B. Lamarck formulated already two hundred years ago.  This, intensely disliked by our commercial scientific establishment thesis states that all predisposed for it organisms, are constructing themselves organs, and adaptive behaviours, which automatically neutralise the activity of the Omnipotent Natural Selection so much glorified by Darwinians.

A larger (and more detailed) outline of logical proofs demonstrated here one may find in a book written by the author of this dissertation in 1993 in Polish language: Atrapy (Dummies) and Paradoxes of Modern Biology. This fully scientific book confirms the general thesis contained in an elder book of French naturalist Paul Wintrebert titled Living Beings, Creators of their own Evolution[4]. To ease the discussion – even only imaginary – with ultraDarwinians, whose “heartland” (as called it S.J. Gould) finds itself in countries using English, the present text has been written simultaneously in Polish and in English, which last language has become modern lingua franca of international, scientific business.

BIBLICAL SOURCES OF DARWINISM

To obtain the wider acceptation of any scientific idea, its receivers should have their individual associative apparatus appropriately tuned-up for its reception. In the Anglo-Saxon culture men are (were) grown since childhood with the lecture of the Bible, and thus the reality they perceive is in a large extend modeled by “directing truths” of the Holy Scripture. This fact, well known in the developmental psychology and neurology, is sufficient to explain both the genesis and the commercial success of contemporary Darwinian concepts of evolution.

1. The logical conclusion of the God’s order multiply and fill the earth – which has been inserted into the first page of the book of Genesis – is the previsible overgrowth of the number of living items over their possibility of feeding. Such a “divine order” must lead to the struggle for existence imagined by an Anglican clergyman Thomas Malthus. (The Old Testamental archetype of such struggle for means of existence and proliferation is provided by the attitude of the patriarch Jacob towards Esau, and in general, by the attitude of Jews towards other nations.) This inter-specific struggle for life has become the essence of the theory of evolution elaborated by an another theology graduate, Charles Darwin.

2. The neoDarwinian theory of August Weisman, added to original Darwinism at the beginning of 20-th century, postulates the existence of qualitatively different biological substances: soma and germen. It also has its antique precedent in the naturalist thought of Hebrew theologian Saul (Paul) from Tars. In his New Testamental 1-st Letter to Corinthians St. Paul observes What you are sowing is not the body (or soma) which will arise, but the naked grain (germen)… The God gives to every seed the body he intends, for each seed an appropriate for it body (15, 36-38). The seed (germen) of the concept of such division we may already find at the first page of Genesis, 1, 11-12. For molecular biologists of to day the object of cult are genes, and in a similar way, for antique Hebrew their own semen had sacral meaning. (To mention the story of Onan or rites of purgation – Priests, 15,14.)

3. According to concepts attached to neoDarwinism in the middle of 20-th century, new variants appear thanks to random mutations of genes hidden in germinal cells. Such an idea of hazardous creation of novel forms of life converges with an idea frequently repeated in the Bible, that God acts (creates and selects its privileged people and/or victims) through the fully stochastic process. (See the “Jehovah oracle” urim-tummim or “light and perfection” of hazardous choices, Exodus, 28, 30.)

4. In no point of its teaching the Hebrew Torah admits the idea that the collective, critical cognitive effort (similar to the one which is known from Plato’s Dialogues) may lead to a better understanding of the world, and thus to a better life in it. The interdiction of questioning of “revealed” dogmas leads to the functional atrophy of whole range of brain reflexes of human populations grown in the artificial world created by the frequent lecture of the Holy Scripture. Such (past and present) societies have a tendency not-to-see particularly those absurdities, which in their logical structure resemble the fake orientational truths, inoculated into the Bible in a form of cultural “mind viruses”.

5. The archetype of the neoDarwinian idea that from harmful heritable infirmities called mutations, appear novel, better adapted to the environment variants, we may find in thoeologico-naturalist thought of St. Paul, in the same Letter to Corinthians we quoted above: is sown in disgrace (the seed of evidently infirmous theory) – is grown-up in glory (the body of a new, world-encompassing infirmous religion or science). We have here an analogy to cognitive inventions of cabala: there is no better good than the one, which arises from an evil.

The whole neo (and ultra) Darwinian theory we may thus reduce to the natural selection (see pt 1) of bodies grown from hazardously created variants of seeds (pt 3). It means that the totality of contemporary concepts of evolution we may deduce logically from few simplified sentences incorporated into both the Old and New Testament. Those concepts are cognitively “empty”, but nevertheless they are impressing laics in a similar way as the ordinary Jews were impressed by the empty interior of Jerusalem’s Temple. And we are invited to hate all those who demonstrate the cognitive emptiness of Darwinian sciences, in the very same way as Pompeius was hatred by Jewish priesthood for his act of tearing-down the cover hiding emptiness of the famous Hebrew Temple of Misologos. 

Dialogue I

Radical Darwinian doubts in the professional competence of New Socratic

New Socatic: Welcome to Cracow, the city of Kings, called “New Athens” by Stanislas Wyspiañski, one of our famous dramaturgists who lived at the turn of century.

Radical Darwinian: In fact, the architecture of Cracow recalls me our outpassed European history. I’ve noticed that even my remote compatriot McDonald didn’t managed to introduce his characteristic scent of post-modernity into Cracow’s Main Market Square. What do you propose to do together?

N.S. To discuss matters which interest both of us. It means essential cognitive problems of our prestigious life sciences.

R.D. I’ve heard that since your studies at Berkeley, a quarter of a century ago, you have reservations concerning the actual development of science, and biology in particular. My friend, an architect at Edinburgh, whom you know since these revolutionary times at Woodstock – and at Berkeley campus – told me that you have written, at that heroic time, a book in English titled The Not-Too-Divine Comedy with an undertitle The Meta-Ph.D. Thesis. Unfortunately I had no time to look through it, I am a hard working man, constantly fighting for my professional survival with no time to read scientific comedies. Didn’t you read, in the book The Selfish Gene written by our famous author Richard Dawkins, the imaginative story of the copulatory behaviour of a female donkey, which uses all her intelligence to avoid an intercourse with a horse? This animal, thanks to the effect of the Natural Selection, has acquired the habit of avoiding the danger of charging – and this for several months – her belly with a progeny which will be sterile. I am afraid that the discussion with you will be equally sterile, with no perspectives for the future.

N.S. But in Cracow we love sterile discussions. Moreover, up to now nobody here took this famous – at least in your Anglo-Saxon world – struggle for life seriously. Please relax a little, and sit down with me in one of our Cracow’s charming cafes. Let us loose some time to discuss the Natural Philosophy. Did you hear about “Philosophical cafes” spreading around the Europe?

R.D. Of course, but as I imagine it people at such places are not serious, they may talk indefinitely what is most important, being-in-the-world or being-in-itself. All this seems too clumsy for my mind, I do not find much use of such sterile deliberations.

N.S. In fact me neither, I’ve participated a q  uarter of a century ago, at the U.C. Berkeley, in a course deciphering the meaning of sentences contained in the book Sein und Zeit of Martin Heidegger. I felt the same way. But free discussions at the coffee table might be very useful, also in the hard-core scientific research.

R.D. Really so? Can such free discussions, without a heavy equipment necessary for experimentation, and without a deep, computerised analysis of data, produce any “cognitive bomb” – I say it in quotation marks – in our technology and money minded society?

N.S. I’ve read memories of Stanislas Ulam**. He recalls there how his free discussions at a cafe’s table, both with mathematicians and philosophers at Lwow – in German Lemberg – before 2-nd World War, helped him to develop more matured mathematical ideas.

R.D. And what was the use of these ideas?

N.S. Thanks to Ulam’s calculations, at Los Alamos in Nevada, at the end of 2-nd World War, Enrico Fermi and his colleagues were able to construct the first nuclear bomb.

R.D. This was in fact a real bomb, which has shaken the roots of our culture. What kind of bomb are you producing now, in this charming environment of your New Athens?

N.S. You ask questions like an agent of secret services, sniffing for inventions you may incorporate into your triumphant McWorld’s culture.

R.D. You got to the point. There are hardly free discussions in our business-minded free civilisation. And the public in our countries is constantly manipulated, by specialised in such subterranean activities, secret departments of our Corporate State. I’ve read about such odious manipulations – even at international scale – in a book Puppetmasters written by Philip Villan in 1991 and published at London.

N.S. And me, I’ve seen a videocassette Manufacturing Consent, prepared by Noam Chomsky with the help of Canadian government. Its message, concerning the Collective Mind Control, is close to your remarks.

R.D. So, what kind of a bomb have you tried to produce at Cracow?

N.S. Few years ago a friend of mine, at present professor of philosophy at Gdansk, have proposed me, precisely at cafe “Senacka” in front of the Philosophy Department, to elaborate together a general theory of consciousness…

R.D. Would such a theory be manufactured, it would be a real bomb!

N.S. But at that time I’ve refused, I didn´t felt competent enough.

R.D. And to-day you are catching me, exactly in the way this old ragamuffin Socrates did it at the market – it means agora – of Athens, and you are trying to discuss with me the Darwinian philosophy, of which I am a radical supporter? Do you feel competent this time? I’ve heard, from titled Cracow’s biologists that you are in fact, a pertinent and flashy writer, but you are not competent in biology.

N.S. Of course, I do not know everything in biology, but it is easy to prove that no living being can ever know everything about living beings. At the same time I do not pretend – as did it this old hypocrite Socrates – that I know that I know nothing.

R.D. So what do you know, which might impress me?

N.S. I would like to discuss with you the ultra Darwinian philosophy – or psychology – as they call it at present. Is it the field you feel safe? Aren’t you?

R.D. In fact, I was impressed by the argumentation developed by Richard Dawkins in his book Blind Watchmaker. By a chance I have a copy of it with me. But how do you imagine you will be able to question the validity of his statements? Biologists say that you are incompetent in their field.

N.S. But biologists are much less competent than I in a solid state physics in which specialisation I’ve graduated at Cracow’s Jagiellonian University. And the concept of randomness of mutations, which concept underlies all these popular, ultra Darwinian views, belongs to the realm of the molecular physics, phase shifts, thermodynamics of chemical disequilibriums and so on. In this matter I am a fully competent person.

R.D. Oh, I’m impressed by all these complicated terms. I’ve heard that authors of proofs of randomness of mutations were physicists, too. I have a certain background in the elementary physics and chemistry, and I will be happy to hear from you about fissures you found in the argumentation of my masters – whom in fact, I never saw in person, and whose arguments sometimes overpass my mind. May I propose to go to one of these numerous pubs I’ve seen in your New Athens?

N.S. All right. At present it is the autumn, and the weather do not invites us to search for the shadow of a maple tree – as did it Socrates two and half thousand years ago, while discussing the biology of Love with Phaedrus.

R.D. The autumn is the time of gathering of fruits, and pythagoreans – as far as I remember it from my exclusive college – associated autumn with the human age between forty and sixty years old. Both you and Dawkins are of this age. It thus will be interesting to me to play the role of an actor presenting Dawkins natural philosophy. As a connaisseur of Cracow, which pub do you suggest?

N.S. The one at the corner of the Small Market, we may find there even the English Ale beer, I hope.

R.D. So let’s go.

 

Dialogue II

New Socratic finds gross errors in Richard Dawkins argumentation

 Radical Darwinian: Do you know that Charles Darwin not so frequently visited public places like this?

New Socratic: Moreover, beginning from the age of 30 years old he was suffering a mysterious illness which epidemiologists of to-day associate with CFS – the Chronic Fatigue Syndrome. The relatively short diligence travel from Dover, where he lived, to London was a difficult enterprise for him. Apparently the father of the theory of the survival of the fittest was physically not fit to withstand, for more than an hour, a conversation with his rare guests who visited him in his secluded country house.

R.D. Yes, this is true. Our Darwinians maintain that only due to this mysterious illness he was able to develop – and to maintain – his theory. And that his rare presence in public places amplified only the scientific prestige of his ideas.

N.S. I know that appropriate appearances played a significant role in the development of British natural philosophy. Living in this, characteristic for the 19 century, Victorian atmosphere of fake values, Charles Darwin wasn’t even sure of his own evolutionary concepts.

R.D. In fact, at the end of his life, under the fire of critics, he was a man ready-to-abandon-his-previous-views. He even wrote to one of his friends that in his earlier works he put too much stress at the evolutionary role of natural selection.

N.S. In any case, I am astonished by the curious way of reasoning, which is apparently popular among your Darwinians. The old Socrates claimed that only thanks to a purposeful, face to face dialogue, we are able to develop more mature ideas. I’ve read about it in Phaedrus. Ancient Greeks called maieutics – which means midwifery – the art of development of more mature views in students brains. Socrates was a real master in this, biology related, profession.

R.D. I presume that you, as a new Socratic, will try to develop more mature ideas in my mind, which is so heavily imprinted with English culture.

N.S. It is a pleasure to speak face-to-face with you. According to the French philosopher Christian Makarian** the absence of a free personal communication is a real illness of our times. But let us perform our midwifery work before the beer starts to turn in our heads. Can you resume the essence of Richard Dawkins arguments in Blind Watchmaker?

R.D. Of course! He repeats his essential argument many times. I will find you one of his statements. I have his book with me. At pages 312-313 he writes for example: Mutation is random with respect to adaptive advantage, although it is non-random in all sorts of other respects (for ex. X-rays, etc.). It is selection and only selection, that directs evolution in directions that are non random with respect to advantage. Only natural selection, I have repeatedly argued, even comes close to offering a plausible explanation for the human eye and comparable organs of extreme perfection and complexity. Assume that 1000 steps of evolution are needed to evolve the eye from nothing. ..The 1000 steps of evolution represent 1000 successive choice points, at each of which most of the alternatives led to death. …The wayside is littered with the dead bodies of the failures who took wrong turning at each one of the 1000 successive choice points. …That was … natural selection’s explanation of the eye in 1000 steps.

N.S. It is indeed a very poetic and impressive description of the role of the natural selection in the development of the human eye. Especially I am impressed by Dawkins vision of these sideways littered with dead bodies of animals too shortsighted or too presbyte to survive. Do you know, how long ago vertebrate animals have developed functional eyes?

R.D. I have no idea. Dinosaurs already had functional eyes, I have seen it at the movie Jurassic Park of Steve Spielberg.

N.S. And I’ve seen photographs of fossilised fishes dating 300 million years ago. I suppose that these fishes had functional eyes too, otherwise they would not survive until their adult age when they accidentally died and fossilised. All these evidence suggest that in the case of eye evolution in vertebrates natural selection has been practically silent since several hundreds of millions of years.

R.D. Do you suggest that in the case of anthropoids, which preceded vertebrates at the evolutionary scale, the natural selection of their mosaic-like, multiple eyes was an event even more remote?

N.S. Of course! Moreover, it is well confirmed – at least in the case of mammals to which taxonomic class we belong – that ultimate steps in the eye development – say at least 100 from the Dawkins proposed 1000 – are constructed not due to any selection but simply, to young animals efforts to see. If a kitten’s eye will be blinked for the first 3 months after the birth, this cat in his adult life will have the sight in this eye seriously diminished. The same holds in monkeys and surely in humans.

R.D. Do you suggest that Dawkins, while stating – I will quote him literally – It is selection and only selection  ,…even comes close to offering a plausible explanation to the human eye, is simply lying?

N.S. He surely commits an error by claiming that the natural selection is responsible for the last 100, out of suggested 1000 steps, which are necessary to construct a functional eye. All ophthalmologists know that to develop good vision in adult humans, children must perform – and usually they do it spontaneously – quite strenuous cognitive efforts. Would they be grown in darkness, they would not see clearly later.

R.D. So, you maintain that Richard Dawkins in Blind Watchmaker is selling us his own ignorance in the matter of developmental ophthalmology.

N.S. Precisely so, and in his previous famous book The Selfish Gene he has sold us his professional ignorance in the matter of genes replication.

R.D. I haven’t noticed it. For me it is obvious that genes have an intrisinque tendency – to use the famous Aristotelian term – to replicate their own structure.

N.S. The chemically spontaneous formation of the complementary strand of DNA happens only when the DNA structure is denaturated, which means, in the case when the chemically stable structure of the double helix is unwinded, and its strands are separated. Once this unnatural situation is chemically saturated, no further replication of DNA is possible.

R.D. Why than Dawkins calls genes replicators, which means molecules tending to replicate ad infini their structure?

N.S. Dawkins has a truly Aristotelian – as you said it – spiritual tendency towards obscuring the essence of life phenomena. To replicate a chemically stable gene – or a whole chromosome – the special enzyme, called replicase, is needed, to open the double helix. This enzyme is provided in vivo by a cellular metabolism, and in vitro – which means in a sterile laboratory – it might be provided by a genetic engineer, which replicates in this way genetic fragments selected by him.

R.D. Your observation that natural, double stranded genes cannot be self-replicators seems plausible to me. Why then notion of selfish gene had so much success among scientific community?

N.S. In fact so called selfish DNA exists within certain cellular structures, and many viruses seem to be such a selfish by-product of the evolution. But organisms do have defences against viral invasions, they do produce specific proteins, called nuclear restriction enzymes, which are able to cut down a foreign DNA into pieces and thus to destroy its subversive, auto-replicative message. The discovery of these restriction enzymes was done in early seventies, and in 1978 Werner Arber from Geneva got a Nobel Prize for this discovery. Unfortunately, the meaning of his work hasn’t been publicised enough, and our society had not enough intellectual vigour to make culturally inoffensive the fake message, published in 1971, by Jacques Monod in his famous book Le hasard et la necessité.

R.D. What was this Monod’s fake message?

N.S. The same one which replicates fifteen years later Richard Dawkins in Blind Watchmaker. Monod has used all his scientific authority to assure his readers that adaptive mutations happen at random and that no protein is able to alter the DNA structure in a coherent way. In seventies Monod’s ideas had tremendous, really comparable to a viral invasion, impact on brains of the scientific community, not only in France but also in your country.

R.D. Richard Dawkins calls cultural brain viruses memes.

N.S. I heard about it. It may be an abbreviation for the Mind Emptying and Memory Eradicating virus.

R.D. You are so vicious, you will never be accepted by our Club of Established Scientists.

N.S. No doubt about it. But these words describe in a precise way the totality of the cultural message contained in the neoDarwinian theory. Do you know what kind of a book has written Monod’s colleague, Francois Jacob few years before the publication of Blind Watchmaker?

R.D. No,

N.S. The book has a title Jeu des possiblesThe play of possibilities - and our Nobel Prize Winner has sketched in it the idea of the development of the whole living universe by a bricollage, it means by a mindless assembly of accidentally found rubbish.

R.D. I do not know whether Dawkins borrowed this idea from Jacob, but in Blind Watchmaker he insists that in the Universe there is not a being which Antique philosophers associated with a Mind.

N.S. Your favoured author insists that the Blind Watchmaker was able to construct a seeing eye. Generalising a bit his statement, we may safely say that a Mindless Creator has created, naturally by a means of natural selection, mindful brains of our distinguished scientists. This recalls me of an opinion I’ve read once in France. One of humble medical doctors of this country, has commented in this way the message of famous Monod’s book; The French intellectual works strenuously with his mind – only to invent the mindlessness.

R.D. As an Englishman I do agree that many of my compatriots follow the French route of positive thinking.

N.S. Not to say about prominent Poles, all of us are proud to be Europeans.

R.D. In my country I’ve met many malcontents who claim that New Europe means Collective Imbecility.

N.S. Like in old Athens, at the time of Plato, where Socrates complained about the collective stupidity of his compatriots. By the way, do you know the Socrates definition of stupidity?

R.D. Do not escape sideways, you have promised me to prove the antithesis of Dawkins concept of eye creation from nothing.

N.S. In fact I did it. But this time our discussion will be serious. So instead of a next beer let’s take a coffee. We need to have our we-don’t-know-how-constructed brains fully active.

 

Dialogue III

 New Socratic and Radical Darwinian investigate the mysterious origin of genetic mutations

New Socratic: I think, after reflection, that I will be able not only to justify the antithesis of Dawkins argument, but also, as did Socrates in Phaedrus, I will be able to construct a New Synthesis of both views.

Radical Darwinian: Do not exaggerate, I will be glad if you show me only that the first sentence of Dawkins theory, which brilliantly describes the process of eye development from nothing – mutation is random with respect to adaptive advantage – is not true. A few verses before, Dawkins assures us categorically although we can imagine it, nobody has ever come closer to suggesting any means by which this bias could come about.

N.S. Visibly Dawkins didn’t read my lengthy article “Open letter to Biologists” published in Fundamenta Scientiae, and printed in Great Britain in 1981 by Pergamon Press.

R.D. You know, we are living in a world literally inundated by scientific literature.

N.S. And manipulated, as you have remarked at the beginning, by those invisible “puppet-masters” pulling strings which control the behaviour of eye muscles – and of memory engrams – of our scientific community. But let us return to old Socrates. In Phaedruswhich provides a model for our discussion – Socrates begins with a statement that we need precise definitions in order to be sure that we are speaking about the same thing. We will follow this old Greek route of argumentation. What does the term “genetic mutation” mean to you?

R.D.  Mutation by a definition is a change of genetic material which is DNA .

N.S. In general I agree, but let’s be more precise. It is not every change, but a change which is inheritable in subsequent rounds of gene replication.

R.D.  I do not see the differentia specifica with my definition.

N.S. If you irradiate DNA, or you partly destroy its structure by thermal or mechanical shock, or by chemicals, it is not the immediate gene damage we call mutation. Mutations are eventually inherited alterations of genes due to an imperfect repair of the induced damage.

R.D.  It means that mutations are acquired genetic characters. Those characters, by definition, are inheritable.

N.S. Perfectly so, and we have a whole panoply of these acquired genetic characters: not only point mutations – which means exchange of single DNA bases – but also duplications and amplifications of DNA segments, new associations and recombinations of DNA structures, deletions and additions of whole chromosomes and so on. The array of possible mutations is shown best by the picture done by Weinberg in Scientific American of May 1983. What is more interesting, is that all these genetic changes, visible in Weinberg’s table, are selectively advantageous for cells affected by them – they are simply the origin of various forms of cancers.

R.D. Indeed, as Dawkins suggests, cancers are provoked by random errors of gene replication – or errors induced by various mutagens.

N.S. You say, cancers are illnesses of chance? There are a large number of cancers, which are environmentally conditioned, without the help of mutagens. It is sufficient to recall certain brain cancers, confirmed to be the result of continuous psychic stress.

R.D.  But there are proofs that mutations giving selective advantage in reproduction happen at random.

N.S. You said before that you heard about these proofs.

R.D.  In textbooks of biology they quote the experimental work of Seymour Luria and Max Delbruck which has been done more than a half century ago.

N.S. I read this proof carefully in 1979 while I was a stipendiary at the Laboratoire d’Évolution des Etres Vivantes which belongs to the University of Paris VII. To prove that mutations assuring the resistance of bacteria to a “selecting” virus, happen at random, authors have done several weeks of experimentation and wrote a 50 page long paper** covered with complicated statistical formulae – as you noticed already, those future Nobel Prize Winners were well trained physicists.

R.D.  Was this proof also a fallacy?

N.S. I’ve discussed it in detail in my book Fallacies and Paradoxes of Modern Biology, published unfortunately only in Polish. These future Nobel Prize Winners have simply omitted, in their lengthy statistical considerations, lag periods before the appearance of focuses with selectively advantageous mutations. Thanks to this carefree – or rather astute – omission, they got a statistical impression that advantageous mutations arise at random, without any influence of a selecting medium.

R.D.  Can you furnish me more details about the method they used?

N.S. I discussed this proof several times with competent physicists. Listening, during a seminar, to arguments which I’ve enumerated in my book, a professor of methodology of physics from the University of Carlsruhe in Germany, stated with authority that Luria-Delbruck’s proof was a Dummheit. Do you know what Dummheit means in English?

R.D.  No.

N.S. Stupidity. According to the definition given by Socrates in Phaedrus a stupid man is one who has a wrong opinion about the state of affairs.

R.D.  Will you please show me details of this mysterious proof? Do you think that I am so stupid that I am not able to judge physicists arguments, moreover, arguments which are aged more than a half century? Do you think that modern man always must be at the mercy of an impersonal Authority, which decides what is Dummheit?

N.S. Ok. Take this paper with you and read it later. The title of it is “La maladie du hasard” which means “The Illness of Chance” in English. It demonstrates, for a complete layman, how one can make a chance event out of a completely deterministic phenomenon. You have surely learned French in your exclusive school, I presume?

R.D.  In fact I did, and the article you gave me is short enough to be read. What more do you want to show me?

N.S More than a year after my initial lecture of L-D’s paper dating from 1943, I’ve discovered, at the very end of  the “Discussion” of their work, this remarkable statement: However, it is also conceivable that the loss (of bacteria sensitivity to viral infection) occurs upon contact with the virus, since it is detected only after such contact (hypothesis b1).

R.D.  It means that they honestly admitted that they proved nothing. What was this hypothesis b1?

N.S. I can quote their paper in detail from memory: b1. Hypothesis of acquired immunity of hereditarily predisposed individuals. The original variants originated by mutations occurring independently of the presence of virus. When the virus is added, the variants will interact with it, but they will survive the interaction, just as there may be families, which are hereditarily predisposed to survive an otherwise fatal virus infection. Since we know that the offspring of the original variants do not absorb the virus, we must further assume that the infection caused this additional hereditary change.

R.D. It is evident to me that certain predisposed – or accidentally, less exposed – bacteria may survive the initial wave of virus invasion, and that after a period of illness, they may recover and become fully resistant, behaving exactly in the way our own bodies behave. And it is evident to me that the existence of lag period, that you were talking about before, is the proof that accidentally predisposed – or less exposed – bacteria survive the period of virus-induced illness. How long was this period of bacteria illness?

N.S. In Luria’s-Delbruck’s experimentation 12 to 18 hours, in other experiments with the construction of bacteria resistance to various agents, we have frequently to wait for weeks. I was told about it by professor Kunicki-Goldfinger, a well known microbiologist from Warsaw; we may find the confirmation of it in a lengthy article by Patricia Clark, published in Bacteria**, already in 1978.

R.D.  It means that the principle of randomness of adaptive mutations has never been proven. That this is a neoDarwinian lie!

N.S. Worse, as I demonstrate in detail in my book Fallacies and Paradoxes, neoDarwinian concepts of biology are the product of functional myopia of the “mandarins” of science. And this myopia is apparently advantageous in modern society. Your compatriot Michael Thompson, in the book Rubbish Theory, published by Oxford University Press in 1977, called this socio-scientific phenomenon the conspiracy of blindness.

R.D.  So you are an adherent of the outdated theory of world-wide conspiracy!

N.S. In fact, my close observation of the cognitive behaviour of many of our scientific “mandarins”, has brought me to a very particular scientific conviction. I believe that over our laboratories, which investigate in ever more minute detail adaptive behaviours of “living watches” – that means, living organisms – floats the Spirit of the Blind Watchmaker.

R.D.  A funny and at the same time impressive association. Slowly, under the power of your arguments, I am becoming, as Darwin did later, a Ready-to-abandon-my-previous-views-Darwinian. How do you explain the non-random appearance of advantageous mutations in predisposed individuals, which are submitted to blind forces of natural selection?

N.S. It is a trivial thing. I’ve tried to interest prominent Polish evolutionists in it, even the head of the Polish Academy of Science. With the exception of physicists and of course of psychologists – my arguments did not stir much enthusiasm.

Ready-to-abandon-his-previous-views Darwinian: Isn’t the Spirit of the Blind Watchmaker floating over Poland, too? Isn’t it?

New Socratic: In Poland we are also Europeans, mutating at present with tremendous speed into an “open”, intensely Americanised, society. So let’s take a Coca-Cola and force our analytical minds to  investigate watch-like details of the cellular metabolism. 

Dialogue IV

 Our natural philosophers search for genetic effects of genes use and disuse

 Ready-to-Abandon-his-previous-views Darwinian: So you promised me to demonstrate how non random, adaptive mutations occur.

New Socratic: Let’s begin once more with precise definitions. What do you mean by adaptation?

R.A.D. A disposition to live at ease in a particular environment. For example a blacksmith, due to constant work with a heavy hammer, develops strong arms, which makes work easier for him.

N.S. And a watchmaker, by constant work with minute details of watches, becomes myopic. I read about this professional adaptation already in one of Darwin’s books**. We may add to these standard adaptations of high mountain climbers, who develop bigger than average lungs as an adaptation to high altitudes. I know this kind of adaptation from my personal experience.[MK1] 

R.A.D. Our neoDarwinians claim – to quote sir Peter Medawar** – that these acquired adaptations are not inheritable. The son of a blacksmith is not born with arms stronger than other children.

N.S. Really? Children whose parents acquired myopia because of their life style, in general  become myopic even earlier than their parents. And I’ve heard that children born from parents living at Peruvian Altiplano, few thousand meters above sea level, are born with lungs statistically more voluminous than children born from Peruvian parents constantly living at sea level. But never mind. How does Dawkins explain such common adaptation, as the thickening of these areas of human skin, which are exposed to wear and abrasion? We have plenty of examples of such functional adaptations, beginning with hands of men who do much handwork, and ending with the rough skin on the feet of our old, barefoot philosopher Socrates.

R.A.D. In fact, I was interested in Dawkins explanation of this phenomenon, and I’ve found his opinion. I will quote him literally: Darwinian, of course, has a ready answer. Skin that is subject to wear and tear gets thicker, because natural selection in the ancestral past has favoured those individuals whose skin happen to respond to wear and tear in this advantageous way.

N.S. It means that already very early in the history of our planet, roughly a billion years ago, these “living watches” at that time in the form of singular cells, have acquired an in-built mechanism, causing thickening of the epidermic layer submitted to a frequent abrasion. It is thus evident that since the very beginning of life on earth, living beings were something more than these Cartesian “living machines”. If they behaved as ordinary watches, whose parts degenerate due to their use, they would not survive for long. Do you know any details of the mechanism which forces the skin to recover from injuries?

R.A.D. There must surely exist such a mechanism. As far as I know from my school, proteins are synthesised with the use of RNA as a template, and in turn, this RNA is synthesised in the nucleus with the use of appropriate DNA segments as templates.

N.S. Yes, this is the standard chain of bio-synthesis. We may read about in any book of biology. It holds also in the case of synthesis of proteins called keratins, which form the epidermic tissue. This means that frequent skin abrasion induces reinforced use of genetic structures, both RNA and DNA, which code for damaged skin structures.

R.A.D. As far as I follow your reasoning, you seem to suggest that the use of selected genetic structures leads to the selective reinforcement of these structures, in the same way as the wear and tear of  skin causes, after a regeneration, a thickening of skin areas selected by wear. But how is it possible to thicken and to reinforce the genetic structure? Genes are practically linear, with a constant diameter of their strands.

N.S. May I ask you a question? What do you know about the metabolism – that is, the exchange of matter – of the cellular genetic code?

R.A.D. In fact such dynamic phenomenon exists, Dawkins says There is a constant flux, a turnover of letters in the message. About 5000 DNA letters degenerate per day in every human cell, and are immediately replaced by repair mechanisms.

N.S. It is also well known that the DNA structure degenerates much faster in areas, where it is denatured and subjected to wear and tear linked with gene copying. Parts of chromosomes, twisted in the form of a double helix and wrapped around special proteins called histons, are like hard discs in computers, practically beyond the reach of gene damaging agents. It means that the turnover of DNA must be selectively accelerated in those areas which participate in protein synthesis.

R.A.D. I agree, it seems to be evident, although it is the first time I’ve heard of such internal selection. But how do you imagine the thickening of genetic structures selected by their use?

N.S. Let’s go slowly. DNA repair – as it is widely known – consists not of the exchange of single DNA letters, as Dawkins suggests, but of the replacement of whole segments of DNA around a damaged molecule. These necessary cuttings are done by restriction enzymes that we were talking about before, and a new copy is synthesised with the use of the second strand of DNA as a template. This second strand remains inactive in RNA synthesis. When this newly synthesised DNA segment is chemically still needed for the RNA synthesis, it could be taken away from the chromosome before the enzyme called ligase binds it back to the repaired strand. In this situation the next round of repair replication occurs, and it will be repeated until no more copies of DNA are needed for the RNA – and then for the protein – reproduction.

R.A.D. You are speaking like a watchmaker trying to explain to a layman, which cogwheel pushes which in a watch. All that I retained from your professional discourse is your suggestion that the enzymatic apparatus of the cellular nucleus is able to make additional copies of precisely those genes, which are selected by their use. Moreover it is done in the same way as the hypertrophy – it means thickening – of epidermis cells. Those cells are producing additional keratin layers, induced to this activity by skin wear and tear.

N.S. You got the idea. These additional metabolic – as they are called – gene copies are behind the  increase of the volume of synthesis of keratin in epidermis which is used. This is exactly this “majorant reequilibration” of epigenetic structures which are perturbed by a “selecting” – I say “selecting” using quotation marks – agent. The expression la reequilibration majorante was introduced by Jean Piaget; in English we use the term overrecovery, which is a more precise description of the internal mechanism of Lamarck’s First Law of Biology.

R.A.D. Was such “thickening of frequently expressed genes” confirmed by microscope investigations?

N.S. Of course, this phenomenon has been observed under a microscope for at least three or four decades. I haven’t found any literature concerning the mechanism of the overgrowth of epidermis, but I have data concerning the hypertrophy of muscular tissue.

R.A.D. No matter, Dawkins in his book states that an overgrowth of epidermis is essentially the same phenomenon as the hypertrophy of muscles. What are your proofs that muscle hypertrophy is caused by an overgrowth of genetic templates used to reproduce muscle protein?

N.S. In my book I reproduce the picture from the work of Goldspink,** dating from 1964. One can see in it that nuclei of mice muscle cells, which have been exercised, are much thicker – which means they contain much more DNA – than the atrophic, non exercised cells of the same muscle. We also observe these massive, selective chromosome amplifications in salivary glands of Drosophila larvae** and in silk synthesising worms** of silk moths. Selective gene amplifications are common also in many cancers, which are caused by the non-degradation, in due time, of these selectively amplified genetic structures. You may see those hypertrophied genetic structures in Weinberg’s tables. Look at them. These “new” structures are usually built as a response to frequent cellular damage induced by so called “cancer promoting” agents. You may see there selective “thickenings” – or amplifications, as geneticists say – of genetic code characterising certain cancers.

R.A.D. It is indeed very curious that biologists of to-day are not thinking as a normal, mentally healthy engineer usually does, that the exploitation of genetic structures will lead, through resulting damage, to an overrecovery and reinforcement of these structures. Especially when they may observe such changes under an ordinary microscope.

N.S. I think that you touched here a more profound biological phenomenon related to Darwinian psychology. I’ve observed that most biologists of to-day do not imagine genes as fully physical particles, which are subject to wear – and thus to an obligatory loss of their “message” – during their activity. It seems that our geneticists have forgotten, and that since their school years, the existence of the Newtonian Third Law of Physics, which states that each action causes an equal reaction. I haven’t seen a theoretical paper in molecular biology, which would take into consideration the necessary degeneration of genetic structures due to their participation in metabolic processes. I’ve tried myself to interest more open-minded biology journals in this, purely physical aspect of genetics, but my arguments were refused publication**.

R.A.D. Indeed, while studying Dawkins books I had an unclear feeling that he attributes to genes really metaphysical properties. Now I see it clearly. I can understand that many of our geneticists are so called “true believers”, impervious to any criticism of the dogma they believe in.

N.S. A being, which does not obey the III-rd Law of Newton may act, but at the same time it isn’t acted upon. According to the definition given by Aristotle, such a being is a “Motionless Mover”, an impersonal God.

R.A.D. I understand. And geneticists try to act as priests of this Molecular God. It is thus evident that they would like to put into silence researchers who publicly call this Genetic God a fake. I understand where this spirit of the Blind Watchmaker, which dominates our laboratories comes from. It is simply a creation of geneticists, whose  “scientific solidarity” is parasiting on the absence of a keen perception, and on a functional analfabetism in elementary physics, of our “learned” public. This public is well educated only in appearance. But I have a question. Dawkins says that the principle - of the overgrowth of structures used – is too crude a tool to fashion the exquisitely delicate adaptations that we see in animals and plants. He argues this way Think of all these intrinsically co-operating working parts of an eye: the lens with clear transparency, its colour correction and its correction for spherical distortion, the muscles that can instantly focus the lens on any target from a few inches to infinity. In fact, I cannot imagine how these adaptations occur. Moreover, how can you explain the way by which all these acquisitions of somatic tissues are transported to germinal cells. NeoDarwinians assure us repeatedly that such physical phenomena do not exist.

N.S. Oh, you want to get me into details, which I’ve described at large in my “Open Letter to Biologists”, and in my book as well. This is a longer story. Let’s leave this smoky place and take some fresh air before we enter into these details. 

Dialogue V 

Our heroes question why Dawkins cannot distinguish a donkey from a horse

New Socratic: Ugh, we got away from that smoky place. Poles smoke enormously, evidently for the benefit of American Tobacco Companies, which grabbed recently the major chunk of Polish tobacco industry.

Ready-to-Abandon-his-previous-views Darwinian: Do you know that our business minded, Anglo-Saxon elite, even in times preceding the last century’s Opium Wars in China, consisted of professional pushers of all kinds of drugs and gadgetry wherever possible? At present, the world-wide programme of creation of mass public dependencies – and even of infirmities – is at the origin of power and wealth of dons of the American Corporate State.

N.S. So, let’s escape for a while from the grasp of the Invisible Hand of the dons of the world-wide beer industry. Let’s walk for a while along Cracow’s green plantations, which substituted for fortified walls of the old city. At which point did we interrupt our interesting discussion?

R.A.D. I asked you how more complex adaptations – such as quick eye accommodations – occur, and how it is possible that they may be inherited.

N.S. To acquire the capacity for quick eye accommodation, one has to exercise it since early childhood, it is only the propensity for a particular type of sight – for myopia or for longsightedness for example – which may be inherited. Naturally in agreement with Mendel’s laws of heredity.

R.A.D. I understand. But before you enter into details, can you explain to me, where the error is in Richard Dawkins argument against the inheritance of acquired eye characters? Despite my admiration for the quality of his prose, I couldn’t understand this passage of his book. I would like to read it in full.

N.S. Let’s then sit down on a park bench. I am listening.

R.A.D. If the genes were a blueprint, it would be easy to imagine any characteristics that a body acquired during its lifetime, being faithfully transcribed back into the genetic code, and hence passed into the next generation. The blacksmith’s son really could inherit the consequences of his father’s exercise. It is because the genes are not a blueprint but a recipe that this is not possible. We can no more imagine acquired characteristics being inherited than we can imagine the following. A cake has one slice cut out of it. A description of the alternation is now fed back into recipe, and the recipe changes in such a way that the next cake baked according to the altered recipe comes out of the oven with one slice already neatly missing.

N.S. What’s this? In Polish we say, what is the relation of a spice cake to a windmill? What is the relation between overgrowth of blacksmith’s muscles, or of thickening of skin on his hands, with the slicing of a cake? But let us be more serious about this product of Dawkins scientific imagination. By a slicing out, of a piece of a cake, we induce damage to the previously baked – or in other terms, synthesised – cake structure. Such induced slicing-of might be compared to an externally imposed skin abrasion, or to an internally induced wear of muscle tissue during the strenuous effort. In both instances we feel pain caused by this body damage. And in both instances a healthy organism recovers, by a chemically spontaneous auto-repair, from these induced damages. Let us now return to Dawkins metaphor of genes as a recipe for a cake. A business-minded baker, who sees that his cake is eagerly consumed, multiplies – one and half, two, or many times – all ingredients contained in a recipe of a cake, which was positively selected by his customers. In this simple way he is able to satisfy his public need for this particular cake. At the same time he puts on back shelves of his bakery – or even forgets completely – recipes for those cakes, which have no success among his clients. This is an outline of behaviour of a normal, business-minded baker. The baker imagined by Dawkins, who feeds back into a recipe the loss of integrity of a cake due to its partial consumption, would be an idiot, who would not survive for a long time in business. The same holds in case of a cellular “bakery”: these genetic recipes, which products are eagerly consumed, are easily accessible in the cellular “library” of  recipes for body constituents. They probably will be duplicated – as so called ribosomal DNA** – for an easier lecture in the future. At the same time, genetic recipes whose products are obsolete, are spontaneously pushed into remote regions of the cellular “bakery”. In those places they are accessible with difficulty, and even lost – like useless gene segments called introns – during subsequent, adaptive rearrangements of the cellular genome.

R.A.D. This comparison of the cellular metabolism with a bakery looks attractively, indeed. But are we allowed to compare, a fully mechanised behaviour of a minute cell, to the mindful behaviour of a business-minded baker?

N.S. It is rather the other way round, our biologists should be alerted to the fact that the behaviour of a normal, business minded baker is automated the same way as the behaviour of a mind-less, living cell. All processes of bio-synthesis – beginning with the replication of DNA, which we discussed already – are spontaneously interrupted once the process of gene copying, as well as the transcription of these genes into proteins, is achieved. It means that an early consumption of products of bio-synthesis automatically induces the next round of their synthesis.

R.A.D. A baker imitates the behaviour of a blind, mindless cell? Isn’t that a blasphemy?

N.S. A baker is a long-term, final product of the fully automated “baking” procedure, which was initiated within the single germinal cell, called zygote. And individual cells are not completely blind. It is known that cells “see” – thanks to their sensory micro-organs – only their closest environment, very much in the same way as our, business-minded “open” society, sees only the end of its own nose. More farsighted and mindful human actions are possible only when cells of our brains – and connected with them, our sensory organs – reach appropriate dimension, density and complexity.

R.A.D. I know. It is the old Marxist thesis that quantitative increases impose qualitative modifications. This idea is hated by hard-core Darwinians grouped around our international, London based, scientific review Nature. Where business-minded Dawkins get the idea to associate the inheritance of acquired characters, such as muscle overgrowth, with a diminishment of a cake due to its slicing? Why does nobody dare to argue in public that his argumentation is ridiculous?

N.S. Let us go slowly. Dawkins mistake is due to the lack of precision in the definition of the term “acquired characters”. To illustrate dangers, which may follow an imprecise description, I will tell you an antique, humorous anecdote told by Socrates in dialogue Phaedrus. In this story Socrates imagines himself as a man of good intentions but of small experience, willing to help young Phaedrus to prepare himself for an oncoming war. He thus proposes to him to buy a horse. But neither of our friends know precisely what kind of an animal a horse is. Socrates knows only that in Phaedrus opinion, a horse is a domestic animal with longest ears. The goodwilling Socrates, not knowing exactly what kind of an animal the horse is, but honestly intending to help his friend, with all his oratory skill tries to convince Phaedrus, to buy a domestic animal which has longest ears, and to go for a war on a back of a donkey mistaken for a horse.

R.A.D. It means that not knowing about important difference in combat value between  donkey and a horse, Socrates involuntarily has made a bad joke to his young friend. Do you suggest that Dawkins, not knowing with precision what the term “acquired characters” means, and knowing only that the general public associate these characters with non regenerated amputations, used all his skills as a talented writer to convince his readers that muscle robustness, acquired by a strenuous muscular exercise, is a phenomenon basically the same as the loss of cake integrity caused by its partial consumption? I begin to see where this grotesque Spirit of Blind Watchmaker stems from. In the opinion of our neoDarwinians, it is not important how the things look in their essence. For them, what is important, is only the opinion of the common man. According to such a view, common sense is the judge, and this judgement by common sense indicates that we are able to convince the general public only by suggestive appearances, and never by more hidden truths, which remain beyond the vision of common men.

N.S. You are more perceptive than I thought at the beginning. Your last observation sounded like a replica of the voice of Phaedrus** in Plato’s dialogue. In fact it is the problem of the so called “common sense perception of the world”, which is the origin of the large public acceptance of neoDarwinian suggestions that the donkey has the same utility as a horse. The fertile history, of the attachment of a body’s injuries to the Lamarck’s coined term “acquired characters”, is as old as Darwin’s theory of Evolution.

R.A.D. it. Can you give me details of this scientific Dummheit?

N.S.  I’ve done it, in an article written in French, already 18 years ago**. Despite the fact that I quote there only opinions of our distinguished scholars on this subject, nobody dared to publish this simple text. Philip Nora, the editor-in-chief of French monthly Le Debat, wrote me sincerely that he hopes that the time will arrive, when we will be able to speak in public what we think about our scientists.

R.A.D. And it is already eighteen years, and our media still do not dare to speak openly about the baloney contained in dominant theories of biology. I will read this paper of yours later. Can you tell me now, in short, what it is about?

N.S. I resumed in it the essence of the history of modern biology. The really extraordinary history of the incorporation of the body’s injuries to the term “acquired characters” runs back to Charles Darwin. This prominent naturalist, as many of his fellows, wasn’t sure whether injuries may be inherited. These Darwin’s hesitations have inspired, exactly a hundred years ago, a prominent German man of science, named August Weisman, to do a scientific experiment consisting of the slicing-out of about thousand of mice tails in five subsequent generations. He did this cruel experiment in order to demonstrate – as he explained in a book Essays on Heredity – that the propensity for larger muscles is not inheritable in families of active athletes.

R.A.D. But was this slicing-out of mice tails necessary? It is really astonishing that already at the turn of the century, no person important in biological sciences ridiculed Weisman’s argumentation – not to say about his mindless experimentation. It was sufficient to recall that Jews, since at least two hundred generations, are slicing-out foreskins in each generation of their male progeny, with no hereditary effect.

N.S. You know, at the turn of the century racist theories were extremely popular in many countries of Europe and America. Weisman’s theory of heredity, which postulated that racial inclinations cannot be changed by a breeding at all, gave scientific prestige to the argumentation of racists of all kinds. Before the II-nd World War, those researchers who unfortunately demonstrated – even if only in the case of salamanders – that certain adaptive, racial characters, like skin colour, may change in adaptive and inheritable way, were socially demolished. This social destruction, of biologic concepts which were not welcomed, was already at this epoch co-ordinated by neoDarwinians, especially those linked with the review Nature, whose attitude you know. A world known writer Arthur Koestler has even wrote a book** illustrating the sad case of a talented Austrian biologist, Paul Kammerer, who was brought to suicide.

R.A.D. But now the wave of racism is over. At least at our progressive Universities. Why than our scientific establishment still displays such strenuous efforts in order to not see – to use this Socrates metaphor – the functional difference between a donkey and a horse?

N.S. To day, as you have remarked it at the beginning of our fresh air discussion, we are living in a world which is fully commercialised. Simply, sales of all kinds of gadgetry would be down if the people were constantly warned that too much life facilities will make them weak, chronically ill, and moreover, dumb. Would the lamarckian paradigm prevail in our society, our dons of drug, media and automobile industry would quickly lose their privileged positions.

R.A.D. Finally, I begin to understand the mind-less, cellular “bakery”-like, business of constant recopying and repeating, in order to obtain commercial success, of evidently senseless arguments which had popular success in previous generations. Dawkins, as you have disclosed it to me, tends to sell us a cake – or rather a bunch of baloney – which since a century is eagerly consumed by an externally apparently intelligent, but internally dumb, bourgeois public. But is it really possible to manipulate our society up to the point that the most obvious truths disappear into obscurity?

N.S. The known European fighter for the economic rights of the Third World, Susan George described recently, in monthly Le Monde diplomatique**, how by a co-ordinated play of scientific awards, and of the payed – but hidden – publicity in influential journals, it is possible to push into modern, liberal society the ultraliberal, economic ideas. And an application in practice of these ideas automatically enriches the ultra rich and imposes economic slavery on all others.

R.A.D. This is the argument of an outdated Marxist. Maybe it it possible to publish it in France, but not in journals of  high diffusion in England and, as I suppose, not in to-day’s Poland, which is visibly intoxicated by new economic liberties. Do really we are condemned to live for the eternity – as this Phaedrus whose opinion I’ve inconsciously repeated, observed – in a world in which it is not important how the things really are, and the only thing which counts are appearances which convince the crowd? Is it only you who observe that we are sinking in a darkness illuminated by millions of ecrans showing only fake Internet messages and viciously manipulated TV news?

N.S. I will quote for you, from memory, an opinion about the progress of life sciences, published twenty years ago at Oxford, by one of your compatriots, Michael Thompson** The deed must appear all the more shocking to those who believe in the progress of knowledge; in the idea of scientists and scholars leaving no stone unturned in their unswerving determination to draw ever closer to the truth. For them, the path of life sciences must present a sinister betrayal: a systematic channeling of enquiry in order to impel knowledge ever further from the truth; to prevent people from ever seeing how things really are – “la trahison des clercks” – it means, “treason of scientific priesthood”.

R.A.D. It is chilling to sit in a park during the late autumn. Moreover, it is already dark. I propose that we go to one of yours Cracow’s charming cafés and conclude our interesting discussion there. 

Dialogue VI

New Socratic explains how new behaviours and structures are constructed and memorisedReady-to-Abandon-his-previous-views Darwinian: It is a pretty café, this “Michalik’s Cave”, you brought meto. I see here many satirist’s paintings and no advertisements.

New Socratic: It is one of those rare places where one can sense the spirit of Cracow’s fin de siecle atmosphere. But do not despair. Perhaps you have already noticed that next to this decadent place we have a vigorous McDonald’s restaurant, with its characteristic smell of advanced hyper-modernity.

R.A.D. McDonald proves that Poland has joined the cultural standards of our free society.

N.S. And the translation of the Blind Watchmaker indicates that we have also joined the club of mentally most advanced countries. But let us continue our counter-cultural, midwifery task. You want to know how new genetic structures, underlying new adaptive behaviours, come about.

R.A.D. Yes, Richard Dawkins, faithfully following opinions of our McDonaldized university elite, says…

N.S. That all this biological constructivism is the product of blind chance mutations selected by equally blind, selective forces of life conditions. As Stephen J. Gould ironically abbreviated it, mutation proposes, selection disposes**. You agree with me that all this poetry is scientific bull… manure.

R.A.D. You speak elegant English. But how to get out of this post-modernist – or rather, as you said, hyper-modernist – …manure?

N.S. Do you know how new ideas are constructed?

R.A.D. It is well known to all psychologists, they arise by an association of previous ideas. Dawkins for example, creatively associated the message contained in genes with a recipe for baking a cake called the body.

N.S. And if we associate the recipe for baking Indian chapati – a kind of a flat bread – with a recipe for how to use yeast…

R.A.D. We will obtain a novel recipe for baking our common bread.

N.S. My trivial idea is that the cellular “bakery” works in the same way as a creative baker who combines succesful recipes. By an association of genetic recipes selected by their use, cells in various tissues construct new, more functional proteins, sugars and fats. The best example, of this cellular, creative recombination of recipes, is the process of construction of complex proteins called immunoglobulins, which are used in chemical defence against all kinds of foreign micro-bodies called antigens. At the beginning, upon a contact with an unknown antigen, specialised lymph cells, called lymphocytes, secrete so called immature immunoglobulin called in abbreviation Ig. This immature Ig has only limited affinity to an unknown antigen, but those parts of Ig, which are attracted by the antigen, are automatically reproduced in abundance, selecting in this way its own genetic recipes for amplification. Once selected by their use, immature recipes – or templates – for Ig associate, and we obtain, in a chemically spontaneous way, a mature genetic recipe for a mature immunoglobulin, which is fully complementary to any foreign body. In my book I’ve described this trivial example of endogenous genetic engineering in more detail. I used there, as a kind of a recipe – or rather a matrix – for my ideas, details of maturation of mitochondrial RNA in yeast, which were discovered sixteen years ago by Piotr Slonimski** from Paris. At present, we probably dispose of more accurate data concerning the construction of mature Ig. I think that it will confirm my theory of creative lymphocyte learning.  

R.A.D. You are a genius. Is this mechanism of construction of new, functional proteins really so simple? How do you explain the perfection of sight, which Dawkins claims to be impossible to describe in Lamarckian terms of the hypertropy – or overgrowth – of structures which are used?

N.S. During childhood we have a long period of maturation of reactions of our eyes. Those regions of photosensitive cells in the retina, which are not stimulated by light during this period are condemned to spontaneously commit a suicide, or they move to work in more illuminated eye regions. In this way, a cat which has lived, during first three critical months of his life, with blinkers with only vertical slits, will see, during the rest of his life, only vertical **. The same holds in case of chickens, forced since birth to look for grains always very close in front of them. At adult age these hens develop functional atrophy of their eye muscles, and are so myopic that cannot find a grain farther than 5 centimetres from their beak.

R.A.D. I do not know, whether the conditioning of cats, to see only vertical structures, may be inherited. But it is a truth that the tendency for myopia is strongly inherited in humans. How do you explain the hereditary transmission of this acquired character? I begin to believe that our scientists, who claim that such phenomena do not exist, behave like cats grown with vertical blinkers, unable to imagine, in their adult age, the existence of transversal structures.

N.S. In fact, most of the so-called civilisation related diseases – not only myopia, diabetes, varicose veins and schizophrenia, but also the propensity for certain cancers – are strongly inherited and they develop even earlier in subsequent generations. The present incapacity, of our scientific establishment, to see that these social infirmities, induced by present civilisation, are to a large extent inheritable, is one more collective cognitive disease, which spreads like myopia in developed countries.

R.A.D. In United States over 50 percent of the population is myopic and about 35 percent is morbidly obese. How are these acquired characters are transferred from parents to offspring?

N.S. The first concept of the mechanism of this transfer goes back to Charles Darwin. He postulated the existence of minute particles, called by him gemmules**,which carry to the germinal cells, modifications of particular organs acquired by their use or disuse. A century later, these still mysterious, heredity modifying particles, were called krupinki by Trofim Lysenko**. These particles were finally discovered, roughly half a century ago,  by Barbara McClintock who got in 1983 Nobel Prize for the discovery of these heredity changing particles, called by her transposons. This is not the end of this strange scientific story. In 1970 Howard Temin got the Nobel Prize for his ten year old discovery of retroviruses, transcribing the RNA message back to DNA structures. These viruses, one of which is the well known Herpes virus, are similar in their structure and activity to transposons**.They are released abundantly in situations which are stressful for an organism, and they are able to pick, and to carry with them, these RNA recipes which are used at the moment. Retroviruses are also able to incorporate these genetic recipes selected by their use, back to chromosomes, amplifying in this way their number in the cellular genome. Retroviruses and viruses, with certain statistical luck, incorporate also, the locally amplified – or recombined during tissue maturation – segments of RNA and DNA into the germinal cell line. They are able to transfer these genetic acquisitions even to other organisms, by a mechanism of viral infection similar to the rabies.

R.A.D. Wow! Not knowing about these facts our ultra Darwinians are really professionals of ignorance! Do they really dominate our Universities so omnipotently?

N.S. The theory of the retroviral transfer of acquired adaptations was already published twenty years ago by  J.B. Steele. Together with Reg Gorczynski, Steele has even performed an experiment which demonstrated the transmission of acquired immunitary tolerance to subsequent generations of mice**.

R.A.D. And what happened?

N.S. Steele was fired from his job at Toronto’s Hospital.

R.A.D. That is the proof that in our liberal civilisation one must constantly fight for one’s professional survival. Non adapted individuals must disappear, or be pushed into the margin. I suppose that you also, you have been fired from your job for your Lamarckian convictions?

N.S. In fact, in 1981 I was refused a scholarship in Paris, so I was unable to elaborate in more detail the genetic basis for the Piagetian theory of majorant reequilibration – or adaptive hypertropy – of man’s cognitive structures.

R.A.D. But despite your suicidal drive towards Lamarckism, you still survive, or I am speaking with a ghost, and not with a man in a full body.

N.S. As in many cases of individuals and species endangered by the blind forces of natural selection, I’ve migrated to more quiet region of our planet, where survival is easier.

R.A.D. But our world-wide civilisation of hard-headed scientists, struggling mercilessly for their professional survival, is catching you up, even in your New Athens.

N.S. Old Athenians knew that all Athenians are mortal. Therefore they could not imagine how someone might survive Natural Selection for more than a dozen decades.

R.A.D. But Athenians were really unimaginative people. They couldn’t imagine that prominent people of the past, like the Bible patriarchs, lived for hundreds of years, they couldn’t imagine either the creation of the world ex nihilo, as our Judaeo-Christians imagine it.

N.S. In fact Greeks, with their logic had difficulties imagining the existence of nothing. They did not even have a sign for a zero in their mathematical system. 

Dialogue VII

The New Socratic gives a more precise definition of life and demonstrates its utility for natural philosophy

N.S. Do you know what life is, in its physical, molecular essence?

R.A.D. I’ve read a booklet What is Life? written during World War II by a well-known physicist, Edwin Schrödinger. He defines life as a process of a constant replication of an identical, ordered structure… Oh, I see a vicious smile on your face. You surely imagine that Schrödinger behaved like this ignorant Socrates from Socrates story. Not knowing precisely what life is, but knowing that his fellows imagine the life as a process of constant multiplication of living objects, Schrödinger in his booklet tried to convince them that the life is similar to the growth of a crystal, where an ordered crystalline structure imposes, on subsequent layers of this crystal, the pre-existing crystalline order. Isn’t that your opinion about this booklet? I presume that you have read it, too. Despite your vicious smile I think that this analogy is convincing. All processes of bio-synthesis are processes of unidimensional, organic crystallisation, with a faithful copying of possible initial alterations of the genetic message. Do you really imagine – as I may judge from the expression of your face – that by a public proposal of such a transparent definition of life, Schrödinger confused a donkey with a horse, and thus involuntarily made a bad joke to all of us?

N.S. Replication of order from order, in the case of an evaporation of a salt lake, causes the growth of crystals of salt. The external shape of these crystals is a kind of an amplification of the shape of impurities at the bottom of the lake, where the process of crystallisation begins. Do you really think that crystals of salt, which are surely the product of copying order from order, are examples of life?

R.A.D. No, but viruses have crystalline structure and biologists say that they are living.

N.S. Viruses do not have their own metabolism, their structure is copied by living cells, which act in a way similar to scribes of the Antiquity, which incessantly copied the Bible or works of Plato. And nobody says, that an ordered book titled Phaedrus is living.

R.A.D. So, what is your, New Socratic, definition of life?

N.S. I’ve told you already. A living body – no matter whether it is an elephant or a tiny bacterium – is a meta-machine, which has the capacity of an automatic reconstruction of all its constituents. Once an organism loses this capacity, it is condemned to death. We cannot even dream that we will be able to construct such “living watches”, it would be like an attempt to jump over one’s own shadow: in order to reconstruct all parts of such a “machine”, this machine must contain in itself molecular templates – or “recipes” as calls it Dawkins – which are necessary for a reconstruction of all its parts, including these “recipes”. And no system can define himself completely within its own system. In short, a living being must be a meta-machine, an entity surpassing with its holistic properties an ordinary watch, but in all its details working like an ordinary watch, or – using the Dawkins analogy – working like a common bakery.

R.A.D. Wonderful. Then how do you explain the fact that this meta-watch – as you called it – has a tendency for constant replication of its own structure? This characteristic of the living is already given in the first page of the Bible. Just after a creation of living organisms, the biblical God orders his creatures:  be fruitful and multiply and fill the earth.

N.S. I think that this biblical definition of the goal of living, as a striving for a constant multiplication, has unconsciously influenced many of post-Aristotelian, natural philosophers of last few centuries. I would like to discuss later the significance of this teleonomical, biblical message for our culture.

R.A.D. Do you suggest that the tendency for constant multiplication of living beings stems directly from this, one sentence long, definition of life you have proposed? I can’t believe it!

N.S. So look closely at nutrition-multiplication cycle of growth of all micro-organisms. To make my speech  more suggestive, I will use as an example the growth cycle of a well known bacterium Escheria coli.

R.A.D. I am listening.

N.S. In case of prolonged starvation, when there are no particles of nutrition within its reach, bacteria E. coli remain immobilised in a state of so-called anabiosis, resembling an inanimate object. What willl  happen, according to our definition, if enzymes, which are exposed at its surface, find an affinity to particles in their vicinity, say to a nutrient broth?

R.A.D. Automatically they start digestion of those particles and, as these enzymes are also consumed in this process, they necessarily induce their own re-equilibratory synthesis.

N.S. The digested sugars, proteins and fats have an affinity to more internal micro-organs of bacterium. Don’t they?

R.A.D. That means that in agreement with your theory, a binding of these microorgans by digested food particles activates automatically the re-equilibratory synthesis of all internal micro-organs whose structure was altered by the food uptaken.

N.S. Some sugars and fats are spontaneously burned within the cell, thus the heat released must upset many, previously stable, structures of a bacterium.

R.A.D. That means that the food ingestion automatically re-activates the whole chain of metabolism which was interrupted during anabiosis. And this metabolism has as a goal the reconstruction of all cellular elements which have been altered, burned or otherwise consumed – as a professional baker would say. Up to now, all this is trivial. An ingestion of food particles animates the microorganism’s metabolism, and increases the level of its vigour. But what is the relation of these nutrition induced, re-equilibratory processes to the process of bacteria multiplication?

N.S. Wait a little. Once a bacterium ingests nutritive particles it necessarily swells, putting a disruptive strain on its epidermis layer.

R.A.D. In case of this, nutrition induced perturbation – as I follow your reasoning – we should observe re-equilibratory synthesis, and an adaptive overgrowth – it means extension – of bacterial epidermis which is submitted to the internal pressure. What’s next?

N.S. And what must happen, according to basic concepts of molecular biology you told me before, in order to re-synthesise all these internal and external micro-organs of a bacterium?

R.A.D. Practically all the double helix coiled bacterial DNA must be opened, and… As you argued in one of our previous dialogues, during such, nutrition induced opening of the DNA double helix, might occur or a selective duplication** of a segment of genes particularly demanded during the synthesis, or even… we may expect an enzymatically controlled duplication of a whole chain of DNA contained in a bacterium. I begin to see what happens, we are at the stage of bacteria growth which corresponds to anaphase in cells possessing a nucleus. But how can a purely re-equilibatory process of DNA synthesis impose the cell division?

N.S. We are at the stage when a bacterium posseses two independent sets of sister DNA “recipes” – as Dawkins calls them…

R.A.D. And, according to Dawkins ideas, each sister DNA recipe willl tend to regenerate the whole bacterium in agreement with a plan it has in its memory. I begin to understand. A completely automatized – mindless, as we say – bacterium’s genome effort to re-construct a perfect organism, automatically imposes on a bacterium with a doubled genome a tendency to divide into two bacteria. Bravo, you have convinced me. Now I see how a precise definition may be helpful in understanding of the doings of nature.

N.S. Moreover, in this short dialogue I’ve taught you nothing: the definition of life processes was given earlier. All my job at present was this Socratic mid-wifery help to reveal in your mind – a process which Greeks called anamnese – a more mature idea about the life you had hidden in your soul. This idea was already present in Antique culture. The most prominent biologist of all history, Aristotle maintained that the multiplication of living organisms is a function of their nutrition. He associated these activities with the lowest kind of soul, a so-called vegetal soul.

R.A.D. It might be worthwhile to re-discover Aristotle in our post-modernist times. In fact, I also anamnese – as you say -  that in my exclusive school I’ve learned that a unicellular, but visible to the naked eye micro-organism called daphnia multiplies by parthenogenesis once it has been well nourished. Anyway, it is a curious logical conclusion which stems from our definition of life process. It turns out that only those micro-organisms, which accidentally happen to be in the vicinity of nutritive particles are selected for multiplication.

N.S. Moreover, this particular observation of the behaviour of micro-organisms is also valid for complex beings. In the case of the nutrition/multiplication activity of Aristotelian “vegetal soul”, we may safely repeat after Jacques Monod that what is valid for a bacterium is valid for an elephant**. Even in humans living in harsh conditions – let’s take, as an extreme example, the case of Himalayan climbers – we observe a significant diminishment of proliferation oriented behaviours: female mountain climbers frequently have their monthly ovulation inhibited during long expeditions, and thus they have no normal menstruation.

R.A.D. In this case Darwinian natural selection acts merely as environmentally induced, automatic re-equilibration of the rate of birth of various species and sub-species. In this case there is no need for a deadly, inter-specific competition in the struggle for life.

N.S. Effectively, since more than two centuries ago, that is since the famous book of Thomas Malthus Essays on the Principle of Population, learned people in Anglo-Saxon countries are thinking that the struggle for life is the product of the growing scarcity of food, caused by the exponential growth of population, with a simultaneous, linear only, growth of food production. Thomas Malthus, who by basic education was an Anglican clergyman, simply disregarded the fact that in harsh conditions living beings automatically diminish their fecundity. And Charles Darwin – like this ignorant Socrates from Socrates story – not knowing clearly, where the drive of living creatures for reproduction comes from, and knowing only that his fellows are impressed by Malthus arguments, has sold them a theory which only amplified Malthus’s cognitive error.

R.A.D. Your suggestion is that the whole Darwinian comprehension of biology is a lure, which was induced by an imprecise definition of the goal of life.

N.S. Darwinism belongs to doxa, as the Greeks said, to popular, common sense opinion about the world, while sophia, the deeper rooted wisdom suggest that Darwinism is a dangerous collective illusion, produced – to say it in terms of black humour – by the Almighty Spirit of the Blind Watchmaker.

R.A.D. I think, I am able to pinpoint, from where this Spirit luring the people has aroused. The Schrödinger’s definition of life – as a striving for a constant multiplication of identical beings – was given already on the first page of the Bible, and the information contained in this ancient Scripture was taken as the true Word from God by many of my educated countrymen. Not only Malthus was an Anglican clergyman, but also Darwin studied theology as the preparation for his future discovery of the Mechanism of Evolution. No wonder than then the essential message of the Bible had an impact on his scientific imagination.

 N.S. The abandonment of the Aristotelian understanding of biology happened only 3-4 centuries ago, simultaneously with the rise of Protestantism and the Galilean – and then Newtonian – “mathematically soul-less” interpretation of physics. At the same time we have observed the rise of public interest in the Holy Bible, which has been facilitated by the invention of printing machine and the translation of this book into national languages. Perhaps it is time to begin to see the Holy Scripture as the emanation of doxa, the ensemble of illusions about the world produced by ancient Bible scribes.

 R.A.D. You will be lapidated by our creationists, witnesses of Jehovah, not to mention your Polish worshippers of the virginity of Mary. But being serious, I recall that in Gospels Jesus says At the beginning things were not like this, and no doubt he refers in this statement to the cognitive work of Scribes of his times. This is an interesting hypothesis, worthy of being anamnesisied – as you like to say it. Perhaps in the beginning Jews also had more mature concepts of life – and also more mature concepts of their own, “chosen” breed of people. Meanwhile I’ve become hungry like this daphnia which wants to multiply. I think I will take a slice of those sophisticated Italian cakes you serve in cafés of Continental Europe.

N.S. And we will observe, whether the waitress will immediately re-fill, the café‘s display of cakes, with an exact  copy of a slice you have eaten.

R.A.D. I think that it will be necessary to wait for the next round of the pastry synthesis. 

Dialogue VIII

 New Socratic demonstrate how organisms can manipulate with their genetic information

Ready to-Abandon-his-previous-views Darwinian: Your concept of living – as a meta-machine capable of recovering from small,or even large, injuries – is indeed impressive and well founded. Why has nobody proposed such a simple definition of life earlier?

New Socratic: I am not the first one who began to think in terms of re-equilibration of living structures altered by an external – or even internal – perturbation. The theory of “majorant reequilibration” was already developed by Jean Piaget, several decades ago. I’ve only generalised Piagetian terminology to the behaviour of all biological structures.

R.A.D. What is this terminology, virtually unknown to our neoDarwinian theoreticians of life sciences?

N.S. Extremely simple. At the input of our “meta-computer” we have various mechanical, electromagnetic or chemical signals, which Piaget called perturbations and, as the result of transmission of these signals throughout whole “machinery”, we obtain a reequilibration which is reinforcing – or majorating – all the parts of living being which have been perturbed. I confess that I haven’t studied Piagetian developmental psychology in detail. To mature my concept it was sufficient to see, about twenty years ago, a film about Jean Piaget realised by a Swiss film maker Alain Tanner. But I have to add immediately one important point. Prior to my contacts with the Piagetian School of Genetic Epistemology in Geneva, I’ve had a good experience as a mountain climber. And I’ve seen, on my own hands and feet, how small frostbites – or even nails lost – regenerate, while all other, heavily used organs – bones, muscles, fingers and so on – with time grew in strength and accuracy of movement. In cybernetic terms it means majorant re-equilibration of those structures.

R.A.D. And contrary to your experiences – which are useless from the point of view of your personal survival – the majority of our biologists are laboratory-cage dwellers. With no doubt they might have difficulties in imagining the regeneration of nails lost by frostbite.

N.S. I also have experience of sitting in laboratories during my studies of physics and shortly after. And I know from this experience that such active sitting leads to a diminishment of not only muscular structure, but also to a loss of cognitive, cerebral capacities.

R.A.D. I feel that this is your personal point of view, which you have tried to impose on me since the very beginning of our discussion. I have to remind you of entering into a domain which is taboo in our society… But we are in Cracow not in Oxford. Can you give me a more precise illustration of this bio-scientific phenomenon?

N.S. Let’s take as an example an opinion of your Dawkins about eye development. Did you say that he denied the necessity of sight exercise in the development of good vision?

R.A.D. He makes a following statement… wait a moment, I will find you the right passage. I have it: Think of all the intricately cooperating working parts: the lens with its clear transparency, the colour correction and its correction for spherical distorsion, the muscles that can instantly focus the lens on any target from a few inches to infinity,… and so on… Hold all this fine-chiselled complexity in your mind and ask yourself whether it could have been put together by the principle of use and disuse. The answer, it seems to me, is an obvious ‘no’. What do you think about this piece of scientific reasoning?

N.S. I suppose that Dawkins has personal problems with sight and with association of ideas. As I understand, he openly denies the necessity of occular experience for the fine chiselling of  the complexity of eye adaptation.

R.A.D. He writes Will it became a better lens because a light has passed through it? Of course not. Why on earth should it?

N.S. I’ve told you already that the science of ophtalmology confirms, that the exercise of sight in very young age is absolutely necessary for appropriate maturation – which means a fine chiselling of complexity – of our organs of vision. I suggest that this fine association of eye reactions is obtained by a feed-back mechanism of Piagetian majorant re-equilibration. In this, the oncoming light plays the role of a perturbation. Moreover, appropriate exercise of an eye may heal, even at adult age, many of occular deficiencies linked with the loss of elasticity of eye accomodation. I heard about this method on the radio, during an interview with a known Russian ophtalmologist.  Whom you will believe: a prominent English theoretician of sight development by means of natural selection, or a Russian specialist in sight improvement by eye exercise?

R.A.D. Many clients from the Western Europe visit Russian clinics of sight improvement.

N.S. And many scientists, both from Western and Eastern Europe seem to be happy to worsen their in-sight by a lecture of the Blind Watchmaker. As far as I know the history of  this acquired “blindeness of the soul”, its first symptoms appeared already in the in-sight of vanguards of modern philosophy and science, such as Descartes in France and Newton in your country.

R.A.D. The case of Descartes I understand, he was the one to infect the modern science with the concept of the Plant and Animal Kingdoms as a kingdoms of inanimated machines, each one comparable to a super-watch. We can see this soul-less, Cartesian concept of Nature in the title of Dawkins book. But why Newton?

As Newton is considered, I liked to solve his equations of motion during my studies. However already fifteen years ago, thanks to an article written by Rene Thom**, I was sensibilized to the mind-narrowing Newtonian idea Hypothesis non fingo –I am not making hypotheses. Contrary to this statement, I believe that a good hypothesis, concerning the internal mechanism of adaptation of living “machines”, may elucidate many aspects of life of plants, animals and even humans, which are virtually invisible in Cartesian paradigm. The worst thing, which may happen in science, is the neglection of the art of making and proving of a variety of hypotheses. This art was well developed in scholastic times, and its progressive abandonment has substantially weakened our faculty of imagination, and thus weakened our organ of prediction of future events.

R.A.D. Do you pretend that our psychic functions develop in the same way as our senses and organs of motion? That their use, exercise and training leads -  by a re-equilibratory feed-back – to their perfection, to this fine-chiselling of complexity admired by Dawkins?

N.S. This is the essence of Piaget’s theory of mental development. Each thought is mediated by an electromagnetic discharge in our brain. And like the light impulse, which is absolutely necessary for the maturation of eye reactions, electromagnetic discharges, which are linked with thinking, increase in size and interconnect previously separated neuronal centers. The more we think in a non-taboo way, the more broadminded understanding of nature we obtain. The trivial fact of posing an unconventional hypothesis may have a tremendous influence on our cognition, for it may entirely re-organise our vision of things.

R.A.D. As I understand, you are ready to announce a meta-Cartesian – and, as I know you, at the same time meta-Darwinian – hypothesis. What’s this?

N.S. My hypothesis is as follows: We know that various viruses and retroviruses are abundantly released by an organism submitted to a stress. Let’s hypothesise that an excitement of an organism, which finds itself close to a prey causes not only an automatic release of digestive enzymes – like saliva in dogs and humans – but also a release of various viruses. Let’s imagine now that those ribosomal RNA – or even DNA – which are abundantly expressed in salivary glands during food ingestion, are spontaneously attached to viruses released due to excitement linked with eating. Such attachments happen spontaneously in nature and this phenomenon is exploited by our genetic engineers. Let’s also hypothesise that these recombinant viruses are injected – in an ordinary way for a virus – into the consumed prey structures. What would happen in this hypothetical – and “unthinkable” for our neoDarwinians – case of virus transmission, into the prey object, of RNA – or even DNA – segments “selected by their use”?

R.A.D. In the case that the prey is inanimate, nothing should happen. Viruses do not multiplicate in inanimate bodies.

N.S. Very good. And when the prey object is animated?

R.A.D. Than we shall expect a normal reaction to a virus. If the prey organism disposes of those restriction enzymes you described before, the viral invasion will soon be over. In case this reaction is not strong enough, the foreign RNA – or DNA – may be taken up by the cellular metabolism and mechanically start to synthesise “foreign” enzymes digesting the prey organism from inside. It will be like a general inflammation of host organism which, due to the incorporation of foreign genes, will start to produce in abundance products easily assimilable by predatory organism. But all this is your hypothesis. I never heard about such, such… genetic engineering happening in nature.

N.S. Throughout all the decade of eighties I was making some money preparing a yearly survey of major discoveries in biology. The result of my compilations was then published in yearly digest of important scientific events made by one of big Polish editing houses**. Searching in literature for major discoveries of 1989 I founded that a small, thread-like parasite called Choreocolax, in fact shoots such simile-viruses into red algae to which it attaches. The foreign RNA injected by this parasite subverts entirely the algae metabolism and these infected red algae turn – for a certain time – into bio-machines producing food for this parasite.

R.A.D. But this is only a minor exemption, nobody knows this Choreocolax parasite.

N.S. Mrs. Barbara McClintock, who discovered transposable elements of the genetic code, in her Nobel Prize address published in 1984 by Science**, suggested that the same mechanism may cause galls on oak leaves,  which galls are produced by certain wasps in order to breed their larvae in them.

R.A.D. In this case you are in the countryside known to the layman. I’ve seen frequently these galls on leaves of our oak trees. But a simple, Darwinian explanation of this phenomenon comes to my mind: some variety of wasps have accidentally discovered that viruses, contained in their salivary glands subvert, after injection into oak leaves, the metabolism of those leaves, providing in this way both food and shelter for these wasps progeny. And wasps which discovered this survived, while others…

N.S. Also survived, synthesising themselves, in a classical way, the shelter and the honey necessary for breeding their larvae. May I remark to you that to be present in salivary glands, these recombinant simili-viruses must be selectively amplified by wasp’s organism.

R.A.D. Why not hypothesise an accidental amplification of accidentally recombinant viruses hidden in genome’s of this particular wasp’s gender?

N.S. Such an amplification, of a selected genetic fragment, should repeat itself in each subsequent generation. Moreover, it should happen during the same period of wasp’s life cycle. Barbara McClintock, which is one of rare honest geneticists – but unfortunately, negatively selected for more than three decades – observed in her Nobel Prize lecture that during the metamorphosis of insect’s larvae into mature insects there must occur a significant re-programming of insect’s genome. This means that the common metamorphosis of insects is a kind of a hyper-mutation. Moreover, the existence of such hyper-mutations was confirmed at various stages of the ontogenesis of insects. For example in salivary glands of larvae of some known flies and moths, like Drosophila and silk moth, amplifications up to several hundred thousand copies of chromosomes used in saliva and silk synthesis have been observed. I can show you photographs of these gigantic chromosomes**.

R.A.D. Really? Chromosomes which are epigenetically – it means during life – amplified several hundred thousand times! And our geneticists are still silent about such enormous mutations, visible under an ordinary microscope? I start to think that our neoDarwinians are simply criminals of science. And their science is only fit to be worshipped by cretins. I feel like abandoning all of my previous Darwinian creed.

N.S. Keep cool, you Mature After – it means Post – Darwinian. I will call you in abbreviation MAD. Where is your famous English phlegm? Do not disclose before the time the goal and the method of our Liberal Society. Last Christmas I saw on the Polish television the film “Guliver’s Travels” produced recently in your country. It turns out that already for Jonathan Swift, two centuries ago, pre-Darwinian philosophers and politicians were touched by a kind of a collective madness.

Mature After-Darwinian (MAD): These shrewd politicians and philosophers spread the power of the British Empire all around the world.

N.S. And destroyed, at the same time, not only the then flourishing Indian culture, but also England’s own landscape, darkened and tortured by a crazy industrial development.

M.A.D. My country, right or wrong,.

N.S. Amen. 

Dialogue IX

A Mature After-Darwinian (MAD) wonders at the accuracy of Piagetian scheme of mental maturation

New Socratic: So, after dropping your Darwinian mental armature you should feel like a caterpillar metamorphosed into a butterfly. Isn’t it?

Mature After-Darwinian: No, I feel rather like a man who was hold by his fellows for years in darkness, permitted only to see shadows of reality. Now, thanks to your help, I feel liberated from this Platonian cavern dug, in last three hundred years, by our ideologues of  the Free Society.

N.S. I invite you to investigate the structure of this cavern from the outside. One of my teachers, professor Pierre-Paul Grassé from Paris, liked to compare our society to an ever-growing termitory, built by those pigmentless and blind social insects. Grasse was not only a known Lamarckian evolutionist, but also a specialist in termites behavioural science. He told me once that these, apparently automate-like social insects, must have some intelligence: they sense the size of their colony and dig caverns proportional in dimension to their own population.

M.A.D. Thus they behave like our engineers who construct our overground and underground cities in proportion to the size of population!

N.S. Let’s leave aside the termite-like intelligence of our proud constructors. Once we get away from this neoDarwinian “cognitive cavern”, we should try to think in a way which overpass mental limitations of our prestigious schools of social engineering.

M.A.D. What do you propose to speak about? Remaining for a long time inside our human termitory I feel blinded by an ordinary sunlight.

N.S. At the beginning, I invite you to draw conclusions from the Piagetian scheme of man’s cognitive development.

M.A.D. Let’s anamnese this scheme. Any information – or a signal – which is registered by a cogniting subject is called perturbation. And this perturbation – in a feed-back reaction of this majorant reequilibration – reinforces subject’s capacities of treatment of  subsequent, incoming signals.

N.S. Yes. Jean Piaget called this purely physiological phenomenon the genetic assimilation. Piaget had in his mind an idea that all cognitive processes occur by a reorganisation of bands of nucleic acids in neurones of brains of cogniting subjects. In his books he suggests a kind of internal selection of these bands. This vague Piagetian idea is very close to my concept of a “natural selection of nucleic acids by their use”. All these actions of selective cutting, pasting, duplicating and copying of segments of DNA in somatic cells are very similar to operations we make in our Personal Computers, recombining – in agreement with associations we do personally – strips of magnetic bands remaining in computer’s memory. But I have to add to this an important remark: according to Piaget’s theory. Man has to be in an appropriate age to be able to associate and recombinate signals he receives. Contrary to men of our age, the title Blind Watchmaker means nothing to a child five years old.

M.A.D. It means that – in an appropriate age – the more you charge a man with simple signals – as well with other information appropriate for his age and education – the more his neuronal, cognitive structure develops. Human memory bands must thus grow in the same way as muscles submitted to an appropriate effort. Isn’t it?

N.S. Evidently so. this was the very reason for a construction of sophisticated Confucian schooling system already in antique China. Also in Europe, the Platonian Academy – and thereafter Scholastic and Jesuite Colleges – demanded of their students to assimilate an enormous knowledge of the Antique literature, history and philosophy.

M.A.D. But at present we witness a co-ordinated effort – which is visible especially in United States – to lower demands of our schooling system. I think this is associated with the Free Market demand for docile consumers: more educated people are less prone to purchase all these expensive gadgetry.

N.S. In fact, Piaget has observed that children, which watch the television for many hours a day, have less opportunities to develop their psychomotrical behaviour. In their adult age they will be really handicapped by their infantile, non-autonomous comprehension of the world. All this “permissive education” is a real catastrophe, already two thousand years ago in Gospels of Jesus we may find an observation Wide is the gate, and broad is the way, that leadeth to destruction. This ancient Jewish wisdom was recalled recently by Stephen Jay Gould ironizing about the behaviour of so-called “Darwinian Fundamentalists”**. To be a “true believer” in the neoDarwinian dogma one has to accept – as I’ve told you already – that a physical action is possible without an equal and opposite reaction. And such “scientific creed” might proliferate only in societies which are loosely educated, where for example, the understanding of Newton’s Third Law of Physics is not required in biology classes.

M.A.D. So, you agree with my emotional statement that neoDarwinians are criminals of science? Not observing rules of elementary physics they lead our minds to the destruction – exactly in the sense taught by this Jewish prophet Jesus.

N.S. The worst thing about the Darwinian creed is its understanding of nature. I will quote you the essential statement from a recent article “Darwinisme et ses ennemis” written by a French ultra-Darwinian Henri Astier** Pour Darwin, le combat se joue entre les membres de la meme éspece. Ceux-ci, au demeurant, luttent moins pour la survie que pour la reproduction, récompense supreme dans une nature en évolution. Nos concurents sont nos congeneres. Do you understand this statement in English? Our competitors are our brothers and genders, we fight less for our survival than for our reproduction which is a supreme award in the evolving nature. I will make one more hypothesis. Imagine that in this pretty café “Jama Michalikowa” we are not participants of a free discussion, but we are mutually fighting for this stupid survival or even, for this even more stupid – at least from the point of vue of higher mental functions – reproductory success. Do you think that during such hypothetical combat we can learn something new? Being by nature your enemy, I will rather feed you with the fake information, which will corrupt not only your mind and senses, but also all your bodily faculties.

M.A.D. It is obvious, we have to be very suspicious about everything Darwinians tell us. From the definition of Darwinism given by this French intellectual you quoted, Darwinians are enemies of all their fellows. Why not call them Enemies of the Mankind? In this light, the present, America imposed, drive to destroy the classical schooling system, really has its criminal aspect: without men who are able to think in an autonomous way, nobody will be competent enough to distinguish the fake natural philosophers from the true ones.

N.S. There is one more frightening association concerning the Darwinian creed, summarised so nicely by this Henri Astier I’ve quoted before. Normally, cells in highly organised tissues collaborate closely, exchanging mutually not only food but also the incoming information. A cell which physiologically “thinks” that her sister cells are competitors in the fight for food and reproduction, behaves like a voracious and egoistic cancer cell.

M.A.D. The Darwinian theory, as an expression of social cognitive cancer? An interesting hypothesis.

N.S. This hypothesis has pleased, already a dozen years ago, professor Zagury from the Immunology Department of the University Paris VII. I can demonstrate to you in a convincing way, how cancer-like behaviours may be experimentally revealed in very early embryos of mammals.

M.A.D. I am already tired by all these novelties you feed into my poor, freshly liberated from Darwinian blinders, brain. I propose to make a break.

N.S. As you like, me too, I feel the physiological necessity to go to the toilet. I feel the effect of the beer we drunk before.

M.A.D. Please erase this last information from the written record of our discussion. In our society we do not divulge in public our private physiological problems and desires.

N.S. But biology is biology. I will be back in a moment. Meanwhile look at these magnificent photographs of the development of mouse’s embryo, taken by the Nobel Prize Winner Francois Jacob already twenty years ago. 

Dialogue X

 The forgotten Jacob’s experiments give interesting insights concerning the origin of cancers.

 New Socratic: So, what do you think about those Jacob’s photographs, which demonstrate the reversibility of the differentiation of mouse’s embryo?

Mature After Darwinian: Those photographs indicate that the addition to the embryo environment of an antibody to an early embryonic, “glueing” antigen , called by Francis Jacob F9, causes that embryo cells do not sense the presence of their twin neighbours. And without signals from neighbours they have not “an idea” to form a compact morula. They continue thus their earlier, inner program of  blind multiplication of  not differentiated embryos.

N.S. The similar thing happens in case we separate blastula cells mechanically, during the standard cloning procedure. In this way we obtain numerous homozygotic twins.

M.A.D. As I understand, an appropriate signal – or perturbation in Piagetian terms – from other cells is necessary for a “revelation” – I will use this Socratic expression – of more complex embryonic behaviours and structures.

N.S. Yes. During the embryonic development the Piagetian auto-construction by a majorant re-equilibration occurs very quickly: the collective embryonic genome, which is the depository of previous genetic acquisitions, undergoes a whole set of quick rearrangements. They occur in nuclei of all tissues, including the germinal line, which germinal cells “somehow” mutate to a haploid – which means, containing only one set of chromosomes – state of development.

M.A.D. Are you trying to convince me that during the growth of an individual, genomes of all its tissues recapitulate the pattern of subsequent mutations of ancestors of a given individual? As far as remember my biology classes you are a supporter of the Biogenetic Law formulated by Ernst Haeckel a century ago.

N.S. You remember very well your biology lessons. The ontogenesis is an accelerated recapitulation of phylogenesis. And this phylogenesis consisted of various epigenetic “ventures” – and adventures – of previous generations.

M.A.D. Please, give me a precise definition of the difference between these forms of bio-genesis.

N.S. The phylogenesis is the developmental history of life of a whole phyla – which means the whole branch of geneticaly related individuals. The ontogenesis is the relatively short history of the development of an individual organism guided by signals created by this organism itself, while the epigenesis is the development of an individual guided by signals coming from outside.  After the birth the growth of an organism is guided by both, internal and external signals.

M.A.D. And how are these external signals converted into internal ones, in order to make the ontogenesis a recapitulation of life adventures – and, as you suggested it, also of ventures – of previous generations?

N.S. Jean Piaget called this phenomenon a “genetic assimilation” of the environment. I will give you a simple example. After hearing at the radio many times a song – or advertisement – which “catches you up”, you start to repeat spontaneously this advertisement or a song. And due to the fact that in a long term, only genetic structures are stable, this memorisation must happen on bands of nucleic acids. The same holds in case of addiction to common drugs. Art the beginning, somebody in the vicinity has to introduce us to smoke or to drink alcoholic beverages. After some exercise, predisposed people begin themselves to search for a cigarette or a beer, which was the our case.

M.A.D. As far as I understand, children recapitulating the behaviour of their parents are prone to develop the dependency even earlier than their progenitors.

N.S. the same holds in case of sportsmen, naturalists and city dwellers. Lamarck has called these acquired genetic predispositions the Second Law of  Biology.

M.A.D. We are in the realm which remains entirely beyond the cognitive reach of our ultra Darwinians.

N.S. Look at those common mutations, occurring in maturating mammalian ovaries and testicles, turning diploid germ cells into haploid ovula and spermatozoa. According to heroes of modern biology – such as Dawkins, Dennet, Monod or Jacob – those trivial, adaptive mutations happen at random. Do you understand what does it means? They claim that our spermatozoa appear at random and not as a result of an excitement of our organism with the image of an attractive female. I will tell you frankly. We have to see the Darwinism as the Science for Mentally Impotent People. Thanks to a close investigation of those Jacob’s photographs, which I’ve shown you, we may even find the epigenetic origin of this cognitive deficiency.

M.A.D. Do you mean that we can safely extrapolate observations concerning the imbecile mouse embryo development onto the general pattern of the development of sophisticated human tissues, such as CNS, the Central Nervous System?

N.S. All growing, animal cells obey the principle of a majorant reequilibration. Neurones, whose are stimulated by other neurones develop their dendrites and axons in the direction of centres of their stimulation. This fact is well known to neurologists, but unfortunately not to neoDarwinians, to mention only a popular book The Neuronal Man written by a Jean-Pierre Changeux **.

M.A.D. I’ve read this book well advertised in England a dozen of years ago. As far as remember, Changeux argues there that To learn is to eliminate neurones.

N.S. And logically, the most learned person has the smallest amount of neurones. In fact, the Darwinism, and even more all these “neo”, “ultra” and other radical Darwinian theories are products of low cerebralisation of certain, economically most voracious societies.

M.A.D. Thank you for your appreciation of my mind. Not so long ago it also was filled with all this, radical Darwinian crap. But why the author of The Neuronal Man has associated the process of learning with the degeneration of a neuronal structure? There is no smoke without a fire.

N.S. You know, the Darwinism is the scientific ideology, which has brought to an apparent life success already several generations of scientists. And with no doubt the social success of these “fighters for a scientific survival” is linked with an elimination, in their brains, of all Lamarckian associations which are evidently disadvantageous for the obligatory – at present – economical development. And of course, an elimination of “useles” associations is followed by an elimination of “useless” neurones in our heads. Simply, “men of a success” of to-day, are those which have learned to blind themselves to inconvenient features of the contemporary life. A truly ambitious individual has really to learn how to conform to demands of our Free Society. As wrote JH.P. Changeux in French, Apprendre c’est eliminer. By the way, professor Changeux was personally responsible for an elimination of my humble – but nuisible for neoDarwinian science – person from the French scientific community.

M.A.D. Do you pretend that neurones, like men which are not stimulated, degenerate?

N.S. Useless neurones behave like men out of job. Or they quickly degenerate and finally die out of unemployment, or they migrate to centres where they might fulfil functions they are specialised in. Contrary to mature neurones, which are genetically inhibited in their proliferation, undifferentiated mammal embryonic cells, when they are not stimulated by their neighbours, continue to proliferate in their primitive form. Francis Jacob, Their development may eventually turn into a form of an embryonic cancer called teratocarcinoma. This is an observation of Francis Jacob.

M.A.D. As I’ve understaood, you claim that the Darwinism is a kind of a cognitive cancer provoked by a not sufficient stimulation of our scientific establishment by individuals like you. In fact, our national hero Charles Darwin in his adult age had diminished capacities to withstand personal discussions. And our British society in general is rather cool in personal contacts. But do you really pretend that Darwinism is a kind of a social cancer?

N.S. No doubt about it. But before I enter into details, I would like to enumerate the environmental, not directly mutagenic, agents which may push various tissues into a pro-cancerous – or even cancerous – state of development. For example, in Jacob’s experiment we were talking about, to inhibit or even to reverse the normal differentiation was sufficient to saturate the nutritive liquid with an over abundance of antibodies to an early embryonic antigen. In other experiments with the growth of embryonic cells in vitro – it means in small glass containers – an artificial immobilisation for a long time, of a well nourished tissue, is sufficient for the reveal of focuses of quickly growing, so called “transformed”, tumoral cell lines. In experiments in vivo – which means in relatively freely living animals – it is sufficient to separate cells of less differentiated tissues by an impermeable plastic film to provoke, after some time, the growth of local cancers. We have also experiments with so called “chimera” plants and animals, in which cancers and other illnesses occur as the result of the histoincompability of tissues from different – but related – species, forming the chimera plant or animal. And of course, the non maturation, as well as illnesses linked with ageing, of the immunitary system permits a “liberation” in a body of all types of pathological and selfish behaviours of young cells and whole tissues.

M.A.D. Except the last observation, you have pointed at origins of cancers I’ve never heard before.

N.S. No wonder about this. The present, obligatory in scientific milieu, Cartesian paradigm imagine living bodies in form of inanimate machines, which are of course unable to perform any “new creativity”. With the exception of the “creativity” in a form of a break-down of its sophisticated parts. Moreover, the criminal – as you have called it – neoDarwinian dogma, which claims that adaptive mutations happen only at random, exclude any rational investigations concerning this pathological “new creativity” of tissues of higher animals grown in comfortable conditions. This not only during experiments in vitro, but also in vivo, inside our own, still more abundantly nourished, organisms.

M.A.D. Do you suggest that the recent, tremendous improvements in living standards and life facilities, are at the origin of the present epidemy of cancers in developed countries?

N.S. Remaining all the life in easy conditions we do not produce enough signals – or perturbations – which are necessary for a full maturation of most of our organs. These organs contain thus relatively very many feebly differentiated cells which, in advantageous conditions, may spontaneously undergo a tumoral transformation. And the sterile, pre-chewed, and greasy food our children are eagerly eating in McDonalds, will surely not help them to develop the highly performant, personal immunitary system. All this enhances cancers – as well as other diseases – in later age. The same holds in case of whole human society, which is still more effortlessly “prisoned” in sterile cages, more and more resembling to those glass containers for the in vitro growth of animal, cancerously transformed, tissues.

M.A.D. This is yours, still dubious for me, theory which states that the pattern of adaptive behaviour of fully grown individuals is essentially the same as the pattern of adaptive reactions of their own, not yet differentiated embryonal cells. But let’s apply this theory in practice. Which man’s products are isolating the most men from their neighbours?

N.S. The first thing which separates man from man – or woman – is clothing, the second housing, and thereafter properties and wealth they posses. Remember how much the biblical Jacob has separated himself from his twin brother Esai by the property he has accumulated and the religion he obeyed.

M.A.D.  It means that living in closed communities and societies, with the property shared and frequent face to face exchanges of ideas is the best way to develop more differentiated social structures? Let’s look for examples from the history… In fact, the devastating the Mother Earth “new creativity” of human species beginned once again with the individualisation of the wealth in Euroope at the end of Dark Ages. But the veneration of private property and personal wealth is not dating from the Renaissance, which is distant from us only few centuries. As far as I understand the history it is directly linked with our Judeo-Christian compehension of the world.

N.S. We are entering into a field, which still is taboo in rural Poland. And perhaps also in the “Bible Belt” of United States. To get more courage I propose to drink small vodka.

M.A.D. I prefer a Scotch.

N.S. Thanks to God, we are not Scottish. A whisky in Cracow costs twice – or even three times more – than the same drink in Edinborough.

M.A.D. So, let’s stay with vodka. The relation cost/amount of alcohol is much better.

N.S. Waiter please! Two Absolut vodkas. This is the best Swede produced in Poland.  

Dialogue XI

Mature After-Darwinian points at religious roots of the cognitive crisis in life scienc

New Socratic: Skäl, I am ready to hear your version of the origin of the Darwinian theory of the origin of species.

Mature After Darwinian: This problem we have already touched in one of our previous dialogues. Both Thomas Malthus and Charles Darwin were Protestant theologians as their basic scientific training is considered.

N.S. Do you suggest that due to their clerical training they unconsciously, genetically assimilated – to use the Piagetian terminology – essential informations contained in the Holy Bible? They surely studied this remarkable book many times. And thenafter, saturated with Biblical wisdom, those prominent British thinkers – like children who spontaneously repeat advertisements to which they were accustomed – without much reflection impregnated their scientific theories with thoughts hidden in this Testimony of antique Hebrew beliefs? Are you able to pinpoint biblical traces in thoughts of our Darwinians?

M.A.D. It is sufficient to observe how many times our ultra-modern Richard Dawkins refers in his books to biblical analogies. He compares for example the queen of red ants, known for their voracity – which “queen” is for him the Depository of Genetic Endowment of the whole red ants column – to the Arch of Covenant carried by the column of biblical Jews during their conquest of the Holy Land.

N.S. Biblical Jews as the model for the red ants behaviour. Interesting socio-biological association. And molecules of the genetic code as the Holy Scripture of the God called Nature. Even more imaginative. What’s next?

M.A.D. The next association is self evident. I’ve already tried to attract your attention to it. At the firs page of the Holy Bible the God commands man and other animals to multiply and be fruitful…

N.S. As we have argued earlier, multiplication is a simple function of nutrition. Under this poetic and apparently impressive commandment to multiply and to fill the earth we have a very prosaic invitation to behave like a voracious beast, which multiplies automatically once it has enough eaten.

M.A.D. In your ultra-Catholic Poland, the most praised means of multiplication is of course “Mary’a-like” asexual parthenogenesis, like these daphnia we were talking earlier.

N.S. And in your industrious, Protestant England the most advertised way to multiply is of course cloning, which is also a kind of parthenogenesis…

M.A.D. All right, every Christian country has his own, ingenious approach to the holy problem of multiplication. I want to attract your attention at the subsequent, very important feature of the biblical message. Already in the First Commandment of the Decalogue we find such a statement I the Lord am a jealous God.

N.S. There was no place for jealousy in the procession of Greek gods described by Socrates in Phaedrus. Platon insists on this point also in the dialogue Timaios: a perfect god by a definition cannot be jealous.

M.A.D. And this is the point. People imitate Gods they worship. Anyone who reads carefully the Bible may observe up to which point Mosaic Patriarchs and Prophets are motivated by the Holy Jealousy: Jacob out of this jealousy has stolen the heritage which the tribal custom attributed to Esau, historians of religion maintain that also Moses has robbed Egyptian priesthood from their primacy in a development of a monotheist religion.

N.S. What does it have to do with the history of modern science?

M.A.D. Our historians of science accuse Charles Darwin of robbing evolutionary ideas of his grandfather Erasm Darwin and of Jean-Baptiste Lamarck. As observed it C.D. Darlington Charles Darwin accused Lamarck and his own grandfather to be very badly dressed, and, at the same time, he was robbing them of their suit.

N.S. The jealousy is a Capital Sin for Christians, and gluttony, voraciousness inscribed into the commandment of the first page of the Old Testament is also such a sin. What’s next?

M.A.D. The God of the Bible is the God of Arrogance and Wrath. It is sufficient to read the “Revelation” of  St. John to observe that this Wrath is also present in New Testament: this particular book is a prediction of a mass extinction of man’s subspecies which were not “useful” for God. I’ve found the same sentiment of wrath and anger in the famous book “Essay on the Principle of Population” written two hundred years ago by Thomas Malthus and illuminating many Darwinians thenafter the one which is born to the world which is already owned by others…is unnecessary for our world. The Nature orders him to disappear and do not neglects to fulfil its duty.

N.S. A beautiful example of a truly Christian compassion for the poor, desherited and disabled. But, as we have argued before, one is born only in case his parents had enough life space and food necessary for a procreation. In the Aristotelian optics – which I am trying to anamnese to my students – the Malthus postulated “Nature’s wrath and arrogance” is a lure, a typical “paper tiger”.

M.A.D. As I anamnese, from the point of view of this pagan Aristotle, the whole concept of “Natural Selection” is completely mindless. I do think that this liberalo-Christian idea of “superfluous men” originated from the lecture of the Holy Bible. For example, for ancients Scribes and Prophets which have compilated this magnificent piece of ill understanding of the world, the Jacob’s twin brother Esau, as well as his descendants called Edomites, are completely superfluous in the world owned by descendants of rich Jacob.

N.S. As far as I know the Biblical history, the beloved by the God Jacob was a really industrious, but cognitively and physically crippled creature, entirely directed in his behaviour by the greed and lust.

M.A.D. As I understand your suggestion, the Old Testament is the Book of Veneration of all Seven Capital Sins – gluttony, jealousy, wrath, arrogance, greed and so on. Isn’t it?

N.S. I do only anamnese ideas of antique Christian mystics – called Gnostics – for whom the biblical “Lord” was the Prince of Darkness. But to the point. For ancient Greeks – and thenafter for orthodox Christians – these Cardinal Sins were not the worst. For them the true Sin was the Ignorance, from which all other human sins were born. And the Bible, despite that so called “fundamentalists” claim the contrary, is The Holy Book of Ignorances. For me – and not only for me – it is only a rude, antique handbook of vicious means, traps, lies and impostures, by which the cognitively crippled, but greedy and voracious like a Monstrual Beast, Mosaist priesthood have established themself at the head – and heart – of his “chosen people”.

M.A.D. The Bible as the scripture of totally corrupt creatures animated only by their jealousy and greed? You know, I am against the hypocrisy of our Judeochristian religion, but to call the book, which is the world’s best-seller since centuries, the Scripture of Mind-less?

N.S. Do you know what the term urim-tummim means in Hebrew?

M.A.D. No.

N.S. The light and perfection of Yahweh choice. Jewish priests had hidden, in their ritual pectoral, special urim-tummim rods for pulling the fate called “Yahweh choice”. Instead of an ordinary, demanding serious investigations trials, they used a method similar to a Russian roulette to designate an author of an otherwise easily discoverable theft or other crime.

M.A.D.  Really so? Our neoDarwinians are also too lazy to investigate in detail how mutations occur. It is sufficient for them to believe that they appear in a way similar to the choice of a right bullet in a Russian roulette. It is one more confirmation of my suspicion that this urim-tummim as you called it – ultra-Darwinian theory of Evolution was entirely copied from the Book of Light and Perfection called Bible. Whatever you will say, this urim-tummim Bible remains the most popular book on the Earth!

N.S. Already more than two thousand years ago Platon has observed that by a definition, what is popular is criminal. We find a similar opinion in Gospels written five hundred years later What pleases (oridinary) men is the rubbish for the (true) God.

M.A.D. You are completely mad. But what about the Decalogue? Our culture is so fond of i.. The commandment You shall not kill nor steal is evident for me.

N.S. Those Commandments were only dead letters carved in a stone. As observed it Socrates during the discussion with Phaedrus, an invention of written signs caused automatically that educated people forgot signs which earlier have been carved in their souls. Once this biblical Moses got from his LORD the stone tablet with the commandment You shall not kill carved on, he lost completely his mind. It is only thenafter he conducted a savage genocide among members of his own tribe.

M.A.D. An exteriorisation of a moral statement in the scripture at the origin of the loss of internal moral scruples? In fact Jesus called the Jerusalem’s Temple, with the famous Ten Commandments carved at its entrance, a “Brigands Cavern”. Perhaps this phenomenon is in agreement with Piaget’s theory of man’s cognitive development. The fact is that the more libraries we have, the less history people understand.

N.S. And with the Internet, which is The Mind of technologically advanced humanity – as call The Web its enthusiasts – we risk to turn into a fully mind-less society.

M.A.D. Perhaps our ultra-Darwinian philosophers are the best example of this post-modern mindlessness. But for me the question is as follow. An invention of scripture was not done exclusively by Jews. Before them were Phoenicians, Chinese and many others. Why do than only those bloody Jews managed to widespread their culture so largely?

N.S. This is only a temporary phenomenon. At the time of Jesus, Greek culture was radiating all over, including the Israel. Even in the Bible we have so-called Greek Books whose content is far from mindlessness of the orthodox Palestinian canon of the Holy Scripture. The success of the orthodox Bible in present times is in its appellation to the darkest, beast-like desires of man’s soul. A known Jewish writer named Lev Shestov published in 1938 a book Athens and Jerusalem in which he compared the orthodox biblical culture with “rotten” culture of Greek Socratics. In this memorable book – which was a vanguard of the present, post-modernist philosophy – Shestov exalted to readers the idea of MISOLOGOS which permeates the Old Testament.

M.A.D. Misologos for Christians is the synonym of Devil.

N.S. By a definition this term means “the enemy of Logos”, while Logos – also by a definition – is the son of a Truth. As you can see the idea of a Misologos, the son of MIND-LESS GOD hating the Truth, may not be the blasphemy. Contrary, it is a true blessing for all our “European”, financially potent elite.

M.A.D. This financial elite, already since Antiquity, uses to make business out of the stupidity of their customers. But do we have any chance to escape from the grasp of priests-businessmen acting in the name of this fake “Almighty”?

N.S. Wait a moment. I will take an another drink and I will be ready for the final synthesis. 

Dialogue XII

 Both discutants agree that the Greed and Technophilia enhance the present corruption of Science

 New Socratic: It has come the moment to conclude our Socratic discussion. The last – but with no doubt the least – thing which we were able to clarify, is the Biblical heritage inscribed into basic concepts of modern, Darwinian theory of “Genesis”. Moreover, following the definition given by our “negative philosopher” Lew Shestow, we are able to give the name MISOLOGOS to the God of the Old Testament. As you have suggested it, this antique “divinity” is the LORD of hypocrysy, tcheft and crime.

Mature After-Darwinian: May I observe that you  repeated unconsciously the opinion of Jesus concerning the theocratic elite of his own nation: You are of your father the devil… He was a murder from the beginning, and has nothing to do with the truth, because there is no truth in him.

N.S. The followers of Misologos, for the reasons I still ignore, have been able to penetrate the Christian world, especially after the split between the Orthodox and Western Christianity, which schism eliminated much of the Greek sensibility from the Western Hemisphere. Thanks to the work of Christian theologians such as Thomas Malthus and Charles Darwin, the spirit of Misologos was able to establish itself, in last few centuries, in Life Sciences. The Darwinian “law of the survival of the fittest” permitted to justify – “scientifically” this time – crimes, thefts and hypocrysy of the Victorian elite of your liberal society.

M.A.D. I can only add to it that this time you have unconsciously repeated the opinion of our contemporary British writer, living at present in France, John Berger, who claims that our liberalo-democratic society has been constructed by “small gangsters”**.

N.S. A good and concise description of the social realm we are forced to live in. I think that we shall try to see the problem of religious – and at present, scientific – “holy lies” in a larger perspective. Did you hear about the Plotynian hierarhy of beings?

M.A.D. I know the name of Plotin, the neoPlatonian, thats all.

N.S. Few years ago I’ve participated in Cracow at the conference of Leszek Kolakowski, who at present is the professor emeritus of philosophy at All Souls College at Oxford. He stated there, in the presence of ecclesiastic authorities of Cracow, that he, despite all his knowledge, do not understands how the Christian clergy – and this since nearly two thousand years -  is able to identify the “unique god” of the Old Testament with the idea of Plotin’s “unique god” developed by this pagan Roman in late Antiquity.

M.A.D. The Hypocrysy is the Strength of the Church. What was this Plotin’s idea of the Universal Pagan God? I do not know too much about it.

N.S. Oh, he has developped a whole hierarchy of beings. At the top of this Holy Pyramide was the Immortal Absolute, corresponding to Platon’s Immortal Ideas, below was Logos, permitting to radiate the light of the Absolute over the Universe and, at the lower level, were Souls of the – animated, as I understand – World and Men. Finally, at the very bottom of this pagan hierarchy, was a human sub-species called Homo economicus, which was entirely preoccupied with the wealth and other illusions of material life of appearances.

M.A.D. A tough theory of the reality. The biblical Patiarch Jacob – which is evidently the forefather of all our homo economicus – will not be fond of this hierarchy. No wonder Jewish talmudists despised pagan philosophers.

N.S. Not only this. The Plotinian philosophy, which openly claims that the material world is a kind of a lure, automatically postulated to be the lure all these myths about the Creation of the world, including the creation of the Chosen People. For neoPlatonians of to-day the lure is most of the present scientific and social achievements, including the myth of the Origin of Universe by the means of Big Bang, and the myth of the better quality of life in heavily industrialised, wealthy countries.

M.A.D. I begin to see the utility of Plotin’s philosophy for our ecological movement. No wonder that followers of the Greedy Jacob are trying to wipe out from our collective memory achievements of Ancient philosophy. But, as far as I know the New Testamental “Apostles works”, this antiphilosophical attitude was present also among Christians already in Antiquity.

N.S. Whom do you have in mind?

M.A.D. This fake apostle St. Paul. It was he who saturated his hypocritical “Pastoral letters” with mindless “thoughts” like “we walk by faith not by sight”. He evidently was so dumb that he was unable to observe, that readers of his letters – in order to begin to belive in absurdities he has written – must have seen these curious letters.

N.S. St. Paul as the forefather of all those modern, thoughtless clercks and scientists who truly belive that it is possible to jump over one’s own shadow? An interesting hypothesis concerning the religious origin of the Syndrome of the Blind Watchmaker. I have one more explaination of the origin of all these cognitive diseases which have saturated our culture since the invention in deep Antiquity – and than, since the widespread in 16-th century – of the art of writing and reading.

M.A.D. I am eager to listen to your version of the Theory of Man’s Mental Impoverishment thanks to the invention of The Holy Scripture.

N.S. In fact, in my mind, after a careful lecture of Phaedrus, has been born an idea which may give an interesting synthesis of not only Lamarckian and Darwinian interpretations of Evolution, but also of Greek and Hebrew religious beliefs. This idea has come to my mind thanks to the pagan God of Love called Eros.

M.A.D. I haven’t seen a trace of this pagan god in Old Testament. With an exception, of course, of “Song of Songs”.

N.S. You will not find a trace of Eros in Malthus and neoDarwinian books either. The Darwin’s idea of sexual selection is built rather on the savage competition of males for an unique female than on the idea of the strive of social animals to stay together and to perfect their skills and senses.

M.A.D. Evolution as the product of the behaviour of social animals which liked to stay together? Can you give me an example of such non-Darwinian behaviour?

N.S. And what we are doing now? We are sitting together trying to perfect our opinions about the wold.

M.A.D. I will not generalise too much the example of our own behaviour. I would rather agree with this Fred Astier you quoted ealier. It is evident that the mankind progresses not due to the lazy discussions but thanks to the tough intraspecific struggle…

N.S. And what about the broad interpretation of Jacob’s experiments which we discussed before? Using an appropriate “isolating antigen”, this prominent manipulator of the cellular behaviour was able to change the closely collaborating embryonal cells in the morula state of development, into a loose “society” of egoistically proliferating, zygote-type unicellular embryos. Look once again at his photographs: at the top you have a “collaborative” aggregation of cells, below the same mammalian tissue displays evidently “individualistic” behaviour. I’ve told you that it is legitimate to use the result of Jacob’s experiment as a model for the behaviour of an “adult” society of mamalians – it is than possible to change, by a similar manipulation, a compact, “closed” and highly hierarchised human society into its “open” form of loosely connected individuals, competing ferocely among themselfs for food and “life space”. Do you remember this cancer-like concept of “social transformation’?

M.A.D. As far as I remember, you have ennumerated than these “embryonalising antigens”, which inhibit the close collaboration between cells. And – with an ease which is still suspicious to me – you  have extrapolated from the behaviour of mamal embryos to the behaviour of adult mammals, including humans.

N.S. Very good. I was arguing that such inventions as the cloth, the armor, the individual property, and even the invention of the myth of  an egoistic nuclear family, have contributed to the change – in last few centuries – of the “medivial”, closed society into the modern “open” one, which is entirely preoccupied with the competetive acquisitions of wealth and power.

M.A.D. I feel that you are right in this respect. Our “open” society is a kind of a voracious planetary cancer. But in this case all these precious inventions, new tissues, cars, television, internet, are only means leading to the destruction of our Planet. In a feed-back, those inventions contribute to the destruction of the Humanity as well.

N.S. Lamarckian paradigm implies that an overuse of any technical prosthesis leads to a degeneration of an organ which has been substituted.

M.A.D. The Internet is called the Mind of our technocratic civilisation. I’ve read this many times…

N.S. I think that this is the essential message diffused by The Web. But this only the doxa, the appearance. In a more hidden reality we witness a real decerebralisation of Interernet-minded scientists and writers.

M.A.D. The learning progresses by an elimination of neurones – this is the creed of your French hero J.P. Changeux. Isn’t it? I think that already in the Antiquity we may find examples of such an adaptive decerebralisation.

N.S. Whom you have in mind?

M.A.D. I’ve told you it five minutes earlier. Saint Paul was so deeply impressed by the Mind hidden in scrolls of the Old Testament, that he was completely unaware that without the personal faculcy of sight, a reader of this antique scripture cannot even begin to belive in a God which advertises himself as I AM THAT I AM.

N.S. At the time of saint Paul most of people were illiterate. They were only able to see that “learned in Scripture” – it means Phariseens – were treating THE BOOK as a prestigious item. And the message of media is the media**. Do not forget that already before the Christ, Platon has observed that simpleminded, child-like people attribute to physical objects metaphysical properties. For ancient Jews any writing in Hebrew was already “holy”. In our developped countries the notion of holiness has been expanded to the economic progress, to the banking system, the internet, new models of cars and so on.

M.A.D. And how do you propose to get out from this blind alley of TECHNOPHILIA? I’ve read that in the States your americanized, mad compatriot Ted Kaczynsky tried to catch up the attention of the people at this progressing social illness. Unfortunately he ended up as an ordinary terrorist.

N.S. The Piaget’s theory postulates that without a “perturbation” no maturation of cognitive organs is possible. Will our principal money grabbers and technophiles – like George Soros and Bill Gates – not ease their grip over the Planet, there will be still more Kaczynsky’s or “Greenpeace” terrorists in the oncoming future. I will be happy to limit myself to the problem of the origin of long-term blindeness of our prominent “watchmakers”.

M.A.D. Do you really think that the discovery of the Origin of the Spirit of Human Blindeness will open people’s eyes onto the real mysery of the present civilisation? You are a very naive optymist. But I will be glad to hear your story. Your idea of a primeval “closed” collaborative communities, which in recent times has been evidently manipulated – by this Jacob’s method you have shown me – into loosely bound together, economically voracious “open society” has pleased me indeed. I am listening although we have overpassed our time shedule and our litterary plan. Instead of twelve dialogues – coresponding to the number of twelve original Israeli tribes – we are forced to complete a thirteenth dia-logos.

N.S. No matter. Arthur Koestler has written at the end of his life a book titled “The Thirteenth Tribe” where he tried to justify a thesis that semitic Jews are issued from the tribe of Khazars, converted into Judaism only in the 7-th century after Christ.

M.A.D. Hope that your argumentation will be more solidly established than that of  this Jewish anti… anti… anti-Darwinian, Arthur Koestler.

Dialogue XIII

New Socratic points at the role of the Dark Eros in the development of the cognitive perversion of ultra Darwinian concepts.

 New Socratic:Do you remember what I told you a moment ago? That for ancient Greek philosophers the evil behaviour of men was born exclusively from their ignorance? There was no bad people by their nature. The evil, the sin, was the ignorance.

M.A.D. I do remember this detail but not in such a context. But don’t mind. It means that Billy Gates, George Soros, the World Bank’s officials and other prominent speculators are not bad by their nature? That the wrong they are doing to the Planet is the product of their ignorance? It makes sense to me, but how to bring some light into their stubborn and arrogant heads?

N.S. Surely not by the illumination which brings the Darwinian literature – to mention only this poor Dawkins whose fake knowledge we have discussed before. An evil man out of his evil treasure brings forth evil; and the good one brings forth good. For out of the abundance of the heart his mouth speaks…**. Let us return to the Platonian notion of Eros. In this Phaedrus, which I’ve taken for the model of our dialogue, Socrates proposes an allegory for the sexual attraction of an Old Amateur to the Young Beauty. I think it may be taken also as an allegory of the affection of Mosaic priesthood towards its Chosen People.

M.A.D. Do you intend to explain the history of Israel in Platonian terms? In fact, I’ve heared that the meaninig of “Song of songs” is preciesly, as you stated, the expression of love of Prophets of Israel towards their Chosen Nation.

N.S. Anyone is aloud to make his own associations. But to the point. I will read you the paragraph XIV of Phaedrus which book I carry with me in the same way as you carry your beloved Blind Watchmaker. In this paragraph Socrates argues that in all of us two types of inner being are present. One is the desire of pleasure, the second the acquired reason, which turns towards these things which are the best… The power of Reason is the self control, while the desire, which mindlessly pulls us towards pleasure, is “the arrogance”. And this arrogance has many names, depending of its variation and gender… One of these desires is called the gluttony, another one drunkenness… We know also the one which mindlessly dominates our reason, which is called the sexual drive…

M.A.D. Up to now Socrates enumerates Cardinal Sins which make men resemble to a beast.

N.S. Exactly. And than he describes the corrupting effects of the behaviour of a Corrupt Lower, who dreams to posses in full the object of his desire:

He will prepare the object of his love in such a way that it will be the most sympathetic to him. And, as for an ill man all is pleasant which does not resist, and is unpleasant everything which is stronger or equal in force,..so he will ever make, for this reason, his darling weaker and poorer. Weaker is an ignorant in comparison with a learned, a coward in comparison with a courageous… a dull head compared to a bright mind… Such a Lower must be jealous and must make difficult all useful relations… must try to hide before his darling the best source of wisdom which is philosophy, from which he must keep him away, being afraid that his darling will abandon him. He will make everything to be sure that his darling has knowledge about nothing, and must always rely on his Lower…

M.o.D. Gee! It sounds really like an enumeration of Mosaic priesthood attitude towards its own beloved people!

N.S. Listen than. He will search for the soft, not for hard, he will not taste in those bodies which were grown in the sun, he looks for the rotten shadow, he likes the body which does not know the toil and fight, does not remember the dried sweat, and likes only the soft, unvirile way of life.

M.A.D. Sorry to interrupt you, but this sounds like the Old Testamental story of the God’s love for the effeminised Jacob who – in contrary to his brother Ezau – liked to remain in the comfortable shadow of his family tent!

N.S. Such a Lower loves the object of his desires in the same way as wolves adorn a lamb…

M.A.D. Has this pagan Platon wrote the first draft of Gospels already four hundred years before the Christ? As I remember, Jesus warns many folds against “friends of the people” which are wolves dressed in lambskins.

N.S. After pronouncing this logos, which denounces corrupting effects of desires of a Corrupt Lower, Socrates demands pardon of the true, bright Eros and makes a completely contrary, laudatory speech praising the Creative Love.

M.A.D. What it is about?

N.S. Using as an example the behaviour of female fortune-tellers from Delphi, he argues that best things we owe to the holy madness. He describes the behaviour of the True Lover in such terms He forgets about his mother and brothers and his kins, he does not care for the abandoned property, does not pay an attention to the opinion and to the norms of decency… he wants only to serve his darling and sleep as close to him as possible…

M.A.D. This sounds exactly like the voice of Jesus four hundred years later Everyone who has left houses or brothers or sisters or father or mother or children or lands for my name’s sake, will receive a hundred fold…. From these relics of ancient writings it is obvious that neither Plato neither Jesus knew about the Darwinian, intraspecific struggle for survival!

N.S. You are so well trained in ecclesiastic texts that I suspect that you have been once a student of theology. But listen to Socrates And so, companions of Zeus are searching in souls of their darlings something which recalls them Zeus. They look in their vicinity for young persons having philosophical and ruling elements in their nature. Once they find them, they love them and do everything to develop in them those elements in a full strength. And so on.

M.A.D. It means that the true philosophy is possible to develop only in situations when there is a close – or even very close – collaboration between people. This pagan Eros speaking throught the mouth of Socrates is really the god of Friendship and Conviviality, completely different from the Old Testamental YHWH, I AM THAT I AM the god of Jealousy and Hypocrisy.

N.S. When people collaborate closely, they exchange between themselves numerous signals which – by a reequilibratory feed-back – reinforce and diversify neuronal structure of their brains. It means that every individual brain has the knowledge about all the matter which is investigated by a collaborating group. A close collaboration enriches mentally – and physically – the whole community. Only in this way we may dream of the construction of the noosphere, the cerebralised body of the whole mankind.

M.A.D. I’ve heard in my young years about this noosphere imagined by Theillard de Chardin a half of the century ago. By the way. Your idea that a collaborating group enriches brain structures of all collaborating individuals corresponds to recent, very impressive discoveries in neurology. I’ve read that even small pieces – and perhaps even individual cells -of neuronal tissue of human neocortex contain the whole information acquired by the human brain. But does the neurology – as well as the common experience – mean that all this abundant Darwinian literature, which praises the intraspecific competition, enhances only, the contrary to the noosphere, process of the decerabralisation of the humanity?

N.S. A jealous - and thus corrupt – intellectual must hide from the sight of his beloved public the best source of wisdom which is philosophy. Look at the hypertrophy, in contemporary liberal societies, of all those mind-less, beast-like behaviours: this crazy consumers voracity, those gigantized sexual dependencies, the outspoken drive of the richest people to grab all the richness of the Planet and to push all other men into the everlasting misery, prostitution or slavery. Is this a mindful behaviour?

M.A.D. These beast-like attitudes are amplified by the present, post-modernist mood in scientific and philosophical thinking. In light of all this evidence, I have to agree with your earlier suggestion that we shall attribute writings of our ultra-Darwinians to the effect of this cultural meme virus. You were right deciphering meme as the Mind Emptying and Memory Erasing virus. I would like to call this virus by even a stronger name of 666 - the virus of Bestial Behaviour. I do agree that the book of Old Testament  is a kind of “proto-virus” for the modern meme infection. But does it have any meaning? At present we are attacked by these “cultural viruses” from everywhere: from the TV screens, newspapers, modish books, and of course at pages of the internet web.

N.S. Neverthless, out of the need of medical diagnosis, I have to point at the role of Old Testamental indoctrination in the outbreak of the meme – and as you said, 666 - viral brain epidemy already in 16-th century. At that time the religious “rage” – similar in its appearances to the present day illness of “mad cows” – beginned with the translation of the Bible into national languages, which coincided with the development of printing techniques in Europe.

M.A.D. But do you really think that the simple abandonment of the Old Testamental heritage will heal our society? Isn’t it too late? In some cancers of an viral origin, the initiating virus disappears with time, but the cancerous tissue still grows.

N.S. I know this. However, without a neutralisation of those antique meme, and 666, cultural viruses, no social – and ecological – harmony is possible. Do you know what Arthur Koestler proposed to Jews in Israel during his last visit there in late 70-ties? In 20-ties, young Koestler participated in organisation of first kibbutzes there, he even wrote at that time a soc-realistic book “The Tower of Ezra”, glorifying the return of Jews to their mythical homeland. Fifty years later the same Koestler asked Israelis to abandon the Hebrew alphabet, and to learn European history instead of the history of their own nation**.

M.A.D. Why the initially pro-Zionist – and afterwards anti-Zionist – Arthur Koestler beginned to hate his own cultural heritage?

N.S. It wasn’t his heritage. He grew in Budapest and Vienna with practically no contacts with Mosaic orthodoxy. According to the explanation he gives in his Memories, he hated all these talmudic schools, which are schools of the corruption of the young, teaching them to call the white black and black white. Recently, a friend of mine at Cracow has translated cabalistic Zohar Tales** from Hebrew to Polish. Thanks to this translation I was able to verify what Koestler had in mind demanding Jews to forget the Hebrew culture and alphabet.

M.A.D. Do you think that cabbala has played a role in the development of the modern idea of a “Blind Watchmaker”? I agree that such mysterious, paradoxical association of words sounds very cabalistic.

N.S. The idea of “blind leaders” – who evidently are children of a Blind Creator – permeates the whole Mosaic culture. My Jewish friend from Paris told me once that among Jews exists a myth that all prophets of the Old Testament were blind. Also our Judeo-Polish writer, Bruno Schultz, in Sanatorium under Clepsydre has pictured the conductor of a symbolical “train to the future” as a blind man with a lantern. Add to it the message of these cabalistic Zohar Tales. Learned rabbins, dialoguing in this medieval jewel of post-modernist thinking, utterly despise the Aristotelian logic. Only thanks to my broad literary upbringing I was able to deduce what those rabbins had in their “learned” minds.

M.A.D. And what do they had?

N.S. Their main idea appears at the end of their dialogue: only from darkness may come the light… To celebrate the Holy – let’s him be blessed – the best is to do it in a deepest darkness, for the good can be only in the center of evil… For there is no better Good that the one which comes from Evil. Isn’t it a wonderful piece of medieval mental corruption?

M.A.D. With no doubt such an argumentation may impress a reader who is not trained in rules of the mathematical logic. But what is its relation to the present day, ultra-Darwinian concepts of evolution?

N.S. Only from blindness – or even, from nothing, in 1000 steps – may originate the sight; only thanks to random, deleterious mutations are born useful adaptations. Isn’t it the essential message of your Dawkins Blind Watchmaker?

M.A.D. As you discovered it earlier, I’ve studied a bit the theology. In Gospels we find a completely contrarious message no good tree bears bad fruits, nor again does a bad tree bear good fruit**. According to Jesus, the Light comes out not from the darkness, but from an even bigger Light of his Father.

N.S. We do not need Gospels to find out such trivialities. In this century, our Polish satirist and philosopher S.I. Witkiewicz loudly commented from an evil cannot come out the good, but eventually an even greater evil. Do you want to know which purpose served all those, utterly criminal, cabalistic cognitive perversions?

M.A.D. Of course, the end of this fatal, 13-th Dialogue appears to me like a solution of a criminal puzzle by Sherlock Holmes.

N.S. The Zohar Tales contain dialogues, in which famous rabbins comment the biblical story of the “smart Jacob”, who cheated his father, the blind Isaac, in order to grab the family heritage. This heritage should normally be inherited by his elder twin brother Esau. In order to justify Jacob’s deceit, our learned rabbins have invented a law that from an evil act – it means, cheating one’s own father – comes out a good result – it means, the  subsequent richness of Jacob’s family. It is a very infantile – not to say criminogenous – reasoning, but it works with so called “true believers”.

M.A.D. And, as I know you, you will argue that the same logic holds in case of Darwinians. From an evil act – the cheating by those scientists of their beloved public – has come a measurable good in a form of all this wealth and celebrity accumulated by the Darwinian “tribe”.

N.S. Not to say about the misery of Lamarckians deprived of their heritage in the development of modern biological sciences.

M.A.D. Let’s me remark one thing. There is a known saying By its fruit you will know the tree. This biblical, industrious and prolific Jacob in only few decades has turned the land, which he has stolen from his brother, into a sterile semi-desert, making thus out of his family slaves in Egypt. His indecent act has brought him only a temporary success.

N.S. The same holds in case of our industrious Darwinians. They are wasting at present all the cultural and material wealth grabbed from Lamarckians, turning our Earth into a mechanised desert. Any broadminded person will confirm it. Do you know to which god prayed Socrates together with Phaedrus at the end of their lengthy discussion  under the maple tree?

M.A.D. No.

N.S. To a Greek god which – as explained it the translator of Phaedrus to Polish, W. Witwicki – had an animal external appearance, hiding inside him a truly divine character.

M.A.D. So, this god ressembled by its external appearance to Jacob’s brother Esau, who was so sincerely hated by the Mosaic priesthood.

N.S. In Zohar Tales Esau is pictured as the symbol of evil; our rabbins are afraid that He will demolish the Temple and burn up the Torah.

M.A.D. Really so? I think I’ve got an idea. What is the wisdom our learned rabbins underlined at the end of those Zohar Tales? Only from the evil may come up the good - isn’t it? Why not try to put into action this damned, Esau’s “programme of a cultural revolution”? According to your Piaget’s theory, only such an evil “perturbation” may bring us closer to this cerebralised noosphere dreamt by Theilhard de Chardin. I think that in these medieval, cabalistic texts has been camouflaged an excellent anti-meme virus! It will surely clean-up all this criminal mental pollution accumulated in our, blind as its Creator – I mean saint Paul – Judeo-Christian civilisation!

N.S. Arthur Koestler would be fond of us. And many, many of our courageous and thoughtful ancestors – including Socrates – will take pride in our action. The time is pressing. We have to look for suitable internet junctions – and/or for printing devices – to infect them with this Esau’s anti-meme viral programme. To destroy the Temple of Holocausts – it means the “Temple 666″ of fulburn animal sacrifices – and to burn at the occasion tons of literature glorifying the Mosaic Pentateuch – will surely bring real good to all living beings.



[1] From the New York Review of Books, June 12, 1997.

[2] See article (unfortunately in Polish) of A. Wiercinski in monthly Nomos no 10, Krakow, 1995.

[3] Renė Thom „Epistemological crisis of science” (in French) in monthly Le Dėbat, Paris 1981.

[4] Paul Wintrebert Le vivant, créateur de son évolution, Masson, Paris, 1961.


 [MK1]

Posted in ENGLISH TEXTS, genetics of bio-development, Obce teksty | Leave a comment

Powtórzenie (Deuteronomion) Dekalogu Zasad Miłości Erosa do Agape (i na odwrót)

 

AGAPE – czyli TOTALNA ZAPAŚĆ („zejście w nicość”) ROZUMNEGO CZŁOWIECZEŃSTWA

O micie Stworzenia Świata przez boga zwanego PANEM i o smętnych tego mitu skutkach

Dr Marek Głogoczowski

Jest to wykonana w czynie 1/3-majowym, rekapitulacja (powtórzenie, deuteronomion) tez zawartych w aż SIEDMIU ostatnich mych wypowiedziach w języku polskim na stronie www.markglogg.eu, na temat RELIGII ZOMBIE

 1 kwietnia, w primaaprilisowej audycji radiowej usłyszałem o zapomnianym obecnie odkryciu Jeremiasza A. Hyca (Hytza), który zauważył, że jak obserwuje się czegoś SKUTEK, to musi też istnieć i tegoż skutku PRZYCZYNA. Jaka zatem była/jest przyczyna, że jakoś istniejemy w naszym, coraz bardziej nasyconym środkami szybkiej komunikacji werbalnej, świecie? Otóż chyba wszystkie Kościoły utrzymują, że istniejemy „z woli Boga”, który kiedyś tam stworzył Świat, a w nim florę oraz faunę, a na końcu naszych Pierwszych Rodziców, którzy popełnili Grzech Pierworodny. I od tego „grzechu” pochodzą ponoć wszystkie ludzkości nieszczęścia, począwszy od absolutnej konieczności naszego z tego świata – po krótszym lub dłuższym czasie – zejścia.

Tak to kler tłumaczył do niedawna MISTERIUM STWORZENIA ŚWIATA zarówno dzieciom jak i dorosłym. Jednak 10 kwietnia br. stało się coś niezwykłego. Mianowicie australijski, całkowicie katolicki kardynał George Pell publicznie stwierdził w czasie debaty telewizyjnej, że biblijni prarodzice ludzkości Adam i Ewa to są osoby fikcyjne, STWORZONE w ramach „bardzo złożonej (sophisticated) mitologii, próbującej wytłumaczyć zło i cierpienie w świecie.” Takie stwierdzenie w ustach jednego z członków kilkudziesięcioosobowego „areopagu” w Watykanie, to coś więcej niż zwykła herezja. Bowiem bez Adama i Ewy trudno sobie wyobrazić Grzech Pierworodny, zaś bez tego „grzechu” cała, pracowicie zmyślona (tzn. STWORZONA) przez św. Pawła, doktryna „grzechu Adama odkupienia, metodą Jezusa Chrystusa umęczenia” (Rzym. 5, 14-15)  staje się po prostu… pusta. A przecież jak się ruszy „kamień węgielny”, na którym stoi Genesis, czyli Księga Rodzaju (Ludzkiego), to i cała Biblia, czyli pismo zarówno Starego jak i Nowego Testamentu, się wykopyrtnie. A przy okazji zostaną nareszcie przez diabła wzięci i wszyscy tak zwani święci. Mówiąc językiem nieco poetycznym, „bez Adama i Ewy cała nasza chrześcijańska wiara to są tylko plewy”.

Inspirowany internetową informacją o „herezji” kardynała George Pella (patrz zdjęcie), w zakopiańskim barze „Piano” rozmawiałem niedawno z podobnym do mnie umysłowo i zawodowo kolegą emerytem (b. pracownik PKL, wciąż przewodnik tatrzański, jeszcze nie „zderegulowany”), na temat teologicznej przyczyny Świata Stworzenia. Bo jak jest Skutek, to zgodnie z Prawem Hyca (Hytza), musiała być i jego Przyczyna. Otóż w okresie, gdy ludzi na świecie jeszcze nie było (a geologicznie to trwało przecież przez lat kilka miliardów), to Bóg nie mógł nosić dumnego tytułu PANA, po prostu nie miał czegoś nad czym mógłby PANOWAĆ. Król (hebr. Moloch) bowiem bez Królestwa, to tak jak wódz bez wojska, jest najzwyczajniej śmieszny. A zatem, myśląc w sposób logiczny, Bóg stworzył ludzi, aby się dowartościować. A jeśli się potrzebował dowartościować, to sam nie był w pełni wartościową istotą, co niewątpliwie musiało się odbić na jakości wykonanej przezeń pracy, po łacinie nazwanej Laborem exercens.

Idąc dalej tym tropem myśli mało pobożnej, możemy dojść do wniosku, że nasz „bóg”, przez Hebrajczyków zwany PANEM ŚWIATA (hebr. Adon Olam) na pewno nie był Stworzycielem Idealnego Świata, którego wizję Wielkiego Architekta roztoczył w dialogu Timajos pogański filozof Platon. Pozujący na „odwiecznego”, hebrajski Adon Olam to co najwyżej bóg-uzurpator, który się pojawił przed około trzema tysiącami lat, w okresie gdy Hebrajczycy przejęli od Fenicjan technikę literowego pisma. I od tego czasu, pod przykrywką przesyconych hipokryzją słodkich sloganów o swym bezgranicznym gatunku ludzkiego umiłowaniu, ten Bóg-Pasożyt  próbuje nad światem zapanować jako Tyran. Ten hebrajski Bóg–Tyran, zrodzony w „synagogach szatana” pełnych na czarno ubranych Czcicieli Śmierci, od blisko trzech już tysiącleci stara się zabijać wszystkie  Wyższe Formy Życia – także życia społecznego –  stwarzane przez Boga Twórczości przez Greków wielbionego jako Eros[i]. To zaś spostrzeżenie, to już coś o wiele bardziej poważnego niż zwykła herezja, to CAŁKOWICIE RACJONALNE WYTŁUMACZENIE zjawiska systematycznego „zstępowania” (staczania się) zterroryzowanej „bożą miłością” ludzkości, w kierunku

ROSNĄCEJ JAK NOWOTWÓR OBRZYDLIWOŚCI, w postaci nie tylko żydowskiej, ale i chrześcijańskiej POBOŻNEJ BEZMYŚLNOŚCI.

Przedstawmy w skrócie Dekalog wniosków logicznych, jakie wynikają z najbardziej ogólnego spostrzeżenia, że biblijny PAN ŚWIATA, JAHWE to byt wewnętrznie próżny, obłąkany wręcz Nienawistnik Piękna Życia istot żyjących na wolności, uzurpujący sobie władzę nad Ziemią odpowiednik greckiej bogini Zazdrości i Sporu, zwanej Eris (po łacinie Discordia).

1. ZAZDROŚĆ TO ISTOTA BOŻEJ MIŁOŚCI ZWANEJ AGAPE. Otóż władca ułomny i brzydki, w przeciwieństwie do Pięknego i Rozumnego, musi dbać o to, aby podległa mu ludzka „trzoda” nie uciekła do bardziej „po męsku” – czyli jak platoński Eros – zachowujących się przywódców („pasterzy”). Z tego właśnie powodu, już Pierwsze Przykazanie mojżeszowego Pasterskiego Dekalogu brzmi „Nie będziesz miał bogów obcych przede mną… Bo ja jestem bóg Zazdrosny… itd.” Wyraźnie tutaj się czuje, że „bóg”, którego Ojcowie Kościoła beztrosko od Żydów przejęli, jest rodzajem wyimaginowanego w starożytności Tyrana, pracowicie odtwarzanego w umysłach wiernych przez rabinów oraz klechów, dokładnie tak, jak były/są kopiowane przez wieki  kolejne wydania Pisma Świętego. Rzeczony „bogo-człowiek” – a przecież to określenie jest zamiennikiem znanego określenia „bóg osobowy”[ii] – swym Sztucznym Prawem o nazwie Tora, usiłuje zabezpieczyć swe – wyraźnie uzurpowane – ziemskie posiadłości.

2. BEZWZGLĘDNE WIELBIENIE PANA, TO PODSTAWA KLERU PANOWANIA. Najprostszą metodą przyzwyczajania trzody, podległej ambitnemu „bogu-Pasterzowi[iii]”,  do bezwzględnego posłuszeństwa, jest wymuszenie na tej „trzodzie” bezustannego powtarzania mantry  Będziesz miłował Pana Boga (Pasterza) swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37-40 ). To 1-sze, najważniejsze przykazanie Jezus z Nazaretu powtarzał za Księgą Powtórzonego Prawa (Pwt 6,5). Jest to nakaz całkowicie ogólny – a zatem i poznawczo „pusty” – jako że nie wyszczególnia za co „boga-pasterza” trzeba miłować. Otóż z naszej biologicznej konstytucji kochamy to, co nam imponuje, czy w jakiś inny sposób wydaje się być pięknym, mądrym i tak dalej. Gdy zaś o „bogo-człowieku” wiemy tylko iż „On jeden włada w strasznej swej mocy … On jest jedyny i nie ma drugiego który byłby podobny do niego” (patrz wzmiankowana na wstępie żydowska modlitwa Adon Olam) to każdy, łaknący piękna i harmonii w swym otoczeniu homo sapiens (człowiek rozumny), winien jak najdalej zmykać od tego „jedynego w swym rodzaju boga”. „STRASZNA MOC BOGA” nadaje się oczywiście do Stwarzania Zniszczeń oraz Chaosu, ale zupełnie się nie nadaje do tworzenia obiektów, które się zachowują w sposób Piękny i Harmonijny. Patrz ilustracja poniżej, dokumentująca graficznie Straszliwą Moc „Odwiecznego” żydowskiego boga Śmierci – Molocha (to znaczy, Króla, Pana):

 

3. AGAPE TO „MIŁOŚĆ WILKA KOCHAJĄCEGO BARANA”. Taki „Straszny władca” może rzeczywiście imponować i co więcej, zachęcać pozbawionych skrupułów próżnych od wewnątrz ludzi do upodobnienia się do niego. To jest trochę śmieszne, ale o tym, w jaki sposób „Zazdrosny Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba” zwykł zabezpieczać sobie panowanie nad eksploatowaną przezeń ludzką „trzodą”, pisał już Platon w dialogu „Fajdros”. Sokrates opisał w nim „Miłość” – właśnie to paulińskie Agape/Caritas  – takiego Zazdrosnego Miłośnika („Bogoczłowieka”) do jego oblubieńca, w postaci np. „ludu przez Boga umiłowanego”: „zakochany („Bóg”) nigdy nie zniesie tego, żeby go kochanek wartością przewyższał … zawsze go zrobi słabszym i biedniejszym. Słabszym jest nieuk w porównaniu z mądrym, tchórz w porównaniu z odważnym, tępa głowa w porównaniu z bystrym. … („Bóg”) wszystko możliwe będzie robił, żeby kochanek o niczym nie miał pojęcia, a tylko na „Boga” się oglądał. … będzie szukał miękkiego, on twardego nie chce, nie odpowiada mu to, co w czystym blasku słońca wyrosło … zna tylko niemęski tryb życia. … Tak jak wilcy kochają barana tak miłośnik („Bóg”) kocha swego oblubieńca

4. ROBIENIE Z LUDZI ZOMBIE TO PLAN „STRASZLIWEGO SWĄ MOCĄ” BOGA-TYRANA.  Gdyż to jest właśnie „plan boży”, jaki od dobrze ponad dwóch tysięcy lat realizuje tak zwany „naród wybrany” w imieniu swego boga, ukrywającego swą osobowość pod nic nie mówiącym, pustym stwierdzeniem Jestem który Jestem. Otóż, jak to już wcześniej po wielokroć powtarzałem, tego typu rodzaj „miękkiej, cukierkowej miłości typu agape” zachwala nam Nowy Testament, a w szczególności jego najznamienitszy autor znany jako  Św. Paweł, twórca wspaniałego „hymnu o babskiej miłości”, która „nie szuka swego, … nie pamięta złego; wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję” (1 Kor. 8, 1-8). W sumie jest to dość sugestywna apoteoza zachowania się człowieka-zombi, czyli pozbawionego zupełnie zdolności do samodzielnego myślenia cymbała. Bo taki CYMBAŁ GRZMIĄCY – do którego zresztą sam, nie znoszący pogańskiego Erosa, apostoł Paweł się dumnie przyrównał – jest całkowicie uzależniony od zewnętrznych „dostawców” jego mądrości („wszystkiemu wierzy”), nie posiada wewnętrznego kośćca moralnego i narzucanego przezeń wyczucia co dobre a co złe („wszystko wybacza”), chodzi dumny z tego że jest po prostu głupi („we wszystkim pokłada nadzieję”) i gotów jest zaakceptować każdą podłość swego „Pana” („wszystko znosi”). Jak ironizował Platon w dialogu „Fajdros”, towarzystwo takiego „idealnego chrześcijanina”  na wojnie i w innej potrzebie strach.

5. ROZUMU SAMO-OBRZEZANIE TO RELIGII NAKAZANIE. I właśnie tego typu, tchórzliwi ale ambitni ludzie-zombi, samo-pozbawiający się „duszy poznającej” za pomocą „Chrystusowego, PASTERSKIEGO obrzezania (List „do Kolosan” 2, 6-14), to największy skarb dla PANA ŚWIATA. To właśnie przy pomocy tych samo-wykastrowanych z Rozumu sług bożych realizuje on swój Plan Totalnej Dominacji, potocznie znany jako Globalizm. Nietrudno tutaj zauważyć, że to właśnie z tego Caritas, czyli specyficznego bożego miłosierdzia, które „ukochało skorumpowanego maminsynka Jakuba” a „znienawidziło twardego i emocjonalnego jak zwierzę” jego brata Ezawa, z czasem  w sposób logiczny rozwinęły się wszystkie plagi naszej cywilizacji „pod bogiem Izraela”. Omówmy pokrótce te „cnoty chrześcijanina”.

6. IGNORANCJA TO POTĘGA„MIASTA NA WZGÓRZU” CZYLI USA. Święty Paweł – a za nim równie „święty” Augustyn – z patosem nauczali, że „wiedza nadyma”, a zatem jest czymś takim jak Pycha, grzesznym w oczach Pana. Wspólne wszystkim nieukom, paulińskie marzenie, że zarówno znajomość obcych języków jak i wszelka wiedza – która z konieczności nigdy nie jest kompletna – „w niwecz się obrócą” gdy „przyjdzie to, co jest doskonałe” (1Kor. 13, 10) jest apoteozą najzwyklejszej bezmyślności. Bowiem to już przecież w starożytności Arystoteles, a za nim Lamarck, a w czasach najnowszych i mój duchowy przewodnik Jean Piaget zauważyli, że tylko na podstawie aktywnie przez nas poszerzanego, z konieczności wycinkowego poznania rzeczywistości, jesteśmy zdolni do TWORZENIA pojęć bardziej ogólnych, lepiej opisujących tę rzeczywistość. Doskonałość w każdej dziedzinie – łącznie z teologią – rodzi się w nas, jako biologiczny rezultat po wielokroć powtórzonych ćwiczeń. W tym świetle bęcwalenie 13 apostoła Pawła, że Doskonałość objawi się nam z Zewnątrz, to podstępna próba „zaduszenia wiarą”, naszych endogennych, wewnętrznych zdolności do fizyczno-umysłowego się doskonalenia. To żydo-chrześcijańskie „nauczanie ignorancji” nie ogranicza się do eliminacji lekcji  historii własnego kraju (tak jak w Polsce dzisiaj), ale także i do uszczuplania wiedzy młodzieży o podstawowych prawach fizyki, chemii czy biologii. Tak aby we wszystkim „polska narodowa trzoda” musiała się oglądać na swego, rozmiłowanego w kłamstwach Biblii, zaoceanicznego masońskiego „boga”, uwidocznionego w formie „promieniującego trójkąta z okiem Opatrzności” na biletach płatniczych USA:

7. MIŁOŚĆ DO PIENIĄDZA ORAZ TECHNE TO MIŁOŚĆ DOSKONAŁA I WIECZNOTRWAŁA. „Bóg” z tych banknotów jednodolarowych, by ułatwić sobie panowanie nad ziemią, już w starożytności pomógł sobie szlachetnym -  jako że nie rdzewiejącym – kruszcem znanym jako złoto, a także i wynalazkiem pisma literowego, w którym sformułował Dekalog swych wobec ludzkości żądań. Idąc w ślad za swym Panem, kler żydowski, a później i chrześcijański, zaczął pomagać sobie tymi materialnymi wynalazkami w swym dążeniu do Panowania. Z czasem te sztuczne środki dominacji uległy alienacji – czyli wyobcowaniu – od zastosowań ich pierwotnych użytkowników i same w sobie stały się Celem Życia w krajach „uduchowionych” Świętym Pismem. Od „boga Mojżesza” pochodzi zatem obecny, gigantyczny wysiłek finansowo-gospodarczy mający na celu totalne udomowienie naszej planety. Każda bowiem nowa technika „zdejmuje ciężar” z naszych organów, przyczyniając się do ich zaniku czyli atrofii. Jak Eros, czyli  „zwierzęca miłość wschodząca” to jest nic innego jak instynkt życia, tak Agape „boża miłość zstępująca”, to nic innego jak kult umysłowo-fizycznej entropii, po prostu instynkt śmierci, często kojarzony z Labor (pracą) polegającą na samo-wyniszczeniu się „dla martwego Pana”. „Pana” bądź to w formie konta bankowego, bądź w formie komfortowego domu oraz samochodu odpowiedniej marki, demonstrującej próżność jego właściciela.

8. WOLNOŚĆ TO ZNIEWOLENIE PRZEZ ŻĄDZE T-P-D. Ponieważ „naśladujący boga”, próżni ludzie zaczęli się otaczać przedmiotami, potwierdzającymi ich dominację, z czasem otrzymaliśmy,  zainicjowany w krajach protestanckich, gigantyczny rozkwit wytwórczości przedmiotów to „panowanie” ułatwiających. Jak to już po wielokroć powtarzałem, począwszy od artykułu „Wolność na autostradzie” opublikowanego ponad  40 laty temu w paryskiej „Kulturze”, poprzez „Wykład na temat rozwoju potrzeb” w warszawskiej „Twórczości” w 12 lat później, „cała aktywność społeczeństwa ‘rozwiniętego’ obraca się wokół zaspokajania potrzeby używania ułatwień życiowych, które to środki muszą wywoływać jeszcze większą zależność od nich.” Tak to z egoistycznej, „bożej” potrzeby PANOWANIA NAD ZIEMIĄ (patrz opolczyk), zrodził się ten cały chłam obłąkanej wręcz nadkonsumpcji, w skrócie określanej jako kult TPD – Technika-Pieniądz-Dupa. (Patrz możliwy już tylko do rozpowszechniania w Internecie, artykuł BÓG JEDYNY IZRAELA kontra UNIWERSALNY ROZUM”.) Która to ekonomiczna nadaktywność zżera obecnie wszystkie zasoby przyrodnicze naszej planety, robiąc BOGA-tych (ponoć to słowo pochodzi od „BOGA”) hominidów osobnikami od wewnątrz wyjątkowej wręcz pustoty. Ludźmi pustymi podobnie  tak jak ich BÓG STWORZYCIEL Niewiarygodnej Wręcz Ludzkiej Głupoty.

9. KULT NIEWIARYGODNEJ LUDZKIEJ GŁUPOTY (to opinia Konrada Lorenza) kulminuje w tak zwanej kenozie Jezusa Chrystusa, jego „wypróżnieniu się z życia” (to właśnie po grecku znaczy kenoza) dla egoistycznej przyjemności jego Boga Ojca, po angielsku określanego jako ‘godfather’: „(Chrystus) stawszy się podobnym do ludzi… uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Fil. 2, 6-8). W istocie PRÓŻNY BÓG mógł tolerować tylko równie PRÓŻNEGO SYNA, a zatem „załatwił” mu zaprogramowany w proroctwie Izajasza los Pokornego Sługi. Tego „bożego chłopca do bicia” zamęczają mafiozi, aby swymi ranami „uleczył ich sumienia”, oraz „poniósł ich grzechy i orędował u Boga za przestępców (czyli za nich samych)” – patrz Izajasz 52,13-53,12. Dokładnie o taką etyczną obrzydliwość (obżydliwość?) chodzi w chrześcijańskim misterium Ukrzyżowania i Zmartwychwstania, symbolicznie celebrowanym równocześnie z żydowską paschą, świętem radości z powodu WYMORDOWANIA w Egipcie synów pierworodnych (Wj. 12, 12-17) oraz ZŁUPIENIA, przez „lud boży”, swych naiwnych egipskich sąsiadów (Wj. 12, 35-36). Mówiąc jak najzwięźlej, charakteryzujący się STRASZLIWĄ MOCĄ „bóg tyran” żydów a następnie i chrześcijan, kazał ukrzyżować swego prawdomównego syna, aby lepiej mu szedł biznes nad Ziemią Panowania. Jeśli rzeczona Golgota była prawdą (wstrętni muzułmanie w tę ponurą historię nie wierzą), to przeżyta przez Jezusa trauma nie mogła spłynąć po nim jak woda po przysłowiowej kaczce. Z punktu widzenia medycyny, Jezus po cyklu tortur, które jakoś przetrwał, mógł ewentualnie „zmartwychwstać”, ale już tylko jako wypełniający polecenia swych oprawców ZOMBIE

10. CHRZEŚCIJAŃSKA MĘSKOŚĆ to BABSKOŚĆ, miękkość tak zwanego Soft Power, podstępnych metod opanowania Świata przez Globalnego Ludzkości Pasożyta. Mój umiłowany Pasterz Pogan, św. Paweł „rozwinął wiarę w siły nadprzyrodzone i rozsiewał nienawiść do “wielu głupich kobiet”, jak je nazwał” – jak to nieco przesadza, dbający o swe prawa autorskie, redaktor naczelny portalu „Racjonalista”. Sądząc choćby tylko po głoszonej przez przedsiębiorczego Szawła czyli Pawła, wierze w trupów zmartwychwstanie, nasz 13 apostoł zachowywał się jak jakaś czarownica, oferująca swym klientom ich zbrodni wymazanie przez Jezusa zamęczanie. Na najnowszym etapie rozwoju „ozdrowieńczego dla wielu” KULTU KRZYŻA, naśladujący apostoła Pawła zniewieściały kler, ubierający się w czarne sukienki jak jacyś transwestyci, zaczął komponować kolejne nowenny, koronki i tym podobne, wywołujące u mnie mdłości, nabożne modły do „bolesnych ran Chrystusa”, ponoć dla wiernych tak odżywczych jak odżywka Bebiko dla dzieci. Idący z tym postępem czasu, Cystersi z opactwa pod Krakowem, we wsi nomen omen Mogiła, urozmaicili swą „koronkę” wyszczególnieniem, że chodzi o nieustannie bolejącą Chrystusa „lewą i prawą nogę, lewą i prawą rękę”. I ten religijny rarytas jest deklamowany w trakcie nocnych czuwań, w opactwie cystersów w Mogile,  w każdy pierwszy piątek miesiąca.

Jako hardy czciciel Erosa, nienawidzącego hipokryzji oraz bęcwalizmu kultu Agape, czyli idealnej miłości schodzącej w nicość ziemskiego przebywania, znalazłem chyba metodę na „uzdrowienie” i „ożywienie” tych nieszczęsnych wiernych modlących się do wiecznie nie mogących się zagoić ran Bożego Syna. Po prostu aż mnie korci by wybrać się do tej Mogiły z jakąś podręczną strażacką sikawką i zlać woda nie święconą, w pierwszy piątek któregoś miesiąca, tamtejsze zgromadzenie głupich bab oraz chłopów, najzwyczajniej onanizujących się nieszczęściem ukrzyżowanego proroka. Odnośnie zaś re-edukacji klechów, a zwłaszcza ich biskupów,  należało by wydać prawo, by sprawiedliwie wymierzyć im po sto batów na gołą dupę. Były by to, wzorowane na samobiczowaniu się Jana Pawła II w Watykanie, publiczne kary wybatożenia za zatruwanie świata MÓZGOBÓJCZĄ TOKSYNĄ WIARY w gnijących trupów zmartwychwstanie.

Amen

Post Scriptum. Poniżej istotny komentarz do powyższego Powtórzenia Zasad wzajemnej Miłości Erosa i Agape.

Dwa tysiące lat chrześcijaństwa to nie wystarczy?

Komentując mój tekst Powtórzenie (Deuteronomion) Dekalogu Zasad Miłości Erosa do Agape, pan Stanisław Sas z Nowego Jorku napisał:

A propos uwagi prof. (no, to tylko w terminologii szkół wyższych USA jestem profesorem) Glogoczowskiego o “smetnym micie” stworzenia swiata prze Pana Boga, to musimy sobie zadac pytanie czym bylibysmy jako ludzie bez tego “mitu.” Ktos pozbawiony zludzen co do tzw. istoty ludzkiej powiedział kiedys,ze historia ludzkosci to “mieszanina rzezni i burdelu” Moze wlasnie ten “mit” sprawia, ze mimo wszystko czujemy sie ludzmi. Mnie osobiscie trzyma przy wierze swiadomosc poteznych sil zla, ktore od 2 tysiecy lat zaciekle zwalczaja chrzescijanstwo, uzywajac przeroznych sposobow. Ostatnio robia to pozornie bardziej “humanitarnymi” metodami, ale kiedy widzimy te miliony zabijanych kazdego roku nienarodoznych dzieci, rzekomo w imie wolnosci kobiet i demokracji, czy nawet “w imie rozumu”, przy biernosci mas chrzescijanskich, to chyba nikt nie ma watpliwosci, ze istnieje zlo (szatan?)  w wymiarze mistycznym. A skoro istnieje szatan, to istnieje rowniez Bog.

Z podanego przezeń odnośnika do artykułu na wirtualna polonia.com wynika, że i pan Bob Rutecki z Montrealu wyznaje podobny pogląd:

Żyjemy w jakims makabrycznym swiecie. Bez wiary chrzescijanskiej ten swiat bylby nie do zniesienia dla ludzi o normalnej czlowieczej wrazliwosci. Ktos pesymistycznie nastawiony do istot ludzkich powiedzial kiedys, ze “historia ludzkosci to mieszanka burdelu i rzezni”.

Szanownym kolegom muszę odpowiedzieć, że to tylko w tak zwanych „pobożnych życzeniach” im się wydaje, że chrześcijaństwo to coś innego niż „mieszanka burdelu i rzeźni”. A w praktyce dokładnie na odwrót. Najlepiej w ostatnim dziesięcioleciu zilustrowano to na filmie „Rodzina Borgiów”:

Akcja serialu toczy się w XV-wiecznych Włoszech. Przedstawia on dzieje patriarchy Rodrigo Borgii, który w wyniku licznych intryg w 1492 roku zasiada na tronie papieskim, przyjmując imię Aleksandra VI. Podczas swojego pontyfikatu jest w stanie zrobić wszystko, aby utrzymać zdobytą władzę oraz  ogromne bogactwo.”

No i mamy na tym historycznym filmie sugestywny pokaz, jak ówczesne papiestwo to była najzwyklejsza mordownia oraz „burdel Pana Boga”. A to nie był izolowany wypadek w historii chrześcijaństwa, jako że „ryba zawsze psuje się od głowy”. W okresie wojen religijnych, które nastąpiły po włoskim Renesansie, w krajach niemieckojęzycznych ilość ludności spadła o 1/3, w samych ludnych na owe czasy Czechach, z 3 milionów mieszkańców, po okresie 25 lat „rekatolizacji” tego kraju po bitwie pod Białą Górą w 1620 roku pozostało tylko 800 tysięcy… To dopiero była „katolicka rzeźnia”, przy której bledną i gułagi Stalina i hitlerowski „holokaust” Żydów w Europie Centralnej w XX wieku. Nic zatem dziwnego, że Albert Camus, bodajże w książce pt. „Dżuma” zauważa, iż « deux milles années de christianité – ça suffit ! ». (Dwa tysiące lat chrześcijaństwa to wystarczy !). I Francuzi dzisiaj jakoś żyją w kraju prawie całkowicie zdechrystianizowanym. Mieszkając zaś wśród nich – i wśród francuskojęzycznych Szwajcarów – przez lat ponad tuzin nie zauważyłem, aby byli etycznie bardziej zdeprawowani niż Polacy. Choć seksualnie niewątpliwie są oni od nas o wiele bardziej wolni. Z czego oczywiście profitowałem w młodości.

A teraz krótka, filozoficzna (a więc znienawidzona przez św. Pawła) uwaga, dlaczego tak się dzieje, przecież mamy Dekalog, a w nim Nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż, a zatem ludzie wierzący winni się do tych Praw ustanowionych przez Boga stosować.

Otóż to jest teoria, a w praktyce dokładnie na odwrót. U Żydów wielbiących Dekalog umieszczany na frontonach synagog, największe święto to Pascha, święcona z okazji Radości z WYMORDOWANIA „przez Boga” w Egipcie wszystkich pierworodnych, nie tylko Egipcjan ale i ich bydła (Wj. 12, 12-17), oraz ze ZŁUPIENIA przez uciekających Żydów, na „rozkaz boży”, ich egipskich sąsiadów (Wj. 12, 35-36). Po prostu ciągłe odwoływanie się do Dekalogu automatycznie odwraca uwagę publiczności od tego co się naprawdę robi. I to jest właśnie ta OBŁUDA, HIPOKRYZJA, która usiłował zwalczać Jezus. Niestety na tym polu poniósł całkowitą klęskę – stąd właśnie pojawiła się “herezja” Mahometa, który głosił, że GRZECH PIERWORODNY ludzkości to jerst właśnie grzech hipokryzji. Niektórzy anglosascy politycy nawet się do tej hipokryzji przyznawali, np. Arnold Toynbee kiedyś odważnie zauważył, iż „nasze ręce wciąż robią to, czemu zaprzeczają nasze słowa”.

Na jednym z nowych kościołów w Gdańsku Wrzeszczu widziałem wielki napis „Bóg jest Miłością”. No i tak jak w przypadku synagog, wierni specjalizują się dokładnie w robieniu rzeczy dokładnie odwrotnych do tych, co głosi ich wiara. Najbardziej „oddychającą nienawiścią” partią jest w Polsce PiS, witryna „wirtualnapolonia.com”, ruch Maciarewicza i tak dalej. Podejrzewam, że identycznie wygląda sytuacja w Ameryce Północnej, w której nie byłem już od lat blisko 40.

Odnośnie “wartości etycznych” praktykowanych w kraju “pod bogiem – tzn. USA – to przecież nie od dzisiaj jest wiadomo, że STANY ŻJEDNOCZONE TO NAJBARDZIEJ ROZBÓJNICZE MOCARSTWO na świecie: w samym Afganistanie, wskutek „amerykańskiej pomocy” zginęło przedwcześnie już około 5 milionów OSÓB. Historia podboju Północnej Ameryki „przez chrześcijan” w wieku XIX zaczyna się powtarzać w samym sercu Azji w wieku XXI. Panu Stanisławowi, który chyba ma już amerykański paszport, przekazuję opinię na temat religii chrześcijańskiej wyprodukowaną przez ANTYŻYDOWSKIEGO pisarza amerykańskiego Johna Kaminskiego:

If you ever want an accurate description of Christians, ask an American Indian. Christians ask you for help, then kill you when you give it to them. Many people in the world today think that is actually the working definition of an American.

Co na polski się przekłada: …chrześcijanin prosi cię o pomoc, a gdy mu jej użyczysz to cię zabija. Wiele osób na świecie myśli, że to jest adekwatna definicja Amerykanina” (By the way, tak właśnie zachował się „wybrany przez CIA” prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Poprzednie wybory prezydenckie pomógł mu wygrać Muammar Kaddafi dając mu na fundusz wyborczy 50 milionów dolarów. Za co Sarkozy się zrewanżował, będąc głównym inicjatorem zabójstwa Kaddafiego i rozgrabienia przez NATO bogactw naturalnych Libii.)

 


[i] Eros platońskigoni za tym co piękne i co dobre, odważny, zuch, tęgi myśliwy, zawsze jakieś wymyśla sposoby, do rozumu dąży, dać sobie rady potrafi, a filozofuje całe życie, straszny czarodziej, truciciel czy sofista; ani bóg; ani człowiek” (Fajdros [7], 204c-d). Ojciec jego jest mądry, a matka niemądra, on zaś jest pośrodku mądrości i głupoty. Jest filozofem, który dąży do miłości – tego co piękne, ponieważ taka jest jego natura.” Podobne cechy można dostrzec w zachowaniu się i innych zwierząt wyższych, istniejących na naszej Ziemi już od kilku milionów lat przed Chrystusem. A to naukowe spostrzeżenie sugeruje że Eros, w sensie popędu do łączenia się, okresowego, w jedną całość indywidualnych organizmów, zwłaszcza w sytuacji zagrożenia ich bytu,  jest w istocie instynktem ODWIECZNYM, bez końca ni początku…

[ii] Słowo ‘człowiek’ jest znaczeniowo tożsame ze słowem ‘osoba’ (każdy człowiek jest osobą i każda osoba jest człowiekiem), stąd używane w kościele określenie „Bóg osobowy” jest równoważne określeniu „Bogo-człowiek”. Oczywiście w wielu religiach bóg nie jest człowiekiem/osobą, np. w hinduizmie może on być innym niż człowiek zwierzęciem, w kulcie Sol invictus słońcem, a w kapitalizmie bóg jest martwym Pieniądzem, itd.

[iii] Kościół traktuje Jezusa z Nazaretu jako Pasterza, który wiedzie owce drogą, którą tenże Jezus postępował, czyli w kierunku KRZYŻA, będącego ŚWIATŁEM PRZEWODNIM wszystkich chrześcijańskich ruchów. Poniżej sugestywna fotografia Celu w jakim nas wiedzie Zmartwychwstały Chrystus, otrzymana od słowackiego znajomego wraz z wielkanocnymi życzeniami szczęścia.

 

Posted in POLSKIE TEKSTY, religia zombie | Leave a comment

Post Scriptum do “ruskiej prawdy” o katastrofie w Smoleńsku

Rola GPS i NAJWYŻSZEGO PRZEŁOŻONEGO ŚWIATA w likwidacji Prezydenta RP i jego Świty

Oryginalny tekst „Kaczyńskiego zabili sami Amerykanie” opublikowany jest na portalach wiernipolsce.pl oraz prawda2.info. Tam też proszę próbować publikować ewentualne komentarze – MG.

*

W wyniku internetowego, 5-dniowego dialogu z P. Eng. Andrzejem T. Chronowskim z Missisauga w Kanadzie, doszliśmy do b. ciekawych wniosków na temat bezpośrednich przyczyn super-katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem.

Otóż ja, mając duże doświadczenie w młodości z techniką jako zdolny fizyk i geofizyk, już od samego początku podejrzewałem, że bezpośrednią przyczyną tej katastrofy było zbyt duże zaufanie załogi TU 154M „101” do najnowszych technik nawigacyjnych, a zwłaszcza GPS i TAWS. Nie bez potwierdzenia tego „w naturze”. Otóż kilka lat temu moja córka, zjeżdżając z kolegą we mgle z Czerwonych Wierchów k. Zakopanego i kierując się za pomocą GPS, na wysokości tzw. Chudej Turni omal nie wjechali w przepaść – GPS okazał się być błędnie wyskalowany tylko o 15 metrów…

Toteż mnie bardzo zdziwiło, że w oficjalnych opracowaniach, zarówno MAK jak i polskich, o GPS nie znalazłem ani słowa. Z innych źródeł słyszałem, że GPS nie używa się w samolotach pasażerskich bo lecą one za szybko, by analizować sygnały od satelitów. Ale co w okresie ich lądowania, kiedy ich szybkość spada do tej jaką mają b. szybkie samochody na autostradzie?

1. Początkowo określający się jako specjalista techniczny od instrumentów ciśnieniowych, Andrzej T. Chronowski z Kanady był sceptyczny, napisał mi Stosowanie  GPS  odzrzucono ,  wlasnie  ze  wzgledow ,  ktore  panstwo  cytujecie,  tzn.  zbyt  szybkiego  przemieszczania  sie  samolotu  w  stosunku  do  czasu  kalkulacji.  Tkzw.  elektronika  precyzyjna  to  wydatek  kilkuset  miliardow  dolarow,  nikt  nie  jest  w  stanie  wylozyc  takiej  sumy”, ale już następnego dnia podesłał mi informację, iż „Nie  slyszalem  takze,  zeby  producenci  i  projektanci  samolotowych  urzadzen  nawigacyjnych  rekomendowali GPS   ,  jesli  juz , to  wylacznie  dla  celow  referencyjnych.  Np.  Universal  Avionics ,  producent  urzadzenia  ostrzegawczego TAWS ,  zaleznego od  GPS  ,  specyfikuje : http://www.uasc.com/products/taws.aspx .

A zatem są stosowane w samolotach radary związane z GPS, co każdy może sobie sprawdzić otwierając powyższy link: na zdjęciu skrzynki  z komputerem radaru TAWS u dołu jest wejście na GPS. Co więcej, z faktu że artyleria rosyjska na granicy z Gruzją używała „grażdańskiego” (obywatelskiego, ogólnodostępnego) sygnału GPS z kontrolowanego przez USA systemu satelitów, można wnioskować że i w Moskwie (co widziałem) i w Smoleńsku ten „światowy amerykański” system GPS, wraz z odpowiednimi mapami, jest używany, także w wojskowych systemach nawigacji, zapewne i na lotnisku Sieviernyj k. Smoleńska. (Rosja oczywiście ma swój odrębny system nawigacji GLONASS, który na polskich, NATO-wskich samolotach wojskowych jest, wg Chronowskiego, nie instalowany)

2. W kolejnych dniach pan Andrzej Chronowski bardzo się ucieszył z przysłania mu szczegółowego „grafiku ostatnich kilometrów przed katastrofą”, wykonanego wspólnymi siłami inż. Lecha Biegalskiego – też, jeśli pamiętam, z Kanady – oraz Rosjanina imieniem Amielin ze Smoleńska (witryna Kozidryngiel, mapka http://kozidryngiel.files.wordpress.com/2011/07/mak2.jpg; ma on 6MB – trudno ją tutaj załączyć).

3. W podzięce  A. Ch. podesłał mi informację, że w istocie przez ostatnie ok. 10 km przed lotniskiem (szybkość samolotu ok. 288 km/godz.) prezydencki TU 154M leciał prowadzony tylko przez GPS. Cytuję dosłownie informacje które A. Ch. otrzymał od pilotów rządowego, małego samolotu Jak 40 (por. Worsztyl), który lądował pół godziny przed „tutką” z prezydentem:

Jak  sie  cofniemy  do  wykresu  Biegalskiego  i  jego  trajektorii  poziomej,  to  widac, ze  kpt.  Protasiuk  juz  przed  dalsza (radiolatarnią, 6,1 km od lotniska) leci  po “GPS-ie”, rowniotko,  rownolegle .  (…) Por.  Worsztyl  (z Jak 40, który ladował pół godziny wcześniej) nastawil  wypadkowa  GPS  i  radiokompasu,  kapitan Protasiuk  nie,  kierowal  sie  tylko  GPS.  Porucznik  Worsztyl  powinien  byl  ostrzec  kpt.  Protasiuka  otwartym  tekstem  o  zmylce  GPS ,  ale  bal  się zostawiac  dowodu  stosowania  pozaproceduralnych  praktyk.  Te  pozaproceduralne  praktyki,  czyli  stosowanie  GPS  w  ostatniej  fazie  lotu,  to byla  indywidyalna  inicjatywa  mlodych  pilotow,  system  szkolenia  w  36  Specpulku  nie  mial  z  tym  nic  wspolnego.   Nie  mam  watpliwosci, ze plk.  Szelag (z prokuratury wojsk.) to  skoryguje ,  aczkolwiek  bedzie  to  bolesne  dla  czolowych  politykow,  nie  mowiac  juz  o  panu  Millerze  i  jego  ludziach.

I pisze dalej: Przyjeta  przez   Protasiuka “  taktyka “ podejscia  w  automacie  nie  budzi  sprzeciwu,   zaloga  wierzy  w  jego  umiejetnosci. … Tam  bylo  priorioty :  Wierzymy  dokladnie  w  odleglosc  podana  przez  kontrolera i  wierzymy  w  automat  i  GPS.

Chronowski nazywa wcześniej kpt. Protasiuka “fanem  komputerow  i  automatyki i zauważa:

Rosjanie  argumentowali  i  beda  argumentowac,  ze  1  km  odlegosci  od  pasa  to   pilot  powinien  polegac  juz  na  wizualnej  ocenie ,  widziec  pas  i  ladowac  albo  odchodzic.  Prawda .  Ale  jest  i  inna  prawda  oparta  na  swiatowych  standardach  bezpieczenstwa :  Nasz  pilot  ryzykowal  i  szarzowal ,  poslugujac  sie  nieprecyzyjnymi  danymi  wlozonymi  do  autopilota ,  kontroler  nie  powinien  przymykac oczu  na  te  brawure  .  Z  Panskiego  wykresu  wynika , ze  radar (rosyjski)  pokazywal  500  metrow  odleglosci  wzdluznej  do  przodu,  czyli  sciezka  proceduralna  musialaby  byc  zanizona  o  25  metrow.   Oczywiscie ,  te  500  metrow,  jesli  dokladnosc  satelity  sie  potwierdzi ,  przy    proceduralnym  podejsciu  nie  mialy    wplywu  na  Katastrofe,  przy  brawurowym  podejsciu , tak.  Chodzi  o  to,  czy  jest  to  faktyczna  tolerancja  radaru,  czy  tez  kontroler  dokonywal  “ falstartu “  celowo.   To  trzeba  wyjasnic ,  dlatego  prosze  o  wiecej  informacji.”

4. W istocie, Lech Biegalski bardzo dobrze dokumentuje, że kolejne, podawane co kilometr przez wieżę kontrolną, informacje o odległości od pasa startowego,  bardzo systematycznie „odsuwają” prezydencką „tutkę” o 500 (+/-50) metrów do tyłu:

Ze stenogramu opublikowanego przez Międzypaństwową Komisję Lotniczą MAK:

  • 10:39:49,9   KONTR   “Podchodzicie do dalszej, na kursie i ścieżce, odległość 6(km).”
    (Rzeczywista odległość: 6450m, rzeczywista wysokość: co najmniej 100m ponad ścieżką)
  • 10:40:13,5   KONTR   ”4 Na kursie i ścieżce”
    (Rzeczywista odległość: 4540m, rzeczywista wysokość: ponad ścieżką)
  • 10:40:26,6   KONTR   “3 Na kursie i ścieżce”
    (Rzeczywista odległość: 3500m)
  • 10:40:38,7   KONTR   ”2 Na kursie i ścieżce”
    (Rzeczywista odległość: 2530m, wysokość: pod ścieżką)

5. Jeśli przyjmiemy, że współrzędne satelitarne były w istocie przesunięte, na osi Y, nie tylko o 40 m w lewo (patrząc od strony samolotu) – jak to stwierdziła ekipa Jak 40 – ale także, jak to sugeruje „ruska-pavda.com”, na osi X o 500 m wstecz (patrząc od strony lotniska), oraz o 60 m w dół, na kartezjańskiej osi Z, to diagram rzeczywistego nalotu TU 154M nad lotnisko staje się zrozumiały. Prowadzony przez PRECYZYJNEGO AUTOPILOTA i PRECYZYJNY GPS samolot zachowywał się tak, że pomimo kolejnych przejściowych odchyleń w pionie od wybranego przez te przyrządy kierunku lotu precyzyjnie „celował” w początek wirtualnego pasa startowego umieszczonego ok. 60 m pod ziemią, 500 m od początku rzeczywistego pasa startowego! (Proszę sobie, za pomocą linijki, przedłużyć na wykresie Biegalskiego, uśrednioną RZECZYWISTĄ ścieżkę nalotu do odległości 500 m przed pasem startowym: ten wirtualny punkt lądowania znajdzie się prawie w środku litery K w białym kółku na czerwonym tle! Jest to prawie dokładnie 60 m pod ziemią!)

Otóż pilot żywy (Protasiuk) wyłączył autopilota i zaczął poziomować samolot w momencie gdy nareszcie zobaczył ziemię, ok. 35-40 m nad nią (patrz wykres). Do tego momentu, pewny precyzji AUTOMATU i GPS, nie zwracał uwagi ani na ostrzeżenia TAWS (także te, że przeszkoda zbliża się od przodu samolotu) ani na informacje od załogi, że już są dwukrotnie niżej od wysokości decyzji (100 m). Zrobił to o kilka sekund za późno, a to wskutek tego że, jak celnie napisal Chronowski: „Tam (w kabine pilota) bylo  priorioty :  Wierzymy  dokladnie  w  odleglosc  podana  przez  kontrolera i  wierzymy  w  automat  i  GPS.”

6. Skąd jednak kontroler lotu wziął to systematyczne przesunięcie wstecz, na osi X, o 500 metrów? Zacytuję jeszcze raz co wyczytałem na „ruska-pravda.com”:

 „Przy oględzinach miejsca upadku, specjalistów najbardziej zadziwiło, dlaczego samolot odchylił się od ścieżki nalotu aż o 500 metrów i znalazł sie tylko 5 metrów nad ziemią, zamiast 60. Wedlug ekspertów, Amerykanie lokalnie zmienili poziom ziemi w systemie GPS samolotu. nikt, oprócz specsłużb USA, nie jest w stanie lokalnie zmienić współrzędnych GPS.  Taka możliwość została wymyślona dla wykorzystania w okresie wojny. Na przykład w okresie napaści Gruzji na Południowa Osetię w roku 2008 rosyjscy artylerzyści zderzyli się z problemem przesunięcia w ogólnodostępnym sygnale GPS. Amerykanie przesunęli w tej strefie współrzędne o 300 metrów… W rezultacie rosyjscy artylerzyści nie mogli posługiwać się ogólnie dostępnym (amerykańskim) systemem GPS.”

Ta informacja oznacza, że dowodzący „ruską” artylerią dzisiaj nanoszą punkt celu nie na zwykłej, papierowej, ale na elektronicznej mapie terenu GPS i że przy tej super-technice jest możliwe “z nieba”  znaczne przesunięcie tego celu współrzędnych. A czy przypadkiem radar lotniska Sieviernyj też nie był sprzężony, jak amerykański TAWS i ruska artyleria na Kaukazie, z GPS? Tłumaczyłoby to przyczynę dla której kontrolerzy lotu też zostali zmyleni  w swych odczytach, robionych już nie w sposób przestarzały, bezpośrednio z ekranu radaru, ale z komputera sprzężonego z GPS. Stąd prawdopodobnie pochodził ich „błąd widzenia”, nie tylko o 500 metrów wzdłuż ścieżki nalotu, ale i o 40 m w w lewo i 60 m w dół  naprowadzanego samolotu! Ciągle bowiem powtarzali „na kursie i ścieżce”. Co więcej, jak to widać z wykresu Biegalskiego, kontrolerzy zaczęli krzyczeć „horyzont, horyzont” dokładnie w momencie gdy samolot nagle zniknął im z horyzontu radaru, zakryty przez wzgórze przed nim! A gdy się znowu na chwilę na radarze pojawił, zdążyli jeszcze krzyknąć „odejście na drugi krąg”, po czym samolot zniknął znowu, pozostawiając kontrolerów kompletnie skołowanych, co zauważyli ówcześni świadkowie ich się zachowania.

7. Wczoraj (24.04) napisałem do Chronowskiego e-list z pytaniem w zasadniczej kwestii:

Dlaczego ani komisja Millera, ani MAK nie puścili publicznie pary o użyciu GPS do lądowania we mgle? Kogo sie bali? Załogi Jak 40 oraz Tu154M 101 ponoć się bały głośno o tej procedurze mówić w eterze, ze względu, jak Pan napisał, na przełożonych. A kto jest GLOBALNYM PRZEŁOŻONYM zarówno MAK-u jak i polskiego Rządu?

A. Ch. Odpowiedział mi co następuje:

Rzeczywiscie ,  w  Raporcie  Millera  nie  zauwazylem  analizy  uzywania  GPS ,  moze  gdzies  jest  wzmianka , ale  tam  powinno  byc  pol  raportu  na  ten  temat. Jesli  chodzi  o  MAK ,  to  oni  wspominaja  polgebkiem,  ale  nie  rozwijaja  tematu.  Jest  jedno  zdanie  pod  znakiem  zapytania.  Ja  to wychwycilem  od  razu,  bo  wiedzalem, czego  szukac.  W  angielskiej  wersji,  w  polskiej  chyba  tez  musi  byc.  Wie  Pan  co  ?  Ja  to  tak  odebralem,  jakby  MAK  zrobil taka  niezauwazalna  wrzutke,  zawsze  moze  zrzucic  wine  na  naszych  specow, ze  mogli  drazyc  a  nie  drazyli….

8. Tutaj pozwolę sobie na podpowiedź kto jest tym NAJWYŻSZYM PRZEŁOŻONYM ŚWIATA, którego się boją Rządy zarówno FR jak i RP. Otóż niedawno pisałem do mych anglojęzycznych korespondentów, o czym się dowiedziałem za pośrednictwem Izraela Szamira, cytującego Gordona Duffa z pisma „Veterans Today”. Pozwolę sobie przełożyć tę informację na polski:

Wiktor But, „Lord Wojny” został skazany na 25 lat więzienia, ponoć za próbę sprzedania dwóm agentom FBI „rakiet” podczas gdy się ukrywał w Bangkoku. Rosja zażądała wypuszczenia Buta (W. But jest rosyjskim obywatelem). A to oznacza, że Putin, pomimo swych publicznych oświadczeń, że jest inaczej, ma pełną świadomość, że Bush i Izrael jest odpowiedzialny za 9/11. But tylko dostarczył broni, to nie on zaplanował ten atak. Po prostu myślał, że robi biznes z bronią dla Izraela i Stanów Zjednoczonych… But (publicznie) stwierdził, że radziecka rakieta GRANIT typu Cruise została sprzedana do USA w celu jej użycia w ataku na Pentagon….

(Warto przypomnieć w tym kontekście, że francuski radykał, Thierry Meyssan, który napisał dobrze sprzedaną, we Francji i w Niemczech, książkę „L’Effroyable imposture” o rakietowym ataku na Pentagon 11 września 2001 roku, po objęciu stanowiska prezydenta Francji przez Nicolasa Sarcozy – wg. Meyssana wybranego Francuzom po prostu przez CIA – musi się obecnie ukrywać poza zasięgiem „służb czyścicielskich” NATO gdzieś w Libanie.)

A więc mamy tutaj wskazanie na “Boga” – czyli NAJWYŻSZEGO PRZEŁOŻONEGO ŚWIATA (hebr. Adon Olam) –  który zapewnia milczenie i w historii szczegółów katastrofy 10.04.2010 pod Smoleńskiem i wydarzeń 9/11/2001 w USA. A zapewne też i milczenia o przyczynach rozstrzelania oficerów polskich w Katyniu – oraz tysięcy innych kontrrewolucjonistów przed 75 laty - im Katyn Wald

M.G. Zakopane, 25.04.2012

 ***

A oto uwagi do niektórych komentarzy, jakie się ukazały na forum prawda2.info :

  1. Odnośnie uwagi, że mam córkę-idiotkę, to potwierdzam, że wybrała się, w wieku 18 lat na tą we mgle wycieczkę, ze swym rówieśnikiem, zafascynowanym możliwościami GPS, pod moją nieobecność w Z-nem. Chronowski zresztą w  swych e=listach narzeka, że załogi, zarówno prezydenckiej „tutki” jak i rządowego Jak 40, to były osoby bardzo młode, nie przekraczające lat trzydziestukilku. A to, że gen. Błasik dał się zwieść „znajomością cudów skomputeryzowanej techniki” kpt. Protasiuka, to nic nadzwyczajnego. Każdy chyba, starszy wiekiem użytkownik komputerów zaobserwował jak doskonale znają tajniki posługiwania się tym urządzeniem bardzo młodzi jego entuzjaści.
  2. Odnośnie uwagi, że nie rozumiem angielskich słów “Pull up” i “Terrain ahead” to cytuje inż. Chronowskiego, który wie jak winni zachowywać się piloci wojskowi, przynajmniej w Kanadzie, gdzie o tych sygnałach z nimi rozmawiał:
Cytat:
Kapitan Protasiuk nie wylaczyl wysokosciomierza barycznego, tylko przestawil cisnienie lotniskowe , z 745mm Hg na 760mm Hg , to zawyzylo wysokosc o 160 metrow. System TAWS , sprzezony z tym wysokosciomierzem, wydaje ostrzegawczy sygnal glosowy : FIVE HUNDRED. Piecset stop to wlasnie dokladnie 152 metry i 40 cm. Czyli kapitan “oszukal” TAWS i wyelimonowal te glosowe, precyzyjne ostrzezenie… Inne ostrzezenia TAWS – TERRAIN AHEAD i PULL UP nie podawaly wysokosci, na lotniskach wojskowych sa ignorowane ….

 

Posted in POLSKIE TEKSTY, teksty inne | Leave a comment